REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Fani Guns N’ Roses traktowani jak bydło? Takie rzeczy tylko na koncertach Live Nation

Wielokrotnie byłem już świadkiem robienia ludzi w konia na koncertach organizowanych przez Live Nation. Jednak to, o czym mi doniesiono w kwestii występu Guns N' Roses, przechodzi jakiekolwiek granice. Nie tylko płacimy kupę kasy za bycie traktowanymi jak gnój, ale na dodatek w końcu komuś stanie się krzywda.

22.06.2017
17:04
Koncert Guns N' Roses
REKLAMA
REKLAMA

Nie chodzę już na tyle koncertów co kiedyś. Ciut zdziadziałem, brakuje też czasu, a dorosłość oznacza rozsądniejsze zarządzanie wydatkami. Sympatia do moich idoli jednak nie minęła, więc za każdym razem, kiedy do miasta wpadają Metallica, AC/DC czy inne wielkie dla mojej młodości zespoły, jestem obecny. Tak od 15 lat.

Przez ten czas miałem okazję zaobserwować dość ciekawe zjawisko. Wiele lat temu wprowadzono coś, co się nazywa Golden Circle. Sektor na płycie, odgrodzony od reszty, bezpośrednio pod sceną. Oferta jak najbardziej fair, jak chcesz widzieć swojego idola z bliska, to dopłać (sporo!) i masz to zagwarantowane. Bez przeciskania się i popychania - zmory jakichkolwiek koncertów.

Z czasem jednak znacznie droższy Golden Circle zaczął się powiększać.

Z koncertu na koncert sektor ten rósł, oczywiście by sprzedać jak najwięcej tych drogich biletów. Będąc dwa lata temu na AC/DC, z niemałym niesmakiem zauważyłem, że ten sektor zajmuje jedną trzecią płyty. A więc cały jego sens znika, bo bez pchania się lub warowania pół dnia pod barierkami szansy na dobre miejsce w zasadzie nie ma.

- Pamiętam w 2014 roku, gdy wyszliśmy ze spotkania z Metalliką przez wyjście, którym przy okazji meczów wychodzą zawodnicy i sędziowie, czyli na środku płyty, zaczęliśmy szukać wejścia do Golden Circle. Okazało się, że właśnie się w nim znajdujemy, a barierki, które znajdują się za nami, to strefa oddzielająca sektor Golden Circle od reszty płyty. Patrzyliśmy z niedowierzaniem, bo przecież byliśmy na środku płyty stadionu, a Snakepit (oddzielny sektor zbudowany na potrzeby trasy, mieszczący ok. 200 osób pod sceną, gdzie można się było dostać w drodze losowania) był praktycznie nieosiągalny wzrokiem z perspektywy początku sektora GC – wspomina mój dobry znajomy, Tomek z Overkill.pl

Koncert Guns N’ Roses wyznaczył jednak nowe standardy.

Czytając relacje z koncertu kolegów i koleżanek, umieszczane na Facebooku, nie mogłem uwierzyć. To, co się działo, zakrawa na kryminał. Zacznijmy najpierw od rozmiaru samego Golden Circle. Droższy sektor „pod sceną” zajmował… no cóż, większość sceny:

Oznacza to, że w zasadzie by zobaczyć wykonawcę na czymś innym niż telebimy, trzeba było kupić bilet „pod scenę”. Ciekawe, kiedy Golden Circle zajmie całą płytę, a normalne bilety oznaczać będą miejsca stojące pod stadionem. I ciekawe, kiedy poglądowe mapki przedstawiające czym jest Golden Circle, prezentowane przy zakupie biletów przez Internet, przestaną wprowadzać nas w błąd.

Płacę, więc wymagam? No, niezupełnie.

Zdzieranie kasy z fanów bulwersuje, ale bądź co bądź organizator ma prawo być chciwym patafianem. My możemy co najwyżej nie dawać mu na nas zarobić, lub zagryźć zęby i starać się po prostu dobrze bawić na koncercie naszych idoli. Zwłaszcza, że, jak donosi Rafał, Guns N’ Roses spisali się świetnie.

Niestety, jak wynika z relacji moich znajomych, Rafał miał duży fart. Na koncercie mogła stać mu się krzywda, o czym donosi wielu moich znajomych, jak i też wiele osób w mediach społecznościowych. Pozwolę sobie zacytować relację Agaty z Overkill.pl, która miała nieprzyjemność w tym uczestniczyć.

- To pierwszy koncert na jakim byłam, gdzie ludzie stali na schodach miedzy trybunami oraz licznie w miejscach takich jak wyjście z klatki schodowej prowadzącej na trybuny, torując drogę do wyjść ewakuacyjnych. Przy wejściach na trybunę postawili jakieś zasieki, dosłownie jak dla bydła i ochrona nie wpuszczała nikogo, kto właśnie dotarł na koncert i miał bilety z numerowanymi miejscami na trybunach. Mówili ze wszystkie miejsca są zajęte, mimo iż ludzie trzymali bilety z miejscami numerowanymi w rękach – opowiada Agata. - Doszło do szarpaniny i rękoczynów. Ktoś poprosił kierownika, a on powiedział ze nie jest decyzyjny i nic nie może zrobić. My weszliśmy tylko dlatego, że koleżanka akurat czekała na nas przed tymi zasiekami i wyszła mówiąc, że idzie do toalety i zaraz wróci. Bilet na tą trybunę kosztowały niecałe 500 zł – dodaje.

Żaden z uczestników koncertu nie chce się przedstawić z nazwiska, jednak znam te osoby i mam pewność, że opisują zdarzenia, jakimi były.

Live Nation, wy tak na serio?

REKLAMA

Poprosiłem Live Nation o komentarz, jednak do czasu publikacji tego tekstu go nie otrzymałem. Jak tylko organizator przedstawi mi swoje stanowisko i swój punkt widzenia, uaktualnię artykuł. Nie wiem jednak jak mogą z tego wybrnąć w inny sposób, niż stwierdzenie, że fani „ściemniają i wyolbrzymiają” lub przez powiedzenie - co byłoby znacznie milej widziane - słowa „przepraszam”.

Tu już nie chodzi tylko o łojenie nas na pieniądze, co samo w sobie budzi olbrzymi niesmak. Koncerty rockowe z tak liczną publicznością to imprezy, na których powinno być zapewnione najwyższe bezpieczeństwo i jak najsprawniejsza organizacja. Komuś kiedyś w końcu stanie się krzywda. A wtedy, drogie Live Nation, na samo „przepraszam” i wyciągnięcie wniosków ze swoich niedoskonałości będzie już za późno.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA