REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Człowiek, który gapił się na kozy, rozbijał chmury i cieszył widza

“Człowiek, który gapił się na kozy” może być małym bałaganem, jeśli chodzi o fabułe i scenariusz, ale wciąż jest całkiem poprawnie zrobioną, przyjemną komedią.

"Człowiek, który gapił się na kozy" zaczyna się, kiedy porzucony przez swoją żonę reporter Bob Wilton (Ewan McGregor) postanawia z rozpaczy i beznadziei wyruszyć jako korespondent Iraku. Nie może dostać się do samego samego serca kraju, ale w międzyczasie poznaje oficera Lyn'a Cassidy'ego (George Clooney). Kilka miesięcy wcześniej, dziennikarz słyszał to nazwisko, kiedy robił wywiad z domorosłym telepatą mieszkającym ze swoją mamą. Tak się szczęśliwie złożyło, że Lyn spędził kilkanaście lat w Armi Nowej Ziemi - plutonu szkolonego w naukach New Age, którego zadaniem nie było prowadzenie walki, lecz szkolenie swojego umysłu tak, by pokonywać przeciwników bez konieczności uciekania się do przemocy. Wszyscy kadeci nazywali siebie "Jedi", a oddziałem dowodził ekscentryczny oficer Bill Django (Jeff Bridges), który swoją przemianę zawdzięczał doświadczeniom w Wietnamie. Teraz Bill ma tajną misję w Iraku i Lyn jest w drodze by się z nim spotkać. Bob czuje, że być może uda mu się z tego zrobić naprawdę interesujący reportaż. Starszy wojskowy pozwala młodemu reporterowi na przyłączenie się do wyprawy i długie dyskusje o historii swojej formacji, jej naukach i o tym, jak raz zabił kozę wzrokiem. Precedens, który jego zdaniem - zniszczył Armię Nowej Ziemi.

12.07.2013
18:12
Człowiek, który gapił się na kozy, rozbijał chmury i cieszył widza
REKLAMA
REKLAMA
3

Zdawałoby się, że romans armii ze światem magii i okultyzmu staje się powoli kliszą, jeśli już od dawna ją nie jest. W “Człowieku, który gapił się na kozy” nie ma jednak żadnej wielkiej tajemnicy stojącej za Jedi. Tak, ich moce działają (jakby), ale ich użyteczność pozostaje raczej wątpliwa. Każdy członek tego oddziału kompletnie nie pasuje do samego konceptu wojska, co jest źródłem dużej ilości humoru w filmie. Ale temu wszystkiemu brak jest prawidłowej struktury. Scenariusz został luźno oparty na książce Jona Ronsona, i z racji tego, że - przyznaję się bez bicia- oryginału nie czytałem: nie jestem pewien, na ile dziwne skoki w narracji są winą pierwowzoru, a na ile dość niezgrabnego scenariusza. Nawet jak na dziewięćdziesiąt minut seansu, bywają momenty lekkiej nudy. Wydaje się wręcz, że nie ma tu na tyle historii, na której można by było oprzeć cały film. Ale na szczęście, humor i naprawdę wyśmienity pokaz aktorstwa ratuje sytuację.

George Clooney oddaje całego siebie w przedstawienie kompletnie oddanego (choć niezbyt stabilnego psychicznie) mnicha-wojownika. Jakimś cudem, opowiada z dziecięcą niewinnością o swoich niesamowitych umiejętnościach telepatii i telekinezy, z takim przekonaniem, że z czasem sami chcemy wierzyć w jego historię. Nie inaczej jest z Jeffem Bridges’em, którego Django jest bratnią duszą Big Lebowskiego (tyle tylko, że ubraną w mundur). Demoniczny i podstępny Larry Hooper (Kevin Spacey) jest odrażający, próżny i głupi. Platon Jedi składać się miał z samych dziwadeł i oryginałów. I każdy aktor prześciga się w sposobach wykreowania jak najbardziej absurdalnej postaci. Jest nawet sporo dowcipu w samym fakcie, że Ewan McGregor - znany też jako sam  Obi-Wan Kenobi odgrywa w tym filmie łowcę i poszukiwacza zaginionego zakonu "Jedi".

REKLAMA
2

“Człowiek, który gapił się na kozy” nie jest filmem idealnym. Jest odrobinę bałaganem, posiada wiele problemów związanych z odpowiednim poprowadzeniem narracji. Ale posiada równocześnie wystarczająco dużo uroku, by uczynić ten seans wartym uwagi. Ale humor jest bardzo delikatny. To nie jest komedia, przy której będziesz wybuchać histerycznym płaczem - powinieneś raczej spodziewać się drobnego uśmieszku pod nosem. Raczej polecam - film dostępny na VOD.pl

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA