REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Szprycer od Taco Hemingwaya nie jest krokiem w tył. To rozbieg przed wielkim skokiem

"Dziewięć piosenek o niczym i o wszystkim". Tak Filip Szcześniak podsumował swoją nową EP-kę o nazwie "Szprycer". Trudno znaleźć trafniejsze określenie.

31.07.2017
20:49
Taco Hamingway Szprycer Recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Nie jest to płyta łatwa, nie da się w nią po prostu wsiąknąć. Album przesłuchałem raz i nie zamierzałem do niego wracać. Uznałem, że Taco się skończył. W podobny sposób myśli zdecydowana większość internautów. W mediach społecznościowych przeważają opinie, które jasno wskazują, że Szprycer jest dla Taco Hemingwaya krokiem w tył. Zgadzam się z tym, ale tylko częściowo. Jestem przekonany, że Filip Szcześniak robi ten krok w tył wyłącznie po to, żeby za chwilę zrobić rozbieg i następnym razem wydać znacznie lepszy materiał. Żeby nabrać doświadczenia i pobawić się nowym stylem. Niestety, nie jest to eksperyment do końca udany.

Trójkąt Warszawski był szokiem, Umowa o dzieło i Wosk utwierdziły nas w przekonaniu, że Taco Hemingway nie znalazł się na scenie przez przypadek, zaś Marmur był cudowną opowieścią, w której muzyka wydawała się być tylko dodatkiem. To właśnie niesamowity talent do opowiadania historii, zabawa słowem oraz historie, w których każdy z nas mógł brać udział, były źródłem sukcesu młodego rapera. Każdy z dwudziestolatków przeżył kiedyś to samo co Taco.

Teraz… tego wspólnego doświadczenia brakuje.

Płyta nie wydaje mi się spójna. Karimata czy Tlen nieco przypominają dotychczasową twórczość rapera, ale już Nostalgii nie potrafię określić inaczej, niż jako przerost autotune’a nad treścią. Skąd tyle trapu? Podejrzewam, że Taco za mocno zapatrzył się na aktualne trendy. Ten styl jest obecnie modny, nie da się tego ukryć. Tak samo jak tego, że zbyt wiele efektów tego typu może irytować.

Boli to tym bardziej, że artysta nie do końca radzi sobie z nowoczesnymi brzmieniami. Zdarza mu się wypadać z rytmu i brzmieć drętwo. Nawet te niedoskonałości dałoby się przełknąć, gdyby warstwa tekstowa albumu prezentowała się lepiej. Nie ma tu już pasjonującego opowiadania historii o życiu w Stolicy, z którego słynął Taco Hemingway. Trochę tego brakuje, ale z drugiej strony jest to całkiem odświeżające doświadczenie. Gdyby artysta nagrał kolejną płytę o tym samym, na pewno zostałby oskarżony o monotematyczność lub o powielanie błędów O.S.T.R., który sztukę nagrywania miliona produkcji na jedno kopyto doprowadził do perfekcji.

W gruncie rzeczy cieszy mnie, że Taco bawi się muzyką i nie nagrał kolejnej identycznej płyty. Jego muzyka zaskakuje, ale to dobrze. Dzięki temu wnosi pewien powiew świeżości. Pojawia się pytanie, czy na pewno Szprycer spodoba się większości słuchaczy? Podejrzewam, że nie. Fanom nie przypadną do gustu eksperymenty muzyczne oraz miałka treść, zaś całej reszcie album nie podejdzie z powodu braków w formie. Taco Hemingway powinien trochę ostrożniej iść po cienkiej linii oddzielającej nowoczesny rap od tandety. Niestety mam wrażenie, że w tym przypadku Filip z niej zboczył, by nie pokusić się o stwierdzenie, że z tej linii go zwyczajnie wyrzuciło.

Szprycer nie jest najlepszą EP-ką w historii Taco Hemingwaya.

REKLAMA

Ma swoje momenty, ale nie zapada w pamięć. Dlatego, po kilku muzycznych sesjach, najpewniej o niej zapomnę, a gdy następnym razem przypomnę sobie o Taco, włączę jedną z jego poprzednich produkcji. Mimo wszystko doceniam to, że raper nie boi się eksperymentów i cały czas szuka swojej nowej drogi. Bo nawet jeżeli chwilowo na niej się zgubił, to jestem przekonany, że szybko wróci na właściwe tory i ponownie wyda odkrywcze i zachwycające materiały, do których nas przyzwyczaił.

Mimo wszystko polecam zapoznać się ze Szprycerem i wyrobić sobie własną opinię na jego temat. Nic to was nie kosztuje, bo album dostępny jest za darmo. Można go znaleźć na YouTube, w serwisach streamingowych lub pobrać bezpośrednio ze strony artysty.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA