REKLAMA

Gdyby nie oscarowa nominacja, Polska nie usłyszałaby o tym filmie. Piękna, akustyczna piosenka śpiewana na dwa głosy przez Glena Hansarda i Marketę Irglovą była jedyną szansą dla "Once" na zdobycie prestiżowej w świecie filmowym statuetki. Parę tygodni po ogłoszeniu oficjalnej nominacji, Akademia chciała zdyskwalifikować utwór, gdyż nie był on napisany specjalnie pod film. Tak się jednak nie stało i "Falling Slowly" nic nie powstrzymało przed zgarnięciem nagrody. Historia tej piosenki jest pewnie jeszcze dłuższa (wcześniej Glen Hansard grał ją wraz ze swoim zespołem The Frames), lecz to wydarzenie utwierdziło polskiego dystrybutora - Gutek Film - w przekonaniu, że "Once" powinno pojawić się na polskich ekranach.

11.03.2010
21:24
Rozrywka Blog
REKLAMA

"Once" jest opowieścią o pewnym irlandzkim muzyku, który zarabia na życie reperując odkurzacze w sklepie swojego taty. W wolnych chwilach bierze jednak gitarę, wychodzi na ulice Dublina i śpiewa swoje autorskie utwory przechodniom. Pewnego dnia spotyka pochodzącą z Czech pianistkę, która stara się zarobić pieniądze sprzedając kwiaty. Wkrótce para zaprzyjaźnia się i razem z resztą znajomych zakładają zespół. Wspólnie nagrywają materiał demo i wysyłają do wytwórni płytowej z nadzieją, że szefom spodoba się nagrany repertuar. W trakcie pogoni za własnymi marzeniami, chłopak i dziewczyna poznają się wzajemnie i zwierzają się z nieszczęśliwych miłości.

REKLAMA

Oglądając obraz Johna Carney'a można odczuć smutek, że Akademia Filmowa wyróżniła go tylko i wyłącznie w kategorii "Najlepsza Piosenka". Po tym, jak "Mała Miss", a następnie "Juno" zostały docenione na komercyjnych galach filmowych, można było się spodziewać, że amerykański gust zaczyna powoli sięgać niezależnego stylu. A ta irlandzka produkcja posiada niemalże wszystkie jego cechy. Najbardziej widać to w technice realizacyjnej. Całość wydaje się być nakręcona za pomocą kamery cyfrowej. Wiele ujęć jest bardzo zbliżonych, dzięki czemu ukazują emocje głównych bohaterów. Nie ma tutaj ogólnych widoków na panoramę Dublina czy innych pobliskich rejonów. Nawet ulica, na której śpiewa muzyk, jest przepełniona przechodniami, lecz kamera nie koncentruje się na nich. Tłum odgrywa podrzędną rolę społecznego komentarza w stosunku do zachowania mężczyzny. Nawet najbliższe otoczenie poznanych postaci nie jest szerzej analizowane, przez co żadne wątki poboczne nie są wprowadzane i rozszerzane.

Scenariusz jest tu najbardziej istotnym elementem i koncentruje się na głównych bohaterach. Należą do miejskiej rzeczywistości, choć pozostają anonimowi. W trakcie całego seansu nie poznajemy ich imion, ale będziemy obserwować ich zachowanie oraz środowisko, w jakim się obracają. Tym samym, reżyser świetnie utrzymał kameralną atmosferę spotkania dwóch nieznajomych. To tak naprawdę bratnie dusze, które szukają sensu w otaczającym ich świecie. Połączeni muzyką próbują znaleźć ukojenie w swojej pasji. Warto również dodać, że postacie nie są wyidealizowane jak w większości filmów muzycznych. Jak na filmowych protagonistów wyglądają całkiem przeciętnie i nie dążą do doskonałości. Akceptują świat takim jakim jest i myślą jedynie o osobistym dążeniu do szczęścia. Nawet to, co grają, nie mieści się w kanonie popowych przyśpiewek. W efekcie otrzymujemy prywatną historię spotkania dwojga nieznajomych o słodko-gorzkim zakończeniu, które nakreśla naturalność i prawdziwość produkcji.

REKLAMA

"Once" to przede wszystkim musical. Musical, który nie przyjmuje standardowych założeń gatunku. Na pierwszy rzut oka można zauważyć wiele wspólnych cech. Bohaterowie gonią za marzeniami czy komentują teraźniejsze wydarzenia za pomocą piosenki. Jednakże forma jest tu najbardziej istotna. To nie epicki broadwayowski musical z pompatycznymi aranżacjami bądź artystycznymi baletami. Tutaj panuje atmosfera kameralności i przede wszystkim intymności. Dlatego utwory można skategoryzować do popularnego nurtu "indie" zahaczającego bardziej o brzmienia akustyczne. A jeśli połączymy naturalność Irlandczyka i Czeszki z ich spokojnym repertuarem, to otrzymamy chemię, jaką rzadko się widzi w filmach o miłości. Nawet w szałowym "Across the universe" relacja między parą głównych postaci nie jest tak realna.

Obraz Carneya ma poruszać i robi to znakomicie. Historia spotkania dwóch nieznajomych jest niezależnym musicalem, który zgłębia nie tylko miłość do muzyki, ale również dotyka spraw imigracji (młoda Czeszka próbuje utrzymać swoją rodzinę w Irlandii) i analizuje kwestię pogoni za marzeniami w dzisiejszym świecie. W końcu główni bohaterowie starają się nagrać własną płytę i odkrywają nam cały proces produkcji muzycznej w wytwórniach płytowych. I faktycznie, można czasem stwierdzić, że film jest przesłodzony, a czasem nazbyt optymistyczny. Ale "Once" to opowieść o bratnich duszach. To etap zauroczenia drugą osobą. Wtedy człowiek nie zwraca uwagi na wady. Podobnie jak widz w trakcie seansu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA