REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Empire Of The Sun rozgrzeją wakacyjne parkiety

Jeżeli zespół tworzy wokół siebie teatralną otoczkę, to zawsze boję się, że muzyka będzie na drugim miejscu i forma przerośnie treść. Empire Of The Sun udowodnili, że można zachować równowagę.

25.06.2013
19:31
Empire Of The Sun rozgrzeją wakacyjne parkiety
REKLAMA

Trzeba przyznać, że duet Empire Of The Sun, czyli Luke Steele i Nick Littlemore, potrafi zadbać o sceniczny wizerunek i stworzyć historię, gdzie wszystkie elementy się zazębiają tworząc spójną całość. Ich koncerty robią niesamowite wrażenie, tancerki wijące się na scenie, gra świateł, barwne stroje, w czym prym wiedzie kostium Luke’a (Władcy) Steele’a. Będący wcześniej w cieniu Littlemore teraz również paraduje na scenie ściskając mikrofon, niczym dziecko pluszowego misia, a do tego robiąc wybitnie niemęskie miny. Dotychczas sam twierdził, że jest typem „bardziej studyjnego muzyka” niż showmana, jak widać sukces zmienia poglądy i dobrze, bo panowie, będąc razem na scenie tworzą spektakularne widowisko.

REKLAMA

Historia na podstawie, której stworzono cały koncept drugiego albumu jest w moim odczuciu trochę głupiutka i wtórna, ale z drugiej strony ciężko oczekiwać od muzyków, żeby tworzyli dobre fantasy. Jak już wiemy z poprzedniej płyty, fikuśnie ubrany Luke Steele to Władca, a szamańsko (bardziej ubogo) wyglądający Littlemore to Prorok.

Najnowsza historia opowiada o tym, jak to Król Cieni ukradł klejnot z korony Władcy i uciekł z nim na drugi koniec planety. W wyniki tego niecnego incydentu Władca traci swoją moc, równowaga w przyrodzie zostaje zachwiana i wszystko wywraca się do góry nogami. Władca z Prorokiem wyruszają, więc w podróż w celu uratowania świata.

Ice On The Dune, drugi album duetu, miał być podstawą do tego wszystkiego. Osią, wokół której budowane są wszystkie inne, pozamuzyczne rzeczy. W związku z tym spodziewałem się czegoś pompatycznego i pretensjonalnego, a tak naprawdę otrzymałem całkiem przyjemny, electropopowy album.

Termin wydania krążka nie był przypadkowy i jest ściśle powiązany z brzmieniem płyty. Taneczny klimat, zwrotki przysłonięte przez melodyjne refreny, które nadają się na wakacyjne listy przebojów, ewidentnie kierują nas w stronę prostej, przyjemnej muzyki. Czasami bardziej synthpopowej jak w I’ll Be Around (refren przywodzi na myśl Pet Shop Boys), a czasem bardziej indie electro jak w singlowym Alive.

Przez całą długość płyty, groove piosenek swoją budową przypomina budowę cepa. Pulsacyjna perkusja z basem i wszechobecne syntezatory delikatnie usuwają w bok całą historię stojącą za piosenkami, tak jak w utworze Ice On The Dune. Odnoszę wręcz wrażenie, że Empire Of The Sun spokojnie mogliby wystartować w konkursie Eurowizji z takim materiałem– i broń boże nie ma w tym nic złego. Płyta jest po prostu bardzo, bardzo dancowa.

REKLAMA

Jedynym, małym minusem jest to, że piosenki zdają się czasem zlewać w jedną całość. Nie doświadczymy tu wybitnych kawałków jak We Are The People czy Standing On The Shore z poprzedniej płyty. Ale jednocześnie nie martwię się, że będę musiał, co chwila skipować piosenki. Wkładając płytę do odtwarzacza, mogę być spokojny, że zapewniam sobie pełne 40 minut rozrywki. Co z kolei skłania mnie do całkiem odważnej opinii: dla mnie Ice On The Dune jest lepszą płytą niż Walking On A Dream. Pięć lat czekanie nie poszło w piach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA