REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

James Brown był największym cwaniakiem w historii muzyki. "Get On Up", recenzja sPlay

Pisanie o Jamesie Brownie po obejrzeniu "Get On Up" jako o muzycznym cwaniaku, jest mniej więcej takim samym zabiegiem, jak nazywanie Pendolino sukcesem III RP. Nie przystoi, i to bardzo. Brown był skurczybykiem, antypatycznym, ale niesamowicie zdolnym człowiekiem, który umiał zrobić z siebie gwiazdę przy okazji odsuwając od siebie najbliższych. Gdybyście należeli do grona jego znajomych i spotkali go w latach 70-tych na ulicy, prawdopodobnie chcielibyście napluć mu w twarz. Na całe szczęście najważniejsza jest muzyka Jamesa Browna.

15.12.2014
20:03
James Brown był największym cwaniakiem w historii muzyki. „Get On Up”, recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Get On Up" w żadnym wypadku nie jest filmem, które porusza, zostaje w pamięci i można o nim dyskutować godzinami. Ba, dzieło Tate'a Taylora przeszło bez większego echa, chociaż premiera w USA miała miejsce w sierpniu tego roku. W związku z tym, że Polska jest wciąż czasami jest postrzegana przez dystrybutorów jako kraj trzeciego świata, "Get On Up" dopiero 12-go grudnia zawitał do nas. Skoro jednak biografia Jamesa Browna w końcu pojawiła się na naszych srebrnych ekranach, warto o niej napisać kilka słów.

Jak to w przypadku biografii bywa, w filmie Taylora mamy do czynienia z schematycznością, kliszami i zmęczeniem materiału. "Get On Up" ratują jednak dwie rzeczy: muzyka i Chadwick Boseman w roli Jamesa Browna. Tam gdzie fabuła i scenariusz nie dają rady, Boseman nadrabia swoją charyzmą, głosem i impertynencką kreacją Browna. Jeżeli jednak i ten element zaczyna się nudzić - a może bo film trwa ponad dwie godziny - to dostajemy po uszach porządną dawką muzyki. Energetyczny soul i oryginalny wokal Browna docierają prosto do dolnych partii ciała, powodując u mniej odpornych chęć uprawiania mashed potato, czyli tańca, którego główny bohater filmu uskuteczniał na scenie.

Film Title: Get on Up

Skłamałbym jednak twierdząc, że "Get On Up" jest filmem dla każdego, bo po prostu tak nie jest. Fani muzyki, a w szczególności Jamesa Browna, mogą się czuć zaproszeni na seans. Cała reszta natomiast, dzieło Taylora może potraktować jako ciekawostkę, kolejny film o życiu jakiejś gwiazdy i typową hollywoodzką adaptację historii od pucybuta do milionera i urzeczywistnianiu "american dream". Nie powinno dlatego nikogo dziwić - oczywiście tych, którzy biografii Browna nie znają - że film zaczyna się pokazaniu nieszczęścia i biedoty, która dotyczyła młodego Browna, porzuconego przez własnych rodziców. Idiotyzmem byłoby ze strony reżysera pokazywanie wydarzeń w jednej linii czasowej, dlatego "Get On Up" jest pełen urywków z życia ojca chrzestnego soulu, które pod koniec układają się w spójną całość. Przy okazji widz towarzyszy Brownowi na różnych etapach rozwoju, nie dowiadując się od razu, że ten był dupkiem. Reżyser stara się tłumaczyć swojego bohatera przez cały czas, ale trudno "Get On Up" nazwać próbą wybielenia przeszłości Browna.

get on up 2014 recenzja

Co więcej, sam główny bohater co jakiś czas burzy czwartą ścianę i zwraca się do widza. Czasami żeby się pochwalić, puścić i założyć na twarz szelmowski uśmieszek, następnym razem chce aprobaty i wybaczenia nie wypowiadając przy tym słowa, a jedynie patrząc w wymowny sposób. Reżyser nie ucieka także od tła historycznego, które zresztą ujmuje w podobny sposób co w "Służących". Taylor nie dzieli świata na dwa, wszystkie wydarzenia - zarówno te w małej (prywatnej) skali jak i krajowej - ukazuje z różnych perspektyw. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że obrazek jest niepełny, że scenariusz jest pełen dziur, ale wystarczy tylko cierpliwie poczekać. Im bliżej końca, tym sprawy stają się bardziej oczywiste, a wizerunek Browna zaczyna nabierać rumieńców. Pogardzany, biedny chłopak zawsze musiał sam dbać o siebie i szukać miłości wszędzie poza własną rodziną, a brak matki i ojca wypełniał dążeniem do osiągnięcia sukcesu.

get on up recenzja
REKLAMA

A ten nie przychodzi od razu, James Brown musiał na swojej drodze spotkać odpowiednich ludzi. Sam jednak do tego się nie przyznaje, uważa, że sam był zawsze panem swojego losu i wyłącznie dzięki talentowi znalazł się w miejscu, w którym chciał być. My jednak jako widzowie wiemy więcej niż bohater, łączymy poszczególne elementy układanki z życia protagonisty i znamy prawdę, do której Brown dochodzi dopiero pod koniec swojego życia. Ta ładnie sklejona historia mogłaby nikogo nie ruszyć, gdyby nie fakt, że w głównej roli wystąpił Chadwick Boseman, nadający akcji tempa, sprawiający, że z ekranu sypały się iskry, gdy James Brown stawał za mikrofonem. Mimo, że artysta w życiu prywatnym był kompletnym bucem nie zasługującym na jakąkolwiek aprobatę, Taylor podsumowuje jego życie w pozytywny sposób, spinając całość kliszową klamrą, gdy Brown wychodzi na scenę przeprosić.

Dla tych wszystkich muzycznych momentów w filmie "Get On Up" jest wart polecenia. Nie posuwałbym się jednak za daleko twierdząc, że to obowiązkowa pozycja w mijającym roku. Być może nawet bardziej interesujące od życia Browna i jego muzyki, może się wydać niektórym całe tło wydarzeń, czyli opis tego, jak kiedyś wyglądała droga do sławy w USA, z czym się wiązała. Patrząc na dzieło Taylora z tej perspektywy, film mógłbym polecić każdemu fanowi współczesnych nastoletnich gwiazdek pop.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA