REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Uważacie, że Will Smith jako Dżin jest potworny? Przypomnijcie sobie te okropne filmy na podstawie animacji

Aktorska wersja „Aladyna” zapowiada się na katastrofę. Może okazać się, że jestem w błędzie. Jednak mam wrażenie, że czeka nas filmowy potworek od Disneya. Wiele wskazuje na to, że dołączy on do niechlubnego grona najgorszych filmów na podstawie animacji. Jakie filmy znajdują się na tej liście?

11.02.2019
19:07
dragon ball evolution zle filmy
REKLAMA
REKLAMA

Wojownicze Żółwie Ninja 2

Jestem wielkim fanem pierwszych aktorskich Wojowniczych Żółwi Ninja. To była naprawdę niezła pod względem dramatycznym opowieść. Twórcy potraktowali ją na poważnie i z niemałą ilością mroku. Niestety przy okazji sequela nie odważono się pójść tą samą ścieżką. Dostaliśmy więc bardziej wesołą, kolorową, slapstickową i kiczowatą kontynuację.

Marne pomysły fabularne, słaba realizacja i ogólnie o wiele niższa niż poprzednio jakość produkcji sprawiają, że nie sposób uznać tego filmu za jakkolwiek udany. Tym bardziej, że kultowy duet przeciwników Żółwi, Rocksteady i Bebop, wygląda tu jak para muppetów znalezionych na śmietnisku wytwórni Ulicy Sezamowej.

Smerfy

Aktorska/CGI wersja Smerfów to jeden z tych filmów, które totalnie zniszczyły bajkę mojego dzieciństwa. Nie dość, że małe niebieskie ludziki w wersji komputerowej wyglądają okropnie (niewiele tylko lepiej niż Dżin z nadchodzącego „Aladyna”), to jeszcze niewiele miały one wspólnego z kultową kreskówką. Przeniesienie Smerfów z ich leśnej krainy do wielkiej amerykańskiej metropolii i silenie się na ich interakcje z ludźmi to najgorszy pomysł, na jaki mogli wpaść włodarze wytwórni.

Alvin i wiewiórki

„Alvin i wiewiórki” to na dobrą sprawę przykład analogiczny do „Smerfów”. Wprawdzie w tym przypadku animacja małych stworzonek jest już lepsza, ale za to tę produkcję zabijają potworne, szatańsko złe covery popowych przebojów w „podkręconych” wiewiórczych wykonaniach. Nie da się tego słuchać i oglądać.

Garfield

Ten film nie miał praktycznie nic wspólnego z popularną animacją. Filmowy Garfield nie dość, że jest fatalnie animowany w CGI, to twórcy postanowili zrobić z niego kolejną slapstickową postać, właściwie pozbawioną jego charakterystycznego podejścia do życia i wszystkich cech, które uwielbiali fani komiksów i serialu animowanego.

Scooby-Doo

Tak po prawdzie to żadna filmowa odsłona „Scooby-Doo” nie jest dobra. Nawet pomimo tego, że do pierwszych dwóch części scenariusz napisał James Gunn. Nie wiem do końca czy to kwestia samej bajki, która być może nie nadaje się do adaptacji. Fakt jest taki, że każda kolejna odsłona tej serii coraz bardziej zjeżdżała w stronę głupiutkiej i niemającej nic wspólnego z oryginałem komedii pomyłek. Bez pomysłu, jakiegokolwiek choćby śladu klimatu z animowanego pierwowzoru. W późniejszych odsłonach twórcom nawet nie chciało się jakkolwiek upodabniać aktorów grających np. Velmę czy Freda do ich bajkowych odpowiedników. A animacja samego Scooby’ego do dziś śni mi się po nocach.

Ostatni władca wiatru

„Ostatni władca wiatru” to jeden z najlepszych seriali animowanych w dziejach telewizji. Tym bardziej smutno patrzeć na to, co z tym materiałem źródłowym zrobił M. Night Shyamalan. Na poziomie podstawowym, dla kogoś kto nie zna pierwowzoru, ta produkcja może wydawać się wysokobudżetowym efekciarskim średniakiem dla młodego widza. Jednak sięgając głębiej niewiele się tu zgadzało i miało sens. Dodajmy sobie do tego jeszcze niespójną i chaotyczną reżyserię oraz słabe 3D, skonwertowane dopiero na etapie post-produkcji i mamy receptę na katastrofę.

Dragonball: Evolution

REKLAMA

Wprawdzie nie jestem wielkim znawcą pierwowzoru anime, ale za czasów gimnazjalnych liznąłem co nieco Dragon Balla, gdyż trudno było znaleźć kolegę, który by tego nie oglądał. I parę tylko odcinków wystarczyło, by, porównując to z nieszczęsnym filmem, wiedzieć, jak okropna jest to robota. Twórcy hollywoodzkiej adaptacji nie potrafili nawet poprawnie napisać tytułu (uparli się, by był łączonym, jednym wyrazem).

Fantazyjny świat Akiry Toriyamy zamieniono na zamerykanizowaną wersję kultowej serii. To jeden z najgorszych przykładów tego, jak hollywoodzcy twórcy „wiedzą lepiej” co ludzie chcą oglądać. A na dokładkę dostajemy drewnianego Justina Chatwina w roli Goku (fatalny wybór), który jest tu typowym amerykańskim uczniem liceum (sic). Poza tym masę najniższej próby tandetnych kostiumów oraz efektów specjalnych, wyglądających niczym rodem z ery Pentium III. Oglądając ten film czułem się sam przed sobą zażenowany.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA