REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Czarny humor „Czarnej owcy”

Filmowy mariaż horroru z komedią rzadko bywa udany. Najczęściej widz otrzymuje paszkwil, w którym klisze z kina grozy przeplatane są mało zabawnymi gagami, o subtelności buldożera. Nie inaczej jest w przypadku nowozelandzkiego dzieła Johnathana Kinga, „Czarnej owcy”.

23.07.2013
4:25
Czarny humor „Czarnej owcy”
REKLAMA

Były już węże, muchy, pszczoły, pająki, rekiny, małpy, a nawet ślimaki. W filmowych horrorach nie oszczędzono chyba żadnego insekta czy zwierzęcia. Tym razem wybór padł na pierwsze udomowione przez człowieka zwierzę, czyli owce. Przyznacie sami, że w kulturze europejskiej raczej nie jest to ssak, który wzbudzałby w nas strach. Być może sprawa wygląda inaczej w Nowej Zelandii, gdzie rozgrywa się akcja filmu. Na jednego obywatela przypada tam ponad dwadzieścia owiec, co jest liczbą tyleż imponującą, co zmuszającą do refleksji nad tym, co stałoby się, gdyby te sympatyczne skądinąd stworzenia zbuntowały się pewnego dnia i spróbowały przejąć władzę nad państwem.

REKLAMA
black_sheep2

To wszakże tylko dygresja, która może w przyszłości zainspiruje twórców równie odważnych co Johnathan King do nakręcenia utrzymanego w konwencji post-apokaliptycznej sequelu „Czarnej owcy”. Tymczasem skupmy się na fabule obrazu właściwego, pochodzącego z 2006 roku. Henry Oldfield (Nathan Meister) wskutek pewnych niemiłych dla niego wydarzeń z dzieciństwa, panicznie boi się owiec. Po latach terapii psychiatrycznej wraca na rodzinną farmę, chcąc odsprzedać należącą do niego jej część bratu. Szybko jednak odkrywa, że pod jego nieobecność wiele się zmieniło, a na farmie dzieją się rzeczy dziwne i niepokojące. Potulne na ogół owce stały się nad wyraz agresywne i niebezpieczne. Na jaw wychodzi, że w okolicy prowadzone są na nich badania genetyczne. Henry musi przełamać swój lęk i podjąć ze zmutowanymi owcami walkę na śmierć i życie.

Pomysł na fabułę tego filmu sam w sobie jawi się jako dość komiczny. Potencjał niestety w dużej mierze zmarnowano. W „Czarnej owcy” zdarzają się sceny naprawdę zabawne – przede wszystkim te czerpiące garściami z mocno wyeksploatowanych scen z klasycznych horrorów, jak choćby ta, w której Henry i pierwsza napotkana przez niego zmutowana owca mierzą się wzrokiem. Są one jednak w mniejszości w stosunku do tych zwyczajnie kiepskich i nieśmiesznych. Twórcy z jakichś powodów postanowili postawić raczej na humor niskich lotów, dość prostacki i – jak dla mnie – wymuszony. Gag z puszczeniem bąka w twarz można jakoś, zgrzytając zębami, przetrawić, ale powtórzony kilkukrotnie w ciągu minuty staje się zwyczajnie niesmaczny i żenujący. Większość obecnych w filmie żartów, gdyby była nieco lepiej przemyślana, mogłaby bawić ze względu na dość absurdalny charakter sytuacji, w której znajdują się bohaterowie, potraktowana jest zbyt dosłownie. Scenami, które faktycznie potrafią rozśmieszyć, są te, które w normalnym horrorze mają wzbudzać lęk w odbiorcy. King podszedł do nich z dystansem i przymrużeniem oka, dzięki czemu ogląda się je całkiem przyjemnie.

black-sheep3
REKLAMA

Na plus „Czarnej owcy” można zaliczyć fakt, że nie stara się ona być kolejną parodią w stylu „Strasznego filmu”. Usiłuje operować absurdem i przerysowaniem i choć robi to niezbyt umiejętnie, to jednak ma swoje udane momenty. Dobre wrażenie robią także efekty specjalne, przygotowane przez studio WETA (twórców efektów m.in. do Władcy Pierścieni). Uniknięto taniej tandety znanej z większości horrorów o krwiożerczych zwierzętach. Nieźle wypada właściwie cała obsada „Czarnej owcy”, która mimo braku doświadczenia aktorskiego, potrafi zagrać – jak na taki film – całkiem przekonująco.

Nie będziecie wiele ubożsi jeżeli darujecie sobie seans „Czarnej owcy”. To mógł być film niezły, zabrakło jednak trochę wyczucia w niektórych kwestiach. Jak przystało na połączenie horroru i komedii – ani szczególnie nie bawi, ani nie straszy. Ale da się go obejrzeć bez bólu i nawet parsknąć przy nim śmiechem kilka razy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA