REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Netflix i Disney otwierają szampana. „Roma” może zgarnąć wszystko, a nominacja do Oscara dla „Czarnej Pantery” to historyczny moment

Za nami już Złote Globy więc tradycyjnie, dzień po ogłoszeniu Złotych Malin przyszedł czas na ogłoszenie nominacji do Oscarów 2019. Zapowiada się ciekawa rywalizacja, choć też skłamałbym twierdząc, że są to wielkie emocje. „Roma” to absolutny faworyt, z kolei „Czarna Pantera” jest pierwszą w historii produkcją o superbohaterach, z nominacją w kategorii „najlepszy film”.

22.01.2019
18:45
oscary 2019 roma
REKLAMA
REKLAMA

Oscary już od dawna przestały mnie emocjonować. To bezpieczna i przewidywalna impreza branżowa dla filmów, które mają najlepsze działy marketingu. Wiadomo, że nadal fandom filmoholików śledzi z zapartym tchem nominacje oraz późniejsze rozdanie ciągle najważniejszych nagród świata filmu. Ale w dzisiejszym świecie, poza prestiżem, Oscary mają coraz mniejsze znaczenie. Oczywiście nadal, w przypadku niektórych filmów, przekładają się one na wzrost wpływów z biletów, o ile dana produkcja jest jeszcze wyświetlana w kinach. Nie bez powodu zresztą nominowane i nagradzane filmy to te, które wyświetlane są obecnie na dużych ekranach. To biznes jak wszystko co hollywoodzkie.

Na pewno jednak Oscary są w stanie pomóc niszowym produkcjom, dla których jest to potężny zastrzyk promocyjny.

Szkoda tylko, że tak rzadko naprawdę niszowe produkcje są nagradzane i nominowane. Akademia nadal preferuje oczywiste wybory, nie zwracając uwagi na nic nowego. Tegoroczne nominacje to potwierdzają. Obyło się bez większych zaskoczeń.

No może poza tym, że nieoczekiwanie „Roma” została nominowana w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny” i… „najlepszy film”.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy film na dobrą sprawę w 99,5 proc. nieanglojęzyczny otrzymał nominację w kategorii „najlepszy film”. Wystarczy wspomnieć o takich tytułach jak „Wielka iluzja”, „Życie jest piękne” czy „Szepty i krzyki”. Kategoria „najlepszy film” to w dużej mierze kategoria producencka, a tutaj „Roma” jest koprodukcją Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Ale mimo wszystko, film Alfonso Cuarona to prawdziwe arcydzieło, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tak więc wiele wskazuje na to, że produkcja zgarnie wszystkie Oscary w tych kategoriach, w których jest nominowana. W tym także w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”.

Nominację dla „Czarnej Pantery” i „Bohemian Rhapsody” może pomińmy milczeniem, bo to albo niepoważny żart albo wyraz słabości do ubiegłorocznych filmów.

Choć przyznaję, to historyczny moment, w który film superbohaterski jest nominowany w najważniejszej kategorii. Do tego w kategorii „najlepszy film animowany” realne szanse na zwycięstwo ma inny film superbohaterski - fenomenalny „Spider-Man Uniwersum”.

Jedynym zagrożeniem dla „Romy” jest „Green Book”, który i aktorsko, i fabularnie wydaje się być skrojony pod Oscary. No i mój faworyt, poza „Romą”, czyli… „Faworyta” Yorgosa Lanthimosa. „Narodziny gwiazdy” to, przy całej mojej sympatii do filmu, Bradleya i Lady Gagi, jednak zbyt „płaska” produkcja - choć wzbudzająca szczere emocje - aby móc ją stawiać w jednym rzędzie z „Romą” czy „Faworytą”.

Bardzo kibicuję Yalitzy Aparicio, czyli odtwórczyni głównej roli w „Romie”. Jej historia jest niesamowita.

Ta młoda kobieta jest (nad)zwyczajną osobą, pochodzi z Meksyku i planuje zostać nauczycielką. Nie jest zawodową aktorką  - to amatorka, która na casting do „Romy” trafiła trochę przez przypadek, niemalże prosto z „ulicy”. I nie dość, że zagrała wspaniale, to właśnie otwiera się przed nią wielki świat i spełnia jej american dream. Amatorka, której aktorski debiut został zauważony przez Akademię Filmową i już teraz „nagrodzony” nominacją do Oscara, to abstrakcyjny sen chyba każdego i każdej z nas. A ona przeżywa go naprawdę. Trzymam kciuki.

Jeśli chodzi o aktorów, to już w sumie dawno nie było tak „obojętnie”. To znaczy, żadne z ubiegłorocznych występów aktorskich nie zrobiły na mnie potężnego wrażenia. Rami Malek jako Freddie Mercury ma chyba największe szansę, choć niewykluczone, że niezawodny Christan Bale da o sobie wyraźnie znać. On już od dawna zasługuje na statuetkę „najlepszego aktora”.

Przez ekspansję „Romy” szanse na wygraną „Zimnej wojny” w kategorii „film nieanglojęzyczny” są niepewne.

Tym bardziej, że w walce o Oscara czarnym koniem może okazać się też japoński „Shoplifters” (Złodziejaszki) w reżyserii Hirokazu Koreeda.

Cieszy kolejna już po „Idzie” nominacja dla Łukasza Żala za zdjęcia do „Zimnej wojny”. Niestety, w tej kategorii też film Pawła Pawlikowskiego musi zmierzyć się z „Romą” i będzie to trudna walka. Zdjęcia Żala są wspaniałe, piękne, wysmakowane wizualnie, to dzieła sztuki. Jednak zdjęcia do „Romy”, za które odpowiada Alfonso Cuaron, są tyleż samo piękne i wysmakowanie, ale też i o wiele bardziej skomplikowane i unikalne pod względem logistycznym oraz technicznym. Są przełomowe i nowatorskie. Zdziwiłbym się, gdyby Akademia nagrodziła jednak Żala.

Wbrew pozorom największe szansę na statuetkę dla Polski ma Paweł Pawlikowski nominowany za reżyserię. Tutaj też stanie w szranki z „Romą” do tego dochodzi m.in. Spike Lee i Yorgos Lanthimos, ale naprawdę w tej kategorii Alfonso Cuaron wcale nie jest takim jednoznacznym pewniakiem, bo „Zimna wojna” od strony reżyserskiej i prowadzenia aktorów to naprawdę światowa ekstraklasa.

REKLAMA

Mimo wszystko wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Netflix może szykować szampany, bo „Roma” zgarnie wszystko.

I jak najbardziej zasłużenie, bo to wyjątkowy film, który trafia się raz na dekadę (co najwyżej). Film Cuarona bez problemu jest w stanie zgarnąć Oscary nie tylko w kategoriach artystycznych, ale i technicznych. Łącznie „Roma” ma aż 10 nominacji do Oscara (a sam Netflix aż 15!), w tym także za scenografię i montaż dźwięku, który też jest fenomenalnie wykorzystany. W liczbie nominacji dorównuje jej tylko „Faworyta”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA