REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Tadeusz Pietrzykowski - wojownik w czasach zagłady

W obozach zagłady umierało się szybko albo długo, w zależności od okoliczności, ale jedno było niemal pewne – śmierć. Tadeusz Pietrzykowski wywalczył sobie drogę do wolności własnymi pięściami, bijąc i nokautując m.in. znienawidzonych obozowych kapo. Jego historia jest fascynująca i nieprawdopodobna, a najbardziej zdumiewające, że jest prawdziwa.

24.06.2013
13:15
Tadeusz Pietrzykowski – wojownik w czasach zagłady
REKLAMA
REKLAMA

Pietrzykowski był nikłej postury i ważył zaledwie 45 kilogramów. Słynął za to ze świetnej techniki, odporności na ciosy i niezwykłej szybkości (z tego powodu zyskał przydomek „Biała Mgła”). Dzięki swoim umiejętnościom i nieustępliwości powalał znacznie większych i bardziej utytułowanych przeciwników. W obozach koncentracyjnych stoczył przeszło 60 pojedynków, w samym KL Auschwitz ponad 40. Wygrał prawie wszystkie i został mistrzem wszechwag.

PietrzykowskiTadeusz Pietrzykowski, fot. archiwum rodzinne

Niewola

Pietrzykowski trafił do obozu w połowie 1940 roku, pochwycony przez Niemców na granicy węgiersko-jugosłowiańskiej (próbował przedostać się do Francji by dołączyć do polskich oddziałów). Do Oświęcimia pojechał transportem w grupie ponad 400 osób. Jak później wykazali historycy, to pierwszy pociąg z więźniami, który dotarł na rampę KL Auschwitz. Pietrzykowskiemu wytatuowano na przedramieniu numer 77.

Niemcy wiedzieli, że Polak był przed wojną bokserem w wadze koguciej. Jeszcze w 1938 roku „Przegląd Sportowy” uznał „Teddy'ego” (pseudonim bokserski) za najlepszego zawodnika Warszawy. Był mistrzem miasta stołecznego a także wicemistrzem Polski w swojej kategorii. Młody zawodnik wychowywał się pod okiem słynnego Feliksa Stamma, trenera kilkudziesięciu znakomitych bokserów, mistrzów i medalistów olimpijskich (m.in. Jerzego Kuleja i Jana Szczepańskiego). Umiejętności, których wówczas nabył uratowały mu życie.

Walka o życie

Po raz pierwszy niemieccy strażnicy wystawili „Teddy'ego” do walki przeciwko znienawidzonemu w obozie Walterowi Dünningowi, brutalnemu kapo, znanego z pastwienia się nad więźniami. Dünning posiadał przed wojną pas mistrza Niemiec wagi średniej i ważył niemal 30 kilogramów więcej od Polaka (był również znacznie wyższy i masywniejszej budowy). Wydawało się, że osłabiony, przeraźliwy wychodzony na obozowej „diecie” chłopak w drewnianych chodakach nie ma szans. Walka trwała długie pięć minut. Sam Pietrzykowski, we wspomnieniach, które napisał już po wojnie, w latach 70., tak opisywał tę walkę:

"Bolek Kupiec nie chciał mnie puścić, mówiąc, że Walter połamał już dwóm więźniom szczęki. Przy rogu kuchni obozowej więźniowie utworzyli czworobok, w środku którego znajdował się "ring", na którym walczono. W ringu stał Dünning z łapawicami na rękach. Był to blondyn doskonale zbudowany, o potężnej masie mięśni, malutkich oczach i porozbijanych łukach brwiowych. W tym czasie nie było jeszcze w obozie rękawic bokserskich, tylko łapawice. Takież mi podano, więc je założyłem. Wokół dosłyszałem ostrzeżenia, połączone z pukaniem się w głowę: ty, zabije cię, zje cię. Ale nie było czasu na myślenie. Towarzyszyła mi jedna natrętna myśl: za walkę dają chleb. Byłem głodny. (...) Dünning wyciągnął jedną rękę, a następnie przyjęliśmy postawę bokserską. Rozpoczęła się walka.

Zanim to nastąpiło, w umyśle jak błyskawica przewinęła mi się moja uprzednia kariera bokserska: sylwetka trenera Stamma, pierwsza i ostatnia walka. Wiedziałem jedno - że muszę walkę wygrać. Nie wiem, kto z nas był lepszym bokserem. Są jednak takie chwile, gdy rzeczy niemożliwe stają się rzeczywistością. (...) Kiedy Walter poszedł na mnie z wpół opuszczonymi rękami, uderzyłem go lewym prostym. Zdublowałem cios jeszcze raz i jeszcze raz. Dünning oganiał się ode mnie jak od muchy. Później skontrowałem go prawą ręką na szczękę. Cios doszedł celu, aż Walterowi odskoczyła głowa (...) Tak minęła pierwsza runda (...). Odezwał się gong (uderzono w dzwon na placu apelowym). Walter znów poszedł do przodu, tym razem bardziej energicznie. Musiałem więc użyć wszystkich umiejętności technicznych, aby się nie nadziać na cios przeciwnika. (...) Uderzyłem jak zwykle kilka razy lewym prostym, potem poszedłem prawym prostym, następnie lewym sierpem. I o dziwo cios doszedł, Walter nie zdołał go uniknąć. Czy nos, czy warga została uszkodzona, w każdym razie pod nosem ukazała się krew nad górną wargą".

Niemiec wycofał się z dalszej walki unikając tym samym ciężkiego nokautu, Pietrzykowski wygrał bochenek chleba i stał się znany w obozie, rozpoznawali go zarówno więźniowie jak i SS-mani, którzy zaczęli darzyć go czymś w rodzaju niechętnego szacunku. Od tej pory regularnie walczył, często z utytułowanymi bokserami jak np. mistrzem Europy wagi półśredniej Leu Sandersem (pierwsza przegrana Pietrzykowskiego, którą zamazał zwycięstwem w rewanżu), jak również zwykłymi mordercami i zabijakami, choćby pewnym Niemcem, zwanym „Polakobójcą”, którego "Teddy" z pełną świadomością znokautował. Szerokim echem odbiła się również walka więźnia z niemal stukilogramowym wicemistrzem amerykańskiego boksu zawodowego Schallym Hottenbachem, zwanym „Hammerschlangiem” ponieważ z upodobaniem łamał przeciwnikom żebra. Polak pokonał Niemca powalając go na deski.

Mistrz nie był sam

SS-mani lubowali się w krwawych rozrywkach. Z boksu uczynili prawdziwą machinę, która przez lata dostarczała im rozrywki. Walki o przetrwanie, poza Pietrzykowskim, toczyli również inni Polacy, np. Zygmunt Małecki, czy Antoni Czortek, a najsłynniejszym bokserem KL Auschwitz był legendarny Salamo Arouch, Żyd, który w ciągu zaledwie dwóch lat stoczył 208 pojedynki (w tym czasie cała jego rodzina została wymordowana). Pietrzykowski nigdy nie skrzyżował z nim rękawic.

Pietrzykowski_2"Teddy", fot. archiwum rodzinne

Jak potoczyły się dalsze losy polskiego boksera? Przeżył wojnę i był przez lata trenerem młodzieży. Najlepiej sięgnąć po e-książkę o jego losach, pt. „Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego”, którą napisała Marta Bogacka. Opracowanie powstało na podstawie pracy magisterskiej autorki i niestety zachowało kostyczną strukturę oraz nieco zbyt lakoniczny język. Bogacka przytacza sporo faktów, przypomina wydarzenia z życia „Teddy'ego”, również  dzieciństwa i młodości, a także znajomość z Maksymilianem Kolbe i rotmistrzem Witoldem Pileckim – obu poznał Pietrzykowski w obozie i bardzo cenił.

REKLAMA

Z kart książki można dowiedzieć się, że pierwszą żonę poznał właśnie w Auschwitz, wyciągając ją żywą spośród ciał zamordowanych więźniów. Takich makabrycznych faktów jest dużo, Bogacka nie w żaden sposób nie próbuje ich stonować, po prostu przedstawia nagą i okrutną prawdę tamtych obozowych lat. Jednocześnie, w trakcie lektury, czuć pewien niedosyt bo autorka nie próbuje analizować bohatera swej książki, nie zajmuje się wcale fenomenem sportu jakim jest boks, beznamiętnie relacjonuje wydarzenia a życia Pietrzykowskiego. Nieco dziwi również brak najmniejszej rysy na wizerunku „Teddy'ego”. Jego życie nie mogło być tylko pasmem zwycięstw i pięknej drogi wybrukowanej wyłącznie dobrymi uczynkami, bo żadne życie takie nie jest.

Może po prostu Bogacka nie dotarła do niewygodnych faktów, albo nie chciała ich przytoczyć? W każdym razie bez nich Pietrzykowski jest postacią nieco za bardzo wyidealizowaną. Nie zmienia to faktu, że był człowiekiem nieprzeciętnym i wyjątkowym. Bokserem, który bił swoich przeciwników, bo musiał, ale potrafił również wybaczyć Niemcom i nigdy, już po wojnie, nie miał do nich żalu. Tadeusz Pietrzykowski zmarł w 1991 roku. Do końca zachował sportowego ducha i wiarę w ludzi. Mimo tragicznych przeżyć, które zniszczyłyby niejednego człowieka, "Teddy" zachował siłę i pogodę ducha.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA