Meduza na wygnaniu. Tak rosyjskie niezależne media walczą w czasie wojny

Śledzenie, groźby, przymusowe emigracje. Rosja prowadzi wojnę na wielu frontach, także z niezależnymi rosyjskimi dziennikarzami. – W pewnym momencie poważnie rozważaliśmy zamknięcie redakcji, ale nie damy za wygraną – przekonuje Iwan Kołpakow, redaktor naczelny Meduzy, jednej z najważniejszych niezależnych rosyjskich redakcji.  

30.05.2023 04.16
Meduza, niezależne media w Rosji

Przestał odbierać telefon, nie odpisywał na SMS-y. Ostatni raz kontakt z Ewanem Gerszkowiczem, dziennikarzem "Wall Street Journal", był w środę 29 marca, tuż przed godziną 16. Dotarł wtedy do restauracji serwującej steki w rosyjskim mieście Jekaterynburg. Był to jego drugi wyjazd na Ural w ciągu miesiąca. "Wall Street Journal" opublikował treść ostatniej wymiany SMS-owej między Gerszkowiczem i jego kolegą:

"Hej ziomek, powodzenia dzisiaj" – napisał do Gerszkowicza znajomy. 

"Dzięki, bracie" – odpowiedział Gershkovich. – "Dam ci znać, jak poszło".

Ale już się nie odezwał. Redakcja "Wall Street Journal" próbowała dotrzeć do kontaktów w Jekaterynburgu, Moskwie i Waszyngtonie. Dopiero z posta na Telegramie dowiedzieli się, że agenci bezpieczeństwa zabrali Ewana z restauracji.

Dzień później rosyjska państwowa agencja informacyjna podała, że Gerszkowicz został zatrzymany i oskarżony o szpiegostwo. Rosja po raz pierwszy od czasów zimnej wojny wszczęła sprawę o szpiegostwo przeciwko zagranicznemu reporterowi.

Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w 1986 roku, czyli 37 lat temu w czasach zimnej wojny. Zatrzymanie korespondenta amerykańskiej redakcji "US News & World Report" Nicholasa Daniloffa wywołało kryzys dyplomatyczny między Moskwą a Waszyngtonem. Strony pertraktowały, Daniloff został wypuszczony i to już po dwóch tygodniach. 

Gerszkowicz jest przetrzymywany w areszcie śledczym w osławionym moskiewskim więzieniu Lefortowo od niemal dwóch miesięcy. Kilka dni temu sąd przedłużył areszt dziennikarzowi, posiedzi przynajmniej do końca sierpnia.

– Dotychczas zagraniczni dziennikarze mieli w Rosji nieoficjalny immunitet, zdając sobie sprawę, że Kreml nie będzie raczej chciał wchodzić w tego rodzaju spór dyplomatyczny ze Stanami Zjednoczonymi czy Unią Europejską. Po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę wszystko się zmieniło. Rosyjskie władze przekroczyły większość "czerwonych linii"  – mówi dziennikarka "Gazety Wyborczej" Wiktoria Bieliaszyn. – Rosja bardzo jasno dała do zrozumienia wszystkim niezależnym dziennikarzom, najpierw rosyjskim, później zagranicznym, że nie ma dla nich w kraju miejsca. W ten sposób Kreml chce wpłynąć na dostęp do informacji zarówno Rosjan, karmionych propagandą i w dużej mierze odciętych od niezależnych źródeł, jak i mieszkańców Zachodu – dodaje.

O wypuszczenie dziennikarza apelowały nie tylko amerykańskie redakcje, międzynarodowe organizacje i rządy, lecz także sam prezydent USA Joe Biden. I choć na razie rząd rosyjski jest nieustępliwy, amerykański dziennikarz najpewniej zostanie wymieniony na rosyjskiego więźnia przetrzymywanego przez Stany Zjednoczone. Na podobne wsparcie nie mogą liczyć rosyjscy dziennikarze, z którymi Kreml już dawno poszedł na wojnę.

Zakazane słowo na "w"

Prawdziwa wojna Rosji z mediami zaczęła się wraz z rozpoczęciem "specjalnej operacji wojskowej", czy jak od razu określiła to Meduza, największa niezależna rosyjska redakcja, "wojny na pełną skalę z Ukrainą". – Kreml od lat przykręcał śrubę, ale teraz poszedł na wojnę totalną z dziennikarzami – zaznacza Anna Łabuszewska, publicystka specjalizująca się w tematyce rosyjskiej. 

Od tego czasu w Rosji nie wolno mówić o wojnie w kontekście Ukrainy, to słowo jest zakazane. Dziennikarzom grozi do 15 lat więzienia za "rozpowszechnianie kłamstw", czyli publikowanie czegokolwiek innego niż oficjalnych komunikatów pochodzących z Ministerstwa Obrony.

Setki rosyjskich dziennikarzy zostało zmuszonych do ucieczki z kraju po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę w lutym ubiegłego roku. Jednym z nich był Ilja Azar, rosyjski dziennikarz pracujący dla "Nowej Gaziety". – Wielu moich kolegów dziennikarzy podjęło decyzję o wyjeździe, więc i ja zdecydowałem, że lepiej wyjechać z Rosji ze względu na nowe przepisy wymierzone w wolność słowa. Dziennikarze, którzy piszą prawdę o wojnie, mogą trafić do więzienia i zdarzają się takie przypadki. Pamiętam, że było bardzo trudno kupić bilety, bo Europa była już zamknięta dla rosyjskich samolotów. Dotarłem tam przez Kirgistan i Turcję – mówi nam Azar.

Ci, którzy zostali i mieli czelność nazwać inwazję wojną, byli stawiani przed sądem lub zamykani przez władze. Tak było w przypadku Marii Ponomarenko, rosyjskiej dziennikarki, która została skazana na sześć lat kolonii karnej po oskarżeniu rosyjskich sił powietrznych o zbombardowanie teatru w ukraińskim mieście Mariupol w zeszłym roku.

Drakońskie prawo wprowadzone w pierwszych dniach wojny przez Putina, sprawiło, że niezależne rosyjskie redakcje zostały zmuszone do zaprzestania podejmowania tematu wojny lub zawieszenia działalności. Do tego ostatniego zmuszona została wówczas jedyna niezależna rosyjska telewizja Dożd, o wojnie przestała informować "Nowaja Gazieta" i inne niezależne redakcje.

Jednym z nielicznych niezależnych mediów, które w obliczu wojennej cenzury kontynuowały swoją działalność i przekazywały Rosjanom prawdę o ataku na Ukrainę, była Meduza. Od 24 lutego informowali o przebiegu wojny, nic nie robiąc sobie z zakazu, jaki rosyjski reżim wprowadził kilka dni po ataku. Przez niemal rok udawało im się docierać do rosyjskich czytelników, aż przyszedł 26 stycznia 2023 i rosyjska prokuratura generalna uznała działalność Meduzy za "organizację niepożądaną", bo "stanowi zagrożenie dla podstaw systemu konstytucyjnego i bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej".

Redakcja Meduzy
Dziennikarze w redakcji Meduzy w Rydze, fot. Janis Pipars dla "the New York Times"

"Ten status jest przyznawany tylko tym, których rosyjskie władze boją się przede wszystkim, a to oznacza, że ich dziennikarze nadal dobrze wykonują swoją pracę" – napisała w oświadczeniu redakcja Proektu, rosyjskiego medium śledczego, które zostało dodane do listy "niepożądanych organizacji" już w 2021 roku.

Organizacje, które otrzymają taką klasyfikację, mają zakaz działania w Rosji, a każdemu, kto jest zaangażowany w ich działalność, grozi do sześciu lat pozbawienia wolności i grzywny administracyjne. – Karalne jest zarówno pracowanie dla nas, cytowanie naszych tekstów i komentowanie ich, jak i podawanie dalej naszych tekstów w mediach społecznościowych. Jednak najbardziej dotkliwie karane jest finansowanie "organizacji niepożądanych" – tłumaczy nam Iwan Kołpakow, redaktor naczelny Meduzy.

Dlatego Meduza natychmiast po uznaniu ją "organizacją niepożądaną" stwierdziła, że nie może wymagać od czytelników narażania się na poważne reperkusje. Podjęła więc decyzję o nieprzyjmowaniu darowizn od obywateli rosyjskich mieszkających w Rosji.

Jednak już wcześniej wsparcie z Rosji było bardzo okrojone. W ramach sankcji nałożonych przez Zachód Rosja została odcięta od międzynarodowego systemu bankowego, więc utrzymująca się z wpłat czytelników redakcja straciła to źródło dochodu. Redakcja uruchomiła wówczas międzynarodową zbiórkę, zaangażowały się w nią niemieckie, holenderskie i amerykańskie media, ale także polskie redakcje: "Gazeta Wyborcza", OKO.press i "Polityka". Już w pierwszym tygodniu na zbiórkę odpowiedziało około 90 tys. osób, które wpłaciły pieniądze.

Meduzę obecnie wspiera blisko 11 tys. osób z całego świata. Przed wojną redakcja miała 33 tys. regularnie wpłacających z Rosji, a około 170 tys. przynajmniej raz wsparło Meduzę, odkąd rozpoczęli pierwszą kampanię crowdfundingową. – Tak duża strata wspierających nas czytelników była dla nas ogromnym ciosem, po którym nadal się nie ocknęliśmy – mówi Kołpakow. 

Cena niezależności

Był 2014, kiedy dopiero co przejęta przez mediowego magnata Alexandra Mamuta Lenta.ru zaczęła przyciągać coraz więcej czytelników. W lutym 2014 roku treści serwisu docierały do 3 milionów unikalnych użytkowników dziennie, dzięki czemu dumny z zakupu Mamut mógł porównywać się z najczęściej oglądaną krajową siecią telewizyjną w Rosji.

Jednak już w marcu 2014 r. nad Lenta.ru zaszły ciemne chmury. Poszło o wywiad dziennikarza Ilii Azara z Andriejem Tarasenką, członkiem Prawego Sektora, ukraińskiego nacjonalistycznego ugrupowania opozycyjnego, które powstało w czasie Euromajdanu. Roskomnadzor, czyli rosyjski federalny cenzor mediów, stwierdził, że Lenta publikując rozmowę z ukraińskim ekstremistą, naruszyła rosyjskie prawo medialne. Było to już kolejne upomnienie cenzora, więc Roskomnadzor zwrócił się do sądu o cofnięcie licencji medialnej dla Lenty. Aby wybrnąć z sytuacji, Mamut natychmiast zwolnił redaktor naczelną Galinę Timczenko i zastąpił ją Aleksiejem Goresławskim, co postrzegane było jako całkowite poddanie się kremlowskiej cenzurze. W proteście przeciwko zwolnieniu Timczenko ponad 80 proc. pracowników redakcji Lenta.ru złożyło wypowiedzenie.

Galina Timchenko, Meduza
Galina Timczenko w redakcji Meduzy w Rydze, fot. Katrina Kepule dla "The Wall Street Journal"

Kilka miesięcy później Galina Timczenko wraz z Ilją Krasilszczikiem i Iwanem Kołpakowem oraz zespołem około 20 dziennikarzy, którzy zrezygnowali z pracy w Lenta.ru, założyli nowe medium internetowe: Meduza. Już po trzech miesiącach od otwarcia serwis miał 1,3 miliona czytelników miesięcznie. – Stworzyli redakcję ze znanych supergwiazd rosyjskiego niezależnego dziennikarstwa. Praca dla Meduzy była spełnieniem marzeń – mówi nam dziś Ani Oganesian, była dziennikarka Meduzy, która do redakcji dołączyła już w 2014 roku. 

Oganesian zaznacza, że choć praca dziennikarza wówczas nie była tak niebezpieczna jak teraz, atmosfera wokół Meduzy była dość gęsta. Po pierwsze medium powstało z serwisu Lenta.ru, które miało reputację niezależnego medium dostarczającego wiadomości alternatywne do tych, które przekazywał rząd. – Po drugie zdarzało się, że eksperci nie chcieli dawać komentarzy do naszych tekstów, bo dlaczego medium z siedzibą w Rydze miałoby zajmować się rosyjską polityką – tłumaczy Oganesian.

Redakcja Meduzy została zarejestrowana w stolicy Łotwy, by uniknąć represji i móc w sposób niezależny relacjonować sytuację w Rosji. A to doskonale wykorzystywał Kreml do gier z Meduzą. W rozmowie z Press z 2021 roku Galina Timczenko opowiadała, że dziennikarze Meduzy mieli problemy podczas relacjonowania protestów wyrażających poparcie dla opozycjonisty Aleksieja Nawalnego.

– Trzech naszych dziennikarzy zostało pobitych. Dwóch innych dostało kary finansowe. Byli też zatrzymywani przez policję, wzywani na komisariaty i wytaczane były przeciwko nim sprawy administracyjne. Straszyli nas, że skoro Meduza jest zarejestrowana za granicą, to nie możemy pracować w Rosji bez akredytacji. To nie jest prawda, ale trzy razy składaliśmy wnioski o akredytacje. Ministerstwo Spraw Zagranicznych trzy razy gubiło nasze dokumenty. Udało się nam wyrobić akredytację tylko dla jednego dziennikarza – mówiła Timczenko.

Iwan Kołpakow rozmawia z Galiną Timczenko
Iwan Kołpakow i Galina Timczenko, założyciele Meduzy, fot. Marzena Skubatz dla "The Wall Street Journal"

Ilja Azar, który przez kilka lat pracował w Meduzie, wielokrotnie zachodził za skórę reżimowi, za co ten sowicie się odpłacał. "Aresztowali mnie w mieszkaniu, gdy w kapciach paliłem papierosa na balkonie, i od razu zaciągnęli do swojego samochodu. To, że w mieszkaniu pozostało samo, bez opieki, moje dwuletnie dziecko, nie zmartwiło ich" – relacjonował w mediach społecznościowych Azar.

Azar aresztowany był dwukrotnie na 10 i 15 dni w związku z protestem przeciwko reżimowi Putina i aresztowaniami na tle politycznym. – Byłem zatrzymywany za działalność polityczną, nie było to związane z moją działalnością dziennikarską – mówi nam dziś Azar.

Za działalność dziennikarską siedział za to dziennikarz Meduzy Iwan Gołunow. Szedł na spotkanie robocze z innymi dziennikarzami. Dwóch mężczyzn ubranych w cywilne ubrania podbiegło do niego i wykręciło ręce do tyłu. Zakuło w kajdanki, krzycząc, że jest aresztowany. Dziennikarz, jak się później okazało, został zatrzymany za handel narkotykami, do czego się nie przyznawał. Jego adwokaci byli przekonani, że nielegalne substancje znalezione m.in. w plecaku mężczyzny podrzuciły mu służby w odwecie za publikacje, w których opisywał korupcję wśród moskiewskich urzędników. Podczas przesłuchań policjanci mieli brutalnie obchodzić się z dziennikarzem, bijąc go po głowie i stając na klatce piersiowej. W obliczu masowych protestów Gołunow został uwolniony po tygodniu, a osoby odpowiedzialne za jego aresztowanie zostały odsunięte od służby.

– To była szeroko zakrojona akcja, protesty odbyły się nawet w Warszawie pod ambasadą rosyjską, a za Gołunowem wstawiły się międzynarodowe redakcje, ale też wiele mediów rosyjskich – wspomina Mariusz Kowalczyk, dziennikarz "Press" zajmujący się tematyką wschodnią. 

W tekście dla Meduzy Gołunow tłumaczył, że przed jego aresztowaniem były znaki ostrzegawcze, iż policja się zbliża, ale je przegapił. Na przykład jego sąsiadów odwiedzali detektywi z lokalnej komendy. Otrzymał również powiadomienia z aplikacji mobilnej GetContact ostrzegające go, że kilka osób szuka jego numeru telefonu. – Myślę, że każdy dziennikarz, zajmujący się opisywaniem polityki Kremla i rosyjskiej rzeczywistości, ma świadomość, że nie jest w Rosji mile widziany. To trochę tak jakbyś miała PTSD – idąc ulicą, mimowolnie zapamiętujesz, kto obok ciebie przechodzi, kto jest w przejeżdżającym samochodzie, kto siedzi obok ciebie w kawiarni. Nie używasz do komunikacji sieci GSM, nie rozmawiasz o ważnych sprawach w miejscach, gdzie ktoś może cię usłyszeć – mówi Wiktoria Bieliaszyn z "GW", która wielokrotnie wyjeżdżała do Rosji jako dziennikarka. 

Na ulicach, szczególnie podczas demonstracji, w tłumie można wypatrzyć tzw. eszników. Ubierają się dość charakterystycznie, choć to żadne służbowe uniformy. – Po prostu wiesz, że mężczyzna w skórzanej kurtce, jeansach, czapce z daszkiem i kamerą lub aparatem w dłoni to najprawdopodobniej pracownik centrum walki z ekstremizmem. Są wszędzie, słuchają, obserwują, dokumentują akcje uliczne, żeby móc później wyciągnąć konsekwencje – mówi Bieliaszyn. 

A zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawiają się wybory. Tak było w 2021 roku, kiedy coraz więcej redakcji musiało opatrywać każdy artykuł, materiał wideo, a nawet wpis w mediach społecznościowych komunikatem: "Ta publikacja została stworzona i (lub) rozpowszechniona przez zagraniczne środki masowego przekazu wypełniające funkcję agenta zagranicznego i (lub) przez rosyjską osobę prawną wypełniającą funkcję agenta zagranicznego".

A zaczęło się od Meduzy, kiedy pod koniec kwietnia 2021 roku rosyjskie władze wpisały ją na listę "zagranicznych agentów". – To był dramatyczny moment w historii naszej organizacji. Poważnie rozważaliśmy zamknięcie redakcji – mówi Iwan Kołpakow.

Meduza oparta na modelu reklamowym jednego dnia straciła 90 proc. reklamodawców, którzy zostawiali u nich ponad dwa miliony euro rocznie. Związki z "zagranicznym agentem" mogłyby im zaszkodzić. Narażaliby się na utratę rządowych kontraktów, liczne kontrole. – Poszliśmy razem z Galiną do zespołu i powiedzieliśmy: "drodzy, wygląda na to, że to koniec". Z jednej strony straciliśmy jedyne źródło utrzymania, z drugiej będziemy dyskryminowani, będziemy tracić informatorów – wspomina Kołpakow.

Zespół był sfrustrowany i zły, ale nie stracił nadziei. - Wymyślcie coś, przecież jesteście zarządzającymi. Znajdźcie pieniądze, bo my chcemy dalej walczyć – stwierdzili wówczas dziennikarze.

Meduza zorganizowała pierwszą kampanię crowdfundingową. W pierwszym tygodniu na prośbę o pomoc odpowiedziało około 90 tys. osób, które wpłaciły pieniądze. Meduza nie podała, ile udało jej się zebrać, bo naraziłaby się na roszczenia. W ten sposób władza zadziałała już kiedyś, gdy Aleksiej Nawalny powiedział, ile ludzie wpłacili na jego Fundacji Walki z Korupcją. Dlatego kwot Meduza nie podaje do dziś.

Dzięki tym wpłatom od czytelników redakcja dostała kilka tygodni na złapanie oddechu i wymyślenie, co zrobić dalej.

Bezpieczniejszy azyl

Jak tylko wybuchła wojna w Ukrainie, Meduza ewakuowała wszystkich dziennikarzy, którzy jeszcze pracowali w Rosji. Z kraju wyjechała wówczas jedna trzecia zespołu redakcyjnego, czyli ponad 20 osób. W ciągu zaledwie kilku dni redaktorzy i dziennikarze mieszkający w różnych rosyjskich miastach musieli spakować walizki, zaczipować koty i psy, przekonać partnerów do wyjazdu, pożegnać się z przyjaciółmi i rodzicami, ale także z byłym życiem.

– Nadal mamy sieć freelancerów, którzy pracują w Rosji. Oni są w najgorszej sytuacji, codziennie narażają się, przygotowując materiały, które publikujemy – mówi Kołpakow i dodaje, że zdarzają się sytuacje, kiedy i freelancerów muszą ewakuować.

Jak wygląda ich praca? Kontaktują się przez komunikator Signal. Freelancerzy, czy lepiej reporterzy-duchy, którzy nie mogą się ujawniać, aby nie narażać się na niebezpieczeństwo, często ukrywają swoją tożsamość przed ekspertami. Ci ostatni też zresztą nie chcą wypowiadać się pod własnym nazwiskiem. Zdarza się, że dziennikarze spotkają się z rosyjskimi źródłami w Europie, Azji i innych miejscach.

– Reporterzy spędzają ogromną ilość czasu na szukaniu źródeł i postaci oraz przekonywaniu ich do rozmowy z "niepożądaną" organizacją. Poświęcamy więcej czasu na kopaniu w źródłach, aby zrekonstruować wydarzenia, gdy bohaterowie nie chcą z nami rozmawiać – mówi Kołpakow. – Ale naprawdę doceniamy to, co mamy: nikt nie jest w więzieniu, dalej wykonujemy naszą pracę i docieramy do naszych odbiorców w Rosji.

A o tych stale walczą. Przed wojną 70 proc. odbiorców pochodziło z Rosji. Po tym jak rosyjskie władze zablokowały Meduzę na terenie Federacji Rosyjskiej, mieszkańcy Rosji czytają ją dzięki połączeniom VPN lub za pośrednictwem aplikacji stworzonej przez redakcję. To ograniczyło dostęp części czytelników, którzy nie są sprawni w technologiach, i zupełnie zniszczyło statystyki. – Zaraz po zablokowaniu obserwowaliśmy dramatyczny wzrost naszego czytelnictwa w Holandii. Według naszych obliczeń czytelnicy z Rosji stanowią około 60 proc. – tłumaczy Kołpakow. Meduza dociera teraz do około 15 mln czytelników.

I choć spadek czytelnictwa w Rosji okazał się niewielki, to liczba wspierających finansowo, jak wcześniej wspominaliśmy, radykalnie zmalała. Celem na najbliższe miesiące jest osiągnięcie 15 tys. regularnie wspierających, aby móc wykarmić redakcję. – Nie byłam już wtedy częścią redakcji, ale pamiętam wpisy na Facebooku dziennikarzy Meduzy, którzy tłumaczyli, że muszą zrezygnować ze względu na niskie pensje. Jeden z nich napisał: "Jestem zmuszony odejść z Meduzy, bo nie stać mnie na utrzymanie rodziny" – wspomina Ani Oganesian, była dziennikarka Meduzy.

A teraz problemem jest nie tylko niskie wynagrodzenie, ale w ogóle wynagrodzenie dla dziennikarzy, szczególnie tych mieszkających w Rosji. Ze względu na odcięcie od międzynarodowego systemu bankowego mają oni problem z otrzymywaniem przelewów z Europy, gdzie większość niezależnych mediów się przeniosła. – Redakcje często płacą im w kryptowalucie – zdradza Wiktoria Bieliaszyn, ale przyznaje, że nie zna szczegółów. Meduza z kolei nie chce dzielić się informacjami o finansach.

Oprócz presji finansowej rosyjscy dziennikarzy odczuwają też presję polityczną. – Tak, dostajemy groźby – ucina Kołpakow, nie wchodząc w szczegóły, kto i czym im grozi. Jednak sytuacja jest na tyle poważna, że zarówno siedziba redakcji, jak i jej członkowie mają ochronę. – Oficjalną informacją jest, że siedzibę mamy w Rydze, ale nie lubimy zapraszać do niej osób z zewnątrz ze względów bezpieczeństwa. Nasi reporterzy mogą być celem rosyjskich tajnych służb, więc staramy się być jak najbardziej ostrożni – tłumaczy naczelny Meduzy i dodaje, że choć nie było przypadków, gdzie ktoś na nich napadł czy ich śledził, to nie znaczy, że nigdy się to nie wydarzy. 

Portret Iwana Kołpakowa, redaktora naczelnego Meduzy
Iwan Kołpakow, redaktor naczelny Meduzy, fot. Janis Pipars dla "the New York Times"

Redakcja Meduzy ostrożnie podchodzi też do rekrutacji nowych dziennikarzy, ponieważ boją się infiltracji. – Sprawdzamy dokładnie każdego, kto jest u nas zatrudniany, starając się przy tym być rozsądnym i nie przesadzać. Z tyłu głowy jednak zawsze mamy to, jak wiele rosyjskich organizacji politycznych zostało zinfiltrowanych przez tajne służby. Są także tacy ludzie, którzy handlują informacjami, są podwójnymi agentami. To brzmi jak film, ale taką mamy rzeczywistość – zaznacza Kołpakow. – Choć Europa czy inne miejsca na świecie, gdzie stacjonują dziennikarze Meduzy, są zdecydowanie bezpieczniejszymi miejscami niż Rosja, nie możemy się zupełnie wyluzować.

llja Azar tłumaczy, że dziennikarze pracujący w Rosji są znacznie bardziej narażeni na niebezpieczeństwo niż ci, którzy wyjechali z kraju i pracują w Europie. – Jeśli mieszkasz w Rosji, możesz być obserwowany, mogą chcieć cię otruć. Ale tu w Europie nie widzę, żeby to ryzyko było duże, poza tym są ludzie, którymi rosyjskie służby specjalne są dużo bardziej zainteresowane niż mną – przekonuje Azar.

Tak było chociażby w przypadku dziennikarza śledczego Christo Grozeva pracującego dla Bellingcata. Jak podał rosyjski niezależny serwis Agentstvo, Grozev był latem 2022 roku na konferencji w Czarnogórze, kiedy odkrył, że drzwi do jego pokoju hotelowego są otwarte, a z pokoju zniknął telefon. W lutym 2023 roku Grozev opuścił Austrię, w której mieszkał przez 20 lat, po otrzymaniu ostrzeżeń o zagrożeniu ze strony rosyjskiego wywiadu.

Ale zdarza się, że redakcje ściągają na siebie problemy nawet poza granicami Rosji. TV Dożd wznowiła nadawanie z nowej siedziby w Rydze w lipcu 2022, po tym jak została zablokowana w Rosji krótko po rozpoczęciu agresji na Ukrainę. Najpierw, niedługo po uzyskaniu licencji na Łotwie, jeden z materiałów zilustrowano mapą, na której okupowany Krym był zaznaczony jako część Rosji, później nazywali rosyjską armię "naszą armią". W grudniu dolali oliwy do ognia wypowiedzią jednego z dziennikarzy, który namawiał widzów do zgłaszania stacji przypadków naruszenia praw zmobilizowanych Rosjan.

– Liczymy na to, że wielu wojskowym mogliśmy pomóc, na przykład z wyposażeniem i podstawowymi potrzebami na froncie – powiedział dziennikarz. Ta wypowiedź stała się punktem zapalnym dla oskarżeń telewizji, że nawet antywojenni Rosjanie, którym grozi cenzura i ściganie w kraju, niewystarczająco wspierają Ukrainę i z szacunkiem odnoszą się do kraju, który ich przyjął. Redakcja natychmiast odpowiedziała na oskarżenia. Dziennikarz został zwolniony, a szefowie redakcji tłumaczyli, że stacja w żaden sposób nie wspiera i nie pomaga rosyjskiej armii.

Ale to nie przekonało łotewskiego regulatora mediów, który pozbawił stację licencji na nadawanie, bo jak stwierdził w komunikacie "stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i porządku społecznego". TV Dożd musiała znowu się przenieść, tym razem do Holandii.

Jak bracia Białorusini

W tegorocznym raporcie Reporterów bez granic Press Freedom Index 2023 Rosja jest na 164 miejscu, spadła na historycznie najniższą pozycję. Z wolnością mediów jest gorzej tylko w 16 krajach, w tym w Korei Północnej, Iraku czy Arabii Saudyjskiej. – Opresja zaczęła się już na początku rządów Putina, który wraz z objęciem fotela prezydenta w 2000 roku, zaczął nakładać kaganiec na niezależne media – mówi publicystka Anna Łabuszewska. – Ale to początek wojny w Ukrainie był najbardziej przełomowym momentem.

Teraz z wyjątkiem kablowych kanałów rozrywkowych wszystkie prywatne niezależne kanały telewizyjne mają zakaz nadawania. Wiele zachodnich mediów, takich jak Euronews, France 24 i BBC, nie jest już dostępnych w kraju. Regulator mediów, Roskomnadzor, zablokował dostęp do większości niezależnych serwisów informacyjnych. Oprócz Meduzy zablokowano, m.in. "Nową Gazietę", Mediazonę, Telewizję Dożd. Te, które przetrwały, należą od kilku lat do sojuszników Kremla lub są zmuszone do ścisłej autocenzury z powodu zakazanych tematów i warunków. W takiej samej sytuacji są stacje radiowe.

– Do momentu wprowadzenia przez władze wojennej cenzury w Rosji funkcjonowało wiele niezależnych redakcji, które odgrywały bardzo ważną rolę. Owszem, dzisiaj również można je czytać, choć wymaga to korzystania z VPN, a pracujący dla nich dziennikarze w przeważającej większości mieszkają poza granicami kraju. Prócz najpopularniejszych redakcji, takich jak Meduza czy "Nowa Gazieta", ogromną wiedzę na temat Rosji dostarczają nam lokalne redakcje. Dzięki ich pracy, reportażom odrobinę łatwiej jest zrozumieć rosyjską rzeczywistość. Nie tę widzianą oczami mieszkańców największych miast, ale Rosjan zamieszkujących prowincję – tłumaczy Bieliaszyn. Wśród lokalnych mediów niezależnych wymienia Tajgę Info, Czertę i Wiorstkę.

Kołpakow zwraca uwagę, że wiele z nowo powstałych rosyjskich mediów jest kierowanych i zarządzanych przez młodsze pokolenia dziennikarzy, którzy mają zupełnie inne postrzeganie świata, inne relacje z zawodem, z reżimem, mają otwarte umysły i przede wszystkim im się chce. Jest tylko jeden szczegół: oni zwykle mieszkają poza Rosją. – Jak wyjeżdżałem z Rosji w 2014 roku, bardzo bałem się, że stracę poczucie rzeczywistości – przyznaje Kołpakow. – Walka z tym, żeby nie być oderwanym od rosyjskiego czytelnika, poruszać istotne dla ludzi, którzy nadal mieszkają w Rosji, tematy, to jedno z naszych największych wyzwań. 

Dziennikarze mieszkający poza Rosją tracą możliwość obserwowania rzeczywistości, reporterskiego szukania tematów. Nikt nie łapie tematów, które powstają z rozmów osób jadących w metrze czy obserwowania reklam w centrum miasta. – Piszemy teksty o Rosji, a jedynym źródłem informacji są nasze telefony. Nie uważam, że to dobry sposób na uprawianie tego zawodu. Moim zdaniem to tylko połowa roboty, która powinna być zrobiona – mówi Ilja Azar, od roku mieszkający na Łotwie.

Dlatego redakcje niezależnych rosyjskich mediów tak duży nacisk kładą na współpracę, szczególnie te międzyredakcyjne, aby móc wymieniać się doświadczeniami, wspólnie zająć tematem. To też bardzo pragmatyczny sposób pokazania solidarności, jaką cechuje się teraz branża rosyjskich niezależnych mediów.

"Pomyśl o tym, jak oni muszą odchodzić od zmysłów z powodu własnej bezsilności: od wielu lat próbują zniszczyć rosyjskie dziennikarstwo i to nie działa" – napisał w tweecie Ilja Krasilszczik, były wydawca Meduzy.

Czy mimo wzmożonej opresji rosyjskie niezależne media przetrwają wojnę? – Mamy przykłady branż medialnych, które przetrwały imigrację. Na przykład nasi koledzy z Białorusi, oni są dla nas wzorem do naśladowania. Środowisko medialne zmieni się dramatycznie na przestrzeni przyszłych lat. Część projektów mediowych zniknie, pojawią się nowe, ale rosyjskie dziennikarstwo przetrwa – mówi z pewnością w głosie Kołpakow. – Nie damy za wygraną.

Zdjęcie główne: fot. Janis Pipars dla "the New York Times" za zgodą Iwana Kołpakowa
DATA PUBLIKACJI: 30.05.2023