REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Hakerzy. Technoanarchiści Cyberprzestrzeni

Hakerzy... Nie Ci odpowiedzialni spece od spraw bezpieczeństwa, a degeneraci tworzący lub odnajdujący luki w systemie, robiący to wszystko nie z wyższych pobudek, lecz z czystej nienawiści, chciwości, głupoty i zdziecinnienia. I choć wielu może uważać, iż "upupiony" włamywacz nigdy nie zawita w ich progach, to pewności nigdy za wiele. A jak tą pewność zyskać? Wystarczy poznać narzędzia zagłady i nauczyć się ich unikać.

11.03.2010
13:01
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Inspekcje, audyty bezpieczeństwa, testy systemów obronnych - takie są realia wielkich korporacji. Żadna z tych metod nie potrafi jednak obronić przed najgorszą dziurą w zabezpieczeniach organizacji - głupotą i naiwnością ludzką. Najczęściej właśnie to "element ludzki" jest winny doprowadzeniu do katastrof, o których potem można przeczytać w porannych gazetach.

REKLAMA

"Phi! Ja tam uważam. Mnie to nie dotyczy." Zdziwiłbyś się ileż to już razy słyszałem. Ileż razy widziałem przydomowe systemy w stanie wskazującym na zarobaczenie. W takich sytuacjach nawet medyczna interwencja nie gwarantuje ozdrowienia. Oj nie, wiele z nowych "systemowych pluginów" sprytnie się chowa w zakamarkach pamięci "zdrowego pacjenta". Nieraz spotkałem się z tak utkanymi zasłonami, że przeciętny użytkownik w ogóle nie widział żadnego z "uśpionych" w swym pecetowym państewku. A szpiedzy ci tylko czekali na znak... Strach pomyśleć, że podobnie wyglądały stacje robocze biednych ofiar niewidocznej broni epoki informacyjnej.

Doprawdy, czasem ciężko uciec wrażeniu, że nikt tak na prawdę nie jest całkowicie bezpieczny. Od dzieciaka poszukującego darmowej, nielegalnej wersji gry, przez statecznego biznesmana analizującego sytuację rynkową, po administratora zabezpieczeń wielkiej korporacji - wszyscy są narażeni. Chwała więc ludziom, którzy starają się przybliżyć istotę problemu "nie-specjalistom". Chwała Dorozińskiemu, za jego próbę podsumowania na przeszło 350 stronach mrocznego dorobku cywilizacji informacyjnej. Chwała niech będzie! Ale nie do końca... Za chwilę wszystko wyjaśnię.

W tym wcale nie tak sielskim świecie cyberprzestrzeni nietrudno natrafić na zielonych do bólu "nowicjuszy", dla których komputer i Internet to kwadratura koła lub co gorsza czarna magia. Często dużo im przyjdzie przeżyć nim przeistoczą się w "specjalistów" doskonale orientujących się w prawidłach rządzących wirtualną rzeczywistością. Właśnie oni, ci "nie kumaci" bywają groźni. Sami nie wiedzą, czym grozi to a tamto. Nie wiedzą, gdzie szukać pomocy, które serwisy odwiedzać, które "OK" klikać... Naszym pecusiom zagrażają bowiem nie tylko wirusy (coraz wymyślniejsze i przebieglejsze), ale przede wszystkim cybernetyczni

przestępcy, czyli tytułowi technoanarchiści cyberprzestrzeni.

"Chcesz uderzyć piłkę? Bądź nią! Chcesz się zabezpieczyć? Musisz zacząć myśleć jak włamywacz. Być nim..." 350 stron dobrej jakości papieru wypełniają informacje "o nich", o "ich metodach pracy", a także o ich motywach "łamania systemów". Lektura dość ciekawa, zwłaszcza że znajdziemy w publikacji opis przypadków z ostatnich lat w aspekcie "technicznym, moralnym i prawnym". Słynne "persona non grata" zyskuje tu nowe znaczenie - poznajemy najwybitniejszych hakerów realizujących romantyczne mickiewiczowskie "sięgać, gdzie wzrok nie sięga". Tyle że w ich przypadku, dążenie do serca, niekoniecznie oznacza serce w swej klatce piersiowej. Raczej serce systemu...

Książka uświadamia czytelnikowi mroczną prawdę o "kowbojach sieci". Ich "bardzo dziki zachód" stanowi wszakże miejsce pracy wielu "szarych" użytkowników. Nie ma tu dzikich prerii, a połacie cybernetycznej pajęczyny nie opinają ziemi niczyjej. Nie ma tu grzechotników informujących o niebezpieczeństwie, a jedynie ciche skorpiony. Wytresowane i wypuszczone na trasy wędrówek wielkomiejskich "gogusi". A dlaczego to robią? Dlaczego porywają "dyliżanse" i szturmują banki swym niecodziennym "dynamitem"? Z przyczyn trywialnych — dla frajdy lub dla satysfakcji, której w realnym świecie nie potrafią osiągnąć.

Oto widzimy kolejne "portrety pamięciowe". Uderza wspólna w zasadzie cecha. Pod fasadą groźnej inteligencji leży życiowe nieudacznictwo nieśmiałych, często niespełnionych, rozgoryczonych marzycieli. Wpychanie nosa tam gdzie nie powinni, "heroiczne" pokonywanie murów obronnych, obalanie piętrzących się barier - to ich metoda na potwierdzenie swej wartości. W tym buncie odnajdują siebie niczym matrixowy Neo. Są czarno-biali dokładnie tak, jak bohaterowie westernów, które oglądali w dzieciństwie. Nasiąknięci celuloidowymi ideałami wielbiciele iluzji nie zaprzestali walki z wyimaginowanymi Indianami, wciąż ich zabijają, by na siłą wyrwanych skrawkach ziemi założyć "Nowy Kraj"...

Genialni degeneraci czerpią radość ze świadomości, że jako nieliczni czytają dokumenty oznaczone "top secret", że są sprytniejsi od pseudospecjalistów zatrudnionych na stanowiskach administratorów systemów w agencjach rządowych lub bogatych korporacjach. Chełpią się tym, że obnażają prymitywizm pozornie wyrafinowanej kultury. I nawet, gdy dadzą się ponieść swej megalomanii i zwiedzie ich brawura, będąc przyłapanym na "gorącym uczynku", wielekroć unikają kary. Często w podbramkowej sytuacji dostają możliwość wyboru - czerwona pigułka i uznanie, pieniądze, posada, reputacja i niebieska, czyli dłuuuuugi wakacyjny pobyt w "gniazdku rozkoszy", z regularnymi posiłkami, sesjami treningowymi itd. itp. Ci, którzy sięgną po niebieską tabletkę budzą się z wielkim kacem i równie wielką dziurą w kieszeni. "Czerwoni" trafiają zaś do komputerowego panteonu, stając się elementami systemu, z którym tak intensywnie walczyli.

Panteonu zbudowanego przez pokolenia elitarnych specjalistów, postrzegających wszystko w zero-jedynkowym formacie. To dzięki ich wysiłkom rozwinął się wszędobylski Internet, dzięki nim powstawały pierwsze systemy. To oni ukształtowali świat, w jakim się teraz poruszamy. Wzorem dobrych gospód, gościnnie zapraszającego do przestąpienia swoich progów, wirtualny "eden" jest praktycznie otwarty dla każdego. Rodzi to liczne i poważne zagrożenia. Ciemna strona mocy zdaje się przyciągać plugawy "pomiot szatana", ustanawiając go tyranem cybernetycznego dominium. Nowe możliwości i perspektywy kuszą łatwością sięgnięcia po "zakazany owoc".

Przyszłe ofiary nie wiedzą co czynią, jak i przed czym się bronić, nie zdają sobie sprawy z czyhających zagrożeń. Zaślepieni neonami, ciągną jak ćmy do ognia. Tą niewiedzę wykorzystują "spryciarze". Jednak nauki Jedi mówią, że dając się ponieść emocjom, wybierając "skróty", na zawsze zdobywa się znamię ciemnej strony mocy. Znamię i techniki, które przy odpowiednim dystansie są wyczuwalne nie tylko przez tych, którzy mają kontakt z żywą mocą. Książka ta uczy, jak poznać fałsz, czym się kierować, by nie dać się złapać na haczyk. Pokazuje jakich przynęt unikać i co nam grozi jeśli nie posłuchamy szeptów tych, którzy zjednoczyli się z jasną stroną mocy.

A szepty te zgrabnie ujęte w "holokronie" naszych czasów, przedstawione są niestety w sposób adresowany jedynie do najmłodszych bywalców autostrady informacyjnej. Wyjadacze uznają publikację za zbyt ogólną. Bądź co bądź, tematyka poruszana przez Dorozińskiego mogłaby spokojnie zająć więcej niż pewuenowska powszechna kilkunastotomowa encyklopedia. Przycięcie takowej wiedzy do zaledwie niecałych pół tysiąca stron musiało się odbić na samej treści. Na pewno nie znajdziecie tu dokładnego przeglądu wszelkich technik przestępczych, te bowiem dwoją się i troją, a ogólniej mnożą jak króliki, każdego pięknego czy pochmurnego dnia. Przypadki, ledwie liźnięte tym tekstem, to wierzchołek góry lodowej. Nielegalne podziemie ma bowiem w zanadrzu jeszcze wiele asów w rękawie. To czy wyjdziemy z tej partii "rozbieranego z informacji pokera" z podniesionym czołem zależy od naszego wyczulenia "na blef". Wyczulenia, które możemy zyskać albo przez wielokrotne utraty własnych cennych danych (mowa o dużych stratach) albo przez lekturę zawartych w "Hakerach. Technoanarchistach cyberprzestrzeni" wskazówek postępowania.

Koniec końców, każdy człowiek ma wolną wolę. Zmuszać do zakupu książki nie będę. Wiedza niejednokrotnie bardziej szczegółowa jest do wydobycia z pomocą wuja Googla, lecz w trakcie jej poszukiwania trzeba uważać na czyhające demony uniwersum internetowego. Można też sięgnąć do całkowicie bezpiecznej, papierowej, ciekawej lektury. Idealnej dla nie- i małouświadomionych. Lepiej zapobiegać niż leczyć, a zatem "załóż gumę na instrument" i "niech mocz będzie z tobą" i twoim cyfrowym członkiem rodziny. Opiekuj się nim dobrze, a on odpłaci ci się lojalną służbą przez długi, bezawaryjny czas.

Autor: Dariusz Doroziński

REKLAMA

Wydawnictwo: Helion

Rodzaj oprawy: Miękka

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA