REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Świat zwycięskich Niemców

Co by było gdyby - tego typu pytania możemy zadawać sobie w każdej dziedzinie historii, zarówno osobistej jak i tej ogólnoświatowej. Zapewne mało zmieniłoby się, gdybym nie wypił dzisiaj szóstego kubka herbaty. Ale mógłbym nie móc tego zrobić, jeśli nieco bardziej odległe wydarzenia potoczyły by się inaczej. Co jeśli Trzecia Rzesza w trakcie trwania Drugiej Wojny Światowej zdobyłaby dostęp do legendarnej "cudownej broni"?

11.03.2010
23:19
Rozrywka Blog
REKLAMA

To właśnie o Wunderwaffe mówi znaczna część komputerowych gier akcji, w których przychodzi nam zwalczać Nazistów. Wiadomo przecież, że rok 1945 nie okazał się najlepszym okresem dla Niemców. Programiści dość często pragną pokazać alternatywną historię i zmusić gracza do działania. "Spraw, żeby wrodzy żołnierze z fuhrerem na czele nie podbili całej ludzkości!" - tego typu hasła mogłyby reklamować przeróżne gry. Pretekstów do walki jest tyle, ile alternatywnych ścieżek historii opierających się głównie na wspomnianej już Wunderwaffe.

REKLAMA

Termin określający tę tajemniczą broń rzeczywiście istniał w polityce Trzeciej Rzeszy. Był on raczej wykorzystywany w celach propagandowych, niż do odzwierciedlenia faktycznego stanu uzbrojenia naszych zachodnich sąsiadów. Tylko część projektów została zrealizowana. Do tych należą dobrze znane rakiety V1 nazywane niekiedy "latającymi bombami" i ich następczynie - V2, a także działo miotające V3. Pozostałe "udane" konstrukcje miały dość małe znaczenie w praktyce, jak rakietowy samolot myśliwski Messerschmitt Me 163 Komet, który odniósł dość wątpliwe efekty. Poza zasięgiem Niemców pozostały takie maszyny zagłady jak broń jądrowa, załogowa wersja pocisku V1 - Fieseler Fi 103R Reichenberg IV czy międzykontynentalna rakieta balistyczna A9/A10.

Tak przedstawiają się niektóre fakty historyczne, o których znacznie więcej można znaleźć w poświęconej temu tematowej literaturze czy stronach internetowych. Nas jednak znacznie bardziej ciekawi to, co jest wytworem czystej ludzkiej wyobraźni. Kiedyś można było usłyszeć plotki, jakoby Naziści eksperymentowali z ulepszaniem ludzi i tworzeniem z nich "Nadżołnierzy" (podobno nawet w bunkrach w okolicach pewnej karkonoskiej wsi). Efekty tego możemy obserwować w licznych grach komputerowych.

Pierwszym głośnym produktem, który polegał na strzelaniu do wszystkiego, co popadnie, pod warunkiem, że to Niemiec jest oczywiście sławny Wolfenstein. Ciężko tu jednak mówić o jakimś dziwnym sekretnym uzbrojeniu, przeważnie walczyliśmy z żołnierzami z krwi i kości. Całkiem odmienne boje toczyliśmy w kontynuacji, Return to Castle Wolfenstein. Już na samym początku przed naszymi oczami stawał złowrogi doktorek ze swastyką na ramieniu majstrujący coś przy delikwencie rozciągniętym na stole operacyjnym jak nieuważna żaba na środku autostrady. Po jakimś czasie strzelania do przeciętnego "mięsa armatniego" B.J. Blazkowicz natykał się na świeżo wydobyte z grobu zombie obdarzone dodatkowo, poza drugim życiem, mocami paranormalnymi. Im dalej w las, tym więcej drzew. Po paru misjach normalką stawało się spotkanie z legendarnym Ubersoldatem i innymi wymyślnymi mutantami - wielki mięśniak z wolno stojącym prądem zamiast nóg? Nie ma problemu, jeśli tylko chcemy - rzuci się na nas i nie poczeka aż poczęstujemy go ołowiem. Tego typu smaczków RTCW dostarczyło nam masę i nauczyło, że do tajnych dzieł Trzeciej Rzeszy lepiej nie zbliżać się bez działka Venom.

Nie mógłbym naturalnie zapomnieć o naszych rodzimych produkcjach. Między pierwszą, a drugą częścią Wolfensteina pokazaliśmy polski pazur i wypuszczony w świat został Mortyr. Tutaj mieliśmy do czynienia z całkowicie alternatywną historią. Dopiero w roku 2093 zorientowano się, że panujący Niemcy swoją władzę zdobyli w roku 1944 w dość nadnaturalny sposób. Naukowiec, Jurgen Mortyr, odkrywa, że Trzecia Rzesza za pomocą maszyny czasu sprowadziła sobie oręż z przyszłości. Wysyła więc swojego syna, Sebastiana, w przeszłość, aby ten zamordował twórcę wynalazku. Pech chce, że zamiast wylądować w jego sypialni, niedoszły zamachowiec pojawia się w innej części mrocznego zamku. To graczowi oczywiście przychodziło zmierzyć się z zastępami Nazistów - wszystko po to, żeby zapobiec ich późniejszemu panowaniu na Ziemi.

Powróćmy może do nieco bliższych obecnym czasom produkcji. Zapewne wielu kojarzy nazwę fikcyjnego stowarzyszenia Brimstone Society. W ostatnich latach mieliśmy okazję obserwować poczynania najbardziej efektywnej i efektownej zarazem agentki o kryptonimie BloodRayne. Pani ta dostaje listę działaczy SS do zlikwidowania. Po drodze okazuje się, że Niemiaszki próbowały uzyskać kontrolę nad różnymi dziwnymi monstrami - znowu na arenę wkraczają ulepszeni żołnierze i zombie. Jak zwykle - jatka na całego. Tym razem główni źli to monstrualny Beliar i próbujący nad nim zapanować Jurgen Wulf. Ah, jakże wielu ciekawych rzeczy o Nazistach możemy dowiedzieć się z gier komputerowych. I tym razem nieprawdą jest stwierdzenie "Deutschland, Deutschland über alles!". Krwawa Renia urządza sobie plac zabaw z hitlerowskich zamków i swoimi ostrzami oraz ponętnie wypiętymi... kłami niweczy plany zagłady.

REKLAMA

Ostatnia z wymienianych przeze mnie produkcji stawia nas w nieco innej sytuacji. Co prawda dalej mordujemy Niemców, ale... będąc jednym z ich tworów. W grze Ubersoldier kierujemy prototypem Nadżołnierza, któremu przypadkowo rozkazy wydała pewna pani z ruchu oporu. Obdarzeni nadludzką mocą trzebimy szeregi swoich byłych towarzyszy broni. Jest miło, łatwo i przyjemnie. Dotychczas poznani bohaterowie to tylko zwykli ludzie. BloodRayne jest co prawda pół-wampirzycą, ale bez picia krwi długo nie pociągnie. A Ubersoldier? Grając nim aż czuć potęgę.

Sporo powstaje gier o eliminacji bezwzględnych najeźdźców z Drugiej Wojny Światowej. Jak widać, nie są to tylko historyczne odwzorowania akcji w stylu Call of Duty czy Medal of Honor, ale także dość mocno wybujałe fantazje. Może czas już odłożyć historię na bok i dać zmordowanemu Blazkowiczowi odpocząć? W końcu nie od dziś wiadomo, że "zeit für Reich" już dawno przeminął.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA