REKLAMA

Muszę przyznać, że przepadam za rosyjską fantastyką. Niby jesteśmy "braćmi", jak to kiedyś kazali wołać, ale jednak różnice w mentalności są znaczące, co przekłada się na zupełnie inną literaturę. Co prawda nie było mi dane czytać zbyt wielu powieści czy opowiadań rosyjskich pisarzy, ale za każdym razem, kiedy do czegoś się dobierałem, to kończyłem lekturę z uśmiechem na ustach i zadowoleniem z tak spożytkowanego wolnego czasu. Oczywiście najlepsze historie wyszły spod palców braci Strugackich (na łamach Playbacku była już recenzowana powieść "Hotel pod poległym alpinistą"), jednak po lekturze Czarnej Mszy ich pozycja została nieznacznie zagrożona. Ale po kolei.

11.03.2010
15:27
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Czarna Msza jest drugą z kolei antologią rosyjskich autorów wydaną przez Fabrykę Słów. Przyznam bez bicia, iż do pierwszej książki nawet nie zajrzałem, jednak po najnowszym zbiorze z całą pewnością do niej wrócę. Skupmy się jednak na bieżących sprawach, czyli Czarnej Mszy, na którą składają się teksty sześciu pisarzy bądź felietonistów działających na terenie Rosji. Na całą publikację składają się dwa teksty publicystyczne oraz cztery opowiadania, w tym jedno dwuczęściowe. Całość czyta się dobrze, opowiadania stoją na wysokim poziomie (pierwsze wrażenie - czy złudne?), lecz i tak parę rzeczy przeszkadza lub zdaje się być niepotrzebne.

REKLAMA

Zacznijmy od publicystyki, która porusza temat fantastyki rosyjskiej. Ogólnie oba teksty stanowią polemikę dwóch sprzecznych poglądów na wschodni rynek. Wypociny Amnuela są z początku trochę chaotyczne i trzeba naprawdę mocno się skupić, aby wyłapać sens całej wypowiedzi, natomiast odpowiadający mu Łukin pisze ciekawie i choć nie jestem obyty w rosyjskiej fantastyce, to jego opinia jest mi bliższa. Ale tak szczerze - co nas, Polaków, to wszystko obchodzi? Dla zdecydowanej większości czytelników będzie to czysta abstrakcja i z pewnością wielu z nich pominie te kilkanaście kart. Ci, którzy tak zrobią, nie będą żałować. Ja bym lepiej wykorzystał to miejsce w książce, zamieszczając jeszcze jedno opowiadanie. Wtedy z całą pewnością pozycja byłaby zdecydowanie lepsza. No, ale nie można mieć wszystkiego.

Pierwsze opowiadanie autorstwa Władimira Wasiliewa nieźle mnie wciągnęła już po dwóch pierwszych stronach. "Niańka" jest dobrze napisanym opowiadaniem z ciekawym pomysłem. Ale... Coś mnie naprawdę zaciekawiło. Skoro świat jest zrobiony z tak zwanym kopytem i przygoda głównego bohatera jest naprawdę ciekawa, to dlaczego, do jasnej ciasnej, autor nie poszedł dalej i nie wymyślił nowego bohatera? W każdym razie śledzimy tu losy wiedźmina o imieniu Geralt (dziwny zbieg okoliczności), któremu mistrz zakonu zlecił opiekę nad młodą damą pragnącą zostać... oczywiście wiedźminką. W przeciwieństwie do Sapkowskiego, przygody nie toczą się w okresie odpowiadającym naszemu średniowieczu, ale w niedalekiej przyszłości, kiedy maszyny wzbogaciły się o własną świadomość i część z nich postanowiła dokopać ludziom. W tym momencie wchodzi Geralt, który poluje na maszynowych renegatów. Ogólnie jest to kawał dobrej roboty i chyba najlepsze opowiadanie w książce, tylko dlaczego ten Geralt...

Z drugim opowiadaniem już tak dobrze niestety nie jest. Są dwa wyjścia. Albo to mi nie przypadł do gustu sposób pisania Diwowa, albo po prostu to on ma taki fatalny styl. Może istnieje jeszcze trzecia droga - to tłumaczenie Dębskich nie oddaje prawidłowo klimatu tej opowieści. Trudno powiedzieć, lecz w każdym razie ja odebrałem te niemalże dwieście stron jako ględzenie o niczym. W dodatku tak chaotyczne ględzenie, że ten tekst musiałem sobie rozłożyć na kilka dni, aby go strawić. Z drugiej strony jednak - z fabułą nie jest tak źle. Mamy ciekawą historię, wyraziste sylwetki głównych bohaterów i inne oryginalne osobistości z drugiego planu. Ogólnie trudno mi się jasno wypowiedzieć na temat "Dynksu Billy'ego". A że muszę coś napisać, to powiem jedynie, iż jest to najgorsza część z tego całego doskonałego almanachu.

REKLAMA

Dalej czeka na nas dwuczęściowe opowiadanie Kamszy oraz krótsze, bo kilkunastostronicowe dzieło Pierwuszyna. Oczu nie będę mydlił. Myślałem, że po dosyć nieudanym "Dynksie Billy'ego" kolejne teksty będą znacznie lepsze i w tym miejscu się srogo zawiodłem. "Płomień Eterny" jest zwyczajnie nudny. Może komuś przypadnie do gustu, lecz ja jestem bardziej wymagającym czytelnikiem. Natomiast "Czarna msza Arkanaru" była tworem tylko niewiele ciekawszym od poprzednika. Oprócz ciekawego konceptu nic więcej tam nie znalazłem. A wielka szkoda...

Podsumowując - zawiodłem się na tym zbiorze. Uwielbiam rosyjską fantastykę, więc przez cały czas miałem nadzieję, że ten najnowszy almanach spełni chociaż najmniejsze moje oczekiwania. A tymczasem, oprócz naprawdę niezłego pierwszego opowiadania, kolejne były tylko gorsze. Ponadto wspomnę, że nad książką siedziałem aż półtora tygodnia, co jak dla mnie jest nowością. No, ale cóż począć, kiedy taka pozycja potrafi naprawdę człowieka wynudzić. Ogólnie książki nie poleciłbym nikomu, no może jedynie zatwardziałemu fanowi rosyjskiej literatury, który sięga po wszystko, co wyszło spod pióra wschodu. Reszta? Niech przeczyta w księgarni pierwsze opowiadanie, po czym odłoży książkę z powrotem na półkę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA