Wreszcie pod koniec października przejął 100 proc. akcji Twittera i jeśli ktoś myślał, że telenowela się kończy, to wprost przeciwnie: dopiero się zaczęła. Już pierwsze wejście do firmy z wyrwanym ze ściany zlewem stworzyło wielkie widowisko, a potem było tylko… dziwniej, śmieszniej, ciekawiej (niepotrzebne skreślić). Na przykład pewnego piątku Musk zwolnił 3700 osób po to, by już w poniedziałek część z nich prosić o powrót. Zaatakował Apple na Twitterze, by kilka dni później spotkać się osobiście z szefem Apple Timem Cookiem, przepraszać go i namawiać, by jednak pozostawił swoje reklamy na Twitterze. Wprowadził płatny znaczek weryfikacji, by zaraz go wycofać, bo nie miał kto weryfikować zgłoszeń – w końcu wcześniej zwolnił zajmujących się tym ludzi. Zrobił ankietę, w której spytał, czy ma odejść z pozycji CEO, a gdy większość głosów była na tak, oświadczył, że odejdzie, gdy znajdzie się ktoś lepszy na jego miejsce.