REKLAMA

Od młodzieńczych lat fascynował mnie tzw. Dziki Zachód. Może i mojej miłości nie potrafiłbym teraz sprecyzować, jednak zawsze przyciągały mnie rozległe prerie. Ta wolność. Pełne przygód życie wyjętego spod prawa kowboja. Wspaniałe pojedynki rewolwerowe w samo południe. Niekończące się potyczki z Czerwonoskórymi. Poker w zasnutym tytoniowym dymem salonie. Brudne kieliszki i whiskey o wspaniałym, bursztynowym kolorze. A także wszechobecna gorączka złota. Czy ten zdegenerowany obraz, pełen zepsucia nie jest piękny? Na pewno coś w nim jest, skoro już w przedszkolach często można zauważyć maluchów tłumnie przybywających na bal w wielkich kapeluszach, z chustami na twarzy i plastikowym rewolwerem przymocowanym do paska. Z wiekiem zamiłowanie do westernów nie słabnie, tak było u wielu moich znajomych, tak było i umie. A jak było u Ciebie?

11.03.2010
22:35
Rozrywka Blog
REKLAMA

Niestety, popularny niegdyś gatunek, z dekady na dekadę podupadał. Zainteresowanie branży filmowej malało, a także i spadała liczba odbiorców. Pozostało jednak grono fanów, którzy przekazują swoją miłość kolejnym pokoleniom i do dziś zarażają nią nowe osoby. Dla nich właśnie powstały ostatnio filmy, takie jak świetny 3:10 do Yumy, a także nie do końca udany, acz nieco powyżej przeciętnej - Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda. Lecz parę lat wcześniej powstała prawdziwa perełka, western na miarę naszych czasów. Serial Deadwood, bo o nim tu mowa, nie ma nic wspólnego z ugrzecznionymi produkcjami z lat naszej młodości (tudzież młodości naszych ojców). Twórcy z HBO po raz kolejny nie bali się kontrowersji i przedstawili nam naprawdę brudny Dziki Zachód... Bez cenzury! Widziałeś Rodzinę Soprano i Rzym? To już wiesz, czego możesz się spodziewać.

REKLAMA

W serialu dosyć często fikcja przeplata się z historyczną prawdą, dzięki czemu naprawdę zagorzali fani dzikich stepów odnajdą się tutaj bez problemu, słysząc znane nazwy, czy nazwiska. Jak już tytuł mówi, w samym centrum zainteresowania stoi legendarna, pionierska osada, czyli bogate w złoża złota Deadwood. I to właśnie zdobycie tego cennego kruszcu stanowi pierwszorzędny cel życia przybywających osadników. David Milch, twórca serialu, w głównych rolach obsadził praktycznie same realne postaci, które co więcej, spotkały się i żyły właśnie w tytułowej mieścinie. Mamy tu między innymi doskonale znanego wszystkim rewolwerowca Dzikiego Billa Hickocka czy już dużo mniej kojarzone osoby, jak szeryf Deadwood Seth Bullock, czy właściciel salonu Al Swearengen. A może obiły Ci się o uszy takie nazwiska jak Garret czy Pinkerton? Do tego dziesiątki innych, nie mniej barwnych bohaterów, setki interesujących wątków, a przede wszystkich podejście do tematu Dzikiego Zachodu bardziej od strony zaplecza. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć wszelkie mechanizmy sterujące wyjętą spod prawa osadą, a także całą społecznością. Zepsute do cna mechanizmy, pełne małych trybików.

Niektórzy powiedzą, że serial jest przegadany, nudny, bez wyrazu. Jak bardzo oni się mylą... Brak akcji (chociaż ja się z tym nie zgodzę) nie dyskredytuje tego serialu do miana najlepszego westernu wszechczasów, jakim go uważam od paru lat. Scenarzyści przekroczyli chyba próg swoich możliwości i przy pracy nad Deadwood osiągnęli szczyty talentu. Scenografia, dekoracje, kostiumy, dialogi, a także świetna gra większości (zdarzały się pomyłki w doborze obsady, ale o tym później) z aktorów zaspokoiła bez większego problemu mój głód. Ba, nawet nie brakowało mi strzelanin, pościgów konnych i napadów na banki i konwoje. To wszystko okazało się zbędne. W końcu ten gatunek wyrwał się ze schematów. I wyszło mu to na dobre!

Wracając na chwilę do dialogów. Najbardziej w pamięci zapadły mi chyba rozmowy Ala z Panem Wu. Użyję tu niestety niewybrednego słowa, ale scena, w której dwóch partnerów, hmm, powiedzmy biznesowych dogaduje się za pomocą jednego słowa cocksucker jest genialna. Jeszcze długo po zakończeniu odcinka, nie mogłem wstać z podłogi. Tego się nie da opisać, to trzeba po prostu zobaczyć.

Nie myślcie jednak, że to była jedna, jedyna scena warta wspomnienia, bowiem cytaty z praktycznie każdej rozmowy Ala Swearengena powinny być haftowane złotymi nićmi na bawełnie. Jednak nie bez zasług jest także Ian McShane, który zagrał tą postać wyśmienicie. Co więcej, sprawił, że od pierwszego spojrzenia czujemy do niego respekt, podziwiamy go, a nawet może staje się naszym wzorem do naśladowania. Życzymy mu jak najlepiej i współczujemy, a przecież jest to jeden z najczarniejszych bohaterów. Lecz, jak sam zresztą wspomina, jest bandziorem starej daty w świecie goniącym nieubłaganie do przodu po pachnących świeżością torach kolejowych, tnących boleśnie kontynent. Bandziorem posiadającym, jako jeden z niewielu, swój kodeks honorowy.

O dziwo to właśnie dobrej postaci życzyłem źle. Jednak tutaj na nerwy chyba działał mi sam aktor, który swoją jedną, monotonną miną potrafił zanudzić człowieka na śmierć. Może i jest to doszukiwanie się dziury w całym, jednak na mój gust Timothy Olyphant sprawdził się w swej roli zaledwie umiarkowanie, sprawiając, że Seth Bullock jest jednym z najmniej pożądanych bohaterów na ekranie. Reszcie nie można nic zarzucić. Widać, że ekipa spędziła sporo czasu na castingach, pieczołowicie dobierając nawet drugoplanową obsadę.

Niestety serial ma jedną, ogromną wadę (tylko nie waż się z jej powodu odpuścić sobie Deadwood!). Po trzech doskonałych sezonach, gdzie z odcinka na odcinek poziom się podnosił coraz wyżej, gdzie nie było miejsca na tzw. zapychacze, HBO zakończyło emisję z ambitnymi planami nakręcenia dwóch filmów kończących wszystkie niezamknięte wątki. Niestety nie wszystko potoczyło się po myśli stacji produkującej niemalże stuprocentowe hity. Timothy Olyphant poszedł w swoją stronę i rozpoczął pracę nad przeciągającą się produkcją Hitmana, blokując tym samym prace nad Deadwood. Natomiast jakiś czas temu sam David Milch zajął się nowymi projektami i przyszłość serialu stanęła w kropce. Na szczęście nikt nie powiedział jeszcze stanowczego nie. Życie nas jednak uczy, iż z każdym kolejnym rokiem, szanse będą malały.

REKLAMA

Pomimo tego, tej historii nie można odpuścić. Co prawda nie jest to serial dla widzów niepełnoletnich. Z ekranu wręcz emanuje wulgaryzmami, ostrym słownictwem i erotyzmem, a po tym wszystkim spływają jeszcze hektolitry krwi. No, ale jak ktoś powiedział, Deadwood to nie bajka. Może i w tych starych westernach wszystko wyglądało znacznie delikatniej, jednak z pewnością nie było tak na prawdziwym Dzikim Zachodem, gdzie panowało bezprawie. Całe szczęście, że HBO nie bało się pokazać wszystkiego dosłownie. Serial na pewno na tym nie stracił. A mi właśnie tego brakowało w westernach.

Na koniec jeszcze jedno pytanie - warto oglądać? I odpowiedź po raz kolejny - tak! Werdykt może być tylko jeden. Nie wszyscy muszą się z tym zgadzać, jednak w moim mniemaniu Deadwood jest najlepszym westernem ostatnich lat. Co więcej, może pretendować do tytułu westernu wszechczasów i wcale nie musi stać na straconej pozycji. Gdybym mógł wystawić ocenę, bez wahania dałbym 10. Lecz w tym wypadku miód chyba musi wystarczyć.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA