REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

PigOut nadaje: Faceci w kieckach, iskrzenie Gagi i żarty z Trumpa. Podsumowanie Oscarów 2019

Minionej nocy odbyła się 91. ceremonia rozdania najbardziej pożądanych nagród w filmowym światku, czyli Oscarów. 

25.02.2019
12:28
pigout oscary
REKLAMA
REKLAMA

Przy okazji była to pierwsza od 30 lat gala bez przypisanego głównego prowadzącego. Tym – jak wiadomo – miał być Kevin Hart, jednak środowisko LGBT wykopało z czeluści internetów jego stare, homofobiczne tweety, w wyniku czego rozpętał się taki shitstorm, że Hart zrezygnował, a na jego miejsce nie wyznaczono nikogo innego.

I bardzo dobrze, bo okazało się, że impreza całkiem nieźle sobie radzi bez głównego hosta. Obyło się bez kloacznych sucharów i lokowania produktów, czyli dwóch rzeczy, które w zeszłym roku zaserwował prowadzący Jimmy Kimmel. Dodatkowo ceremonia trwała o godzinę krócej niż zazwyczaj, więc – jakby nie patrzeć – kolejny plus.

Galę otworzył występ zespołu Queen z Adamem Lambertem na wokalu.

Wiadomo, że Queen bez Fredka jest jak Dżem bez Ryśka Riedela, ale trzeba przyznać, że Lambert dał radę i całkiem nieźle zaintonował We Are The Champions. Propsuję.

Następnie na scenę weszły Tina Fey, Maya Rudolph i Amy Poehler, które rozluźniły atmosferę kilkoma rześkimi żartami. Niestety, po ich zejściu zaczęło wiać nudą i przesadzoną poprawnością polityczną. Większość przemówień dotyczyła rasizmu i Donalda Trumpa, czyli zgodnie z przewidywaniami.

O wiele ciekawiej było na czerwonym dywanie. Co prawda żadna gwiazda nie wywinęła spektakularnego orła, ale niespodziewanie konkurs na najlepszą kieckę wygrał Billy Porter, który wystąpił w zjawiskowej czarnej sukni i kubraczku z olbrzymią muszką. Beyonce i jLo go nienawidzą, odkrył niezawodny sposób, jak skupić na sobie flesze paparazzi.

Z kolei w kategorii męskiej wyróżniał się Jason Momoa, odpicowany w łososiowy garniak. Akurat aktor jest takim samcem alfa, że nawet róż tego nie podważy.

Lady Gaga postawiła na skromną małą czarną, ale za to na szyję zarzuciła sobie 128-karatowy diament od Tiffaniego, o wartości marnych 30 milonów dolarów. Kto bogatemu zabroni?

Warta odnotowania jest jeszcze stylówa Glenn Close. Jej złota suknia od Caroliny Herrery została przyozdobiona czterema milionami paciorków, co przełożyło się na wagę 19 kg. Po takim crossficie, zakwasy ma jak w banku.

Zdecydowanie największe emocje wzbudził występ Lady Gagi i Bradleya Coopera, którzy odśpiewali na żywo piosenkę Shallow z „Narodzin Gwiazdy”, a po czym zgarnęli za nią Oscara. Jezuniu, jak ona na niego patrzyła. Niemal z takim namaszczeniem, jak ja na potrójnego burgera. Nie wierzę, że nic między nimi nie zaszło na planie. Buzi to absolutne minimum.

Najwięcej Oscarów, bo aż cztery, wzięli do domu twórcy „Bohemian Rhapsody”. Tuż za nimi, z trzema statuetkami uplasowała się „Czarna Pantera”, „Roma” oraz „Green Book”, który niespodziewanie zgarnął wyróżnienie dla najlepszego filmu. I bardzo dobrze.

Największą przegraną wieczoru została Amy Adams. Była to jej szósta nominacja i znowu wyszła z niczym #Ałć. Już wie, co przez lata czuł Leonardo DiCaprio. Tuż za Amy plasuje się „Zimna Wojna”, która we wszystkich kategoriach poległa z „Romą”. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Żal tylko Łukasza Żala. Chłopak zrobił naprawdę kozackie zdjęcia, ale miał pecha, bo Alfonso Cuaron zrobił jeszcze lepsze do „Romy”.

Rozczarowani mogą czuć się również twórcy „Faworyty”. Na dziewięć nominacji, ich łupem padła tylko jedna stauetka dla Olivii Colman za najlepszą aktorkę pierwszoplaną.

Zakładano, że drugi plan kobiecy rozstrzygnie się pomiędzy Emmą Stone i Rachel Weisz, jednak Akademia chyba uznała, że to byłoby zbyt dużo szczęścia. Pierwsza ma już Oscara na koncie, z kolei druga jest żoną Jamesa Bonda, więc jeszcze lepiej. Żeby je pogodzić, statuetkę przyznano Reginie King.

Osobiście najbardziej żałuję, że Viggo Mortensen przegrał pierwszy plan z Ramim Malekiem, ale widocznie kapituła wyszła z założenia, że sztuczna szczęka Mr. Robota zasługuje na Oscara bardziej niż prawdziwy talent aktorski Aragorna. Cieszy za to zwyciestwo Mahershali Alego, dla którego to już druga statuetka i tym samy zrównał się z Danzelem Washingtonem. Żaden czarnoskóry aktor nie ma więcej.

Na koniec warto wspomnieć o Netfliksie, który poza tym, że stoi za sukcesem „Romy”, wygrał jeszcze statuetkę za najlepszy film krótkometrażowy o menstruacji - „Okresowa rewolucja”. Jedna z autorek, odbierając nagrodę, rozpłakała się na scenie, po czym powiedziała: Nie płaczę dlatego, że mam miesiączkę, ale dlatego, że nie mogę uwierzyć, że film o miesiączkach dostaje Oscara.

REKLAMA

Argument, że filmy tworzone dla platform streamingowych nie mają szans z tymi dystrybuowanymi w kinach, stał się właśnie inwalidą.

Rezygnacja z gospodarza oraz skrócenie gali o godzinę, wyszło Oscarom na dobre i sprawiło, że tegoroczna ceremonia była znacznie strawniejsza w oglądaniu niż poprzednie edycje. Tym razem, żeby wygrać ze snem, wystarczyły mi zaledwie dwa dzbanki kapucziny i jeden niuch tabaki. Szału jednak nadal nie ma. Nie da się nie zauważyć, że impreza z roku na rok staje się coraz bardziej sztywna, polityczna i przewidywalna. Jeśli organizatorzy nie wprowadzą do gali odrobiny humoru i elementu zaskoczenia, to czarno to widzę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA