REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Chaos, walka z systemem i rock&roll - tak wygląda "Polskie gówno". Recenzja sPlay

"Polskie gówno", film stworzony dla wszystkich zapatrzonych w stare ideały i punkowy pazur wymierzony w komunistyczną rzeczywistość, wreszcie ujrzało światło dzienne. Kinowe dzieło Tymona Tymańskiego miało być satyrą na rodzimy show-biznes i ukłonem w stronę wszystkich babrających się w polskim, muzycznym bagnie (choć mógłbym w tym miejscu użyć dosadniejszego słowa). Chaos fabularny i montażowy nie pozwolił jednak trzeźwo i dokładnie spojrzeć na to, co autor miał na myśli.

07.02.2015
17:59
Tak wygląda "Polskie gówno".
REKLAMA
REKLAMA

"Polskie gówno" to w zasadzie ciągnąca się przez półtorej godziny alegoria, która oparta została o historię zespołu rockowego złożonego z upadłych polskich muzyków, który stara się zaistnieć w XXI wieku.

Tymon Tymański (scenarzysta i producent filmu) wciela się w postać Jerzego Bydgoszcza, starego punka, bojownika walczącego o prawdziwość muzycznego przesłania, który ma w życiu tylko jedno marzenie - grać rocka i przy okazji spłacić stare długi.

Na horyzoncie pojawia się komornik Czesław Skandal (w tej roli Grzegorz Halama), który obiecuje Jerzemu wyruszenie w trasę koncertową i uczciwy zarobek. Bydgoszcz zbiera zatem swoich starych druhów i razem ze Skandalem jako menadżerem jadą busem w Polskę grać koncerty pod nazwą Tranzystory. Szybko jedna szara polska rzeczywistość zderza się z punkowymi ideałami i wyobrażeniem undergroundowca marzącego o powrocie na scenę. Niskie stawki za występ, publika do niczego, menadżer koszący większość zarobku i perkusista-alkoholik (Filip Gałązka). A do tego wszechogarniająca myśl, że bez sprzedania się niczego zrobić się w tym kraju nie da.

polskie gówno tymon tymański

Smutny obraz show-biznesu wymieszany jest z absurdalną momentami konwencją wyśmiewania współczesnych mediów (ukłon w kierunku Polsatu i wszelakich talent-show) i trudnego życia muzyka trzymającego się swoich ideałów.

Degrengolada bohaterów niekoniecznie jednak dotyka widza, ponieważ chaos fabularny i obskurny montaż powodują, że nie sposób wysiedzieć w spokoju w trakcie całego seansu. Trudno jednak nazwać "Polskie gówno" filmem katastrofalnym. To po prostu projekt, który zbyt długo przeleżał w szufladzie. Dlatego też po trochu spodziewałem się, że film Tymańskiego mniej więcej będzie tak wyglądać. Nie oczekiwałem od muzyków, np. Czesława Mozila, Roberta Brylewskiego, czy Filipa Gałązki gry na takim samym poziomie co Arkadiusza Jakubika, Mariana Dziędziela (ojciec Jerzego Bydgoszcza) i Jana Peszka. Sądziłem jednak, że na przykład ujęcia z ręki będą lepsze skoro konwencja filmu ich wymaga. Od początku było widać, że "Polskie gówno" było wiele razy dokręcane i to dosyć niechlujnie, szczególnie sceny z użyciem telefonu.

Techniczne kwestie i tak wypadają lepiej od warstwy fabularnej, czyli uzmysłowiania widzowi, w jakim strasznym piekiełku żyjemy.

polskie gówno 2015

Jan Bydgoszcz to bohater, który jest ostatnim Mohikaninem broniącym niezależnej muzyki z duszą, plującym na medialne maszynki do robienia pieniędzy. Trywialność wyborów głównego bohatera zostaje jednak szybko wyśmiana. Odniosłem wrażenie, że Tymański chciał pokazać środkowy palec także samemu sobie z przeszłości i ludziom, którzy wmawiają innym oraz sobie, że pieniądze nie są ważne. Szkoda tylko, że moralizatorskie wątki i "prawdy o życiu" zostały przedstawione w bardzo łopatologiczny sposób.

"Polskie gówno" nie jest filmem dla każdego. To nie jest produkcja nastawiona na sukces - wystarczy zresztą rzucić okiem na tytuł. Ba, grono odbiorców dzieła Tymańskiego jest bardzo wąskie i wiele osób, które przypadkowo trafi na salę kinową, może się bardzo zawieść i wynudzić. Nie mogę jednak odmówić Tymańskiemu szczerości przekazu.

Film jest zbiorem jego osobistych doświadczeń, tylko że uchwyconych w nieudolny sposób, przypominających raczej produkcje amatorskie.

Po seansie na palcach jednej ręki mogłem policzyć wszystkie dobre sceny, do których musicalowe momenty z pewnością się nie zaliczają. Gdy trafiały się dobre i zabawne momenty w filmie, były one głównie związane z cwaniaczkowatym menadżerem, którego naprawdę dobrze zagrał Grzegorz Halama.

Muzyczne moralizowanie Stana Gudeyko (Robert Brylewski), który za młodu jako rockman walczył z systemem komunistycznym, nie do końca do mnie przemówiło. Niektóre sceny z tym bohaterem wydawały się być robione na siłę, tak samo jak obśmianie kulis powstawania programów talent-show i tego jak działa telewizja. Tymański pokazuje muzyka bez skazy (Gudeyko) i obok niego stawia liczącego mamonę Skandala i zapijaczonego Zbigniewa Gruzę, perkusistę grupy. Scenariusz przypomina posklejane ze sobą notatki, z których trudno cokolwiek odczytać. Brakowało trochę ekspozycji bohaterów, żeby można było zrozumieć ich motywy i działania.

REKLAMA

Satyra Tymańskiego to przedstawienie pewnych oczywistości, które wyłapie nawet niedoświadczony obserwator polskiego show-biznesu.

Szkoda, że z filmu nie dowiedziałem się niczego od człowieka, który zna żywot muzyka od podszewki i który rzeczywiście swoje już w życiu widział i przeszedł. Nawet końcowe sceny filmu niczego właściwie konkretnego nie wyrażają. Film urywa się i... koniec. Brakowało jednej klamry spinającej część fabularyzowaną i dokumentalną. Trochę żałuję, bo "Polskie gówno" byłoby dla młodszych pokoleń przypomnieniem o tym, że kiedyś muzyką żyło się trochę inaczej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA