REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Kameralny i intymny Prince poruszy was do głębi. Piano & A Microphone 1983 - recenzja

Pośmiertny album Prince’a to składanka jego muzycznych szkiców, coverów i znanych nam kawałków, tyle że w wersjach, jakich nie słyszeliśmy wcześniej. Wyobraźcie sobie ciemny pokój, lekko zadymiony, przy oknie stoi fortepian. Przy nim z kolei zasiada Prince. I zaczyna grać. Przed wami "Piano & A Microphone 1983".

22.09.2018
12:27
prince piano and a microphone recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Do wydawanych pośmiertnie płyt wielkich gwiazd muzyki mam dość ambiwalentny stosunek. Z jednej strony, jako fan, zawsze chcę usłyszeć nowy materiał moich idoli. Szczególnie jeśli mówimy o kimś tak wyjątkowym jak Prince. W pewnym sensie tego typu płyty wydawane co jakiś czas można z jednej strony traktować jako hołd dla danego artysty i chociaż trochę dać się nabierać na to, że on gdzieś tam nadal jest i wypuszcza nowe kawałki. Z drugiej strony, nie da się uniknąć podejrzeń wytwórni o czysto merkantylne zamiary i chęć zarabiania pieniędzy na twórczości muzyka, który niestety odszedł już z tego świata.

Przypadek "Piano & A Microphone 1983" jest jednak zgoła inny. Bardziej szlachetny niż mogłoby się to wydawać. Nie jest to bowiem prosty skok na kasę. Ani bezczelna próba kapitalizacji śmierci Prince’a. Mamy tu do czynienia z dość niszowym produktem artystycznym.

"Piano & A Microphone 1983", który Prince oryginalnie nagrał na kasecie magnetofonowej w 1983 roku, to zebrane do kupy surowe covery bądź przedpremierowe wersje kawałków, które niedługo później miały swoje oficjalne premiery.

Nie ma tu więc nowego materiału. To bardziej szkice, improwizowane wersje demo piosenek, które dziś już wszyscy znamy. Do tego nagrane za jednym zamachem, podczas jednego wieczora, bez towarzyszącego zespołu – mamy tu tylko Prince’a i fortepian. Wszystko utrzymane w kameralnej jazzowo-soulowej stylistyce. Trudno o bardziej anty-komercyjną płytę niż "Piano & A Microphone 1983". I to jest w niej najpiękniejsze i najbardziej poruszające.

Album zaczyna się od jednego z moich ulubionych i najlepszych kawałków Prince’a, który, co ciekawe, nigdy nie pojawił się oficjalnie na żadnym wydawnictwie muzyka. 17 Days, bo o nim mowa, znajdował się zaledwie na stronie B singla When Doves Cry z płyty "Purple Rain". Od tamtego czasu zyskał sporą popularność i zaczął być umieszczany na wszelkich składankach.

Wersja tego utworu z albumu "Piano & A Microphone" jest fenomenalna. Z początku wita nas głos Prince’a, który prosi o przygaszenie świateł i po chwili zaczyna się magia. Wspaniały riff fortepianowy wybija funkowo-soulowy rytm, a głos Prince’a zabiera nas w wyjątkową, osobistą podróż przepełnioną tęsknotą i samotnością.

Następny w kolejności jest Purple Rain, jeszcze jako kiełkujący w głowie muzyka pomysł, ale jeśli tak mają wyglądać surowe wersje demo, to ja poproszę więcej.

Utwór trwa półtorej minuty, a mimo tego Prince zawarł w nim tyle emocji, przepięknych motywów, do tego w jego głosie słychać dźwięki smutku, który tylko potęguje wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym, czymś co wkrótce przepoczwarzy się w jeden z najwspanialszych utworów w historii popkultury. Tak właśnie poznaje się wielkiego muzyka. Nawet na poziomie szkiców jest w stanie stworzyć coś wielkiego o poruszającego.

Mary Don’t You Weep robi potężne wrażenie w połączeniu z poruszającym wideoklipem.

To jeden z najważniejszych utworów pośród ludności afroamerykańskiej. Uduchowiona pieśń czarnych niewolników, której genezy należy doszukiwać się w czasach przed Wojną Secesyjną. Zawiera liczne biblijne odniesienia, a w warstwie lirycznej opowiada bezpośrednio o prośbach Marii z Betanii do Jezusa o to, by wskrzesił jej brata Łazarza. To pieśń o smutku i żałobie, ale też i nadziei na lepsze czasy. Prince wykorzystał ją w bardziej współczesnym kontekście, który w teledysku mu towarzyszącym wybija się z potężnym przekazem.

W klipie widzimy ludzi, którzy zaczynają zbierać się przed leżącym na podłodze, martwym czarnym mężczyzną. To jego bliscy opłakujący jego śmierć i będący w szoku. I choć utwór ten, podobnie jak cała reszta z płyty "Piano & A Microphone 1983", został nagrany ponad 30 lat temu, to w symbiozie z poruszającym wideoklipem stanowi on mocny sprzeciw przemocy, zabijaniu czarnoskórych mieszańców Ameryki i poszanowaniu ludzkiego życia.

"Piano & A Microphone 1983" to album absolutnie wyjątkowy. Pozwala słuchaczom w pewnym stopniu przenieść się w czasie i wziąć udział w procesie twórczym Prince’a.

Kameralność i intymność tego albumu sprawiają, że jesteśmy w stanie wyłapać z niego topy i motywy, które są w staie w jakimś stopniu pozwolić na ten proces zrozumieć. Jest w tym coś magicznego i unikalnego. Także dlatego, że słuchamy tu jeszcze wersji demo, a więc nie wszystko brzmi idealnie. Są momenty, w których podczas trwania utworu Prince eksperymentuje z wokalami bądź odpowiednim rytmem. Próbuje znaleźć właściwe brzmienie.

REKLAMA

Artysta wyczynia ze swoim fortepianem takie cuda, budując mistrzowskie akordy, racząc nas fantastycznymi improwizacjami oraz przepięknymi melodiami, że na trochę ponad 30 minut zapomnicie o istnieniu innych instrumentów. W takim Cold Coffe & Coccaine na przykład Prince brzmi jak połączenie Jamesa Browna w wersji akustycznej z Chopinem.

O wielkim archiwum Prince’a od lat krążą legendy. Jeden z największych muzycznych geniuszy XX wieku znany był z tego, że komponuje niezliczone ilości utworów. Nie licząc kilkudziesięciu albumów, które wydał oficjalnie różnymi drogami, jego katalog obejmuje całą masę bootlegów, składanek i przede wszystkim tysiące niepublikowanych nigdy utworów. Mimo wszystko mam nadzieję, że przyjdzie nam je kiedyś usłyszeć. "Piano & A Microphone 1983" choć jest zaledwie muzycznym brudnopisem Prince’a to i tak zachwyca swoim nieulotnym pięknem i nastrojową atmosferą, przez co budzi apetyt na więcej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA