REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Slenderman powraca! Slender: The Arrival jest większe i bardziej złożone, ale czy wiąż straszy?

Straszy, to na pewno. Niestety, ilością błędów, bardzo tragiczną optymalizacją i rozczarowującym zakończeniem. Nawet pomimo tego, w pewien niepokojący, niezrozumiały dla mnie sposób o The Arrival naprawdę ciężko zapomnieć.

26.06.2013
6:50
Slenderman powraca! Slender: The Arrival jest większe i bardziej złożone, ale czy wiąż straszy?
REKLAMA
REKLAMA

OPERACJA NIE W PEŁNI UDANA

The Arrival jest komercyjną odpowiedzią na ogromny sukces Slender: The Eight Pages, w którego możecie zagrać zupełnie za darmo, pobierają horror z tego miejsca. The Arrival to tytuł znacznie bardziej rozbudowany i złożony od poprzednika. Został wzbogacony bardziej dopracowaną grafiką, łączącymi się w większą całość, zróżnicowanymi lokacjami oraz czymś, co przy dużej dozie optymizmu można nazwać fabułą. Niestety, proces zamiany najnowszej, budzącej grozę miejskiej legendy w pełnoprawną produkcję nie można uznać za operację w pełni udaną. Pacjent bez twarzy i z nienaturalnie wydłużonymi kończynami dorobił się serii powikłań, które skutecznie przeszkadzają w codziennym straszeniu Boga ducha winnych graczy.

slender the arrival 1

Po pierwsze, optymalizacja. Ta jest po prostu fatalna. Na laptopie z 8GB RAMu, dedykowaną kartą graficzną nVidii oraz dwurdzeniowym Intel Core i5 gra na wyższych ustawieniach graficznych oferowała 10 klatek na sekundę. Zabawna sytuacja, biorąc pod uwagę, że na tym samym sprzęcie tnę w trzeciego Battlefielda na maksymalnych detalach.

[REC]

Po przeskoczeniu na stacjonarny komputer, Arrival oferuje kapitalne pierwsze wrażenie. Otaczające główną bohaterkę lasy budzą skojarzenia z Alan Wake. Posępny świat poznajemy jako nagranie z kamery (niestety, zabrakło efektu kręcenia „z ręki”), przepuszczone przez charakterystyczny filtr. Skojarzenia z Blair Witch Project będą dodatkowo punktowane. Znacznie bardziej szczegółowe lokacje również budzą pozytywne odczucia, zwłaszcza podczas zwiedzania zamkniętych pomieszczeń (paskudne modele postaci, których jest w The Arrival przynajmniej kilka, wciąż przerażają, tyle tylko, że swoją prostotą).

slender the arrival 5

Slender: The Arrival został wyposażony w nowe narzędzia do wywoływania zawałów serca. Najlepszym z nich jest bez wątpienia system otwierania/zamykania drzwi, polegający na przesuwaniu myszki w odpowiednim kierunku, powoli uchylając rąbka tajemnicy tego, co znajduje się przed nami. Jak kopiować, to tylko od najlepszych – w tym przypadku od Amnezji: Mrocznego Obłędu. Ważna jest również kondycja naszej bohaterki. Dłuższą, chaotyczną ucieczkę po skąpanym w mroku lesie okupujemy zadyszką i gorszą mobilnością. Wtedy, jak wiadomo, pan pod krawatem ma nas jak na talerzu.

SLENDER MA TOWARZYSZA

Jeśli jesteśmy przy elementach stracho-podobnych, rewolucją dla zalążka serii jest na pewno druga istota, która goni za bohaterką. Slenderman dorobił się rywala, który nie jest ani tak straszny, ani tak efektowny jak kreatura w garniturze. Nawet pomimo tego wyjący oprawca budzi wiele pytań, które, o dziwo,  mają swoje sensowne odpowiedzi.

slender the arrival 6

Niestety, większego sensu nie ma scenariusz zaprezentowany w The Arrival, wyraźnie zainspirowany serią MarbleHornets na YouTube. Zakończenie gry jest boleśnie rozczarowujące. Jeśli, tak jak ja, będziecie zmuszać się do błądzenia po ciemnym lesie tylko dla niego – odpuśćcie sobie. Kiedy dowiedziałem się, że pokonując tytuł na najbardziej wymagającym poziomie trudności, w nagrodę dostanę dodatkową scenę, zakasałem rękawy, wziąłem coś na uspokojenie i zmusiłem się do powrotu w amerykańskie lasy. Za to poświęcenie twórcy obdarowali mnie, bo ja wiem, dodatkowymi pięcioma sekundami nieciekawego materiału. Chciałem rzucać klawiaturą o ścianę, ale szkoda pachnącego nowością sprzętu. Na całe szczęście The Arrival do się przejść w dwie-trzy godziny, więc strata czasu nie była aż tak bolesna.

PRZERAŻAJĄCO NIEDOPRACOWANA GRA

To, co w nowym Slenderze jest jednak najgorsze, to brak odpowiedniego oszlifowania. Tytuł jest pełen błędów, nawet tych największego kalibru, uniemożliwiających dalszą rozgrywkę. Dopiero za trzecim razem udało mi się wczytać jedną z lokacji. Kiedy wpadłem w szpony Slendera, gra się zamroziła, bez możliwości wyjścia do głównego menu. Będąc w opuszczonym domu, na stałe zaklinowałem się w drzwiach. Dla pewności sprawdziłem, czy nie pobrałem ze strony producenta sadystycznej wersji demonstracyjnej. Nope. Żeby było śmieszniej, ograne przeze mnie paskudztwo było już zaktualizowane do edycji 1,3.

slender the arrival 3

Slender: The Arrival to paskudny kawałek kodu. Ciekawe pomysły twórców zostały zakopane przez olbrzymią ilość bugów, tragiczną optymalizację oraz nastawiony na produkowanie kontynuacji scenariusz. Oczywiście Slender sam w sobie dalej jest w formie, potrafiąc przerazić na amen.  Nie gorzej robi to w jednak darmowym The Eight Pages i to właśnie ten tytuł polecam wam z czystym sumieniem. Prawie 40 złotych za około 3 godziny gry, okupione licznymi cięciami płynności i sporadycznym wysypaniem się do pulpitu, to zdecydowanie kiepski interes. Wystarczyły mi nerwy związane z obecnością Slendera gdzieś nieopodal, na granicy widoczności. Te wywołane nieudolnością twórców nie były potrzebne.

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA