REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Evan Wszechmogący - recenzja filmu

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co byście zrobili, gdyby Bóg obdarował Was boską mocą? Nie? To dobrze, bo niektórym (w tym mnie) wystarczą wrażenia z filmu/ów. Wolę, gdy mnie nosi na bujanie w obłokach, włączyć "Bruce'a Wszechmogącego", gdzie główny bohater został obdarowany specjalną mocą, dzięki której mógł czynić cuda niewidy. A jak ktoś nie ma dość, to zapraszam dalej. Twórca powyższej produkcji zdecydował nie rozstawać się z tą tematyką i poczęstował nas, widzów, kolejnym filmem z cyklu "Wszechmogący", tym razem Bruce został zastąpiony Evanem. Czy wyszło to na dobre? To zależy...

11.03.2010
15:16
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Zanim przejdę do sedna, pragnę rzec, że fani "Bruce'a" mogą "Evanem" być rozczarowani, rzekłbym nawet - bardzo. Tak naprawdę wspólne mają tylko drugi człon tytułu - "Wszechmogący" - i że obaj zostali wybrani przez Boga. "Evan Almighty" nie jest tą samą głupawą komedią w stylu swojego "poprzednika". Mianuje raczej do typowej, spokojnej oraz familijnej produkcji. Co nie znaczy, że śmiesznych "jołków" brak. Po prostu ten film, jak i "Bruce Wszechmogący", mają swoich zwolenników i przeciwników. "Evan" jako komedia dla całej rodziny spisuje się doskonale. Przy nim może dobrze bawić się całe grono rodzinne, o czym nie mogłem powiedzieć o pierwszym "Wszechmogącym"; nie każdy przecież trawi Jima Carrey'a i jego debilne wręcz wygłupy na ekranie telewizora (ja raczej należę do tych, którzy lubią, ale to nie znaczy, że "Evan" mi nie podszedł, bo jest wręcz przeciwnie - spodobał mi się bardzo).

REKLAMA

Fabuła jest - jak to bywa w komediach - prosta jak konstrukcja cepa. Opowiada o losach Evana Baxtera i jego słodkiej, uroczej rodziny. Pan Baxter, jako jeszcze dziewiczy kongresmen, przeprowadza się do nowego - lepszego - domu.

Wszystko układa się doskonale dopóki, dopóty nie nawiązuje z nim kontaktu nie kto inny, jak sam Bóg. Wtedy jego życie zmienia się diametralnie. Dostaje zlecenie zbudowania Arki niczym biblijny Noe. Evan z początku niezbyt przejął się owym zdarzeniem (spotkaniem z Bogiem). Dalej - jak gdyby nigdy nic - zajmował się swoją pracą. Do momentu, kiedy wokół niego zaczęły dziać się nad wyraz dziwne zjawiska... takie jak przyklejające się (w przenośni i dosłownie) do jego ciała ptaki czy rosnąca piorunem broda, której - co dziwniejsze - zgolić, olaboga, nie szło. I tak oto życie Baxtera legło w gruzach.

Wielu zapewne zastanawia się, czy zamiana głównego aktora z Carreya na Steve'a Carella była dobrze przemyślanym posunięciem. Pewnie gdyby Jim zagrał w tym filmie, dostalibyśmy kolejną, idiotyczną komedią a'la obie części Ace Ventury czy właśnie "Bruce Wszechmogący". Carell na szczęście odegrał swoją rolę perfekt i nie można mu nic a nic zarzucić. Potrafi rozweselić, nie strzelając min jak Jim Carrey. "Evan Wszechmogący" jest zdecydowanie dla ludzi spokojniejszych, którzy mają ochotę na normalną, zwyczajną, bez "jełopowego" humoru komedię. I nie zabrakło wcale śmiesznych gagów, które rozweselają głównie za sprawą Rity (w tę rolę wcieliła się Wanda Sykes) i właśnie Steve'a. Morgan Freeman (w roli Boga) to już klasa sama w sobie - nic do dodania, nic do ujęcia. Natomiast zawiodła mnie gra Johna Goodmana (pamiętacie Flinstonów?:)) i - według mnie - jest to jeden z gorszych filmów z jego udziałem, jakie widziałem. Na szczęście pierwszo- i drugoplanowe postaci zalepiły tę lukę doskonale.

REKLAMA

Czy można temu filmowi coś zarzucić? Jedni mogą być nim zachwyceni, drudzy - rozgoryczeni. Wszystko zależy od tego, na jaki film się człowiek nastawia. Jeśli oczekujecie typowej, familijnej komedii, będziecie bezapelacyjnie zachwyceni, a na pewno nie rozczarowani. Jednakże ktoś, kto myślał, że otrzyma po prostu drugą część "Bruce'a Wszechmogącego", jest w błędzie i może się srogo zawieść. Reżyser obu części w tytule z "Wszechmogącym", Tom Shadyac, stworzył film, który winien zainteresować obopólnie grupy fanów i antyfanów "Bruce'a", lubiących zwykłe, zabawne, bez przesadyzmu, komedie.

Jeśli pragniecie czegoś bardziej głupiego, to polecam "Gang dzikich wieprzy", które również zostały (podwójnie!) zrecenzowane w tym numerze Playbacku (opinie są - jak widać - skrajnie różne). Zaś innych oczekujących, ot, prostej komedii odsyłam do "Evana Wszechmogącego", który wcale nie jest gorszym filmem niż powyższy. Po prostu oba są przeciwieństwem, ale w ramach jednego gatunku. To już zależy od Was, co wolicie i co macie ochotę obejrzeć. Ja wybrałem oba filmy, jestem zadowolony z obu i nie żałuję wydania nań mamony. :)

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA