Elon Musk, Noemi Sopolińska, Michajło Fedorov. Wpływowi w internecie roku 2022

Po raz trzeci w SW+ wybraliśmy 12 osób szczególnie ważnych dla technologii w mijającym roku. To one kreowały trendy, zabierały głos w ważnych sprawach i wpływały na zmiany mające cyfrowe oblicze. Od aktywistów walczących z Big Techami, przez influencerów, po szefów najbardziej gorących biznesów. Oto cyfrowe twarze 2022 roku.

Elon Musk, Noemi Sopolińska, Michajło Fedorov. Oto dwunastka Ludzi Roku 2022

Świat technologii tak mocno rozlewa się na inne dziedziny życia, że zestawienie z najważniejszymi postaciami cyfryzacji musi mieć szerokie spektrum. W 2020 roku do naszego rankingu trafił Bill Gates ostrzegający przed pandemią, walcząca z nią za pomocą technologii ministra cyfryzacji Tajwanu Audrey Tang, ale i radni miasta Kraśnik, blokujący inwestycję w sieć 5G. Rok temu wskazywaliśmy na byłego już ministra Michała Dworczyka, który stał się symbolem tego, jak dziurawe mamy cyberbezpieczeństwo, chińskiego potentata Jacka Ma, którego powaliła na kolana Partia Komunistyczna i ruch #FreeBritney walczący o wolność Britney Spears.

W tym roku ranking też nie jest ograniczony tylko do innowatorów i biznesmenów. W naszej dwunastce jest polityk związany z wojną w Ukrainie, młoda kobieta, która na zawsze zapamięta nocne wejście do samochodu pod banderą Bolt, ale i prezesi firm, które urządzają nam cały świat. Są wygrani i są tacy, których działania objawiły wielkie grzechy technologicznych biznesów. Są wreszcie ludzie, którzy mają tak duży wpływ, że być może trafią do tej dwunastki i za rok.

Kolejność naszych bohaterów jest przypadkowa. Efekty ich działań czasem też.

Elon Musk
Dyktator Twittera

Elon Musk. Fot. JD Lasica from Pleasanton, CA, US, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons

To jedyna osoba, która już po raz trzeci znalazła się w naszym zestawieniu. Musk w minionym roku miał niemal abonament na permanentne występowanie w mediach ze względu na swój kolejny szalony pomysł. Gdy w kwietniu ogłosił, że chce całkowicie przejąć Twittera, to, jak to w przypadku Muska, nic nie było pewne ani jasne.

Czy to nie żart? Czy może to celowa manipulacja? A jeśli nie, to jak przejąć? Po co? Co mu da ten Twitter? Czy to nie kolejny z wielu pomysłów Elona, które tak szybko gasną, jak się rodzą? Okazało się, że takie myśli towarzyszyły wielu obserwatorom, ekspertom, dziennikarzom i samym twitterowiczom aż przez pół roku. Po drodze Musk oczywiście zdążył zrezygnować, a potem prawie trafił za to przed sąd.

Wreszcie pod koniec października przejął 100 proc. akcji Twittera i jeśli ktoś myślał, że telenowela się kończy, to wprost przeciwnie: dopiero się zaczęła. Już pierwsze wejście do firmy z wyrwanym ze ściany zlewem stworzyło wielkie widowisko, a potem było tylko… dziwniej, śmieszniej, ciekawiej (niepotrzebne skreślić). Na przykład pewnego piątku Musk zwolnił 3700 osób po to, by już w poniedziałek część z nich prosić o powrót. Zaatakował Apple na Twitterze, by kilka dni później spotkać się osobiście z szefem Apple Timem Cookiem, przepraszać go i namawiać, by jednak pozostawił swoje reklamy na Twitterze. Wprowadził płatny znaczek weryfikacji, by zaraz go wycofać, bo nie miał kto weryfikować zgłoszeń – w końcu wcześniej zwolnił zajmujących się tym ludzi. Zrobił ankietę, w której spytał, czy ma odejść z pozycji CEO, a gdy większość głosów była na tak, oświadczył, że odejdzie, gdy znajdzie się ktoś lepszy na jego miejsce.

Po przejęciu Twittera przez Muska wiele osób, także publicznych, deklarowało odejście z platformy. Rozgłos zyskała bardzo podobna do TT aplikacja Mastodon, choć jej interfejs jest trudniejszy w obsłudze. Po dwóch miesiącach od zmiany właściciela turbulencje wciąż trwają, ale platforma nadal działa. A Musk zamierza jeszcze szybciej ją modyfikować i wreszcie zacząć na niej cokolwiek zarabiać. To już stawia go w roli mocnego kandydata do przyszłorocznej dwunastki Ludzi Roku...
Jakub Wątor

Rafał Zaorski
Król polskich spekulantów

Mieszkanie przy Złotej 44 Zaorski kupił za niemal 23 miliony złotych. Fot. Radek Świątkowski

Influencer? To chyba za mało powiedziane. To dzięki Rafałowi Zaorskiemu giełdowy termin "szortowanie" przestał kojarzyć się z krótkimi spodenkami. "Król polskich spekulantów" zarobił dziesiątki milionów złotych, trafnie obstawiając załamanie wartości kryptowalut. I gdy wydawało się, że większego szumu już wokół siebie nie zrobi, kupił najdroższy apartament w Polsce, zostając sąsiadem Roberta Lewandowskiego.

Giełda, która kojarzy się z nudnymi analizami, wykresami świecowymi i całą masą hermetycznego słownictwa, zyskała nagle w oczach Polaków na atrakcyjności. Dlaczego? Na to pytanie akurat łatwo odpowiedzieć. Zaorski sprawia wrażenie, jakby zarabianie ogromnych pieniędzy przychodziło mu z dziecinną łatwością.

I nie chodzi tu nawet o sam wygląd, choć przez nieodłączną czapkę z daszkiem i t-shirty Zaorski wygląda na pierwszy rzut oka jak średnio rozgarnięty nastolatek. Podobnie jest ze stylem bycia. Określenie "małe siurki" na stałe zagościło już w jego słownictwie. Okazało się jednak, że za tą luzacką fasadą kryje się wytrawny gracz.

I znów: na pozór wystarczyło przecież założyć się z rynkiem, że kryptowaluty czeka spektakularny upadek. W teorii prościzna. Doświadczeni analitycy patrzyli jednak z szeroko otwartymi oczami, jak Zaorski w ciągu dosłownie miesiąca staje się multimilionerem. – Nabieram przekonania, że to jest nie do powtórzenia – przyznał nam jeden z nich.

Grając na spadki m.in. słynnego bitcoina, spekulant dorobił się 44 mln zł. Połowę z tych pieniędzy zainwestował od razu w apartament na samym szczycie wieżowca przy ul. Złotej w Warszawie, jednej z najbardziej prestiżowych lokalizacji w kraju. Dzisiaj organizuje tam spotkania tematyczne.

Jeden z większych tegorocznych sukcesów spekulant odniósł jednak paradoksalnie wtedy, gdy o jego osobie nieco ucichło. W listopadzie zatrzymano twórcę piramidy finansowej FutureNet. O tym, że spółka oszukuje klientów, Zaorski alarmował już w 2018 r., na długo przed tym, gdy działa przeciwko firmie wytoczył UOKiK.
Adam Sieńko

Michajło Fedorov
Utrzymał Ukrainę w sieci

Michajło Fedorow, minister transformacji cyfrowej Ukrainy. Fot. Oleksandr Vorobiov-UNDP Ukraine

Miał zaledwie 28 lat, gdy w 2019 roku został ministrem ds. cyfrowej transformacji Ukrainy. Jego głównym zadaniem był program Państwo w smartfonie, według którego do 2024 roku 100 proc. rządowych usług ma być dostępnych w internecie.

Realizacja planu została przerwana 24 lutego 2022, gdy Władimir Putin postanowił bestialsko najechać Ukrainę i rozpocząć krwawą wojnę. Fedorov stał się jedną z twarzy tej wojny, bo już w pierwszych dniach zaczął z pełną parą pracować nad udogodnieniami technologicznymi i PR-em w sieci.

To m.in. jego rozmowy z Elonem Muskiem na Twitterze doprowadziły do tego, że Ukraina ma dziś internet dostarczany ze Starlinków. Dzięki temu kraj może się skutecznie komunikować w czasie wojny. To tylko jeden z przykładów, bo zdolność Fedorova do pobudzania międzynarodowej opinii publicznej regularnie przynosi Ukrainie wsparcie. Fedorov apelował do największych na świecie o pomoc w różnej formie: czasem o odcięcie dostępu do usług Rosjanom, czasem o wsparcie technologiczne dla swojego kraju. Tylko w trzech pierwszych miesiącach wojny Ministerstwo Transformacji Cyfrowej wysłało ponad 500 takich apeli.

Często są skuteczne, bo Fedorov już wcześniej dbał o świetne kontakty międzynarodowe. Jeździł do Doliny Krzemowej i spotykał się z najważniejszym postaciami świata technologii, co teraz procentuje. Ukraina i jej mieszkańcy są w stanie funkcjonować i komunikować się z aparatem państwowym w ogromnej mierze dzięki aplikacji Diia, w której dostępne są dziesiątki usług państwowych. To właśnie element programu Państwo w smartfonie. A w maju mieszkańcy mogli nawet w tej aplikacji oglądać na żywo konkurs Eurowizji, który zresztą wygrał ukraiński zespół Kalush Orchestra.
Jakub Wątor

Joe Rogan
Za duży, żeby upaść

Jedni go kochają, inni nienawidzą, ale ten amerykański stand-uper dobrze wie, jak zaskarbić sobie uwagę odbiorców. Jego podcast "The Joe Rogan Experience", do którego wyłączne prawa wykupiła platforma Spotify za horrendalną kwotę 200 mln dol., drugi rok z rzędu został okrzyknięty najpopularniejszym podcastem na świecie. A gdyby istniał ranking na najbardziej szkodliwy podcast na świecie, Rogan także zająłby pierwsze miejsce.

I choć sam uważa się za nieszkodliwego i wyluzowanego gościa, który publicznie opowiada o tym, że jest przeciwny mordowaniu zwierząt, nie ukrywa też, że lubi zapalić jointa i pomedytować, to bliżej mu do Donalda Trumpa niż do Dalajlamy. Swój podcast prowadzi od 2009 roku, ale wielką niechlubną sławą okrył się dopiero w czasie pandemii, kiedy zaczął rozpowszechniać dezinformację na temat szczepionek na COVID-19.

Rogan "stanowi zagrożenie dla zdrowia publicznego" – napisało w styczniu 270 medyków i naukowców w liście otwartym, w którym wzywali platformę Spotify do natychmiastowego przeciwdziałania dezinformacji. Głównym impulsem do protestu naukowców był kontrowersyjny odcinek z udziałem guru antyszczepionkowców Robertem W. Malonem, który porównał politykę pandemiczną do Holokaustu. Do wezwań o cenzurowanie lub przynajmniej kontrolę tego, co wyprawia na Spotify Rogan, przyłączył się muzyk Neil Young, rzeczniczka Białego Domu i największe, najbardziej opiniotwórcze redakcje.

Ostatecznie Spotify ugiął się i usunął ponad 40 odcinków podcastu Rogana. Wśród nich cztery odcinki z komikiem Chrisem D'Elią, który został oskarżony o prześladowanie nieletnich dziewcząt w mediach społecznościowych i sześć z propagatorem teorii spiskowych Davidem Seamanem. Jednak odcinek z Malonem nadal jest dostępny na platformie.

Oprócz tych kilku usuniętych odcinków Rogan nie poniósł żadnej odpowiedzialności za krzywdzące i niebezpieczne słowa, które padają z jego ust, a wielkie gwiazdy nadal dobijają się do jego show. W mijającym roku w podcaście Rogana pojawił się m.in. prezes Mety Mark Zuckerberg, CEO Substacka Chris Best, aktorka i żona księcia Harry'ego Meghan Markle, reżyser Oliver Stone, wokalista Pink Floyd Roger Waters czy kandydatka demokratów na prezydentkę Stanów Zjednoczonych Tulsi Gabbard.
Barbara Erling

Shou Zi Chew
Zachodnia twarz TikToka

Shou Zi Chew. Fot. World Economic Forum Annual Meeting 2020

TikTok istnym szturmem wkracza na kolejne rynki i dziś ma przeszło 1,6 mld aktywnych użytkowników miesięcznie. Ale za tym sukcesem idą coraz poważniejsze oskarżenia. Przede wszystkim, że poprzez swojego właściciela, czyli firmę ByteDance nazbyt blisko współpracuje z władzami w Pekinie. Im większe sukcesy odnosi TikTok, tym wnikliwiej przyglądają mu się kolejni politycy i regulatorzy. Tak wnikliwie, że Senat USA właśnie przegłosował zakaz używania TikToka na sprzęcie zakupionym z federalnych budżetów.

Sposobem na zmniejszenie napięć związanych z ByteDance (drobny, ale jednak udział ma w nim chińska telewizja China Network Television kontrolowana przez partię) ma być Shou Zi Chew. Ten 40-letni Singapurczyk, odkąd w maju 2021 roku został mianowany dyrektorem TikToka, prezentuje się Zachodowi jako autonomiczny lider globalnej usługi, którą ze spółką-matką łączą czysto rynkowe reguły gry.

O samym Chew i jego faktycznej roli w TikToku wiadomo nie za dużo. Choć ścieżka kariery Singapurczyka nie jest tajemnicą. Po studiach w Londynie i zdobyciu MBA w Harvardzie stażował w Facebooku. Potem przeszedł do DST Global, firmy venture capital kierowanej przez rosyjskiego miliardera Jurija Milnera. Chew odpowiadał w niej za rynek chiński i doprowadził do sporych inwestycji w platformy e-commerce JD.com, Alibabę i serwis Didi. Przede wszystkim jednak odpowiadał za ogromne dokapitalizowanie rzędu 500 mln dolarów producenta sprzętu mobilnego Xiaomi. To także on doprowadził do inwestycji Milnera w ByteDance w 2013 roku. W 2015 roku dołączył do Xiaomi jako dyrektor finansowy. Stał na czele debiutu giełdowego tej firmy w 2018 roku i stał się twarzą marki na świat anglosaski.

Chew zdobył tak dużą rozpoznawalność, że w środku pandemii, po tym, jak wokół TikToka zaczęły zbierać się coraz ciemniejsze chmury, dołączył do ByteDance jako dyrektor finansowy. Po dwóch miesiącach awansował na dyrektora generalnego już samego TikToka. Pod koniec 2021 roku zrezygnował z pozycji w spółce-matce i wtedy zaczął budować coraz silniejszą narrację o tym, że serwis wideo naprawdę nie jest kontrolowany przez chińską firmę.

Od jego przyjścia wyraźnie widać zwrot TikToka w stronę silniejszego lobbingu tak w samych Stanach, jak i na innych rynkach. Platforma zaczęła inwestować w działania w sferze publicznej i podkreśla swoją odpowiedzialność społeczną, prowadząc kolejne kampanie z lokalnymi twórcami.

Sam Chew zaś w specjalnym liście do amerykańskich parlamentarzystów podkreślał, że pracownicy ByteDane mogą mieć dostęp do danych amerykańskich użytkowników TikToka tylko wtedy, gdy "poddadzą się serii solidnych kontroli bezpieczeństwa cybernetycznego". Co więcej zapowiedział, że w ramach tzw. Project Texas jego firma ma zamiar oddzielić i dodatkowo zabezpieczyć dane Amerykanów.

Tyle że w te zapewnienia coraz słabiej wierzą amerykańscy politycy. Szczególnie, że wciąż nie wiadomo, jak bardzo samodzielny jest Chew.
Sylwia Czubkowska

Karol Friz Wiśniewski
Dyrygent sceny influencerskiej

Friz. Fot. screen z YouTube

To była największa sensacja i szok dla polskiego środowiska influencerów i ich fanów. Gdy pod koniec lata upadała Ekipa Friza, miliony fanów były przekonane, że to tylko żart, że wrócą z dwojoną siłą i wszystko jest ukartowane. W końcu przecież przez 3,5 roku mieszkania we wspólnym domu influencerzy z Ekipy Friza dziesiątki razy deklarowali sobie przyjaźń, śpiewali o niej w piosenkach, a nawet tatuowali sobie wzajemnie swoje ksywki.

A jednak żarty się skończyły, a Karol Wiśniewski szerzej znany jako Friz w końcu ogłosił, że Ekipa – największy projekt w historii polskiego influencer marketingu – to przeszłość. Przyjaźń się urwała, za to szybko zaczął się konflikt. Okazało się bowiem, że sześcioro byłych ekipowiczów nie jest zadowolonych z umów, jakie ma podpisane z Frizem: długoterminowe, na wysoki procent prowizji od ich przychodów z reklam i współprac. Uznali, że skoro nie ma już Domu Ekipy, to i oni mogą sobie robić, co chcą.

I faktycznie "mogą wyjechać nawet dzisiaj z Polski i nigdy już nie wrócić", jak mówi Friz, jednak mimo to będą ich wiązały umowy. Byli ekipowicze próbowali je zresztą wypowiedzieć, ale Ekipa Holding (czyli spółka wprowadzona na giełdę) uznał, że nie ma na to podstaw prawnych. Jakby tego było mało, w rozmowie holdingu z inwestorami ci ostatni dowiedzieli się, że nie ma się czym martwić, bo byli ekipowicze stanowią marginalny procent przychodów firmy.

Są więc uwiązani na długi czas, a część pieniędzy z ich współprac komercyjnych spływa do Friza. Ten zaś od kilku miesięcy ma już nowy projekt. GenZie to znów grupa influencerów (tym razem wybranych już całkowicie na castingach), która zamieszkała wspólnie w domu i wykonuje różne zadania, wyzwania, a wszystko publikuje w sieci. Friz tłumaczy, że w ten sposób zabezpiecza się na przyszłość, "gdy będzie już nieśmiesznym boomerem".

Na razie jednak jest głosem całej branży. Wystarczy, że kogoś pochwali, by ten niemal z automatu stał się znany w sieci. To na nim wzorują się teraz inni twórcy. I wygląda na to, że w porównaniu do byłych ekipowiczów to on najlepiej zrozumiał ten biznes. Jest świetnie ustawiony finansowo, buduje kolejne zabezpieczenia. Ostatnio mówił, że z Wersow, swoją partnerką i także influencerką, planują ślub i może będą myśleli o potomstwie. Karol Wiśniewski perfekcyjnie wykorzystał młodość, by w dorosłość wejść jako rentier odcinający kupony od dotychczasowych dokonań.
Jakub Wątor

Noemi Sopolińska
Odwaga, jakiej dotąd nie było

fot. Konektus Photo / Shutterstock
fot. Konektus Photo / Shutterstock.com

Na początku tego roku padła ofiarą jednego z kierowców aplikacji przewozowej, który, zamiast do oddalonego o kilka minut jazdy domu, wywiózł ją na obrzeża Warszawy i tam napastował seksualnie. Mimo szoku i doświadczenia traumy kobieta miała ogromną odwagę mówić o tym, co ją spotkało publicznie. Zrobiła to pod nazwiskiem, mimo nieprzyjemnych reakcji zrzucających odpowiedzialność i winę właśnie na nią – zamiast na napastnika i kiepski poziom bezpieczeństwa w pojazdach zamawianych przez aplikację. Ale właśnie ze względu na takie reakcje jest jedyną bohaterką naszego podsumowania, której twarzy nie pokazujemy.

To dzięki zaangażowaniu Noemi Sopolińskiej kolejne redakcje i dziennikarze zajmowali się tematem, opisując wiele podobnych przypadków napaści. Sprawą zajęli się też parlamentarzyści. W Sejmie odbyła się specjalna konferencja poświęconą bezpieczeństwu kobiet w przejazdach osobowych na aplikację. Sopolińska wzięła w niej udział. Obecny na spotkaniu Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości, zapewniał, że ściganie sprawców przestępstw na tle seksualnym jest priorytetem. Zapowiadał też zmiany w Kodeksie karnym.

Ruszyły też kontrole tego typu pojazdów i ich kierowców. Wyniki były przerażające. Okazało się bowiem, że problem jest poważniejszy, niż wielu się wydawało. Na jaw wyszły patologie, które opisywaliśmy w naszym reportażu: kierujący nierzadko są pod wpływem narkotyków i alkoholu, mają fałszywe dokumenty, a wielu wcale nie ma prawa jazdy. W czasie jednej z ostatnich kontroli przeprowadzonej pod koniec listopada nieprawidłowości wykryto u 30 proc. skontrolowanych kierowców.

Wreszcie zareagowały firmy oferujące tego typu usługi. Zaostrzyły wymogi weryfikacji kierowców. Zaczęły inwestować w bezpieczeństwo i wprowadzać nowe rozwiązania mające sprawić, że pasażerowie, a w szczególności kobiety będą mogły bez obaw korzystać z przewozów. Oczywiście to dopiero początek potrzebnych zmian. Kolejne są zapowiadane. Nie ma jednak wątpliwości, że pierwszy kamień w tej lawinie ruszył dzięki odwadze i niezłomności Noemi Sopolińskiej.
Marek Szymaniak

Sam Bankman-Fried
Urokliwy kryptooszust

Sam Bankman-Fried, były szef giełdy FTX. Fot. screen z rozmowy z NBC News

Był złotym dzieckiem rynku kryptowalut. Młody, kędzierzawy, niewinny z twarzy, a do tego filantrop i z dobrego domu. Sam Bankman-Fried uwodził swoją chłopięcością, bezpośredniością i wizjonerstwem. Gdy spotykał się na wideokonferencji z inwestorami z funduszu Sequoia Capital, opowiadał o świecie, w którym to nie banki centralne, lecz inwestorzy i kryptogiganci kontrolują gospodarkę. Inwestorzy byli zachwyceni. To nic, że Bankman-Fried był w podkoszulku, jednocześnie zajadał granolę i grał w "League of Legends". Jego bajki kupowali wszyscy.

Tak samo jak kryptowalutę FTT, którą emitowała jego kryptogiełda FTX. Bankman-Fried miał także firmę Alameda Research, która handlowała kryptowalutami. Trzy lata trwał festiwal ściemy, aż okazało się, że Alameda pokrywa swoje transakcje z pieniędzy klientów giełdy FTX. Co więcej, sama ma największą ilość kryptowaluty FTT, a więc sztucznie zawyża jej wartość. To spowodowało strach mikroinwestorów, którzy zaczęli sprzedawać swoje FTT. Bankman-Fried w ciągu jednego dnia – a wszystko wyszło w raporcie ekspertów z serwisu CoinDesk – z miliardera stał się bankrutem.

Zwłaszcza że taka zagrywka zdenerwowała też Changpenga Zhao, szefa Binance, największej kryptogiełdy na świecie. Postanowił on pozbyć się swoich rezerw waluty FTT i wypuścił ogromne jej ilości na sprzedaż. Wielka podaż w porównaniu z niskim popytem jeszcze bardziej zaniżyła wartość FTT. A decyzja Zhao wzbudziła jeszcze większy strach innych inwestorów i jeszcze większe wyprzedaże.

Majątek Bankmana-Frieda był wart w pewnym momencie 26 mld dol. Obecnie sam zainteresowany twierdzi, że nie ma dostępu do swoich kont bankowych i zostało mu na życie niewiele ponad 100 tys. dol. Według różnych źródeł może być winien od 10 do 50 mld dol. swoim byłym klientom. Zapewnia, że chce założyć nową firmę, by zarobić na ich spłacenie. Najpierw jednak czekają go liczne zeznania przed sądami i komisjami senackimi.
Jakub Wątor

Morris Chang
Admirał armii chipowej 

Morris Chang, założyciel TSMC. Fot. Wen-Yee Lee / Shutterstock.com

TSMC jest być może najmniej znaną z najważniejszych firm świata. Tajwański potentat produkcji półprzewodników od lat jest niezwykle ważny na globalnej mapie technologii, ale w tym roku stał się też siłą niemalże polityczną.

Firma założona w 1987 roku przez Morrisa Changa odpowiada za produkcję 90 proc. najnowocześniejszych półprzewodników i ponad 60 proc. wszystkich półprzewodników, jakie trafiają na globalny rynek. A że bez chipów nie ma dziś żadnej z ważnych technologii, to TSMC stało rozdającym karty. Firma ta przez ostatnie 35 lat nie tylko skutecznie budowała swoją pozycję technologiczną (a zaczynała raczej jako kopista rozwiązań amerykańskich), ale przede wszystkim jest gwarantem bezpieczeństwa Tajwanu. W dużej mierze to dzięki roli producenta chipów wyspa ta może liczyć na wsparcie Stanów Zjednoczonych w obronie przed zakusami Chińskiej Republiki Ludowej, która Tajwan uważa za "zbuntowaną prowincję".

W ostatnim roku jednak firma założona przez Changa, a dziś kierowana przez prezesów Marka Liu i C.C. Weia przeszła do międzynarodowej ofensywy. Wielka inwestycja TSMC w Arizonie pokazała, że weszli do geopolitycznej gry. Budowa początkowo miała mieć wartość 12 mld dolarów. Jednak w grudniu podczas konferencji z prezydentem Joe Bidenem i prezesem Apple Timem Cookiem ogłoszono jej zwiększenie do 40 mld.

Nie jest tajemnicą, że za tą inwestycją stoją powody nie tylko biznesowe. Owszem, pozwoli ona TSMC na zwiększenie produkcji i zapobiegnie ewentualnym problemom z łańcuchami dostaw w Stanach Zjednoczonych. Ale przede wszystkim inwestycja w Arizonie jest elementem gry politycznej. Jest potrzebna Stanom jako element blokowania chińskich ambicji na własny chipowy przemysł. Tajwan zaś przedstawia jako bliskiego i ważnego sojusznika USA. 

Tyle że taki offshore mógłby osłabić pozycję i samego TSMC, i Tajwanu jako chipowego producenta. By tak się nie stało, firma Changa postawiła sprawę jasno: inwestycja może być większa, ale nie ma szans, by w Stanach produkować równie nowoczesne i zaawansowane generacje chipów jak te z Tajwanu. Choćby i ich głównym odbiorcą był Apple, czyli indywidualnie największy klient TSMC. Pierwsza fabryka w Arizonie rozpocznie produkcję w technologii 4-nanometrowej w 2024 roku. Druga będzie produkować produkty oparte na technologii 3-nanometrowej w 2026 roku. Tyle że wtedy spółka matka na Tajwanie będzie już najpewniej gotowa do produkcji chipów 2 nm.

Owszem, to Mark Liu i C.C. Wei tę inwestycję domknęli. Ale jednak to 91-letni Morris Chang wciąż jest ojcem sukcesu TSMC, jak i wizjonerem. To on w swoim przemówieniu w Arizonie ogłosił, że "skończyła się globalizacja i wolny handel" (przynajmniej na rynku półprzewodników), czyli cele polityczne i związane z bezpieczeństwem stają się decydujące. Ale i tak kierownictwo TSMC robi wszystko, by nie dać się zrzucić z konia, na którego tak długo się wdrapywało.
Sylwia Czubkowska

Chris Smalls
Lider związkowców w Amazonie

Fot. lev radin / Shutterstock.com

Dla niespełnionego rapera i byłego pracownika magazynu firm Amazon z pewnością był to rok, którego nie zapomni nigdy. Dokonał tego, czego nie udało się nikomu przed nim. W brawurowy sposób i w iście hollywoodzkim stylu zapisał się w historii, zakładając pierwszy w Stanach Zjednoczonych związek zawodowy w Amazonie.

Wszystko to, co przydarzyło się Smallsowi w ostatnim roku, nadaje się na scenariusz mającego wiele zwrotów akcji filmu. W kilku zdaniach dałoby się go streścić tak: młody czarnoskóry chłopak uwielbia koszykówkę i marzy o muzycznej karierze. Na obu polach wyróżnia się talentem, ale jedne aspiracje przecina wypadek, a drugie ojcostwo. Aby utrzymać córeczki bliźniaczki, rzuca muzyczne plany i znajduje tzw. normalną pracę. Po krótkiej tułaczce zatrudnia się w magazynie Amazona. Jako picker, czyli zbieracz produktów, tyra tak mocno, że nawet dostaje awans na zastępcę kierownika. Ale wtedy dostrzega, że firma ma poważne problemy systemowe. Widzi, jak wielu pracowników ulega wypadkom, jak firma dyskryminuje pod względem rasy czy wieku.

Czarę goryczy przelewa pandemia. Amazon zalany jest zamówieniami, odnotowuje rekordowe zyski, ale to wszystko dzieje się kosztem pracowników, którzy pracują z narażeniem życia, bo kwestie ich bezpieczeństwa wobec śmiercionośnego wirusa schodzą na dalszy plan.

Wtedy następuje zwrot akcji. Chris Smalls wraz z kolegą Derrickem Palmerem organizują strajk. Smalls następnego dnia zostaje wyrzucony z pracy. Oficjalnie za złamanie kwarantanny. Po zwolnieniu mężczyzna aktywizuje się na rzecz walki o prawa pracownicze. Zakłada związek zawodowy Amazon Labour Union (AUL) i wytrwale przemierza kraj, aby nakłonić pracowników Jeffa Bezosa do członkostwa. W końcu udaje mu się zorganizować referendum związkowe. Wyniki głosowania: 55 proc. pracowników magazynu Amazona w nowojorskim okręgu Staten Island w Nowym Jorku zagłosowało "za" i historyczne zwycięstwo stało się faktem.

Oczywiście ten triumf nie był ostatecznym happy endem, a raczej wstępem do sequela, w którym bohater musi zmierzyć się z kontratakiem imperium. Walka Smallsa na tym froncie trwa, a kolejne być może już przed nim. Następna część tej opowieści być może będzie rozgrywała się w budynkach Twittera. Kiedy bowiem doszło tam do fali zwolnień i potraktowania pracowników przez Elona Muska niczym mięso armatnie, Smalls zapowiedział – pół żartem, pół serio – że teraz czas na związki zawodowe w Twitterze. A skoro udało mu się to w firmie jednego z najbogatszych ludzi na świecie Jeffa Bezosa, to dlaczego miałoby się nie udać w firmie drugiego miliardera?
Marek Szymaniak

Katarzyna Gandor
Dobry wpływ

Im więcej kontrowersji i niesmaku budzą influencerzy, tym na ich tle jaśniej świeci Kasia Gandor. W tym roku zaś jaśniała wyjątkowo intensywnie. Gandor zdobyła zarówno tytuł Influencerki Roku podczas Influencers LIVE Wrocław (i był to, co ważne, wybór – w przeciwieństwie do innych podczas tego wydarzenia – niebudzący najmniejszych kontrowersji), jak i tytuł Autora Internetowego 2022 roku w ramach prestiżowej Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego.

Te wyróżnienia pokazują niezbicie, że 29-latka, która zaczynała swoją karierę jako modelka, a po skończeniu biotechnologii zajęła się popularyzacją wiedzy, znalazła złoty środek do bycia influencerem z dużymi zasięgami, kontraktami i zarabiającym na brylowaniu w sieci z rozsiewaniem faktycznie dobrego wpływu. Choć chodzenie po wybiegach było raczej epizodem w życiu Gandor, to wciąż przewija się w kolejnych wywiadach z nią i opisach jej życiowej ścieżki. Ale tak naprawdę o wiele ważniejsze jest to, czym zajmuje się obecnie. 

Gandor działalność w sieci zaczęła dosyć klasycznie od prowadzenia bloga lifestylowego, dosyć szybko jednak podczas studiów odkryła, że znacznie bardziej interesujące są tematy naukowe, a nad zdjęcia w outfitach stawia filmiki o tym, "dlaczego wciąż nie mamy leku na raka" czy "jak wysycha Polska".

Do podbijania zasięgów nie korzysta z dram, nie trafia na kanały commentary pastwiące się nad kolejnymi wpadkami znanych z sieci, nie pokazuje 24/7 swojego prywatnego życia. Za to dzięki Gandor można się dowiedzieć, "czy na świecie jest za dużo ludzi", "jak zniszczyliśmy publiczny transport w Polsce", "czy odkrycie nowego enzymu pozwoli nam na walkę z plastikiem". I choć nie są to łatwe, populistycznie podane tematy, to kanał Gandor cały czas rośnie i ma dziś już 276 tys. subskrybentów. Wszystko jest podawane merytorycznie, ale w bardzo przystępnej formie. Efekt: wideo "11 pytań o szczepionki mRNA na COVID-19” (jakże nieclickbitowy tytuł) zdobyło blisko milion widzów.
Sylwia Czubkowska

David Zaslav
Księgowy od robienia pieniędzy

David Zaslav, prezes Discovery Warner Bros. Fot. Thomas Hawk

Jeden z najlepiej zarabiających prezesów na świecie, któremu tylko w ubiegłym roku na konto wpłynęło niemal 250 mln dol. Nie został jednak milionerem przez przypadek. Na wszystko ciężko zapracował i zresztą pracuje nadal, korzysta przy tym z niechlubnych metod zarządzania znanych dobrze z poprzedniego wieku. Pracę zaczyna o godz. 6 rano, więc wczesne spotkania nie są rzadkością, tak samo jak wieczorne wysyłanie maili do pracowników. "Rozkazywać i kontrolować" (ang. command and control) to jego ulubione powiedzenie. Cierpliwości podobno mu za grosz, potrafi też krzyknąć na współpracowników.

Jego nieodłącznym elementem garderoby jest granatowa kamizelka, a ulubionym napojem dietetyczna cola. "Jest wizjonerem, który odważnie przewiduje przyszłość" – napisał o nim magazyn "Time", umieszczając na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi. Przy czym bardziej niż przewiduje, David Zaslav przyszłość tworzy. W kwietniu tego roku po połączeniu WarnerMedia i Discovery stanął na czele drugiej po Disneyu firmy medialnej na świecie, pokazując, że stara gwardia, która szlifowała zęby w erze anten satelitarnych i VHS, jeszcze nie zeszła z szychty i wciąż może rządzić w Hollywood.

Zaslav mianowany na prezesa połączonego biznesu Warner Bros. Discovery dostał zadanie: firma ma zacząć generować zyski, natychmiast. Więc natychmiast po objęciu stanowiska dokonał przeglądu kierownictwa Warnera i w efekcie dziewięciu dyrektorów, a także dotychczasowy CEO Jason Kilar musieli odejść z firmy. Dotąd Zaslav zwolnił już przeszło pół tysiąca osób, a to podobno nie koniec, bo reporter CNBC Alex Sherman donosi, że jeszcze w grudniu liczba zwolnionych przekroczy tysiąc.

Oprócz redukcji etatów Zaslav podjął też szybką decyzję o zamknięciu już po miesiącu od uruchomienia serwisu streamingowego CNN+, który kosztował firmę 300 mln dol. Dodatkowo ogłosił rezygnację z realizowania oryginalnych produkcji pod szyldem Max Originals w krajach skandynawskich i Europie Środkowej, redukcją został objęty prawie ukończony film "Batgirl", a z oferty HBO Max usunięto kilkadziesiąt rzadko oglądanych filmów i seriali, w tym około 200 starych odcinków "Ulicy Sezamkowej". To jednak nic nie dało. Wręcz przeciwnie: wartość rynkowa Warner Bros. Discovery spadła w tym roku o połowę, a Zaslav głowi się, jak wyjść z tego dołka, a to nie pierwszy jego dołek.

Kiedy David Zaslav objął szefostwo w Discovery w 2007 roku, zbliżał się kryzys finansowy, a mimo to udało mu się potroić przychody, a przy okazji przejąć firmy Scrippsa Networks i Eurosport. Więc komu, jak nie Zaslavovi uda się wyciągnąć z tarapatów zadłużonego Warnera?
Barbara Erling

Ilustracja tytułowa: Matylda Grodecka
DATA PUBLIKACJI: 30.12.2022