REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

27 lat, 22 medale olimpijskie - dlaczego aż tyle?

Michael Phelps to pływak, który swoimi zwycięstwami i światowymi rekordami w historii sportu zapisał się na długie, długie lata.  O tym, jak to zrobił, opowiada w swojej Autobiografii. Temu rozłożonemu na trochę ponad trzysta stron świadectwu sukcesu nie sposób się oprzeć!

27 lat, 22 medale olimpijskie, prawie wszystkie złote - o sukcesie na miarę Michaela Phelpsa większość pływaków nie ma odwagi nawet myśleć, choćby miały to być fantazje najbardziej skryte, nigdy nieujawnione. Obserwowanie jego zwycięstw kolejny i kolejny raz było czystą przyjemnością, fascynowało. Nie trzeba było być fanem pływania, żeby znać to nazwisko i dziwić się za każdym razem, kiedy jako pierwszy dotykał ściany basenu, często wyprzedzając innych o setne części sekundy. Każdy jego kolejny triumf prowokował myśli: ile jeszcze? Jak długo da radę? Kiedy to niezwykłe pasmo sukcesów zostanie brutalnie przerwane niespodziewaną porażką, zakończeniem kariery bardziej z konieczności, niż z chęci? Nic takiego się nie wydarzyło: żadnej widowiskowej klęski, dramatycznej walki o dorównanie doskonalącym się rywalom. Phelps wiedział kiedy odejść - zrobił to jako mistrz. W ubiegłym roku swoją karierę zakończył sam. Nie pozwolił na to, by jej tempo i rozmach rozprawiły się z nim wcześniej.

05.04.2013
18:29
Autobiografia - Phelps niebanalnie o marzeniach - sPlay.pl
REKLAMA
REKLAMA

"Przez całe igrzyska [trener Bob Bowman] nie pozwolił mi się zatrzymać i spojrzeć wstecz. Więc zrobię to teraz" - tak kończy się pierwszy rozdział Autobiografii Phelpsa. Reszta książki jest realizacją tej obietnicy. Pływakowi niekiedy z trudem udawało się zdążyć z koronacji, na której odbierał złoty medal, na kolejny wyścig. Nie miał czasu, by napawać się zwycięstwem - gdy tylko odnosił sukces, szykował się do kolejnego. Mógł liczyć jedynie na chwilę wyciszenia (także w basenie) przed kolejnym wyzwaniem. Jego autobiografia to świadectwo tego, że teraz nigdzie się nie spieszy, może ze spokojem i dumą patrzeć wstecz i opowiadać historię, w moim przekonaniu, nietuzinkową.

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, ile trzeba poświęcić, by ustanowić 39 rekordów świata, Phelps da Wam na to odpowiedź. W swojej Autobiografii opowiada o trudach i wyrzeczeniach, których jak łatwo się domyślić, było mnóstwo. Jednakże mężczyzna nie robi tego w tonie narzekania, czy skargi, w jego słowach nie rozbrzmiewa choćby nutka żalu, czy tęsknoty za innym, przeciętniejszym życiem. Z kolejnych stron bije radość, lekkość - o czymkolwiek by nie pisał. Phelps jawi się jako człowiek pozbawiony pychy i wyniosłości. To tak jakbym czytała o dokonaniach dużego dziecka, które potrafi pracować niezwykle ciężko i do tego ma ogromny talent. To, z mojej strony dla Phelpsa komplement - mało który dorosły potrafi cieszyć się i smucić z prostotą właściwą dziecku, on tak. Fakt, że po krótkiej chwili radości zamiast spocząć na laurach, wracał do wyczerpującego treningu jedynie wzmaga podziw dla niego.

Elementem szczególnie interesującym jest relacja Phelpsa z Bobem Bowmanem. Postać trenera przewija się w opowieściach pływaka nieustannie: trener manipulował, bywał wściekły, obrażony, momentami sprawiał wrażenie bezdusznego. Jednocześnie był najlepszym co mogło się przydarzyć pływakowi. Znał go jak nikt (może poza matką sportowca) i jak nikt potrafił zatroszczyć się o samego Phelpsa i jego sukces. O fakcie, że żaden olimpijczyk nie zdobywa złota sam, że zawsze wraz z nim pracuje sztab ludzi, często się zapomina. Autobiografia odziera ze złudzenia o samotnej walce - Bowman jest człowiekiem stworzonym do trenowania. Jego skuteczność zadziwiała mnie bardziej z każdą kolejną historią, w której brał udział. Bez niego osiemnaście złotych medali pozostałoby odległą mrzonką.

W ustach każdego innego uznałabym to za banał, jednak kiedy Michael Phelps przekonuje, że wszystko zaczyna się od marzeń, daję temu pełną wiarę. Jego Autobiografia sprawia wrażenie naiwnej, napisanej zbyt lekko w stosunku do wagi wspominanych wydarzeń. Jednocześnie być może właśnie taki jest pływak, może dzięki temu nie dał się zwariować, a jeśli uginał się pod ciężarem sukcesu, szybko wracał do pionu, na właściwy tor. Nie mam wątpliwości, że omawiana pozycja znacznie bardziej spodoba się tym, którym pływanie jest choć trochę bliskie. Jednakże Phelps pisał tak, by trafić do wszystkich, którzy zechcą sięgnąć po jego publikację. Przedstawił rzeczywistość w której się wygrywa, wszystko to, z czego widzowie często nie zdają sobie sprawy: długie miesiące treningów, życie w pełni poświęcone jednej czynności, stałe udowadnianie, że zwycięstwo jest wynikiem wyłącznie wyczerpującej pracy, nie dopingu, zatrważająca liczba przepłyniętych kilometrów, kontrakty opiewające na miliony dolarów, porażki pomimo starań.

REKLAMA

Phelps zaczynając swoją przygodę z basenem, bał się zanurzania twarzy w wodzie. Musiał pływać stylem grzbietowym (na plecach), by nie widzieć przerażajacej go głębokości. Bał się, więc robił to coraz częściej, by przełamać strach. A potem stał się najlepszy. Książka, choć tak prosta, choć pełna nie zawsze interesujących szczegółów, jest warta przeczytania. Nietrudno znaleźć w niej inspirację, jeśli tylko chce się szukać. Autobiografię nabyć można za 21,90 zł w serwisie woblink.com.

mphelps
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA