REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Hollywood właśnie odkryło to, co wiem od lat. Mark Wahlberg jest najbardziej przepłacanym aktorem świata

Magazyn Forbes opublikował właśnie niedługie zestawienie aktorów, w których ewidentnie nie opłaca się inwestować pieniędzy. Co ciekawe, na liście znajdują się największe gwiazdy Hollywood.

15.12.2017
21:55
mark wahlberg
REKLAMA
REKLAMA

Forbes swoje wyliczenia oparł na stosunku gaży danego aktora do przychodów, jakie wygenerował jego film. Okres obliczeń objął 12 miesięcy pomiędzy czerwcem 2016 a analogicznym miesiącem w 2017 roku.

Bezapelacyjnym numerem jeden jest Mark Wahlberg.

Aktor, którego kariera jest dla mnie zagadką, przyniósł na przestrzeni ostatniego roku najwięcej strat wytwórniom, które całkiem ochoczo płaciły mu grube miliony.

Wahlberg zagrał w dwóch (wprawdzie udanych) filmach łączących gatunki dramatu i kina akcji. Mowa tu o "Żywioł. Deepwater Horizon" oraz "Dniu Patriotów". Pierwszy kosztował aż 150 milionów dolarów, a globalnie zdołał zarobić trochę ponad 120 mln, czyli sporo poniżej kwoty zwrotu.

"Dzień Patriotów" kosztował znacznie mniej, bo 45 mln dolarów, ale zarobił raptem 50 mln (przypominam, by wyjść na zero, film musi zarobić ok 2 razy więcej, niż wyniósł jego budżet).

Za każdy z tych filmów Mark Wahlberg otrzymał wielomilionowe gaże, a jego skumulowany przychód - jeszcze przed podatkami - wyniósł aż 68 mln dolarów.

Każdy zainwestowany w niego dolar przyniósł producentom niewiele ponad 4 dolary.

Następny na liście jest Christian Bale. Gdy święcił triumfy jako Batman, przynosił on producentom niemałe zyski, ale po zakończeniu współpracy z Christopherem Nolanem zainteresowanie widowni zaczęło spadać z roku na rok. Do lipca 2017 jego filmy ("Przyrzeczenie" i "Hostiles") w kinach nie poradziły sobie za dobrze. "Przyrzeczenie" kosztowało 90 mln dolarów, a zarobiło raptem 10 mln. "Hostiles" kosztowało 55 mln. Film ten ma dość ograniczoną dystrybucję i nie zapowiada się, by wzrosła ona znacząco.

Na każdego dolara, którego Bale kosztował, zarobił on trochę ponad 6 dolarów.

Tuż za nim znajduje się Channing Tatum.

Channing Tatum Magic Mike XXL

Kariera tego aktora zastanawia mnie równie mocno jak Wahlberga. Poza przyjemną dla kobiecego oka prezencją, Tatum nie potrafi grać, wręcz trudno z niego wydobyć jakąkolwiek minę poza jego standardowy repertuar dwóch wyrazów twarzy, oba wyglądają tak, jakby zaraz miał zasnąć.

I chyba masowa widownia zaczyna w końcu to dostrzegać. Po kilku filmowych przebojach, które w większości oparte były na jego umiejętnościach tanecznych, a nie aktorskich (mowa tu o "Step-Up" oraz "Magic Mike") raczej nie da się w nieskończoność ciągnąć tej kariery.

Każdy dolar wydany na gażę Channinga Tatuma przyniósł hollywoodzkim włodarzom trochę ponad 7 dolarów.

I oczywiście, nie da się powiedzieć, że owi aktorzy przynoszą straty, bo jednak cały czas wydane na nich pieniądze przynoszą jakieś zyski. Tyle, że nawet kilkanaście dolarów zarobione z każdego jednego dolara wydanego na aktora, to zdecydowanie za mało, by mówić o sukcesie i opłacalności biznesu. To nie są kwoty, na jakie liczą wielkie studia, w końcu mówimy tu o wielkich nazwiskach, a nie podrzędnych, średnio znanych aktorach.

Pomijam już fakt, że gaże, jakie dostają ci ludzie, są patologicznie za duże. Jeśli już przynoszą (o ile przynoszą) ogromne zyski producentom, to oczywistym faktem staje się to, że należy im się jakaś część ogólnych przychodów danego filmu.

Osobiście jednak zdecydowanie jestem za modelem, w którym aktorom nie płaci się z góry, ale podpisuje się z nimi umowę o procentowym udziale w zyskach.

To wydaje mi się najbardziej uczciwe rozwiązanie. Wtedy aktor ma płaconą kwotę wprost proporcjonalną do tego, ile film zarobił. Tak od dekad pracuje Steven Spielberg (który sam nie dostaje żadnego wynagrodzenia z góry za swoją pracę) oraz jego aktorzy. Tom Cruise często godzi się na takie warunki. Tym bardziej, że często można na tym zarobić o wiele więcej niż na staroszkolnym kontrakcie, choć jest to oczywiście forma ruletki i niewiadomej.

REKLAMA

No i oczywiście mam tu na myśli hollywoodzkie realia aktorów z pierwszej ligi popularności. Pamiętajmy też, że czasy, w których dane nazwiska potrafiły same przyciągnąć ludzi do kin, dawno już minęły, szczególnie w dobie Netfliksa i tym podobnych serwisów. Miejmy więc nadzieje, że opisywane w tekście zestawienie Forbesa zweryfikuje co nieco gaże w Fabryce Snów.

Pełne zestawienie (a na nim m.in. Julia Roberts, Bradley Cooper oraz Johnny Depp) znajdziecie na stronie Forbesa.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA