REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Godzilla jest wciąż królem potworów, nawet w amerykańskiej wersji. Recenzja sPlay

Po masakrze z 1998 roku, Hollywood miało wielki dług wobec świata, a w szczególności wobec Japończyków. Amerykański remake "Godzilli" był tak żenujący, że wytwórnia Toho amerykańskiego potwora nie nazywała nawet Godzillą, a „Zillą”. Koniec końców Roland Emmerich - odpowiedzialny za tę porażkę - nie wylądował na stosie, a fani kaiju zaczęli powoli zapominać. Wygląda jednak na to, że Hollywood przypomniało sobie o wszystkim i uderzyło się w końcu pierś i za Oceanem narodził się ktoś, kto zrozumiał fenomen „Króla potworów”. "Godzilla" Garetha Edwardsa jest spektakularnym powrotem do korzeni, filmem na który Gojira zasługiwała od bardzo dawna.

17.05.2014
20:23
Godzilla jest wciąż królem potworów, nawet w amerykańskiej wersji. Recenzja sPlay
REKLAMA

Edwards swoją pracą złożył również hołd twórcom wielkiego monstrum – co było wyraźnie widać w sporej ilości easter eggów – a także samej Godzilli. Zachowując charakter pierwszego filmu z 1954, oraz odnosząc się do nowszych japońskich dzieł, zastosował jednocześnie zupełnie inną perspektywę, z której obserwujemy wydarzenia. Reżyser zamiast skupiać się na walce potworów, stosując przy tym szerokie ujęcia, zmusił nas do śledzenia wydarzeń oczami zwykłych ludzi, patrzących z dołu. Jeżeli oczekujecie więc oldschoolowej walki jednego kaiju z drugim, nowa "Godzilla" nie jest dla was.

REKLAMA
godzilla 2014 recenzja

Scenarzyści (Max Borenstein i Dave Callaham) nie stworzyli blockbustera, który można by włożyć do jednego worka np. z "Pacific Rim". Od samego początku mamy do czynienia z wyraźnym nawiązaniem do pierwszego filmu z Godzillą w reżyserii Ishiro Hondy. Najważniejsi w filmie są zwykli ludzie, tragedia na skalę światową i ludzki strach przed niedającą się powstrzymać, niszczycielską siłą natury, którą uosabiają wielkie kaiju. Wszystko to, pokazane zostało w strasznie sztampowy sposób, ale uwierzcie mi, da się to strawić, co więcej, ma to swój urok. Bzdurą jest zatem narzekanie, że w filmie o Godzilli było mało Godzilli, tak po prostu miało być.

godzilla 2014

Skoro już wspomniałem wcześniej o sztampie, fabuła jest niej pełna, wręcz ocieka nią. Historia w filmie przedstawiona jest z perspektywy amerykańskiej rodziny Brody – ewidentne (i nie jedyne) nawiązanie do Szczęk Spielberga – której losy śledzimy przez cały film. To na nich skupi się cała akcja do momentu pojawienia się Godzilli, to znaczy przez sporą cześć filmu. Joe Brody (Bryan Cranston) jest naszym protagonistą w pierwszej części filmu. Po wielkich trzęsieniach i zawaleniu się elektrowni (której był kierownikiem), za cel życiowy stawia sobie wyjaśnienie wydarzeń, które do tego doprowadziły. Nierozumiany przez nikogo, nawet własnego syna (Aaron Taylor-Johnson), do końca stara się wytłumaczyć wszystkim wokół, z czym ludzkość ma do czynienia. Gdy jego czas na ekranie dobiega końca, fabuła koncentruje się na synie Joego, Fordzie – saperze, żołnierzu amerykańskiej armii.

Po tym jak okazuje się, że Joe miał rację i świat musi stawić czoła wielkim, prehistorycznym stworom (Massive Unidentified Terrestrial Organism), do akcji wkracza amerykańska armia, która przejmuje dotychczasowe badania naukowca Ichiro Serizawy (Ken Watanebe) i – co było do przewidzenia – chce władować potworom do gęby bombę atomową, z czym oczywiście Serizawa (wyraźne nawiązanie do filmu Hondy) się nie zgadza. Ford w tym czasie próbuje przedostać się z Japonii do swojej żony i dziecka, ale jak wiadomo, po drodze czeka go uratowanie świata. Jak widać, klisza goni klisze, mamy bowiem niezrozumianego bohatera (Joe Brody), głupią amerykańską armię, która nie słucha się naukowca i bohatera (Ford Brody), na którego barkach spoczywa los Ziemi.

godzilla recenzja

Akcja filmu rozwija się przy tym dosyć wolno, ale jak już zacznie się dziać (czyli Godzilla wkracza do akcji), to trzymajcie się foteli, bo film wyrywa do przody i miota widzami („jak Szatan”) na wszystkie strony. Najważniejszy bohater, tj. Godzilla, wygląda spektakularnie, epicko, zjawiskowo i spełnia wszystkie oczekiwania, jakie współczesny fan Godzilli mógłby posiadać. Krótkie łapki, wielgachny tułów (ale nie tłusty, jak co niektórzy sugerują), krótki pyszczek i zianie radioaktywnym ogniem, to wszystko przypomniało mi stare dobre czasy, kiedy podziwiało się jak Jego Wysokość Godzilla przemierzała ulice Tokio walcząc z King Ghidorah. Edwards jednak nie daje nam całego opakowania czekolady, on każe brać po jednym, małym kawałku z całej tabliczki. Godzilla pokazywana jest urywkami po kawałku. Czasami gdy wyłania się zza mgły, zauważymy łapę, ogon, ale w pełnej okazałości już naprawdę rzadko i dopiero na sam koniec. I wiecie co? To jest wspaniałe!

godzilla recenzja

Ten „brak” Godzilli był genialnym posunięciem, z każdą minutą wyczekiwało się pojawienia potwora, który zacząłby rozwalać w pył swoich przeciwników (czyli dwa osobniki MUTO). Dzięki temu na seansie czułem się jak dziecko, które wie, że ma w rękach wspaniały prezent, ale rozpakowuje go powoli, ciesząc się chwilą, aby nie psuć sobie zabawy. Natomiast jak już pojawiały się szerokie ujęcia i można było podejrzeć, jak małe łapka i „niedźwiedzi” pyszczek radzą sobie z przeciwnikiem, radości nie było końca. Najlepsze Edwards zostawił jednak na koniec, gdy niebieskie fale energii zaczęły przepływać przez grzbiet Godzilli i już było wiadomo – za chwilę pojawi się radioaktywny ziew!

MOTU GNOL
REKLAMA

Po raz kolejny Godzilla okazała się najlepszym kaiju, królem potworów oraz naszym największym wybawcą. Edwardsowi należą się przy tym brawa, że potrafił do końca utrzymać napięcie oczekiwania. Poza tym projektanci odwalili kawał dobrej roboty, nie partacząc jak ich poprzednicy 16 lat temu. Godzilla była ogromna, ale wyglądała tak jak należy, czyli jak połączenie niedźwiedzia z dinozaurem i krokodylem, a jej ryk był z pewnością „godzillowaty”. No a do tego – jak wspomniałem wcześniej – świetną rozrywką było znajdywanie easter eggów i odniesień do starszych filmów (jak chociażby plakat w pokoju Forda, „testy” atomowe z 1954 roku, USS Saratoga i „Kashmir” na początku filmu). Na minus mogę zaliczyć jedynie średnie aktorstwo ze strony Aarona Taylora-Johnsona oraz słabo napisana postać jego żony Elle (Elizabeth Olsen), ale nie przeszkadzało to na tyle, aby popsuć radość z seansu.

Gareth Edwards wraz z Borensteinem zdołali wyciągnąć wszystko co najlepsze w serii "Godzilla" (również z pracy Emmericha) i dodać do tego XXI-wiecznej nuty blockbusterowej ze świetnymi efektami specjalnymi, budowaniem napięcia rodem z filmów Spielberga i klimatem z "Godzilla" z 1954 roku. Absolutnie musicie zobaczyć ten film jeżeli kochacie Godzillę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA