Dziś dzieci w sieci są gwiazdami mimo woli. Jutro będą pozywały rodziców

Co łączy instamatki i serwisy plotkarskie? Jedni i drudzy żywią się wizerunkiem dzieci. Czasem swoich, czasem cudzych. Zarabiają na nim bez pytania o zgodę samych dzieci. I nikt zdaje się nie myśleć, że takie publikacje już na zawsze napiszą publiczną historię konkretnych ludzi. Ludzi, którzy, choć niepełnoletni, mają przecież prawo do prywatności. 

Dzieci na Instagramie i TikToku - zagrożenia

Przeciętny 10-latek "posiada" pokaźny dorobek 700 zdjęć z nim w roli głównej udostępnionych w internecie. Zdjęć z tego, jak stawiał pierwsze kroki, jak śmiesznie jadł ciasto na urodzinach, jak bawił się z psem, jak szedł do przedszkola i do pierwszej klasy. Takich, jakie robiło się przecież od lat dzieciom. Tyle że tym razem tę całą historię zapisaną w obrazach mogą poznać właściwie wszyscy.

Publikowanie wizerunków dzieci stało się socialmediową rozrywką niemal taką samą jak foodporn, instapodróże czy "outfit of the day". Tym razem jednak mamy do czynienia z człowiekiem, który ma prawo do tego, by chronić swoją prywatność. Problem w tym, że takiej świadomości często nie mają rodzice.

Z raportu sprzed trzech lat "Sharenting po polsku, czyli ile dzieci wpadło do sieci?" wynika, że 40 proc. polskich rodziców dzieli się w internecie zdjęciami i filmami dokumentującymi dzieciństwo ich dzieci, a rocznie każdy z tych rodziców wrzuca średnio 72 zdjęcia i 24 filmy z własnymi dziećmi w rolach głównych. Z tego badania wynika również, że aż 81 proc. rodziców ocenia udostępnianie zdjęć własnych dzieci pozytywnie lub neutralnie. To pośrednio może wynikać z faktu, że ponad połowa, bo 57 proc. deklaruje, że o prywatności dziecka decydują rodzice.

fot. Aleutie

A od tego już tylko krok do tzw. oversharentingu, czyli publikowania ponad miarę i bez względu na to, czy będzie to miało wpływ na dobrostan dziecka. Choćby i to dziecko – jak na wielu kontach instamatek – było pięknie ubrane w księżniczkowe sukienki, miało robione zdjęcia w czasie podróży po całym świecie czy było wręcz stylizowane na dorosłego.

Mateusz Janion, adwokat, partner w kancelarii Loewen Legal Hub, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt zjawiska niezważania na dobro dziecka w przestrzeni publicznej. To publikacje w mediach plotkarskich opierające się na podsycaniu zainteresowania czytelników celebrytami za pomocą ujawniania intymnych szczegółów dotyczących właśnie ich dzieci. – W ostatnim roku głośne były co najmniej dwie sytuacje, w których jedno ze świeżo upieczonych rodziców dopuściło się zdrady wobec drugiego i w których jednocześnie nie dało się uniknąć tematu koincydencji czasowej z narodzinami dziecka tychże rodziców – mówi prawnik. I podkreśla, że pojawia się w takich wypadkach zagadnienie, jak to mówi, "bezbronnej prywatności".

W takim przypadku krzywda wywołana potencjalnym naruszeniem prawa do prywatności może być odczuwalna dopiero w przyszłości, gdy np. rówieśnicy dzisiaj nieświadomego bohatera publikacji medialnych odnajdą je po latach. Janion uważa, że naruszeniem prawa do prywatności dziecka może być "rozpowszechnienie przez prasę informacji o tym, że np. jego przyjście na świat spowodowało istotny kryzys w relacji jego rodziców, nie mówiąc już o podawaniu informacji o szczegółach takiego kryzysu".

Prywatność jest na gruncie polskiego prawa dobrem osobistym przysługującym każdemu. Zgodnie z Konstytucją każdy ma prawo do ochrony prawnej m.in. życia prywatnego i rodzinnego oraz do decydowania o swoim życiu osobistym. Tyle że jak dotąd zagadnienie prywatności dzieci pozostawało poza zasięgiem praktyki i dlatego rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Np. czy prawni opiekunowie niemowlęcia lub małego dziecka mogą wyrazić za nie taką zgodę? Czy wymagana jest na to zgoda sądu opiekuńczego?

– Coraz więcej osób urodzonych jest w dobie dynamicznego rozwoju mediów społecznościowych i związanego z nim zwiększenia dostępu mediów plotkarskich do informacji o życiu prywatnym. A więc też coraz więcej osiąga i będzie osiągać wiek pozwalający na dostateczne rozeznanie się co do tego, jaki mają wizerunek w mediach społecznościowych – zauważa prawnik. I dodaje: – Nie zdziwiłbym się, gdyby w ciągu najbliższych kilku lat i u nas pojawiły się sprawy przypominające sprawę 30-letniego obecnie Spencera Eldena, którego fotografia nago z okresu bardzo wczesnego dzieciństwa znalazła się na okładce albumu "Nevermind" grupy Nirvana.

Faktycznie, dziś dorosły Elden nie pała wcale szczęściem, że stał się ikoną popkultury. I choć jego potyczka prawna nie jest wcale łatwa, to w jego ślady może pójść w przyszłości więcej dzisiejszych dzieci. Zarówno wychowywanych od małego na influencerów przez swoich rodziców, jak i tych ograbionych z prywatności w imię kolejnych odcinków plotkarskich skandali.

A to i tak tylko drobny fragment potężnego wpływu, jaki na społeczeństwo ma pęd do publicznego pokazywania życia dzieci właściwie niemal od momentu poczęcia. Socjolożka Małgorzata Gawrońska, doktorantka Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, współautorka badania i artykułu naukowego "Rodziny na widoku", w rozmowie z SW+ podkreśla, że rodzice skupiający się na publikowaniu zdjęć swoich dzieci niezwykle łatwo popadają w umacnianie stereotypów płciowych, włącznie wręcz z seksualizacją dzieci tak, by były jeszcze ciekawsze dla odbiorców.

"Zdjęcia dzieci pobrane z profili ich rodziców są potem znajdywane w darknecie. A przecież pozwalają na identyfikację dzieci, na namierzenie ich".

Marek Szymaniak: Jak na dzieci wpływa to, że niemal od urodzenia są ciągle wystawione na widok w przestrzeni publicznej, ich zdjęcia lądują w mediach społecznościowych, ich życie jest relacjonowane i poddawane publicznej ocenie?

Małgorzata Gawrońska

Małgorzata Gawrońska: To pytanie raczej do pedagogów lub psychologów. Natomiast warto podkreślić, że jeśli mówimy o rodzinie i rodzicielstwie w perspektywie upubliczniania rodzinności, to tak naprawdę nie jest nowa praktyka. Upublicznianie rodzinności i praktyk rodzinnych w zasadzie jest immanentną cechą rodziny. Wszystkie rodziny to robią, ale z całą pewnością internet i media społecznościowe bardzo mocno zintensyfikowały ten proces. Wytworzyły zupełnie nowe rodzaje zagrożeń. 

Jakie?

W klasycznym ujęciu, kiedy myślimy o demonstrowaniu rodzinności, to myślimy o spacerze w parku czy obiedzie w restauracji. To były momenty, kiedy rodzina wystawia się na pokaz i komunikowała na zewnątrz swój status. Oczywiście to nie odbywało się na taką skalę jak obecnie, kiedy internet umożliwia nam demonstrowanie tej rodzinności nieograniczonemu gronu odbiorców.

Z całą pewnością wiążą się z tym różne skutki społeczne. To, co pokazało się w moim badaniu, ale inni badacze też o tym pisali, to fakt, że te praktyki bardzo mocno utrwalają pewne dyskursy wokół dzieci. Obrazy, które rodzice publikują, są bardzo często uwikłane w stereotypowe myślenie o dzieciach i są powielaniem pewnych stereotypów. W kontekście amerykańskim było realizowane badanie, które pokazywało, że w tych przekazach oprócz stereotypów płciowych powielane są też stereotypy rasowe.

W naszym homogenicznym, polskim społeczeństwie takiego zjawiska nie zaobserwowałam, natomiast stereotypy płciowe jak najbardziej są powielane. Co więcej, dzieci są przestawiane w sposób bardzo statyczny, wygładzony. To raczej dzieci pozujące niż bawiące się. To również pokazuje pewne odejście od upodmiatawiającego dyskursu o dzieciach i dzieciństwie, w którym myślimy o dzieciach i ich potrzebach jako autonomicznych podmiotów. Tyle że w sposobie komunikacji o dzieciach tej podmiotowości nie było za dużo. Dzieciństwo przedstawiano jako bardzo "grzeczne". Przy czym częściej to dziewczynki były w ten sposób przedstawiane niż chłopcy. Chłopcom dawano dużo więcej swobody. 

Jak takie wpychanie w ten płciowy stereotyp wygląda?

W swoim badaniu w drobiazgowy sposób analizowałam 100 fotografii. Na tej podstawie wyprowadzałam pewne kody znaczeniowe z obrazów, które analizowałam. Dzięki temu mogłam wyróżnić różne kategorie, np. grzeczne dziecko. To było przedstawienie dziecka ze spiętymi włoskami, gładko ułożonymi, w koronkowej sukience, z przechyloną główką, delikatnym uśmiechem. W takiej statycznej pozie. Osobną kwestią było to, że te dzieci były czasem seksualizowane, czyli przedstawione w pozach absolutnie dorosłych, akcentujących fizyczną atrakcyjność. Tutaj znowu znacznie częściej tak przedstawiane były dziewczynki niż chłopcy. Dziewczynki były przedstawiane w konotacji stereotypowo przypisywanej kobietom, np. w za dużych na siebie szpilkach, z torbami papierowymi drogich marek.

Sam znam takie konto, mające duże zasięgi, na którym mama regularnie pozuje na każdym zdjęciu ze swoją 4-letnią córeczką, która ma pomalowane usta, często zrobiony wręcz cały makijaż. Wszystko oczywiście w pozach dorosłej kobiety. Z jednej strony takie zdjęcia mogą wyglądać na uroczą pamiątkę kontaktów matki z córką, ale z drugiej budzą jednak poczucie, że to dla dziecka tak dorastającego może nieść zagrożenia, a i odbiorców zostawiać z niekoniecznie dobrymi wzorcami.

Kiedy mówimy o popularnych profilach, które skupiają wielu obserwatorów, głównie obserwatorek, to mówimy o ich wpływie na kształtowanie się pewnego dyskursu, wzorców i oczekiwań, do których my siłą rzeczy się później wszyscy porównujemy. Oczywiście wszyscy wiemy, że te standardy na Instagramie są, delikatnie mówiąc, średnio realistyczne, ale i tak podświadomie do nich dążymy, pozycjonujemy się względem nich.

Osobną kwestią jest to, że kiedy jeszcze parę lat temu myśleliśmy o mediach społecznościowych, to mieliśmy związane z nimi nadzieje, że będzie to taka przestrzeń demokratyzacji. Niektórzy wciąż takie nadzieje mają. Ta "demokratyzacja" miała następować jako efekt tego, że przestrzeń nagle pozbawiono tradycyjnych gatekeeperów medialnych, czyli instytucji, osób kreujących dyskursy. Wydawało się, że dzięki temu tradycyjne wzorce będą mogły być przełamywane. Oczywiście nie można powiedzieć, że to się nie dzieje, bo w mediach społecznościowych są takie przestrzenie. Jednak z mojego badania skupiającego się na najpopularniejszych instamatkach wynika, że niestety te profile bardzo silnie partycypowały w dyskursach jednak mocno tradycyjnych, takich stereotypowych. Dla części społeczeństwa, które miało nadzieję na pewne rozluźnienie tych norm, jest to rozczarowujące. 

Jakie wzory macierzyństwa i tacierzyństwa kreują instamatki? 

Instamatki to nie jest jednorodna grupa. Są szalenie zróżnicowane, więc w zależności od tego, jakie profile obserwujemy, takie wzorce rodzicielstwa będziemy dostawać. Ja starałam się wyłapywać profile popularne, ale nie celebryckie. Takie, które zdobyły popularność w związku z tym, co publikowały, a nie wsparte wcześniejszą działalnością. Jeśli chodzi o te profile i ich wzorzec rodzicielstwa, to, co ciekawe, ojciec był tam takim "obecnym-nieobecnym". Z jednej strony kobiety, które obserwowałam, nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że ten ojciec jest, wszystko odbyło się "po bożemu", była biała suknia, są dzieci i jest wciąż ten sam mąż, czyli taka bardzo tradycyjna wizja rodziny, ale z drugiej ojcowie bardzo rzadko pojawiali się na fotografiach.

Fot. FGC/Shutterstock

Konstrukcja metodologiczna mojego badania nie miała na celu zbadania współczesnego rodzicielstwa i tego, jak faktycznie wygląda życie rodzinne instamatek. Miała za to powiedzieć nam, co jest pokazywane, co jest popularne, a więc co jest zgodne z pewnym, obowiązującym wzorcem kulturowym. I ten wzorzec jest taki, że ojciec się dziećmi nie zajmuje. Jest częścią rodzinnego obrazka, ale nie jest aktywnie zaangażowany w codzienne praktyki. To była dosyć ciekawa obserwacja. Zjawisko to może wynikać z tego, że macierzyństwo jest prezentowane w kontrze do ojcostwa. Co tylko umacnia szkodliwy stereotyp, że ojciec, który zajmuje się dziećmi, jest dziwny, coś musi być z nim nie tak, że zamiast być w pracy, to jest z dzieckiem. A dodatkowo: co jest nie tak z tą matką, że ona poszła do pracy i ojciec opiekuje się dzieckiem. A więc raczej akcentuje się to, że dziećmi zajmuje się matka. To powielanie tradycyjnego podziału ról. 

Tak prezentowane macierzyństwo było oczywiście szalenie wylukrowane i wyidealizowane. I to nawet w sytuacjach, które moglibyśmy nazwać sytuacjami trudnymi, choćby w przypadku doświadczenia choroby dziecka czy niepełnosprawności. Te sytuacje również na poziomie wizualnym były przedstawiane tak, że dają matce przede wszystkim radość. Nawet jeśli matka zasypiała ze zmęczenia z chorym dzieckiem w łóżeczku, to czule je obejmowała, co nadawało wydźwięk, że "było warto". Pojawiały się również zdjęcia z sali porodowej, kobiety wykończonej po porodzie, ale finalnie była ona szczęśliwa. To mieści się w doskonale znanym nam wzorcu "Matki Polki", która jest gotowa do wszelkich poświęceń i nie narzeka na matczyny los. Taka komunikacja utrwala ten obraz. Stąd nazwa mojego badania "Nowoczesne tradycjonalistki", bo z jednej strony mamy do czynienia z uprzywilejowanymi, młodymi kobietami z klasy średniej, co wyraźnie widać po standardzie ich życia, a z drugiej w swojej komunikacji wizualnej zdecydowanie trzymają się one utartych schematów.

Czyli wyraźnie widoczna jest stereotypizacja roli i dzieci, i samych rodziców. A co z wystawianiem rodzin na widok publiczny? Czy są w związku z tym konkretne zagrożenia?

Oczywiście sharenting niesie ze sobą zagrożenia i są one dość przerażające. Jednym z nich jest to, że nigdy nie wiemy, co się z tymi zdjęciami stanie. W swoim badaniu z przyczyn etycznych dbałam o to, żeby wszystkie analizowane profile były publiczne. Nie wkradałam się w swojej roli badaczki na prywatne profile. Kiedy mamy profil publiczny, to absolutnie każdy może na niego wejść, obejrzeć zdjęcia, pobrać je, puścić je dalej w obieg. I tu pojawiają się zagrożenia związane z tym, gdzie te zdjęcia się potem później znajdą. Jeśli mówimy o zdjęciach seksualizujących dzieci, to zagrożenie jest szczególnie wysokie. Są niestety znane przykłady, kiedy zdjęcia dzieci pobrane z profili ich rodziców są potem znajdywane w darknecie. A przecież zdjęcia pozwalają na identyfikację dzieci, na namierzenie ich.

To jest bardzo poważne zagrożenie, ale są też takie o mniejszym kalibrze, które nie zagrażają bezpośrednio życiu i zdrowiu naszych dzieci, ale też niosą za sobą duże wyzwania. Pojawiają się przecież przykłady pierwszego pokolenia dzieci sieci, które dziś już są pełnoletnie i które wytaczają swoim rodzicom procesy związane z naruszeniem ich prawa do prywatności, wizerunku. Pytanie, jak to wpływa na budowanie więzi społecznych i kontaktów rówieśniczych. Zastanówmy się, co zrobią rówieśnicy ze zdjęciem niegdyś słodkiego dziecka w jakiejś, wydawać by się mogło, zabawnej sytuacji, które opublikowała jego mama, gdy dziś ten bobas jest ich kolegą. To są kwestie, które wymagają szerszej refleksji, co z tym zrobić i jakie powinny być normy, zasady postępowania.

Jak oceniać działania rodziców, którzy popularność swoich instagramowych kont budują na wizerunkach dzieci? I to często zupełnie bez ich zgody?

Jako badaczka staram się nie oceniać tych rodziców, lubię o nich myśleć jako o swoich respondentkach. Natomiast związane z tym zjawiskiem zagrożenia wspomniane wcześniej są realne. Dlatego potrzeba dyskusji, refleksji i być może nowych norm, zawierających może rzeczywiście zgodę dziecka na takie działania. Trzeba się nad tym pochylić, czy dziecko w ogóle jest w stanie wyrazić zgodę i czy powinniśmy chronić dzieci przed ich własnymi rodzicami? To już temat dla prawników.

Natomiast jako socjolożka, nie oceniając i nie wartościując, myślę, że można się zastanowić, skąd to zjawisko się w ogóle bierze. Bardzo często w dyskusjach na pierwszy plan wysuwa się argument o motywacji finansowej, zarzut związany z zarabianiem kosztem dzieci. Myślę, że warto spojrzeć na to zjawisko szerzej.

Te konta, zwłaszcza cieszące się mniejszą popularnością, ale również te bardzo popularne, działają jako element przedłużenia tradycji chwalenia się rodziną, jako takie nowoczesne prowadzenie rodzinnych albumów. Czyli pokazywanie naszej rodziny jako zgodnej i szczęśliwej, a rodzicielstwa jako udanego i spełnionego.

Są oczywiście jeszcze inne kwestie. Rodzice pytani, dlaczego publikują treści zawierające wizerunek dziecka, poświęcone rodzicielstwu, odpowiadają, że to pozwala im nie czuć się tak samotnymi, że dzięki temu uzyskują wsparcie innych osób. Bo choć owszem, funkcjonuje poważny hejt w internecie wśród matek, to z drugiej strony jest też zjawisko budowania wspólnoty kobiet, które tak cyfrowo, ale wspólnie przeżywają swoje macierzyństwo.

fot. Aleutie/Shutterstock

Jest też wyjaśnienie ogólnospołeczne. Nas wszystkich dzisiaj dotyczy kultura cyfrowego narcyzmu, o której pisała profesor Magdalena Szpunar. Jest silny imperatyw publikowania naszego życia online. Tak jak w powiedzeniu "pics or it didn't happen", czyli "zdjęcie na dowód, że coś się wydarzyło". To naturalnie przenosi się też na publikowanie, upublicznianie rodzicielstwa, które jest przecież szalenie ważną częścią naszego życia i naszej tożsamości.

Myślę więc, że bardzo możliwe jest, że rodzice, którzy publikują zdjęcia swoich dzieci, często robią to nieświadomi tych wszystkich zagrożeń, o których rozmawialiśmy i wcale nie ze złej woli. A jednocześnie mamy coraz więcej działań, kampanii, które mają te zagrożenia uświadamiać.

Czy tej obecności dzieci w mediach społecznościowych będzie coraz więcej? Czy jednak świadomość tych wszystkich wyzwań i zagrożeń będzie rosła i zaczniemy się jako społeczeństwo ograniczać?

To jest trudne pytanie. Media społecznościowe są już przecież nieodłączną częścią naszej codzienności i trudno mi sobie wyobrazić, aby zniknęły. A skoro będą stałym elementem, to wydaje się, że to publikowanie wraz z kolejnymi pokoleniami będzie dalej się rozwijało. Zmieniać się będą tylko platformy.

Teraz w okresie reprodukcyjnym jest pokolenie millenialsów, dla których ważny jest Instagram, więc na nim jest dużo treści parentingowych. Za chwilę w ten wiek wejdzie kolejne pokolenie głównie używające TikToka i tam będzie więcej wizerunków dzieci. Liczę na to, że będziemy o tym coraz więcej rozmawiać, pojawi się szersza debata, więc będziemy też bardziej świadomi, będziemy wypracowywać nowe normy – tak społeczne, jak i być może prawne. I mimo że to zjawisko raczej nie zniknie, to, mam nadzieję, wypracujemy jako społeczeństwo pewne dobre standardy.

Zdjęcie główne: red mango / Shutterstock
DATA: 28.07.2022