Abraxas i ja
Schodziłem ciągle w dół korytarzem wybitym w litej skale, ściskając w obu dłoniach mojego "Xanasa" - miecz dziedziczony w moim rodzie od dziesiątków pokoleń. Gdzieniegdzie wiszące na ścianach korytarza pochodnie chybotliwym płomieniem oświetlały drogę, niejako przy okazji okazując widoczne na ścianach napisy różnorakiej treści, nie do końca dla mnie zrozumiałe, jak chociażby "Wacek to cudowne dziecko dwóch pedałów, a Legia Pany!", albo "Zośka it whore", lub "Byliśmy tu - Rycerstwo Płockie!". A co chodziło Autorom tych inskrypcji, co chcieli po sobie pozostawić zmierzając na spotkanie z Abraxasem? Z dwoma pedałami kojarzy mi się tylko rower, ale co ma do tego Legia? I nie dowiem się nigdy, kim była Zośka, bo reszta inskrypcji w obcym języku jest. Po rycerzach spotkam zapewne tylko ich szkielety i resztki bezwartościowego ekwipunku, bo ten wartościowy zawsze zabierał Abraxas. Dotychczas nikt żywy nie wyszedł ze spotkania z tym Monstrum. Pod napisami onymi leżały nieprzebrane sterty śmieci wszelakich, niby po koncercie "Ich Troje" i do tego śmierdziało setnie. Faktycznie powoli smród stawał się niemal fizycznie bolesny - zbliżałem się do celu mojej podróży. Miałem tylko jedną alternatywę, albo po spotkaniu z Abraxasem wyjdę na świat drogą, którą tu przybyłem bogatszy o sławę i skarby tego drania, albo nie wyjdę w ogóle - innych opcji brak. Wiedziony impulsem końcem sztyletu wyryłem w miękkim piaskowcu, osmolonym płomieniem pochodni napis ku upamiętnieniu mojego tu pobytu "Zagłębie Sosnowiec - I liga!". Postawiłem wykrzyknik i dziarsko dzierżąc miecz wkroczyłem do komnaty.