REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Alone in the Dark [gra]

Sequele starych hitów powracają jak bumerang. I choć odnoszą one mniejszy lub większy sukces to sprzedają się bardzo dobrze. Są także takie serie, które pogrzebały swoją świetność jedną, nieudaną częścią, aby w następnej dokonać przewrotu. Tak też było z Prince of Persia. A jak jest z Alone in the Dark?

11.03.2010
23:01
Rozrywka Blog
REKLAMA

Przygody Edwarda Carnby'ego po raz pierwszy zostały przedstawione w roku 1992 na komputerach osobistych. Swego czasu gra była ogromną rewolucją i sprawiła, że świat survival horrorów stał się całkiem odmienny. W zasadzie można uznać AitD za prekursora tegoż gatunku. W tamtym okresie Alone wprowadzał wiele ciekawych innowacji, których nie było w innych grach. Ot, choćby widok zza pleców bohatera w horrorach, a w dodatku modele postaci w pełni trójwymiarowe. Oczywistą oczywistością był sequel, który ukazał się rok później. Niestety "dwójeczka" nie odniosła już tak ogromnego sukcesu jak poprzedniczka. Parę miesięcy później w 1993 ukazała się trzecia część przygód Carnby'ego. Twierdzi się, że to udana kontynuacja kanwy całej serii. I w tym momencie ze strony Inforgames nastała cisza. Cisza, którą ponownie przerwało Inforgames w 2001 wydając Alone in the Dark: Koszmar Powraca. Niestety, tytuł należy uznać za całkowicie nietrafiony, gdyż poprzednie gry nie były koszmarne, w przeciwieństwie do części czwartej. I choć wiele osób utrzymuje, że gra trzyma poziom wyznaczony wiele lat temu to dla mnie okazała się swoistą porażką.

REKLAMA

Obecnie, w roku 2008 zostaliśmy uraczeni kolejną częścią, nieco bardziej tajemniczą, a przede wszystkim na miarę XXI wieku. Tym razem tworzeniem gry zajęło się Eden Games, a wydało ją Atari. To, o czym warto wspomnieć - wydawca pokładał ogromną nadzieję w sukcesie nowego AitD. W zasadzie mówiono o tym, że jeśli gra nie sprzeda się w zadowalającej ilości egzemplarzy to firma najzwyczajniej w świecie zbankrutuje. Bardzo poważnie zareagowała na to piracka scena. Czy odpowiedzialnie? Myślę, że nie, w końcu jak można nazwać kogoś odpowiedzialnym skoro naraża producenta na poważne straty. Nie mniej jednak przez długi okres "witaminki" dla Alone'a nie były dostępne, dopiero jakiś czas po opublikowaniu oświadczenia, w którym zapewniano o doskonałej sprzedaży przygód Carnby'ego, pojawiły się pierwsze, nielegalne sposoby na uruchomienie gry.

Kolejna, piąta już część Alone in the Dark również opowiada historię detektywa - Edwarda Carnby'ego, lecz w nieco innym wydaniu. Tym razem postawiono jeszcze bardziej na zjawiska nadprzyrodzone, a także rozgrywkę w nieco innym formacie, podobnym do telewizyjnego serialu. Podczas gry stale będzie towarzyszyć nam Sara Flores, a także Teo, choć tylko na początku. Nie obejdzie się również bez czarnego charakteru, jakim niewątpliwie jest Crowley. Akcja gry toczy się nowojorskim Central Parku. Kompletną nowością w serii jest to, że linia fabularna ma miejsce w przyszłości, a nie, jak poprzednio, w przeszłości. Edward całkowicie traci pamięć, nie pamięta kim jest, ani czym zajmował się dawniej. Jakby tego było mało, więziony jest przez Crowleya, który ma wobec niego niecne zamiary. Sielankową atmosferę egzekucji przerywa pojawiająca się blizna na ścianie.

Polską wersję na nasz rynek przygotował CD Projekt. W rolę Edwarda wcielił się Robert Gonera. Wiele osób zarzucało mu fatalne wykonanie dubbingu, ja jestem jednak innego zdania. Uważam, że Gonera doskonale pasuje do roli Carnby'ego, a jego głos odpowiada charakterowi postaci. "Głęboki i zdecydowany głos aktora, podkreśla charakter postaci - prawdziwie twardego faceta, który w swoim życiu działa bezkompromisowo oraz szybko". Takimi słowy CDP określił rolę Roberta, nie sposób mi się z tą opinią nie zgodzić.

W przypadku polonizacji AitD nie popełniono tego samego błędu co w przypadku Mass Effect. Chyba wszyscy pamiętamy piękne wiązanki, zgrabnie puszczane przez bohaterów tejże produkcji. W tym wypadku jest jednak inaczej. Przekleństwa oczywiście są, za co chwała CDP, przecież żyjemy w wolnym kraju. Jednak na palcach obu rąk można policzyć ich występowanie. Odpowiednia dawka takiego słownictwa tylko dodaje uroku grze, przesadzona zaś zniesmacza. W przypadku AitD wszelkie normy zostały zachowane. Na pochwałę zasługuje również rola Agnieszki Kunikowskiej, czyli Sary.

Na polski rynek zostały przygotowane dwie wersje, podstawowa oraz kolekcjonerska. W skład normalnego wydania wchodzi: Instrukcja, artbook, płyta z grą, a także poradnik. Całość sprawia wrażenie dobrze wydanego produktu, jednakże to wrażenie burzy "profesjonalnie" przygotowana instrukcja. Żeby nie być gołosłownym, czy słyszał ktoś o napędach CD, które czytają płyty DVD? No właśnie. Na końcu instrukcji ulubiony przedłużacz - miejsce na notatki. W edycji rozszerzonej czeka na nas dodatkowo: figurka Edwarda, soundtrack oraz materiały z produkcji.

W najnowszym Alone in the Dark postawiono przede wszystkim na fizykę, w związku z tym gra działa na silniku Havoka. Możliwości tego engine'u nikomu przedstawiać nie muszę, można powiedzieć, że widzimy go na co dzień. Gry takie jak World in Conflict, Assassin's Creed, Company of Heroes czy nawet Guitar Hero III opierają na nim swoją fizykę. Podobnie jest z AitD, w którym sprawdza się całkiem nieźle, choć w niektórych momentach zabawa trochę kuleje, a właściwie to w jednym. Doszedłem do momentu, w którym nie mogłem sobie poradzić, ze zwykłymi blaszanymi drzwiami, a dysponowałem dosyć przekonującym argumentem - gaśnicą. Mimo wszystko, mieszanka wybuchowa w postaci koktajlu Mołotowa i niezawodnego 9 mm dała radę. Tak poza tym, dosyć przyjemnie prowadziło mi się samochód i choć nie można mówić o modelu jazdy podobnym do GRID-a to zachowania na drodze są całkiem realistyczne.

Do graficznej perfekcji brakuje niewiele. Nie można tutaj mówić o oprawie na miarę Crysisa, ale jest bardzo przyzwoicie. Mnie najbardziej do gustu przypadła postać Edwarda (bez obaw, jestem hetero), a właściwie sposób jej wykonania. Twarz została stworzona w sposób wyjątkowo dbały o szczegóły. Blizna na facjacie Carnby'ego, jak i cała kompozycja jego postaci, ubranie, sposób poruszania, naprawdę robi wrażenie. Środowisku, po którym dane jest się nam przemieszczać, również nie mam nic do zarzucenia. Central Park w nocy prezentuje się nadzwyczajnie, a co najważniejsze wymagania sprzętowe są naprawdę niewielkie.

Nawet osoby posiadające nieco starszy już sprzęt z GeForcem szóstej generacji spokojnie pograją w AitD (oczywiście na najniższych ustawieniach...). Nie mogę natomiast stwierdzić, że podczas rozgrywki towarzyszyć nam będą dopracowane tekstury. Szczególnie widoczne jest to, gdy wsiadamy do samochodu; kokpit, wykonanie, z pewnością nie jest to coś, co chciałbym zobaczyć.

Oprawa dźwiękowa powaliła mnie na kolana, ale zacznijmy od początku. W dzisiejszych czasach w zasadzie standardem jest już dźwięk przestrzenny, często jednak jego wykonanie jest po prostu niepoprawne. Panowie myślą chyba, że jak ze wszystkich głośników płynie dźwięk to jest dobrze, otóż - nie! W tym aspekcie na Alone in the Dark w ogóle się nie zawiodłem. Kiedy Edward skierowany jest wprost w naszą stronę, słychać centralny głośnik, kiedy Sara zza naszych pleców coś krzyczy, słyszę to w lewym tylnym głośniku, to jest kurcze to! Bądźmy realistami, komu zależy na fanatykach nowych technologii? Problem w tym, że dźwięk przestrzenny to jakby możliwości techniczne z ubiegłego wieku. Dobrze, że osoby odpowiadające za oprawę audio w AitD to spostrzegły i możemy się cieszyć świetnym dźwiękiem, w przeciwieństwie do innych, nowych produkcji.

Dlaczego w grach komputerowych tak rzadko zdarzają się dobre soundtracki? Ano, odpowiedź jest banalnie prosta. Po to, aby w takim AitD otrzeć się o palpitację serca i poczuć się tak, jakbyśmy naprawdę dostali w tyłek od jakiejś kreatury. Jasny gwint, dawno nie słyszałem równie dobrej ścieżki dźwiękowej, mógłbym ją porównywać do Dreamfalla, ale niestety tego nie zrobię - byłbym wielce nieobiektywny. O tym, że wpadłem jak śliwka w kompot, sami się właśnie przekonujecie. To wszytko dlatego, że kompozycje nie są za bardzo innowacyjne, rzekłbym nawet, że to stare schematy, ale wykonane z królewskim pietyzmem, zwróconym w stronę gracza.

Gdybym teraz zaczął wychwalać gameplay, to byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe. No i niestety tak jest, a najgorsze jest to, że nic na to poradzić już nie można. Zapewne domyśliliście się, że chodzi o sterowanie, które jest tak wielką fuszerką, że brakuje mi słów. Panowie producenci, jak można schrzanić taki wielki, soczysty kawał mięcha poprzez pozornie, tak błahą rzecz? Jakby tego było mało, gra nie współpracuje z większością padów, to kolejna porażka, gdyż na kontrolerze gra się o niebo lepiej. W wersji pecetowej wyjątkowo nieudolnie przeniesiono klawiszologię. Gdy dostosowałem ją do swoich potrzeb gra stała się nieco bardziej grywalna, choć w dalszym ciągu pozostawia wiele do życzenia.

REKLAMA

Nie tylko na sterowaniu świat się kończy, kontynuując przejdziemy do rozgrywki jako takiej, która jest nadzwyczaj przyjemna. Przyjemna, ponieważ gra oferuje nam naprawdę ogromną swobodę gry, a także różne smaczki. Za jeden z nich można uznać odpalanie samochodu na kabelki, rodem z filmowych hitów. Gaz do dechy i przed siebie, a w między czasie wpadniemy do miejskiej toalety po bandaże. No co? Przezorny zawsze ubezpieczony, a psycholi w nowojorskim parku nie brakuje. Czym byłby survival bez ekwipunku? Nie wiem, ale w AitD takowy jest. Okej, żartowałem - wiem, ale nie powiem. Naszym wyposażeniem od początku do końca rządzimy my, warto zawsze mieć w kieszeni pudełeczko baterii, przecież latarka z powietrza energii nie bierze. Poza tym należy wspomnieć o możliwości łączenia przedmiotów. I tak z chusteczek, i taniego winiacza, rocznik... nie ważne, możemy stworzyć wybuchową mieszankę.

Gdyby nie kompletnie położone sterowanie i momentami koszmarne tekstury zapewne właśnie rozmawialibyśmy o nieco niższej ocenie niż maksymalna. Niestety nie są to małe kruczki, na które można przymknąć oko, mimo że oprawa dźwiękowa i sama rozgrywka wyraźnie nadrabiają niedoskonałości. Moją propozycją jest siódemka, ale z plusem, bo warto się z AitD zapoznać, osobiście polecam. I pamiętajcie... Nie warto ufać Sarze, kiedyś może wam brzydko podziękować ;).

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA