REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Nowa Lady GaGa bardziej POP niż ART

Pop, seks, manifestowanie własnej wolności i niesamowicie chwytliwe refreny. Taki w skrócie jest "ARTPOP" - nowy album Lady GaGi. Ewa się zmęczyła jego słuchaniem. Ja natomiast jestem zachwycony - wróciła ta GaGa którą pokochałem za czasów "Poker Face" i "Bad Romance".

14.11.2013
18:51
Nowa Lady GaGa bardziej POP niż ART
REKLAMA

GaGa rozpoczęła nagrywanie "ARTPOP" tuż po wydaniu wcześniejszego "Born This Way", zatem nic dziwnego że wiele utworów przypomina te z tamtego krążka. Cały krążek to artystyczno-popowa psychodela (jak "Born This Way"), ale jest zdecydowanie bardziej „pop” niż „art” – co bardzo mnie cieszy. GaGa przestała stawiać na pseudoartyzm, i zająć się po prostu tym co zaczęła już na "The Fame" i "The Fame Monster" – robienia świetnie przyswajalnego komercyjnego popu z przesłaniem i dobrymi tekstami. To wyróżniało LG od samego początku.

REKLAMA

Już same single dają nam obraz stylistycznego rozrzutu "ARTPOP". "Applause" – electro-popowy manifest o wolności artystycznej, ale już "Do What U Want" o którym szerzej się rozpisał Jacek to klasycznie popowy song o wolności własnego ciała. Ja od siebie dodam, że ten kawałek jest jednym z tych, które przypominają mi świetne single z "The Fame" – podobnie jak kolejny singiel "Venus". Ale już na przykład "Swine", "Donatella" czy "Mary Jane Holland" spokojnie mogłyby znaleźć się na "Born This Way". Te trzy kawałki łączy jedno – zbudowane są na mocnym, tłustym beacie. Wszystkie idealnie sprawdzą się najbliższego sylwestra na parkietach w Sopocie, na szkolnej dyskotece, albo imprezie w kolejnym odcinku Warsaw Shore.

REKLAMA

"G.U.Y." natomiast brzmi jakby Calvin Harris zabrał się za remixowanie Ace Of Base - i nie, to nie jest zarzut! "Aura" po delikatnym akustycznym wejściu nagle przeistacza się w soczysty house. "Dope" to jedyna chwila wytchnienia przy pianinie wzmocnionym delikatnymi przesterami elektro. "Jewels N’ Drugs" bardziej by mi pasowało na album któregoś z występujących w nim raperów, a sama GaGa jest bardziej tu w roli klasycznej „dziewczyny z hip-hopowego refrenu”. A w "MANiCURE" mamy miłe dla ucha wycinanie riffów. Po co robię tę wyliczankę? Powiedzmy że udowadniam teorię którą postawiłem akapit wcześniej – o niezłym stylistycznym rozrzucie "ARTPOP".

Za to jednego swojego znaku firmowego GaGa nie zmieniła – we wszystkich piosenkach mamy dużo skandowania lub wykrzykiwania tytułowych fraz. O ile jednak na "Born This Way" to mnie najbardziej wkurzało, to na "ARTPOP" jest wprost odwrotnie. Na pewno nie jest to przyzwyczajenie, bo gdy GaGa milczała muzycznie to niespecjalnie wracałem do jej nagrań. Za to niemal wszystkie pamiętałem. I to jest siła GaGi – o dobrym popie wie więcej niż masterzy radiowych playlist, i wie co nagrywać i pokazać by ludziom zostało w głowie. Ja od "ARTPOP" się nie mogę oderwać.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA