Kultura unieważniania zjada własny ogon. Niby moglibyśmy się tego spodziewać, niby wydaje się to oczywistością, ale dopiero konkretny przykład, jakim jest “afera” Krzysztofa Gonciarza, pokazuje skalę patologii.
W ostatnim czasie polski internet żyje sprawą znanego youtubera. Po jego scancelowaniu w 2023 roku teraz ruszyła fala przeprosin kierowanych w jego stronę. Przepraszają go influencerzy oraz część portali, które wówczas zamieszczały niesprawdzone informacje na temat jego zachowań.
Sprawa wydaje się zamykać pewien rozdział w polskich mediach. Prawdopodobnie po tym, co się wydarzyło, nie będzie już powrotu do dogmatu "wierzymy ofiarom".
I dobrze, ponieważ "ofiara" – co udowadniają ostatnie wydarzenia – czasem wcale nie jest ofiarą, a jedynie chce za taką uchodzić. Warto się zastanowić, co doprowadziło do tej – nie bójmy się tego powiedzieć – zbiorowej przemocy.
Z uczciwości chciałbym zaznaczyć, że w pewnym momencie swojego życia sam otarłem się o podobną sytuację. Nie będzie to jednak tekst o mnie i o moich przeżyciach. Moje doświadczenie pomaga mi jednak lepiej dostrzec pewne prawidłowości, które zachodzą w tego typu sprawach.
Kto pierwszy rzucił kamieniem?
Krzysztof Gonciarz jest jednym z największych polskich youtuberów (jego sylwetkę opisywaliśmy już w 2020 roku). Tworzył wiele różnych treści, znany jest między innymi z filmów o Japonii. Zdecydowanie stawał również po progresywnej stronie sporów światopoglądowych. To ostatnie zresztą zostało podniesione jako jeden z argumentów podczas call outów i grillowania influencera.
Pod koniec września 2023 roku modelka Daria Dąbrowska upubliczniła w mediach społecznościowych podzielony na dwie części film: "Prawdziwa twarz Krzysztofa Gonciarza". Kobieta mówi w nim nie tylko w swoim imieniu, ale również w imieniu dwóch innych dziewczyn, które pierwotnie nie zdecydowały się na ujawnienie swojego wizerunku.
W dwóch opublikowanych przez modelkę formatach wideo pojawiły się kluczowe zarzuty wysunięte wobec youtubera. To one rozpoczęły całą awanturę i one były najszerzej rozpowszechniane i komentowane w mediach.
“Przymykałyśmy oczy, bagatelizowałyśmy wiele rzeczy, ponieważ Krzysiek ma w internecie wizerunek lewaka, feministy, obrońcy kobiet. Więc każdą krzywą rzecz tłumaczyłyśmy tym, że źle coś zrozumiałyśmy, że może to były żarty" – mówiła w filmie Dąbrowska.
Modelka najpierw zaczyna czytać historię pierwszej rzekomej ofiary, nazwijmy ją "dziewczyną A" (Krzysztof Gonciarz w swoich filmikach nie zdradza jej personaliów i nazywa "V"
Wśród wielu trudnych, ale raczej typowych szczegółów relacji między nią a youtuberem znalazły się również poważniejsze zarzuty. Między innymi mówiące o tym, że wykorzystywał jej uzależnienie od substancji psychoaktywnych. W filmie pojawia się screen z komunikatora, w którym dziewczyna pyta Gonciarza o to, czy ma dostęp do narkotyków. On jej odpowiada, że nie, ale "zaprasza ją na gale". Według oskarżających miało to być dowodem na wymuszanie na osobie uzależnionej fellatio za narkotyki (sprawa nie zostanie rozstrzygnięta, możliwe bowiem, że chodziło o zaproszenie na niesprecyzowaną "galę").
Następnie Daria Dąbrowska przeczytała historię drugiej rzekomej ofiary, czyli "dziewczyny B". Jednym z jej najpoważniejszych zarzutów wobec internetowego twórcy było to, że czekał na nią na lotnisku z kartką z napisem: "Pojemnik na spermę", czym "zeznająca" kobieta poczuła się dotknięta. "Tak właśnie często mnie nazywał, poniżał pod przykrywką żartów. Wiele seksistowskich wyzwisk padało z jego ust w moją stronę, byłam dla niego nic nieznaczącą >>gówniarą<<, którą zresztą też mnie nazywał" – przytaczała w swoim nagraniu Daria Dąbrowska.
Kolejnym poważnym zarzutem, jaki pojawił się ze strony "dziewczyny B" (który został odczytany przez Darię Dąbrowską), była chęć zorganizowania seksualnego trójkąta przez youtubera. Ze sprawy jednak nic nie wyszło, ponieważ wieczorem, kiedy miało dojść do zbliżenia, osoby zainteresowane przyjęły zbyt dużo substancji psychoaktywnych lub po prostu nie miały ochoty na seks. Dąbrowska opublikowała również nagranie jednej z kłótni "dziewczyny B" z Krzysztofem Gonciarzem. Influencer wykrzykuje w nim, że "się zabije".
Po zerwaniu relacji Krzysztof Gonciarz przez długie tygodnie pisał również wiadomości do kobiety, chociaż ta mu nie odpisywała.
W drugim opublikowanym w mediach społecznościowych filmie (wideo było podzielone na dwie części z uwagi na swoją długość) Daria Dąbrowska opowiada swoją historię relacji z Krzysztofem Gonciarzem. Tutaj jednak trudno znaleźć mocne zarzuty. Jednym z nich jest choćby to, że influencer twierdził, że modelka "rezonuje dużo energii seksualnej", co jego zdaniem można było poznać po jej Instagramie. Z jej social mediów miało również wynikać – jak stwierdził influencer – "że się dobrze r*cha". Dąbrowską miały te słowa dotknąć.
Call out pojawia się w nieprzypadkowym terminie. W tym samym czasie bowiem polskim internetem wstrząsa afera Pandora Gate, w którą zaangażowani są inni zasięgowi twórcy internetowi.
Jeden z nich, Stuart B., został zatrzymany pod koniec 2023 roku.
"Materiał dowodowy zgromadzony w toku śledztwa pozwolił na wydanie postanowienia o przedstawieniu zarzutów Stuartowi B. Zarzuty te dotyczą seksualnego wykorzystania osób małoletnich poniżej 15. roku życia oraz rozpijania małoletnich. Na wniosek Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Sąd Rejonowy dla Warszawy–Mokotowa zastosował wobec podejrzanego tymczasowy areszt na okres trzech miesięcy, co pozwoliło na wydanie za podejrzanym listu gończego" – mówił portalowi Wirtualnemedia.pl Szymon Banna, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Daria Dąbrowska na początku swojego filmu podkreśla, że wszystkie dziewczyny w momencie poznawania się z Gonciarzem były pełnoletnie. Jednocześnie były od niego znacznie młodsze (dopiero kończyły 20 lat, on był mocno po trzydziestce). Wszystko to tworzyło kontekst pewnej "przewagi wieku", choć oczywiście o żadnym naruszeniu prawa mowy być nie mogło.
Grillowanie Bestii z Tokio
Nieco później swoje wideo na social mediach publikuje modelka Hanna Koczewska. Kobieta stwierdziła w nagraniu, że z twórcą nie łączą jej żadne relacje i widzieli się "dokładnie trzy razy w życiu". Jednocześnie zaprezentowała screeny, z których wynikało, że Krzysztof Gonciarz nagabuje ją seksualnie. Utrwalone zdjęcia z tych rozmów były jednymi z kluczowych zarzutów przeciwko youtuberowi.
Dobrego i uczciwego streszczenia tych i innych wątków afery dokonała lewicowa influencerka Katarzyna Babis w swoim ponad dwugodzinnym wideo. Nagranie przedstawia bardzo wiele szczegółów afery, a historie w nim pokazane zawierają niewiele komentarza ze strony samej Babis. To próba przyjrzenia się faktom, nie publicystyka.
Po pojawieniu się filmu Dąbrowskiej media obiegły doniesienia na temat, delikatnie mówiąc, wątpliwych moralnie praktyk Krzysztofa Gonciarza (tak przynajmniej wtedy wyglądała narracja na jego temat). Powtórzyły one w zasadzie dokładnie to, co mówiła sama modelka.
Po call oucie Gonciarz zniknął na jakiś czas z internetu i pojawił się po kilku tygodniach, aby wydać oświadczenie w formie filmu. Mówił w nim między innymi o tym, że jest w terapii i że wiele z zarzutów przeciwko niemu było zmanipulowanych. Stwierdził też, że Hanna Koczewska skłamała co do natury ich relacji. Wideo nie zostało jednak dobrze przyjęte. Opinia publiczna uznała, że Krzysztof Gonciarz nieudolnie próbuje się tym nagraniem wybielić i zrzucić z siebie odpowiedzialność.
Youtuber od tamtego czasu tworzył różnego rodzaju filmy, nie cieszyły się one jednak wielkim powodzeniem.
Aż do serii "Perseusz" (pierwszy pojawił się na początku maja bieżącego roku), w której zaczął na czynniki pierwsze rozbierać najpoważniejsze zarzuty, jakie wobec niego wysunięto. Kilka z filmów z serii przekroczyło 300 tys. wyświetleń.
Czego się z nich dowiadujemy? Zacznijmy od Hanny Koczewskiej. Otóż Krzysztof Gonciarz dowodzi, że doszło między nim a modelką do seksu. Koczewska skłamała więc, twierdząc, że "nie było między nimi żadnej relacji". Mało tego, youtuber stwierdza, że zdradziła z nim swojego ówczesnego chłopaka, na co przedstawia screeny z rozmów.
To jeszcze nie koniec, ponieważ sexting, do którego między nimi doszło, był zapoczątkowany przez nią. Influencer pokazał obszerniejsze fragmenty konwersacji, z których wynika, że wcielał się w pewną rolę, która była częścią gry między nim a modelką. To Koczewska "zachęcała go" do pikantnej wymiany zdań i sama brała w niej udział. W swoim filmie natomiast kobieta przedstawiła wiadomości bez tego szerszego kontekstu, co musiało spowodować mylną interpretację dynamiki, jaka miała miejsce między nimi.
"Dziewczyną B" była inna modelka – Lucy Wieliczko, która przez pewien czas była również partnerką Krzysztofa Gonciarza (jej personalia zdradził w jednym ze swoich filmów sam youtuber). Kartka z lotniska z napisem "pojemnik na spermę" – co jasno wynikało z opublikowanych obszernych screenów przez Gonciarza – była ich wewnętrznym żartem.
W samych prywatnych rozmowach z Gonciarzem Wieliczko przyznaje, że lubi być przez niego nazywana "gówniarą". "Poniżanie pod przykrywką żartów" – jak mówiła o tym Wieliczko w czytanym przez Dąbrowską oświadczeniu – było rodzajem wewnętrznego poczucia humoru i swego rodzaju kodu, którym posługiwała się para. Krzysztof Gonciarz twierdzi również, że kiedy podczas jednej z awantur napisał dziewczynie, że "się zabije", to chwilę po tym przeprosił za te słowa.
Zarzuty Darii Dąbrowskiej były najmniejszego kalibru. Uwagi o "rezonowaniu energii seksualnej" można różnie oceniać (podobnie jak stwierdzenie "widać, że się dobrze r*chasz"). Jednak na Instagramie modelki rzeczywiście dzisiaj możemy zobaczyć wiele zdjęć, które trudno sklasyfikować inaczej niż "odważne". Jednocześnie, przynajmniej przez jakiś czas, Daria Dąbrowska prowadziła konto na serwisie Only Fans, do czego sama się przyznawała. I nie chodzi o to, żeby oceniać sam fakt prowadzenia konta na takiej platformie. Natomiast, biorąc pod uwagę ten kontekst, stwierdzenie, że ktoś "rezonuje energię seksualną", nie jest stwierdzeniem bezpodstawnym.
Dopiero teraz dowiadujemy się, jak skomplikowane, często również toksyczne były relacje Krzysztofa Gonciarza ze wspomnianymi dziewczynami. Z pewnością było w tych związkach wiele bólu, nieufności i wzajemnych pretensji.
Czy była to patologia? Nie wiem. Czy były to relacje niezdrowe? Wiele na to wskazuje. Na pewno jednak nie było tutaj prostego podziału na kata i ofiarę (ofiary).
A jednak w mediach Krzysztof Gonciarz został przedstawiony jako przemocowiec (przypomnijmy, że najważniejsze zarzuty okazały się albo manipulacją, albo kłamstwem). Większość tytułów nie zapytała również o jego perspektywę. Niektóre media, które słyną z progresywności i walki o prawa wykluczonych, nie wpadły na pomysł, by wysłuchać obu stron.
Szeroko sprawę przedstawił dopiero Gonciarz w swoich filmach. Mógł to zresztą zrobić dlatego, że ma ogromne zasięgi, kanał na YouTubie z niemal milionem subskrybentów oraz zdolności tworzenia narracji. To ostatnie zresztą też trzeba brać pod uwagę, oglądając serię "Perseusz". Youtuber przedstawia nam przecież pewną opowieść, która ma być jak najbardziej korzystna dla niego. Istotne jest jednak to, że video, które stworzył, wiarygodnie obalają argumenty drugiej strony – wskazują na manipulacje, kłamstwa i pomijanie istotnych dla sprawy kontekstów.
Wiedząc, że niemal wszystkie (lub wszystkie) najcięższe zarzuty przeciwko influencerowi były zmanipulowane, zastanówmy się, jak do tego doszło. Co się stało w szeroko pojętej infosferze, że narracje niektórych osób zostały potraktowane jako wykładnia prawdy?
Kryzys wirtualny i realne konsekwencje
Przykładem tego weryfikacyjnego kryzysu jest chociażby portal Krytyka Polityczna. "W obliczu przedstawienia przez Krzysztofa Gonciarza 18 czerwca 2025 roku dowodów na manipulacje, których dopuściły się kobiety oskarżające go o nadużycia, Maja Staśko przeprosiła w mediach społecznościowych za powielanie krzywdzących go informacji. Krytyka Polityczna także pragnie przeprosić Krzysztofa Gonciarza za przywołanie zmanipulowanych zarzutów na jego temat w artykule Mai Staśko "Zyski z oskarżeń o przemoc? W #PandoraGate zgarniają je youtuberzy. Ofiary są atakowane", opublikowanego 28 października 2023 roku" – mogliśmy przeczytać na Facebooku medium 23 czerwca. "Fabrykowanie oskarżeń o przemoc krzywdzi nie tylko oskarżanych, ale i prawdziwe ofiary przemocy" - kończy oświadczenie KP.
A oto fragment z samego przywoływanego tekstu: “Chcemy podziękować dziewczynom, które zaczęły tę falę. To dzięki nim mamy odwagę opowiedzieć swoją historię” – mówi na TikToku Daria Dąbrowska, influencerka. Dzieli się doświadczeniami swoimi i dwóch innych dziewczyn, które wolały pozostać anonimowe. Wszystkie przeżyły piekło ze strony Krzysztofa Gonciarza, który deklarował się jako walczący o prawa człowieka, w tym prawa kobiet. To opisy toksycznych relacji, pełnych manipulacji, presji, przekroczeń i nadużywania narkotyków” – pisała na łamach Krytyki pod koniec października influencerka Maja Staśko.
Za artykuł przepraszała również redaktorka, która się nim opiekowała, czyli Patrycja Wieczorkiewicz.
"W tekście było co prawda napisane, że część dowodów przeciwko niemu [Krzysztofowi Gonciarzowi] została zmanipulowana, co daje pozór rzetelności, ale ogólny wydźwięk jest taki, że te kobiety przeszły przez niego przez piekło, a teraz są uciszane - podczas gdy w rzeczywistości to on był uciszany, to on przechodził wtedy przez piekło. To on był ofiarą prz*mocy" – pisała redaktorka i współautorka książki "Przegryw".
"Powinnam była przynajmniej upewnić się, że Maja skontaktowała się z Gonciarzem, by poznać jego perspektywę, zwłaszcza po tym, jak wyszło już na jaw, że jedna z oskarżycielek spreparowała screeny rozmowy" – dodała na swoim Facebooku (post został udostępniony przez Krytykę Polityczną).
Inaczej mówiąc, Staśko nie zweryfikowała poważnych oskarżeń (które później okazały się fałszywe), sprawę prześlepiła również redaktorka z Krytyki Politycznej.
One oczywiście nie były jedyne. Krytyka Polityczna jednak, jako jedno z niewielu mediów, które publikowały materiały o Gonciarzu, zdobyła się na przeprosiny. Co się więc stało? Dlaczego zawiodły mechanizmy weryfikacji?
Powodów jest mnóstwo na czele z upadkiem etosu dziennikarskiego spowodowanym między innymi gonitwą o kliki i uwagę. To, w połączeniu z brakiem wzrostu płac oraz uśmieciowieniem rynku, stanowi świetne podglebie dla niedbalstwa, zaniechań, uchybień i "robienia rzeczy po łebkach". Kto z "autorów zewnętrznych" będzie mitrężył czas na weryfikację każdej informacji, kiedy de facto zarabia na godzinówkach? Ewentualnie ma do napisania określoną liczbę tekstów dziennie lub tygodniowo? Stworzenie dobrze zweryfikowanego tekstu trwa dni, czasem tygodnie. Dziś mało którą redakcję stać na tego typu "luksusy".
Druga sprawa to wpisywanie się tytułów w schematy social mediów. Jakkolwiek banalnie by to brzmiało – rządzi nimi szybka emocja, którą łatwo jest wygenerować szokującymi treściami.
Ale poza tą niszczącą rzetelność dziennikarską metastrukturą współczesnego rynku medialnego jest jeszcze coś: chodzi o pewne przesunięcie kulturowe, które nastąpiło po akcji #metoo.
Przypomnijmy, że był to zapoczątkowany na szeroką skalę w 2017 roku (w rzeczywistości geneza akcji sięga 2006 roku i działalności czarnoskórej aktywistki Tarany Burke) globalny ruch zwracający uwagę na bagatelizowany dotąd problem molestowania kobiet. Miał on swoje zasługi, nie tylko zmienił podejście do kategorii granic seksualnych, ale wysłał również do więzienia kilku prawdziwych predatorów seksualnych z amerykańskiego showbizu.
"Niewątpliwie ruch #MeToo zapoczątkował wiele instytucjonalnych zmian w środowiskach pracy, w tym na uczelniach wyższych, które zapewniały lepszą ochronę kobietom/pokrzywdzonym przed molestowaniem seksualnym w miejscach pracy i nauki. Z pewnością doprowadził też do zmiany w społecznym postrzeganiu zjawiska molestowania seksualnego, większego wyczulenia na problem i większej świadomości społecznej, co w konsekwencji mogło doprowadzić do zmiany postaw wśród ludzi" – pisze w teście "Polskie #Metoo. Analiza Feministyczno-kryminologiczna" Magdalena Grzyb, kryminolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Miał on jednak pewne – jak to mówią ekonomiści – koszty zewnętrzne. Jednym z nich było ustanowienie dogmatu "wierzymy ofiarom". W swojej radykalnej formie, która zresztą zaczęła się przesączać do medialnego mainstreamu, oznaczało to wiarę w niemal każdą opowieść osoby podającej się za ofiarę (miało to swój genderowy wektor: ofiarą była zazwyczaj kobieta, sprawcą był zazwyczaj mężczyzna). Próby weryfikacji stanowisk, niuansowania skomplikowanych relacji powodowały podejrzenia o "stanie po stronie sprawców".
Strona postępowa stała się zakładnikiem tego hasła. Jak na ironię Krzysztof Gonciarz, prezentujący się jako osoba progresywna, oberwał z tego właśnie "paragrafu". Stąd też wiele podszytych Schadenfreude komentarzy na temat Gonciarza padających ze strony konserwatywnej, jakoby był on przykładem "rewolucji pożerającej własne dzieci". Trudno zresztą nie uznać pewnej słuszności takiego spostrzeżenia.
Tragizm takich osób jak Maja Staśko polegał na tym, że one właściwie nie mogły zapytać Gonciarza, co tak naprawdę się stało. Gdyby to zrobiły – według obecnej w lewicowej bańce narracji – paktowałaby z diabłem. Słowa ofiary w ramach tej narracji są ostatecznym dowodem w sprawie, ostateczną wykładnią tego, co się stało.
Narracja "wierzymy ofiarom" ma swoje uzasadnienie. Otóż metaanaliza opublikowana w "Archives of Sexual Behavior" przez badaczy Claire Ferguson i Johna Malouffa mówi o tym, że odsetek fałszywych oskarżeń o przemoc seksualną w Stanach Zjednoczonych wynosi około 5 proc. Kobiety zgłaszające się na policję oskarżają fałszywie w bardzo małym przypadku. Ten argument ma jednak pewne ograniczenia. W metaanalizie chodzi bowiem o oskarżenia, które nabrały biegu instytucjonalnego. Tymczasem socialmediowe call outy to zupełnie inna sytuacja. One rzadko mają swój finał na policji.
Prawda, też prawda i prawda mediów społecznościowych
Nie znalazłem żadnych badań na temat problemu, podam jednak pewne argumenty, które mogą przemawiać za tym, że fałszywe oskarżenia zdarzają się na socialach częściej niż w przypadku spraw badanych przez policję czy prokuraturę. Otóż media społecznościowe są pewnym ekosystemem, który może selekcjonować osoby oskarżające – mogą one nie tyle kierować się "pragnieniem sprawiedliwości", ile pewnymi psychicznymi potrzebami, które zagospodarowują call outy. O co dokładnie mi chodzi?
Maja Staśko w przytaczanym tekście pyta ironicznie: "Czy [dziewczyny robiące call outy] naprawdę tak wiele zyskały?". Po czym sama odpowiada: "Raczej nie".
To nieprawda. W kulturze call outu za status ofiary otrzymuje się bezwarunkową wiarę w opowiedzianą historię, tysiące podziękowań, wsparcie emocjonalne, podziw i ogromne zasoby trudnej do przecenienia waluty współczesności, czyli lajków i serduszek. Tak, osoby informujące publicznie o przemocy mogą bardzo wiele zyskać, nawet jeśli nie jest to zysk w postaci pieniędzy. Oczywiście przy tego typu sprawach mamy do czynienia również z hejtem. Ale jest to hejt z "tamtej drugiej strony", hejt innej grupy, a dla ludzi – istot plemiennych – najważniejsze jest wsparcie i podziw osób z własnego kręgu.
W tym miejscu przyda się niezwykle poręczna kategoria, którą popularyzuje książka "Szum" niedawno zmarłego niezwykle błyskotliwego psychologa i ekonomisty Daniela Kahnemana. Chodzi o kaskadę informacyjną (czy raczej dezinformacyjną). Ludzie wiedzę o świecie czerpią nie tyle weryfikując informacje, ile słuchając ludzi, którym wierzą. Zatem jeśli kilka osób, którym ufamy, coś sądzi na jakiś temat, uznajemy to za prawdę. Jednym z elementów tego zjawiska jest przekonanie, że "skoro kilka osób oskarża, to coś musi być na rzeczy". Otóż, jak pokazuje sprawa Krzysztofa Gonciarza, jest to fałszywe założenie. "Liczba ofiar" jest więc jakąś przesłanką, ale nie jest rozstrzygającym dowodem.
Absolutnie nie chcę być źle zrozumiany – nie uważam, że każda osoba informująca publicznie o przemocy konfabuluje. Stwierdzam tylko, że istnieje pewien ekosystem zachęt, żeby takich ujawnień dokonywać. Często zresztą w takich przypadkach mamy do czynienia z zarzutami nieprecyzyjnymi, mętnymi, będącymi opisem relacji, które wiązały się z jakimś bólem i poczuciem krzywdy (takie właśnie w dużej części były opisy relacji między dziewczynami i Krzysztofem Gonciarzem).
W takim ekosystemie nieudana czy toksyczna relacja jest utożsamiana z przemocą. A internetowy trybunał, choć uważa, że oddaje sprawiedliwość przez cancelowanie rzekomego sprawcy, babrze się w czyichś brudach i recenzuje intymne relacje. Czasami prywatne powinno zostać prywatne; nie wszystko jest i musi być polityczne.
Reasumując, nie uważam, że wszystkie osoby ujawniające "przemoc" niebędącą de facto przemocą kłamią. Jestem niemal przekonany, że większość z nich wierzy w swoją narrację. Wierzą, że zostały skrzywdzone. Ale ryzyko bycia skrzywdzonym jest wpisane w relacje międzyludzkie. Tymczasem nie każda krzywda jest przemocą.
Poza wspomnianymi wyżej osobami ujawniającymi istnieją jeszcze takie, które po prostu kłamią. Im wiele miejsca poświęcać nie trzeba; ocena tego typu zachowań jest oczywista. Trzecią grupą biorącą udział w call outach są osoby "wspierające", wierzące w sprawę, nieznające do końca natury relacji, którą uznają za przemoc. To ta grupa wydaje się kluczowa: jej członkowie i członkinie stanowią swego rodzaju napędzane społecznym dowodem słuszności “społeczne huby” rozpowszechniające niezweryfikowane informacje.
Trzeba przy tym powiedzieć jedną niezwykle istotną rzecz. Pomówienia w przestrzeni publicznej są rzadkie. Na osi fałszywe oskarżenia - prawdziwe krzywdy znacznie więcej krzywd dotyka kobiet. Nie ma co do tego wątpliwości.
"W Polsce #MeToo dotyczyło tylko niewielkiego sektora społeczeństwa – kulturalnych i intelektualnych progresywnych elit ze świata mediów i lewicowego aktywizmu. Nie znaczy to oczywiście, że w innych środowiskach i sferach życia społecznego (bardziej tradycyjnych, prawicowych, mniej eksponowanych medialnie) problem molestowania seksualnego nie występuje" – pisała Magdalena Grzyb.
Twierdzenie jednak, że z tego powodu powinno się milczeć o sprawach takich jak ta Gonciarza, jest po pierwsze uciszaniem ofiar przemocy (którą Krzysztof Gonciarz z pewnością się stał), po drugie jest szkodzeniem prawdziwym ofiarom nadużyć seksualnych.
Kogo zatopiło moralne wzburzenie?
Na koniec chcę podkreślić, że nie mam bladego pojęcia, jakim człowiekiem jest Krzysztof Gonciarz.
Z opisów, które przedstawiły dziewczyny i on sam, wynika, że wchodził w relacje, które były w pewien sposób toksyczne, wyczerpujące, które prawdopodobnie u wszystkich stron spowodowały sporo bólu i pretensji. To jednak nie powinno być przedmiotem publicznej debaty. A to właśnie nastąpiło – prywatne życie dorosłych ludzi stało się przedmiotem ogólnonarodowych (czy ogólnointernetowych) rozważań.
Ani postronni internauci, ani media nie są od tego, by moralnie oceniać to, czy czyjaś relacja, obecna lub przeszła, jest "właściwa" lub "moralna". Chyba że mamy do czynienia z oczywistymi przejawami przemocy. Ale żeby się o tym dowiedzieć, potrzebne są procedury weryfikacji. A ich w tym przypadku zabrakło.
Osobną kwestią jest zamiłowanie do narkotyków. Połączenie takich używek i niedojrzałości może prowadzić do niezdrowych relacji społecznych.
Kto na “aferze” Gonciarza stracił? To nie jest zaskoczenie. Znów ci, w imieniu których te wojenki są toczone, czyli realne, prawdziwe ofiary. W moralnym wzburzeniu one toną pierwsze.
PS Już po napisaniu tego tekstu Krzysztof Gonciarz opublikował ostatni film z serii "Perseusz". Niestety cały projekt na tym traci, ponieważ o ile we wcześniejszych wideo youtuber oczyszczał swoje dobre imię, teraz można odnieść wrażenie, że epilog jest po prostu praniem brudów i próbą odegrania się na byłej dziewczynie przy użyciu podobnego instrumentarium, które zostało skierowane przeciwko niemu. Nihil novi.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-30T13:43:47+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T13:26:24+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T12:58:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T12:55:53+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T12:17:48+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:53:58+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:19:10+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T10:53:22+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T10:02:11+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T09:08:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T08:51:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T08:43:07+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T08:22:55+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T07:19:06+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T06:12:20+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T06:11:39+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T06:10:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T06:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T16:40:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T16:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T16:20:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T16:10:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T16:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T08:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T07:50:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T07:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T07:20:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T07:10:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-29T07:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:50:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:40:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:20:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:10:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T16:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T07:55:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T07:44:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T07:33:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T07:22:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-28T07:11:00+02:00