REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Szpital Przemienienia

Stanisław Lem nie był jedynie pisarzem powieści Sci-Fi. Na początku próbował swych sił też w bardziej rzeczywistym świecie, z różnych przyczyn. "Szpital Przemienienia" to właśnie jedno z jego dzieł w tym klimacie.

11.03.2010
21:13
Rozrywka Blog
REKLAMA

Zekranizowana w 1978 roku powieść była częścią trylogii. Nie miałem z nią styczności, jednakże po obejrzeniu filmu na pewno zabiorę się za tę książkę. Na wstępie zacznijmy od fabuły. Przez całą opowieść śledzimy losy młodego lekarza, Stefana Trzynieckiego, który podejmuje pracę w szpitalu psychiatrycznym w okresie dla Polski katastrofalnym, bo podczas okupacji hitlerowskiej. I jak głosi nazistowska doktryna czystości rasowej, naród jest organizmem, którego chore części trzeba amputować, jak nam to medycznie tłumaczy w filmie niemiecki doktor. Tak więc szpital stoi przed obliczem zagłady, zaś młody lekarz jest rzucony w rozgrywki personelu, który prezentuje różne postawy, nawet wobec takich fundamentów swego zawodu jak przysięga Hipokratesa. Postaw tym bardziej tragicznych, bowiem spowodowanych stosunkiem do "śmiecia społecznego", czyli chorych psychicznie pacjentów.

REKLAMA

Jest to recenzja, więc szczegółowego przebiegu fabuły zdradzić nie mogę, a wielka szkoda. Bowiem "Szpital Przemienienia" na dobrą sprawę nie jest zwykłym filmem, czy to dramatycznym, czy fabularnym. Wpisuje się raczej w linię, którą z taką wprawą tworzył Kieślowski - filmów etycznych, moralnych. Dzieł, które są podstawą do dalszej dyskusji nad postawami bohaterów itp., czymś, co z takim czasem znienawidzeniem uprawia się w szkole na lekcjach polskiego, ale co jednak wzbogaca. Oczywiście taką formę wymusiła sama powieść, która pokazuje pewne postawy moralne, ale których nie ocenia. Nawet jeśli przez pewien czas mamy wrażenie, że ten bohater z założenia fabuły czyni źle, to po obejrzeniu całości i dłuższym zastanowieniu od razu pojawiają się pytania, co by było gdyby. Czy jego postawa okazała się słuszna, czy też inny efekt rzuciłby inne światło na jego czyny.

Jednak gdybanie w recenzjach to rzecz niebezpieczna, toteż weźmy pod lupę rzeczy techniczne. A te są typowe jak na film, który obchodzi w tym roku trzydziestolecie. Czyli moich rówieśników zirytuje zapewne czasami praca kamery, niektóre zabiegi aktorskie lub sposoby prezentacji scen. Dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do innych technik, niemniej film ogląda się z przyjemnością (jeśli można mówić o tym w kontekście fabuły). Aktorzy mimo wszystko spisali się najczęściej bardzo dobrze. Szczególnie z powodu niedawnej śmierci warto zwrócić uwagę na rolę Gustawa Holoubka, który gra artystę. Inna warta odnotowania rola to doktor Rygier w wykonaniu Zbigniewa Zapasiewicza. No i Piotr Dejmek dobrze sobie poradził z główną rolą. Ogólnie rzecz biorąc aktorsko jest przynajmniej dobrze, technicznie czasami zgrzyta i irytuje. Ale jest to irytacja mniejsza niż w przypadku np. "Katynia", gdzie również widać starą szkołę, choć przecież była możliwość użycia nowej.

REKLAMA

Podsumowując

Recenzowanie tego typu filmów-dzieł jest trudne. I nie chodzi o otoczkę "kultowości" czy trudności ze znalezieniem słów. Rzecz w tym, że nie są to pozycje do oglądania, a do analizowania. Posługując się przykładem z branży, tak samo rzecz się ma z Bioshockiem. Można napisać, że grafika fajnie wygląda, że rozgrywka jest niezła, ale o fabule, czyli najistotniejszym czynniku, wspomni się jedynie, że jest klimatyczna i świetna. A aż przecież prosi się, żeby rozłożyć poszczególnie sceny, postaci czy elementy na czynniki pierwsze i poddać ocenie, analizie. To już jednak rola analiz właśnie, a nie recenzji, które w takich przypadkach mogą jedynie zachęcać ze świadomością, że spłycają podmiot.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA