REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Młodzi gniewni (i bez wizerunku)

Rok 2006 to rok kapel przerażająco wtórnych, wręcz nijakich, nie wyróżniających się niczym spośród tłumu indie rockowych bandów. Mimo powyższych zarzutów, właśnie taka muzyka odniosła na światowym rynku rockowym ogromny sukces.

11.03.2010
13:41
Rozrywka Blog
REKLAMA

Czym to może być spowodowane? Otóż okazało się, ze bycie przeciętnym jest cool. Słuchacze chcą kilku całkiem przeciętnych chłopaków z z przeciętnego osiedla w przeciętnym angielskim mieście, o przeciętnym warsztacie muzycznym, przeciętnym wyglądzie i śpiewających piosenki o przysłowiowej dupie Maryni. Młodzież to jednak kupiła i zanim nie nastąpi przesyt rynku, będzie kupować, bo owa zwyczajność jest teraz w cenie. Dlaczego? Ano publiczność dość ma naburmuszonych, dobrze ubranych typków czy imprezowiczów, których każda piosenka traktuje o innej zaliczonej panience. Bardzo hype stali się nagle zwykli grajkowie, którzy ledwo co wyszli z garażu i ich jedynym sposobem na zjednanie sobie publiczności są chwytliwe melodie, proste teksty (w których to będą śpiewać o tym, że on kocha ją, a ona na niego nawet nie spojrzy) oraz autentyzm. "Bo na scenie stoją ludzie tacy jak ja i śpiewają o tym, co dotyczy mnie" - zachwalani są nowi wykonawcy na forach internetowych. Od dziś zespół, który chce być cool, nie może mieć wizerunku.

REKLAMA

Inna sprawa to Internet. Dzięki jego powszechności, nie potrzeba już rozbudowanej sieci dystrybucyjnej, aby stać się popularnym. Dziś można osiągnąć sukces i stać się gwiazdą, a dopiero potem zacząć sprzedawać krążki. Sztandarowym przykładem są Arctic Monkeys. Kapelka złożona z bardzo młodych osobników, nieśmiałych chłopaków, którzy grają całkiem dobre koncerty, głównie dzięki prostym, ale chwytliwym piosenkom. Otóż zanim wydali longplay i podpisali kontrakt z jakąkolwiek wytwórnią, zamieścili swoje piosenki w Internecie, dzięki czemu każdy chętny mógł je przesłuchać, a nawet ściągnąć na dysk. Śpiewanie o tym, że "ludzie to wampiry" czy że "nie ma żadnych Montekich i Kapulettich" bardzo się społeczności internetowej spodobało, dlatego też kluby szybko wypełniały się chętnymi do uczestnictwa w - jak się później okazało - bardzo ciekawym zjawisku. Chłopaki zapełniali coraz większe sale, fanów wiernie odśpiewujących kolejne numery z dema ciągle przybywało, a Arctic Monkeys tak naprawdę jeszcze nie wydali płyty i powinni być raczej supportem dla trzeciorzędnych wypełniaczy indierockowego rynku muzycznego, a nie kapelą, która jest rozpoznawana praktycznie wszędzie na Wyspach. W końcu ktoś przedsiębiorczy zwęszył niezły interes i wyszedł pierwszy album - "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not". Wiadomo, że najbardziej lubimy muzykę, którą już znamy. Ale żeby czwórka nastolatków z nudnego przedmieścia Sheffield, dotąd nieobecna w mediach i na rynku, nagle wskoczyła na pierwsze miejsce UK Singles Chart (z "I Bet You Look Good On The Dancefloor"), pokonując wsparty potężną kampanią reklamową Coldplay, pracusiów z Franz Ferdinand czy Gorillaz? Dzięki serwisom sprzedającym muzykę przez internet, Arctic Monkeys mieli lepsze pierwsze wyniki sprzedaży niż The Beatles u szczytu sławy. Fenomen? Pewnie tak, bo chłopaki ciągle czerwienią się w wywiadach, gdy tylko jest mowa o ich sukcesie.

Za sukcesem Arctic Monkeys poszli następni - choćby The Kooks czy The Fratellis. Podczas pisania tego tekstu, właśnie w moich głośnikach leci nowa płytka tych drugich. I na "Costello Music" czuć ducha debiutu Arktycznych, jednak na szczęście jest tu także coś innego. Kłania się główne wczesne The Libertines, jednak w zasadzie Pete Doherty nie byłby z Fratellisów dumny, bowiem chłopaki reprezentują ten sam typ osobowości scenicznej, co Arctic Monekys. Jak o nich gdzieś napisano, "są tacy zwykli, że aż niezwykli". Mają tą przewagę, że nawet jeśli wykiełkowali dzięki grajkom z przedmieść Sheffield, to mają w swojej muzyce więcej hedonistycznego luzu, więcej chwytliwych melodii, więcej odczuwalnej radości z grania - płyta jest zwyczajnie dużo lepsza od - bądź co bądź trochę przereklamowanego - "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not". I choć Fratellis nie powtórzyli oszałamiającego sukcesu Arctic Monkeys, to druga pozycja na liście przebojów UK Top 40 jest bardzo dobrym początkiem. Dodatkowo, debiut zbiera dobre recenzje, New Musical Express zabrał ich w charakterze gwiazd na swoje tournee, a każdy przebojowy kawałek z "Costello Music" można bez problemu wyciągnąć na singiel.

Rok 2006 bez wątpienia należał do Arctic Monkeys, śmietankę sukcesu spijali również spokojni i subtelni The Kooks, którzy jednak z w zasadzie dobrym albumem "Inside In / Inside Out" nie wybili się wysoko. The Fratellis odczekali odpowiednio długo, by wrzawa związana z Arktycznymi opadła, po czym zaatakowali swoim dziełem. I o czym już wspominałem, z dobrym skutkiem - 22. września to okres, który wydaje się idealny do wydania krążka - widownia ma czas na zaznajomienie się z płytką, po czym od 2007 roku może rozpocząć się szał. Czy tak się faktycznie stanie?

REKLAMA

Kto wie, w końcu The Fratellis mogą liczyć na spore audytorium, bo bezpretensjonalne i ożywcze granie jest zawsze w cenie. Tym bardziej u nas, w Polsce, gdzie na palcach jednej ręki można policzyć zespoły, które grają w podobnym stylu i na w miarę podobnym poziomie. The Car Is On Fire, Muchy, Out Of Tune i...? Tyle. A szkoda. Bo pewnie mamy w kraju sporo amatorów tego typu muzyki (wystarczy przejrzeć last.fm) i sporo domorosłych muzyków, z zacięciem grający żywą i energetyzującą muzykę. Szkoda, że mało kto z tego potencjału korzysta.

PS. Tutaj macie pierwszy singiel The Fratellis - "Henrietta"http://youtu(...)jshnHZ38 , a tu ostatni teledysk Arctic Monkeys, czyli "A View From The Afternoon -http://youtu(...)78AgLyaY .

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA