REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Obcy: Przymierze, Justice League, czyli najgorsze filmy 2017 roku

Rok 2017 obfitował w filmy znakomite i w takie, które naprawdę trudno było oglądać bez zażenowania. Poniżej znajduje się lista najgorszych filmowych doświadczeń z ostatnich 12 miesięcy.

29.12.2017
18:44
transformers ostani rycerz
REKLAMA
REKLAMA

Transformers: Ostatni rycerz

Mam taką teorię, wedle której Michael Bay już tak naprawdę od kilku lat jest zmęczony robieniem "Transformerów", z jednej strony chce odejść, z drugiej wytwórnia kusi go ciągle bajońskimi sumami za zrobienie kolejnej części. Trudno powiedzieć "nie" grubym milionom dolarów, w końcu można za to kupić naprawdę sporo wacików. Bay podejmuje się więc zadania, za każdym razem sprawdzając, jaki kit jest w stanie sprzedać studiu i widowni, czekając chyba na moment, gdy ewidentnie przesadzi i zostanie zwolniony. Tragizm naszych czasów polega na tym, że pomimo tylu głupot - ewidentnie szkodliwych dla jakichkolwiek form myślenia - ludzie nadal to kupują.

"Transformers: Ostatni rycerz" robi niemało, by uznać go za jeden z najgorszych filmów wszech czasów. Począwszy od otwierającej sekwencji, w której to Król Artur z pomocą czarodzieja Merlina nawiązują sojusz z prastarymi... Autobotami (bez komentarza), po przesycony CGI i pełen chaosu finał, który męczy i nudzi zamiast wbijać w fotel. O scenariuszu (a gdzie tu scenariusz?) i aktorach nawet nie wspomnę...

Mumia

Serią, która nie powinna powstać (i na szczęście nie powstanie) jest uniwersum potworów od studia Universal, znane do niedawna jako Dark Universe. Od samego początku pomysł ten wydawał mi się naciąganym sposobem na powtórzenie sukcesu MCU, aby wyciągnąć od ludzi pieniądze.

Udowodnił to reboot "Mumii", który zamiast o Mumii opowiadał tak naprawdę o Tomie Cruizie. To on oczywiście musiał być, po raz kolejny, głównym bohaterem. "Mumię" ogląda się bowiem raczej jako kolejną część "Mission: Impossible", tyle że z elementami nadprzyrodzonymi. I w najgorszym wypadku jeszcze mógłbym przymknąć na to oko i dobrze się bawić, ale niestety uniemożliwił to słaby scenariusz i ciężka ręka reżysera oraz Cruise, który na siłę próbuje zagarnąć każdy kadr filmu i jeszcze na domiar złego wprowadza elementy komedii (bez sukcesu). Wszystko sprawiło, że "Mumia" to, nomen omen, potworek, z którym nie chcę mieć już więcej do czynienia.

Mroczna wieża

"Mroczna wieża" to jedna z moich ulubionych serii książkowych, słusznie nazywana opus magnum Stephena Kinga. Od początku miałem obawy związane z jej filmową adaptacją, gdyż, ze względu na swój rozmach i wielowątkowość, ramy kinowe uważam za zbyt wąskie dla "Mrocznej wieży". I niestety boleśnie się o tym przekonałem podczas seansu filmu.

Świetny Idris Elba niestety niewiele pomoże, gdy ma się on zmierzyć z fatalnym scenariuszem, który skacze po wątkach, pełen jest niedorzeczności, a sama jego konstrukcja jest zwyczajnie kiepska i ewidentnie pocięta. Całość ogląda się jak sklecony na szybko film telewizyjny, który próbuje być wstępem do większej historii, ale robi to tak nieudolnie, że nie mamy ochoty powracać już do tego świata. Nadal jednak polecam wersję książkową.

Kingsman: Złoty Krąg

Pierwszych "Kingsman" oglądałem już dziesiątki razy. To jeden z moich ulubionych filmów dekady. Dzika zabawa z popkulturą, do tego wirtuozersko sfilmowana. Sądziłem, że skoro ekipa właściwie ta sama, to "Kingsman: Złoty Krąg" praktycznie nie może się nie udać. Ależ się zawiodłem! To jedno z moich największych filmowych rozczarowań roku.

Sequel "Kingsman" nie miał już tej finezji, zarówno w reżyserii scen akcji, pomysłach jak i w dowcipie. Okazał się po prostu głupi i sprawiał wrażenie, jakby twórcy tak na dobrą sprawę improwizowali, próbując powtórzyć sukces oryginału. Oglądałem to wszystko ze znudzeniem przechodzącym chwilami w zażenowanie.

Liga sprawiedliwości

Naprawdę chciałem by ten film się udał, bo lubię styl wizualny Zacka Snydera i sama idea kultowych bohaterów DC w jednej produkcji jest dla mnie spełnieniem filmowych marzeń z dzieciństwa. Świetna "Wonder Women" trochę zagłuszyła moje zmysły i pozwalała mieć nadzieję, że od teraz filmy DCEU weszły już na dobry tor. Oj nie.

Moim zdaniem "Liga sprawiedliwości" jest nawet gorsza niż tak mocno krytykowany "Batman v Superman". Jest w nim wszystko to, co DC/Warner robią źle, jeśli chodzi o budowanie filmowego uniwersum. Pośpiech, szczątkowa fabuła, niewykorzystanie potencjału postaci, chaotyczna reżyseria, wysilony humor i kompletnie nijaki przeciwnik, wyjęty z hollywoodzkiej fabryki "potworów w CGI".

I jeśli wierzyć plotkom, "Justice League" pogrzebało ostatecznie większe plany na rozwój DCEU. Może to i lepiej? Warnerowi ewidetnie lepiej wychodzą solowe filmy o superbohaterach.

Valerian i miasto tysiąca planet

"Valerian" już na etapie zwiastunów sprawiał dla mnie wrażenie filmu, który powinien powstać z 10 lat temu, natomiast w 2017 roku raczej nie wzbudzi powszechnego szaleństwa. I tak też się okazało, gdy już obejrzałem najnowsze dzieło Luca Bessona. Wizualnie wspaniały, ale fabularnie mizerny i z kiepskim aktorstwem. Poza kilkoma ciekawymi pomysłami, "Valerian" to wtórna rozrywka, która blado wypada tak przy "Avatarze" jak i tym bardziej przy "Strażnikach Galaktyki". Mimo wszystko spodziewałem się czegoś więcej niż napakowanej CGI przeciętnej historyjki, o której zapomnę już w trakcie wychodzenia z kina.

Suburbicon

George Clooney jako reżyser jest nierówny, ale ma kilka niezłych dokonań ("Good Night, and Good Luck" na przykład). Scenariusz braci Coen to również coś, co sprawia, że me filmowe serce bije trochę szybciej. A jak do tego w obsadzie widzę Matta Damona i Julianne Moore to właściwie nie ma siły, która sprawiłaby, że ominąłbym film taki jak "Suburbicon". Ostatecznie dostałem od losu solidny cios z liścia, bo najnowszy film Clooneya to nieskładny bałagan z kompletnie nijakim scenariuszem.

Całość niby lekko się ogląda, ale gdzieś tak w połowie przestałem się w ogóle interesować całą intrygą kryminalną, a "Suburbicon" nie pozostał niczym ponad wydmuszkę do miłego seansu na niedzielne popołudnie. Biorąc pod uwagę talenty, które do niego zaangażowano, jest to potężne rozczarowanie.

Obcy: Przymierze

Dla mnie Obcy jako seria skonczył się na trzeciej części reżyserowanej przez Davida Finchera. "Prometeusza" traktowałem jako niezbyt mądry, acz widowiskowy i przyjemny w oglądaniu spin-off całej serii. Gdy jednak okazało się, że jest to tak naprawdę prequel kultowego "Obcego", w którym Ridley Scott zupełnie niepotrzebnie zaczął bawić się w tworzenie mitologii Ksenomorfa, od razu złapałem się za głowę, pytając, czemu tak zasłużony dla kina twórca chce usilnie burzyć legendę, którą sam stworzył?

REKLAMA

"Obcy: Przymierze" idealnie to potwierdził. Nie dość, że film jest pełen pseudointelektualnego bełkotu, niedorzeczności i wyssanych z palca tanich konceptów science-fiction, to jeszcze jako horror kompletnie zawodzi. Nie jest to może kompletnie zły film, ale w kontekście serii, w obrębie której się znajduje, oraz twórcy, który go wyreżyserował, mamy tu do czynienia z tworem, który w ogóle nie powinien powstać.

I co ciekawe, Ridley Scott, początkowo wyjątkowo zapalony do realizacji całej serii prequeli budujących mitologię Aliena, już od jakiegoś czasu nie wypowiadał się na ten temat tak ochoczo, a ostatnio wytwórnia poinformowała fanów, że kontynuacja "Przymierza" nie powstanie. Znaczy to, że cały pomysł jest już martwy. I dobrze! To jedna z tych serii, która nie powinna w ogóle powstać.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA