REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Dragon Ball Z: Battle of Gods – Toriyama eksperymentuje z najsławniejszym anime w galaktyce

Inaczej niż eksperymentem nowego filmu pełnometrażowego nie potrafię nazwać. Twórca umieścił w Battle of Gods wiele nowych elementów, zaczynając od śmielszych eksperymentów z animacją 3D, przez niesamowicie oryginalny koncept antagonisty, na kolejnych „poziomach mocy” kończąc. Niestety, część ze świeżutkich rozwiązań stanęła mi ością w gardle.

19.09.2013
14:27
Dragon Ball Z: Battle of Gods – Toriyama eksperymentuje z najsławniejszym anime w galaktyce
REKLAMA

Battle of Gods – Dragon Ball inny niż wszystkie

REKLAMA
battle of gods 2

Nowy pełnometrażowy film Toriyamy wywraca dominujący w mandze i anime koncept do góry nogami. W świecie Dragon Balla wszyscy czołowi przeciwnicy Goku i spółki zawsze ewoluowali, stanowiąc coraz większe zagrożenie dla planet, galaktyk i wszechświata. Proporcjonalnie z utratą tkanki mięśniowej rosła siła, co najlepiej pokazywały przykłady takich ikon jak Freeza czy Buu. W Battle of Gods jest zupełnie inaczej.

Przeciwnik jest jeden. Bez żadnych osłaniających go pomagierów, bez kolejnych stadiów ewolucji, bez widocznej gołym okiem mocy, za pomocą której niszczy miasta, ledwo ruszając palcem. Bills, bóg zniszczenia to koto-podobna kreatura, która charakteryzuje się wyjątkową techniką walki. Nad brutalną siłę przekłada precyzję i zręczność, stosując niespotykany dotychczas w Dragon Ballu styl – miast zalać oponenta gradem ciosów, ten kończy starcia jednym, dwoma ruchami, koncentrując się na niesamowicie wrażliwych miejscach na ciele człowieka sayana.

Bills wprowadza zamieszanie w uniwersum

battle of gods 4

Zarówno ze względu na niespotykaną wcześniej technikę, jak również fizyczne atrybuty. Kociak jest mały, nie zdobywa nowych poziomów mocy i nie ucieka się do żadnych forteli. Mimo wszystko, jest najpotężniejszą istotą, jaką widziało uniwersum Dragon Balla. Będąc bogiem zniszczenia, bez jakichkolwiek problemów radzi sobie z Goku, który opanował tajniki stojące za SSJ3. Gotenks, Vegeta, Buu – nikt nie stanowi dla niego realnego zagrożenia, co widoczne jest od pierwszych minut animacji. Jak poradził sobie Toriyama, powołując do życia tak silnego przeciwnika, przed którym sam Shenron pada plackiem?

Odkrywając kolejne poziomy mocy przed Goku, oczywiście. Po SSJ3 przyszła kolej na następną odsłonę protagonisty. Nie będę Wam zdradzał niczego więcej, ale dosyć powiedzieć, że twórca wrócił do korzeni, przynajmniej, jeżeli chodzi o aspekty wizualne.

battle of gods 3

Jak mawia wuj Parker, z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Toriyama jej nie podołał. Goku w nowym wydaniu wydaje się zwrotem fabularnym tak prostym, naciąganym i nieciekawym, że dla mnie stało się to jedną z głównych wad tego filmu. O ile SSJ budził we mnie podziw, SSJ3 z kolei niekłamane przerażenie, tak kolejna forma protagonisty… cóż, w moim odczuciu jest słabo. Bardzo słabo. Jestem boleśnie rozczarowany, natomiast bólu nie uśmierzyła nawet sentymentalna podróż w czasy dzieciństwa.

RTL 7 wróciło do życia

battle of gods 7

To właśnie sentyment jest jedną z największych sił stojących za nowym Battle of Gods. Animacja została wypchana po brzegi wszystkimi możliwymi postaciami ze świata Dragon Balla, poruszając wcześniejsze wątki i odnosząc się do wcześniejszych wydarzeń. Od Bulmy, przez C18, na Buu kończąc – każdy tutaj dostał swoje kilka sekund, ku mojej wielkiej radości.

Powrócił również znany z Dragon Balla humor. Wniebowzięci na pewno będą również miłośnicy Vegety, a dobrze wiem, że jest takich cała masa. Chociaż pod względem samej mocy, książę bez wątpienia trafił do drugiego szeregu postaci, w Battle of Gods jest jednym z najsilniejszych, o ile nie najsilniejszym elementem filmu. Vegeta trzyma klasę, w przeciwieństwie do żałosnej kreatury, którą być może pamiętacie z serii GT. To dla niego chciało się oglądać tę animację, ponieważ ani Goku, ani Bills nie przyciągali do ekranu z taką siłą.

Dragon Ball w 3D

battle of gods 5

Nie dało się nie zauważyć, że anime coraz śmielej poczyna sobie z animacją 3D. Może to tylko moje wrażenie, ale w pewnym momencie stworzone w tej technologii było nie tylko otoczenie, ale również walczący bohaterowie. Efekt końcowy? Nie powalał, nie przeszkadzał. Trójwymiarowe elementy wciąż były jedynie dodatkiem do dwuwymiarowych animacji, które stanowiły zdecydowaną większość filmu.

Będąc przy animacjach, jestem nieco rozczarowany. To bardzo subiektywna kwestia, ale dla mnie zarówno ich poziom, jak i obrana kreska odstaje od wcześniejszych dokonań Toriyamy. Od Battle of Gods znacznie bardziej atrakcyjny wizualnie wydaje się chociażby ósmy z kolei film, przedstawiającym Broly’ego, jeszcze z 1993 roku. Co dopiero porównywać go do kapitalnego od strony kreski Broly: Second Coming.

Otwarta furtka

battle of gods 6
REKLAMA

Nie wiem, czy bardziej jestem zawiedziony, czy też szczęśliwy z powrotu bohaterów z dzieciństwa. Battle of Gods to fantastyczna podróż w przeszłość, lecz jeśli spodziewacie się najlepszego filmu kinowego, możecie być rozczarowani. Humor to silna strona tej produkcji. Walki stoją na zadowalającym poziomie, lecz niestety obyło się bez sensacji. Muzyka to wielki plus, natomiast kreska na pewno nie każdemu przypadnie do gustu.

Jako wieloletniego fana Dragon Balla, cieszy mnie jednak co innego. Toriyama pozostawił otwartą furtkę dla kolejnych wydarzeń w świecie anime. Telewizyjne Dragon Ball Kai właśnie wchodzi w swoją ostatnią fazę. Czas pokaże, co przyniesie przyszłość, lecz patrząc na Battle of Gods, jest to bardziej furtka dla nowych wydarzeń, niżeli godne pożegnanie z Goku. Właśnie przez to, oglądając nowy, pełnometrażowy film, cieszyłem się najbardziej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA