REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Coś nie wyszło, czyli jak stworzyć modelowo zły remake

Nie mam nic przeciwko rimejkom, serio. Zawsze istnieje szansa, że kiedy taki projekt trafi w ręce utalentowanych ludzi, stara historia może wówczas zyskać nowy wymiar i perspektywę. Ale nie tym razem...

17.06.2013
9:31
Coś nie wyszło, czyli jak stworzyć modelowo zły remake
REKLAMA

The Thing Johna Carpentera z 1981 roku to dziś klasyka horroru i kamień milowy dla ówczesnej szkoły tworzenia efektów specjalnych - film, który wydaje się najdoskonalszym przykładem jak po mistrzowsku wywoływać uczucie zaszczucia i zagrożenia, a przy tym nie bać się zaszokować widzów wyjątkowo naturalistycznymi scenami. A przy okazji, odkąd w latach 90-tych twórcy coraz chętniej eksperymentowali z użyciem CGI, przy okazji też reliktem pięknej epoki w kinie grozy, która już pewnie nigdy nie wróci. Długo by można wymieniać zalety tego filmu. Bohaterów było całkiem sporo, ale każdy odznaczał się jakimiś cechami charakterystycznymi, klaustrofobiczne otoczenie stacji badawczej na biegunie, otoczonej przez zabójczą aurę było ogromną zaletą całego filmu, w zasadzie jednym z głównych bohaterów całości, a tytułowy niezbadany organizm z kosmosu, terroryzujący pracowników w stacji zachowywał się na tyle racjonalnie i działał na tyle efektywnie, że wydawał jeszcze straszniejszy i jeszcze bardziej niebezpieczny - abstrahując już od niesamowitej strony wizualnej i samego genialnego pomysłu, by ów obcy organizm potrafił przebierać kształt zainfekowanych ludzi i ukrywać się w ten sposób.  Bez cienia wątpliwości, monstrum z The Thing to obok Xenomorphów z cyklu Obcy chyba najlepszy pomysł na kosmicznego drapieżcę w historii kina.

REKLAMA
thing 1982

Oczywiście, jak to zwykle bywa z klasycznymi filmami grozy, także i ten musiał doczekać się remake'u. W zasadzie kazano na niego czekać stosunkowo długo - moje teoria jest taka, że to zwyczajnie dlatego, iż arcydzieło Carpentera coś nie chciało się postarzeć. Szczerze powiedziawszy, dalej nie straciło nic ze swojego blasku.

Tak czy siak, nowa wersja to nie do końca remake, a oficjalnie prequel, pokazujący wydarzenia, jakie miały miejsce nieco wcześniej. Otóż jeśli oglądaliście Cosia Carpentera, to pewnie pamiętacie jak na samym początku filmu bohater grany przez Kurta Russella dokonuje małego zwiadu na teranie zdewastowanej i opustoszałej stacji norweskich badaczy, zastanawiając się, co tutaj się właściwie stało. No i ten prequel udziela nam odpowiedzi na to pytanie, które do tej pory dobrze się miało istniejąc jedynie w sferze przypuszczeń.

thing 1982

Ale nie dajcie się zwieść - nowe The Thing to prequel tylko wg materiałów prasowych, w rzeczywistości to typowy remake, który zresztą nawet nazywa się identycznie. Znów mamy grupę badaczy w odciętej od świata stacji badawczej zmagającej się ze zmiennokształtnym potworem, który jest zawsze krok do przodu przed bohaterami. Nawet schemat całej fabuły jest podobny, a ci z was, którzy oglądali film Carpentera, teraz tyko ziewną na wszelkie oferowane przez nowszą produkcję zwroty akcji, z komentarzem, że “to już było”.

Masa rimejków popełnia ten błąd - starają się odtworzyć jak najwięcej scen i motywów z oryginału, co jest z góry skazane na porażkę, bo po prostu nie da się uchwycić tego, co zagrało w oryginale, mechanicznie kopiując dane elementy. Takie produkcje wychodzą zwyczajnie bez charakteru i duszy, tracąc więcej, niż gdyby nawet postanowiły zrobić coś innego i na tym poległy.

thing 2011

Nowe Coś jednak do tej kategorii nie należy. O nie, jest gorzej - ten film nie tyle próbuje kopiować to i owo z wielkiego poprzednika, ale robi to z premedytacją źle. Reżyser nie ma niestety zielonego pojęcia dlaczego The Thing był takim udanym horrorem i robi co się da na opak. Przerażająca kreatura, która w pierwszym filmie kryła się w cieniu i eliminowała przeszkody efektywnie i po cichu, a wyciągnięta na światło dzienne, błyskawicznie szukała ucieczki, tutaj zachowuje jak każdy inny potwór z horroru s-f, pokazując bohaterom w pełnej krasie i atakując ich zupełnie jawnie. I traci na tym nie tylko cała atmosfera i nastrój grozy, ale tez wrażenia wizualne - design potwora w oryginale robił wrażenie, bo poza tym, że był kapitalnie wykonany, autorzy dobrze grali światłocieniem i unikali pokazywania kosmity w całej okazałości. W nowej wersji nikt się tym nie przejmuje, a co grosza, potwór jest generowany komputerowo i chyba nie muszę mówić, że tym samym wrażenia wizualne spadają o kilka poziomów? Kompletnie zatem spaprano potwora, z kolei bohaterowie to niestety anonimowe postacie, których już wcale nie pamiętam. Co ciekawe, choć stacja jest norweska, główna bohaterka jest Amerykanką (nie mają wystarczająco dużo naukowców w Norwegii?) - no i swoją drogą, jest też kobietą, co nie przeszkadza mi samo w sobie, ale mam wrażenie, że wybrano tę płeć głównie dlatego, że w pełni męska ekipa raczej nie jest dziś, w dobie równouprawnienia i parytetów w modzie.

thing

Dorzućmy do tego masę sztampowych horrorowych jumpscare’ów i oklepanych schematów, udekorujmy fatalnym zakończeniem, które nawet nie umywa się do tego z oryginału i oto otrzymujemy do bólu wręcz przeciętny horror, który nie wnosi kompletnie nic ani do tego uniwersum, ani do gatunku.

A przecież rimejkować klasyki można o wiele, wiele lepiej. Pokazał to... John Carpenter w The Thing. Tak jest, horror, o którym tu mówiliśmy, to w rzeczywistości także nowa wersja tej samej historii, opowiedziana w inny sposób. The Thing from Another World z 1951 roku co prawda mocno się już postarzało i raczej nikt tego oglądać nie będzie inaczej niż w ramach ciekawostki, ale to wciąż udany film ze swojej epoki, gdzie takie dziś kuriozalne monster movies były naprawdę popularne. Tam jednak w roli kosmity na stacji badawczej wystąpił aktor w mocnej charakteryzacji, więc całość nie była tak oryginalna jak zmiennokształtne monstrum Carpentera, a to rzecz jasna wynikało z ograniczeń technicznych, ale i specyfiki epoki. Acz przyznam, że gdy na końcu padają te słowa z ust bohatera, tza każdym razem mam ciarki na plecach: Tell the world. Tell this to everyone, wherever they are. Watch the skies everywhere. Keep looking. Keep watching the skies.

REKLAMA
thing 1951

Tak czy siak, jeśli widzieliście The Thing Carpentera i chcecie więcej, macie wówczas 3 opcje do wyboru. Możecie obejrzeć remake z 2011 roku, ale jeśli mam być szczery, niekoniecznie go polecam. To zwyczajna powtórka z rozrywki, ale wykonana o wiele gorzej, nie mająca w zanadrzu nic, co zainteresowałoby fanów klasyku z 1982. Także nowi widzowie raczej szybko zapomną o tym filmie i zdecydowanie polecam im raczej zapoznać się z wersją Carpentera. Jeśli jednak checie  przekonać się o tym osobiście, Cosia znajdziecie w serwisie Kinplex do wypożyczenia za 7 zł. Inną opcja jest dotarcie do The Thing from Another World - film jest stary i ciężki do zdobycia, ale dla fanów jest to pozycja obowiązkowa. Jeśli lubicie takie nagryzione zębem czasu klasyczne monster movies, jest to pozycja dla was. Ostatnia opcja, którą polecam najmocniej, to... obejrzenie The Thing Carpentera jeszcze raz. To film genialny w swoim gatunku i nie nudzi nawet podczas kolejnego seansu. Znajdziecie go na iTunes w oryginalnej wersji językowej do wypożyczenia w HD za 3,99€.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA