Techno-krypto-ziomki budują nam metaverse. "To mokry sen chcącego zarabiać socjopaty"

– Uważam, że to, co się dzieje z metaverse rozumianym dziś jako VR, jest absolutnie fantastyczne i niezwykle pociągające. Tak bardzo, że chce się w to wsadzić ręce i pobrudzić. Ale z drugiej strony widzę też tego ciemną stronę – Adam Jesionkiewicz ostrzega, że metaverse to ślepa uliczka rozwoju naszej cywilizacji. I nie jest w tym wcale odosobniony. Czy faktycznie wraz z metawersum czeka nas nowy, wspaniały świat?

02.06.2022 06.22
Adam Jesionkiewicz: Ostrzegam was przed metaverse

Kocha nowe technologie, ale przestrzega nas przed metawersum. Adam Jesionkiewicz – człowiek, który na innowacjach zjadł zęby – twierdzi, że im mocniej wszyscy wokół przekonują nas, że to nowe, ważne i przełomowe rozwiązanie, tym bardziej powinniśmy zachować szczególną ostrożność. – Metaverse inaczej niż prawdziwie przełomowe innowacje nie przenika naturalnie do ludzi, którzy sami chcieli z nich korzystać. Jest nam wciskany, choć nikt o niego nie prosi – mówi w rozmowie z SW+.

Adam Jesionkiewicz, ekspert od nowych technologii, inwestor i przedsiębiorca. Obecnie prezes Astrography. Fot. archiwum prywatne Adama Jesionkiewicza

Przestrzega też, że wdrożenie tej idei w życie może skierować naszą cywilizację w uliczkę, która zmieni wektor dotychczasowego jej rozwoju. Z dążenia do świata bardziej sprawiedliwego, otwartego, egalitarnego w taki, który jeszcze bardziej niż obecnie trawiony będzie przez wykluczenie, nierówności i materialistyczne żądze elit. To wszystko może sprawić, że przyszłość ludzkości stanie pod dużym znakiem zapytania.

Czym jest metaverse? Tę niełatwą do opisania, bo jeszcze nieistniejącą koncepcję przedstawiliśmy w obszernym artykule w magazynie SW+. Mówiąc krótko: metaverse, który chce zbudować m.in. Mark Zuckerberg (a za chwilę zapewne i inni wielcy świata technologii), ma przypominać raczej globalną sieć składającą się z ogromnej liczby współdzielonych, trójwymiarowych przestrzeni tworzących stały, wirtualny wszechświat. Ma być fundamentem, na którym każdy będzie mógł budować własną przestrzeń. Jej użytkownicy będą mogli w czasie rzeczywistym wchodzić w interakcje zarówno z otoczeniem, jak i innymi użytkownikami. Ta nowa, cyfrowa rzeczywistość ma być kolejnym, lepszym wcieleniem internetu. "Jego ucieleśnioną wersją" – jak trochę tajemniczo, a trochę marketingowo określił to Zuckerberg.

Tyle że zanim dojdzie do tego ucieleśnienia, już pojawiają się kolejne kontrowersje. Zaczynając od obaw o to, że ten nowy cyfrowy świat nie będzie w pełni interoperacyjny, czyli każda wielka firma będzie miała swoje metawersum, a za życie w nich przyjdzie nam płacić albo pieniędzmi, albo naszymi danymi i czasem. A kończąc na pierwszych przypadkach gwałtów w dopiero przecież powstającym świecie.

Adam Jesionkiewicz w polskim internecie obecny jest niemalże od jego początków. Pod koniec zeszłego wieku zakładał Ontel – jeden z największych vortali tamtych czasów. Choć biznes miał przed sobą świetlaną przyszłość, to cieniem położyła się na nim internetowa bańka. Później stał się jednym z najbardziej znanych polskich startupowców. Zasłynął, rozwijając Ifinity, firmę zajmującą się nawigacją wewnątrz budynków z użyciem tzw. beaconów, czyli drobnych urządzeń łączących w sobie technologie internetu rzeczy i nawigacji.

Kiedy ten biznes nie szedł po jego myśli, odsprzedał startup i w całości poświęcił się swojemu projektowi Astrography, czyli de facto dosyć tradycyjnej, bo po prostu e-commercowej firmie sprzedającej wysokoformatowe zdjęcia kosmosu w formie fine-art. Dziś tworzone przez jego nowy biznes plakaty, zdjęcia i grafiki sprzedawane są do 60 krajów na całym świecie.

Jednak wciąż – choć jak żartuje, z kosmicznej perspektywy – obserwuje świat nowych technologii. Ostatnio w poruszającym wpisie na Facebooku zatytułowanym "Metawersowi nędzarze" przedstawił swoje krytyczne spojrzenie i zarzuty wobec tej koncepcji, co skłoniło nas do dłuższej rozmowy z nim.

Dlaczego Adam Jesionkiewicz przestrzega nas przed metawersum? O tym w poniższej rozmowie z magazynem SW+.

Adam Jesionkiewicz: A więc przyszedłeś boomera pytać o nowe technologie?

Marek Szymaniak: Tak, bo ten boomer wydaje się technologiami mocno rozczarowany?

Nie! Skąd! To raczej boomer rozumiejący, że nic nie jest zerojedynkowe i że ciągle wpadamy w tę samą pułapkę iluzji, jaką nam nowe technologie próbują sprzedawać. To się cały czas powtarza.

Iluzji?

PR, iluzji, mirażu. Nazywaj to jak chcesz, ale inwestorzy, kapitał za każdym razem próbuje wmówić nam, że ta właśnie nowa technologia to przełom. Nakładają na nią maski, żeby przedstawić ją jako coś, co ma być dla nas dobre, a dobre jest przede wszystkim dla ich portfeli. Pompują ogrom pieniędzy, abyśmy w to uwierzyli. Spekulując na wartości udziałów, kreują bańki, licząc, że kolejny raz się nabierzemy i zwykle im się udaje. A kiedy wszystko pęka, najwięcej tracą zwykli ludzie.

Tak jak ostatnio z kryptowalutami?

To jeden z przykładów. Teraz akurat mamy twardy reset tego świata, ale wystarczy wrócić do początku. Co nam sprzedawano? Krypto przybrało maskę Zorro. Wmawiano nam, że te waluty dadzą nam wolność i niezależność od nadzorcy, jarzma systemu bankowego. Obiecywano decentralizację, a przecież to kolejna iluzja. Jak przyjrzeć się z bliska, jak to funkcjonuje, to widać, że o żadnej decentralizacji, wolności i niezależności nie ma mowy. Zawsze ktoś jest na górze, kto ma większościowe udziały, kto decyduje i kto zarobił na tym krocie, bo udało mu się przekonać miliony osób do tego, aby utopiły w tym swoje pieniądze. Nierzadko wygląda to jak typowy Ponzi, czyli piramida finansowa. Zwykli ludzie po drodze też na tym zarobili, ale ci, którzy weszli później, liczą potężne straty. Niektórzy tego nie wytrzymują i słyszymy o fali samobójstw wśród inwestorów krypto. Z jednej strony każda cywilizacyjnie istotna innowacja potrzebuje ofiar, a popełnianie błędów jest jej immanentną cechą. Nie mam jednak przekonania, czy tego typu legitymizowanie zwykłej ludzkiej chciwości, delikatnie mówiąc, byłoby tu na miejscu.

I z metaverse będzie podobnie? To też sprzedawana nam iluzja? 

Metaverse jest nam pokazywany jako przełomowa, nowa, ważna technologia. To nie przypadek, że tyle się o niej mówi. Mark Zuckerberg wmawia nam, że to coś wyjątkowego, nowy poziom internetu, bo już wbił w ten teren swój sztandar.

A czy tak jest? Wcześniej prawdziwie przełomowe innowacje naturalnie przenikały do ludzi, którzy sami chcieli ich używać. Z metawersum jest odwrotnie. Nie pojawił się i nagle zmienił nasze życie, tylko jest nam wciskany. Siłą się go wprowadza na salony. I tak jest coraz częściej. Wciska nam się rozwiązania, o które właściwie nikt nie prosi. Brutalnie dopycha się je marketingowym kolanem. Dla kasy. Gdyby nie sprytny mariaż metaverse z ekonomią w życiu nie uwierzyłbym w masowy sukces tego konceptu. Boję się jednak, że obietnica nowej gorączki złota przykryje wszystkie ryzyka, usprawiedliwiając jednocześnie dotkliwe błędy, które skażą miliony ludzi na mizerny los. Złudzenie łatwej kasy będzie dla mas nowym narkotykiem, co według mnie świetnie widać już dzisiaj w przestrzeni spekulantów NFT. Wiele z nich ma w swojej nazwie słowo-klucz: metaverse. Jak myślisz – dlaczego?

Mówisz tak, bo sam nam wciskałeś beacony i ci nie wyszło. A teraz z perspektywy rozczarowanego boomera mówisz, jakie to inni mają złe intencje.

Prawdziwe młodzieńcze rozczarowanie to ja przeżyłem dawno temu, a nie z beaconami. To było jeszcze na przełomie wieków, kiedy pękła bańka dot comów. To zabolało, bo byłem młody. Przyświecały nam piękne idee. Naiwność była na poziomie hard, bo wydawało się, że internet będzie przeciwwagą dla masowych mediów, które akurat wtedy mocno się komercjalizowały; że będzie miejscem, gdzie cała wiedza jest dostępna na jedno kliknięcie, więc społeczeństwo będzie mądrzejsze, cała ludzkość pójdzie w górę.

No, ale potem okazało się, że jest odwrotnie. Internet przybrał ten sam wektor co media, które nie interesują się pozytywnym kształtowaniem potrzeb widza, tylko eksploatowaniem jego słabości celem wykręcania jak najwyższych konwersji. Typowa pętla śmierci. Serwujesz treści rezonujące z masami, masy przez to są coraz głupsze, więc znowu – musisz dostosować się do ich niższego poziomu. To było ekstremalnie naiwne i to faktycznie mocno mnie rozczarowało. Jeżeli z technologii chcieliśmy zrobić masowy produkt, to można było się spodziewać, że biznes będzie optymalizował się dokładnie w tę samą stronę, co zawsze. Beacony od początku były bardzo odważnym eksperymentem, więc zupełnie mnie nie zabolały.

Nie bolał niewypalony biznes, który też był sprzedawany jako pewna rewolucja?

Jak już odchorujesz jedną żałobę, to potem do życia podchodzisz bardzo pragmatycznie. I tak, budowałem potem różne rzeczy związane z nowymi technologiami, biznesem, ale bez misyjnych ambicji. Wtedy porażka przychodzi łatwiej. Te ostatnie 30 lat aktywnego współtworzenia internetu i nowych technologii dało mi wyjątkowy luksus obserwacji wielu rewolucji z pierwszego rzędu. My, cyfrowi solucjoniści, staramy się zawsze rozwiązywać jakiś modny problem, a jak go nie znajdziemy, to sobie wymyślimy. Co gorsza, nasze rozwiązania nierzadko generują wiele nowych, trudniejszych do rozwiązania, wymagających droższych kompetencji, problemów. Myślę, że sam wielokrotnie wpadałem w tę pułapkę. Z drugiej strony mam oczywiście świadomość, że gdyby nie ta kompulsywna potrzeba psucia innowacją działających rzeczy, to pewnie nie odkrylibyśmy jeszcze ognia.

Ale oczywiście i tak ktoś zaraz powie: krytykuje metaverse czy świat krypto, bo jest sfrustrowany tym, że mu nie wyszło.

Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

A tak nie jest? 

Jeżeli nawet jest w tym racja, to nie możemy zwalniać innowatorów z odpowiedzialności za krzywdę innych, szczególnie jeśli mówimy o milionach. Dzisiaj odrealniony nastolatek z laptopem na kolanach może wpływać na życie trudnej do wyobrażenia ilości ludzkich istnień. Nigdy tak w historii nie było. To nowe zjawisko i jako społeczeństwo musimy to wyzwanie zaadresować.

Nie patrzę na to, że mi nie wyszło z beaconami w kategoriach rozczarowania, bo mimo biznesowej porażki, to pozwoliło mi uświadomić sobie ten problem. Twórcom technologii nikt na ręce nie patrzy. Do niedawna nawet legislatorzy nie dostrzegali ryzyka. Dla jasności – twórcy mogą mieć dobre intencje, a nam takie przyświecały, kiedy tworzyliśmy technologię precyzyjnej lokalizacji w zamkniętych pomieszczeniach, ale potem te ich wynalazki mogą być szkodliwe. Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to wtedy beacony wydawały mi się piękną ideą, która pozwoli wprowadzić inteligencję aplikacji na zupełnie inny poziom. Wydawało nam się, że to zbieranie danych o ludziach może być dobrze wykorzystane, ale widząc, co dziś się robi z danymi, jak są wykorzystywane do profilowania ludzi, ich śledzenia, to gdy wyobrażam sobie, że dzieje się to w świecie rzeczywistym, to nie mam wątpliwości, iż to był cholernie zły pomysł. Tylko wtedy nie byliśmy tego świadomi. Mieliśmy dobre intencje, ale to mogło skończyć się naprawdę źle, więc suma summarum dobrze, że nic z tego nie wyszło. 

Rozgrzeszasz się? 

Rozgrzeszam twórców, bo jestem jednym z nich. Siedząc w kreatywnym tyglu, ma się trochę klapki na oczach. Bywa się odciętym na zewnętrzne argumenty, bo za bardzo skupiasz się na aspekcie technologicznym, a zupełnie zapominasz o tym społecznym, ludzkim. Oczywiście nie odkrywam tu żadnej Ameryki. Te dzwony w kontekście różnych technologii biją od dawna, wszyscy to słyszymy i mamy to gdzieś.

Teraz bijesz w dzwony i ostrzegasz przed metaverse? Tak odczytuję twój facebookowy manifest. 

Tak to odbierasz? Bez przesady! Nie wierzę, że to będzie miało jakikolwiek wpływ, bo ile osób to mogło przeczytać? Ty, ja, moja mama (śmiech). 

Nie bądź taki skromny! Zebrałeś z 200 lajków, trochę komentarzy. Teraz o tym rozmawiamy. Jest ferment.

Jakbym wrzucił jakiegoś głupiego mema z fekalistycznym kontekstem, to miałbym sto razy więcej. Czego to miałoby dowodzić? Ty widzisz ferment, ja natomiast coś przeciwnego. Niewielu problem interesuje, szczególnie jeśli da się zarobić. Nie mam złudzeń, że nagle się obudzimy. Zrobimy kolejny raz to samo. Uwierzymy w iluzję metawersum, którą ktoś nam znowu sprzedaje, oszukując ludzi, że oto mamy coś przełomowego, coś, czego od zawsze potrzebowali.

I ty, troszkę nawrócony boomer, mówisz: uważajcie, bo to się skończy źle! 

Tak, ale widzę też plusy. Kocham technologie i uważam, że to, co się dzieje z metawersum rozumianym dziś jako VR, jest absolutnie fantastyczne i niezwykle pociągające. Tak bardzo, że chce się w to wsadzić ręce i pobrudzić. Ale z drugiej strony widzę też ciemną stronę i to, do czego nas to prowadzi.

Do czego?

To będzie długa opowieść. Masz czas?

Dawaj!

To od początku. Rozwój naszej cywilizacji miał raczej jasny kierunek: coraz mniej ubóstwa, nierówności, a coraz więcej egalitaryzmu, empatii. Do tego walka z wykluczeniem, rasizmem. Owszem, nie wszystko to udało się zrealizować, ale ogólnie wydawało się, że idziemy w kierunku świata bardziej sprawiedliwego, równiejszego i trochę mniej materialistycznego. Branża technologiczna działała w podobnym duchu, co też przyniosło jej spektakularny sukces. A teraz jedna po drugiej powstają idee i technologie, które zaprzeczają tym ewolucyjnym osiągnięciom.

Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

Metaverse temu zaprzecza?

To, co jest projektowane i czasami wdrażane np. w świecie Robloxa, ma okropnie wypaczone fundamenty społeczne. Jest elitarne, a nie egalitarne. Jego kwintesencją nie jest otwartość, dostępność czy szeroko rozumiane równouprawnienie. To karykatura wartości, które zbudowały to, co w naszym świecie dobre. To będzie świat, w którym wiele drzwi pozostanie dla większości graczy zamkniętych. Nie kupiłeś "tego NFT" za milion złotych – sorry, tu nie wejdziesz. Nie jesteś zamożny? Trudno, nie kupisz sobie nowej twarzy za kolejny milion. Bez pieniędzy będziesz tam nikim.

W rzeczywistym świecie biedny też nie wejdzie do elitarnego klubu milionerów i też większość drzwi świata bogatych jest dla niego zamkniętych. 

Tak, ale nie boli mnie aż tak to, że w marinie w Monako stoją setki jachtów należących do miliarderów i ja na te jachty nigdy nie wsiądę. Z metaverse jest inaczej, bo raczej będzie dotyczył wszystkich, do tego w przeogromnej skali społecznej. To ma być przecież kolejna wersja internetu. Jego założeniem była równość oraz dostępność i choć widzimy dziś, że to nie do końca działa, bo tworzą się choćby bańki informacyjne czy potężne monopole, to w metaverse będzie to jeszcze bardziej widoczne i w nieporównywalnie większej skali. W świecie realnym nie wszystko da się skomercjalizować, a w metaverse już tak. Tam nawet za oddychanie będziemy płacić. To, co nam się szykuje, wygląda dla mnie jak mokry sen socjopaty owładniętego dodatkowo manią zarabiania pieniędzy – na wszystkich i wszystkim.

Czyli metaverse dodatkowo zepsuje nam świat i uprzykrzy życie?

Jest takie, dość duże ryzyko. Kierunek, który jest dziś wyznaczany, jest przerażający, bo buduje świat potężnych, jeszcze większych niż obecnie nierówności. Wyobraź sobie miasto, w którym większość drzwi dla średniaków i biedaków będzie pozamykana; gdzie każdy park, każdy oddech powietrza, łyk wody czy inny aspekt funkcjonowania jest wyceniony i za który trzeba zapłacić. To będzie miejsce, do którego większość nigdy nie będzie miała dostępu, bo nigdy nie zarobi na otwarcie tych drzwi, ale będzie płacić za samo uczestnictwo, patrzenie na ten wirtualny park zza siatki. Takie ma być metawersum. Taki świat szykujemy naszym dzieciom. Patrzymy na to z uśmiechem i bijemy brawo Zuckerbergowi, kiedy przedstawia nam wizję tego, że wszyscy siedzą w goglach zanurzeni w metaverse. Komuś naprawdę się to podoba i tego chce?

50 lat temu też nikt sobie nie wyobrażał, że wszyscy będziemy siedzieć przy jednym stole i scrollować ekrany smartfonów.

Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

Ale tak się stało i co? Wyciągamy z tego wnioski? Czy uważamy, że tak jest spoko?

Mówię o tym, że to, co nas dziś dziwi, wydaje się absurdalne, za 30 lat może być zupełnie naturalne.

I pewnie tak będzie. Oby tylko nie w tych goglach, choć na pewno rozwój technologii mocno je zminiaturyzuje.

No właśnie. Będą siedzieć przy stole, ale nie w potężnych goglach, tylko z soczewką w oku albo chipem w głowie, który jednym pstryknięciem będzie przenosił do metawersum.

Pytanie tylko, czy tego chcemy? I dokąd doprowadzi nas rozwój tej technologii cyfrowej, którą tak usilnie nam się wciska? Brakuje mi rozliczania projektów pod względem tego, jak mogą zmienić nasze życie, świat. Krytycznego myślenia. To, że coś się przebija do mainstreamu, wcale nie musi znaczyć, że to dobry kierunek. Bo to, że coś się przebiło, znaczy tylko to, że ktoś włożył w to odpowiednio dużo energii i pieniędzy, a prawdziwe koszty, szczególnie te społeczne, poznamy w przyszłości.

A ty mówisz, że to niebezpieczny kierunek, choć metaverse nawet nie jest gotowy.

Polemizowałbym. Metaverse to na pewno nie tylko gogle VR. Widzimy, jak funkcjonuje jego dzisiejsza implementacja – gra Roblox, która jest społecznym eksperymentem w gigantycznej skali i która choć ma też swoje plusy, to jest przede wszystkim metamaszyną do wysysania z dzieci i młodzieży kasy. Rozumiem, że każdy biznes musi zarabiać, ale tutaj ekonomia świata stara się eksploatować nasze słabości w możliwie jak najbardziej skuteczny, nieustający, merkantylny, całkowicie zautomatyzowany sposób. Zdecydowanie wolałem model, w którym raz kupuje się produkt, a po drugiej stronie ekranu nie siedzi 1000-osobowy zespół ekspertów wyspecjalizowanych w dopaminowych pętlach nawykowych.

Ale tak działa kapitalizm. Ma maksymalizować zyski. Skoro więc można zarabiać cały czas bez pracy, to po co się ograniczać? 

Nawet bardziej niż to martwi mnie, że to zarabianie odbywa się kosztem naszych najbardziej prymitywnych słabości. Szczególnie w przypadku dzieci. Są łechtane dopaminą, kiedy coś w tym świecie kupują. Budują swój status poprzez wirtualne przedmioty kupowane za kasę rodziców. Tyle że w tym świecie bez pieniędzy nie istniejesz.

I czego to ich uczy?

Tego, że kasa jest najważniejsza, a konsumpcja nie ma ograniczeń. Uczymy ich, że świat nie ma granic wzrostu i barier, choć przecież takie są. Prawdziwe zasoby, przede wszystkim biosfera, nie są ograniczone. Zapominamy o tym i boję się, że to tylko przyśpieszy wszystkie negatywne procesy, które zbliżają nas do eksploatacji planety i katastrofy klimatycznej.

A poza tym to legitymizuje świat, w którym ogromne nierówności są nie tylko okey, ale stają się wręcz jego fundamentem. A te różnice w metawersum będą trudne do wyobrażenia, szczególnie od strony emocjonalnej. To, że w prawdziwym życiu nie stać nas na jacht, jakoś przebolejemy, ale jak w metaverse nie będzie nas stać na t-shirt, który nosi nasz klasowy idol, to będzie dużo bardziej bolesne. Obawiam się, że metaverse to ślepa uliczka rozwoju naszej cywilizacji. Czasem ewolucja tak działa, że prowadzi w ślepe uliczki, które prowadzą nie do rozkwitu, lecz przepaści.

Dzisiaj zdajemy sobie sprawę, że kapitalizm nie jest systemem bez wad. Nadal nie mamy lepszego pomysłu, ale na pewno przyszłość nie powinna być budowana na jego najgorszych cechach. Metaverse i internet przyszłości, który nam rysują techno-krypto-bros, to dla mnie emancypacja najbardziej potwornej wersji kapitalizmu, wręcz jego aberracji. A może to po prostu zwykła utopia, na którą cywilizacja co jakiś czas próbuje zboczyć? Nie wiem, ale na pewno te innowacje wpłyną na każdego, na świat rzeczywisty, a więc także na przeciwników zmian.

Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

Ale dlaczego metaverse jest taką ślepą uliczką?

Każda technologia może nią być, bo każda prędzej czy później może być wykorzystana w zły sposób. Dlatego już w momencie jej tworzenia trzeba się zastanowić, do czego mogą użyć jej źli aktorzy i co może pójść nie tak? Dopiero niedawno zrozumieliśmy, jak fundamentalnie źle wykorzystano media społecznościowe w kontekście walki politycznej. A to zaledwie czubek góry lodowej. Nowe technologie, które miały łączyć ludzi, okazują się narzędziem do ich polaryzacji, jakiej cywilizacja jeszcze nie widziała. Trudno niestety nie dostrzec trendu: każda odpowiednio bardziej zaawansowana technologia, poza wniesieniem istotnych wartości, dodaje nam coraz groźniejsze problemy. Mam ten komfort, że znałem świat przed smartfonami. Nie jestem przekonany, czy to był gorszy świat. W ogóle kwestia jakości życia, rozumianej jako szczęśliwe życie, nie musi wcale stać w jednej kolejce z rewolucjami technologicznymi. Osobiście uważam, że mieszanie tych dwóch pojęć jest irracjonalne. Ktoś, kto wierzy, że więcej technologii daje więcej szczęścia, jest po prostu ignorantem, który nie widział na oczy ani jednego badania.

Oczywiście nie wiemy, co będzie w przyszłości, ale w przypadku metawersum są pewne znaki, że wiele może pójść nie tak. Spójrz, co wspomniane media społecznościowe zrobiły naszym dzieciom. Ich zakłamanie, fałsz, wypaczenie wartości są już nie tylko łatwo dostrzegalne w różnych metrykach, ale i dobrze zbadane. Widzimy, jak na naszych oczach siada kondycja psychiczna młodych ludzi, jak wielu z nich jest sfrustrowanych, jak spadła im samoocena, ilu ma depresje, ilu próby samobójcze. A Instagram czy TikTok to dopiero przygrywka do tego, co będzie się działo w metawersum. Nikt się nie oprze takiej ilości dopaminy, kiedy atakowane będą nasze wszystkie zmysły. Najbardziej rewolucyjna cecha wirtualnej rzeczywistości, czyli tzw. pełne zanurzenie, może stać się jej największym przekleństwem. Całkowite odklejenie od "tu i teraz", czyli rzeczywistości, dla naszego zdrowia psychicznego może skończyć się fatalnie.

To co robić?

Przede wszystkim rozważyć wdrożenie cyfrowej higieny i dużo o tym mówić w kręgach swoich znajomych. Sam korzystam z komputera tylko wtedy, kiedy muszę. Zrezygnowałem z Netfliksa. Dbam o mój czas w świecie analogowym. Tak samo próbuję wychowywać swoją córkę.

I jak idzie?

Mieliśmy pewne zasady, ale ta strategia wychowania całkowicie padła w czasie pandemii, bo trudno było zachować sensowny umiar. Nie jest to łatwe. Wielu rodziców stoi w rozkroku. Nie można przecież totalnie izolować dzieci od technologii, bo one tam nawiązują relacje społeczne. Podwórka i trzepaki już nie istnieją, ale nie można puścić wszystkiego samopas, bo szczególnie u małych dzieci, które nabywają istotnych kompetencji tylko w określonych okienkach rozwojowych, skończy się to fatalnie. Jak raz przegapią takie okienko, zastępując je ekranem, to już tego nie nadrobią. Ewolucja nie zdąży nas przygotować, ona aż tak szybko nie działa. Nasze organizmy, a szczególnie mózgi, przystosowane są do życia, jakie wiedliśmy dziesiątki tysięcy lat temu. Dzisiaj niewiele elementów naszej rzeczywistości przypomina tamte czasy. Osobiście zgadzam się z tezą, że płacimy za to poczuciem szczęścia, a w zasadzie jego brakiem lub niemożliwością utrzymania w czasie. A nieszczęśliwe dzieci nie naprawią nam cywilizacji.

Wielu rodziców się nie zgodzi i powie: nie można dzieciom blokować dostępu do technologii, bo one tak będą żyły w przyszłości. Ograniczając je, ograniczasz ich rozwój!

To częsty argument. Zresztą rodzice często się chwalą: zobacz, moje dziecko jest takie natywne technologicznie. Świetnie obsługuje smartfona. A tak naprawdę jedyne, co potrafi, to tapać i scrollować ekran. Wystarczy zmienić układ ikonek i już się gubi. Korzystanie z tak superprostego, intuicyjnego urządzenia, jakim jest smartfon, naprawdę nie uczy niczego poza prostymi odruchami. A w zamian dzieci tracą wiele umiejętności, dzięki którym nasz gatunek zaszedł tak daleko: umiejętność czytania, skupienia, rozwiązywania problemów, krytycznego myślenia. Oglądanie obrazków i wideo samo w sobie nie jest złe, ale jeśli będzie stanowiło główny interfejs relacji z rzeczywistością, to trudno sobie wyobrazić mądrą przyszłość.

To co w zamian? 

Nie chodzi o banowanie czy ignorowanie. Rozwiązaniem może być wspomniana higiena, czyli słuchanie tego, co mówią naukowcy i rozsądne, strategiczne balansowanie i bilansowanie. Skoro dziecko korzysta ze smartfona, to niech w równowadze rysuje czy maluje prawdziwymi kredkami na papierze. Niech czasem gra w analogowe gry i czyta książki na papierze. A przede wszystkim niech więcej czasu spędza ze swoimi rówieśnikami bez obecności smartfona czy innego komputera. Musi też znaleźć czas na nicnierobienie, bo "nuda" jest jedną z ważniejszych fizjologicznych potrzeb naszych mózgów, niezwykle ostatnio zapomniana – zalana nadmiarem bodźców.

Nie zapominajmy, że ten sam problem, choć z mniejszymi konsekwencjami, dotyczy także nas – dorosłych. Trudno przekonywać do czegoś nasze dzieci, jeśli sami nie świecimy przykładem czy jesteśmy po prostu przebodźcowani i sfrustrowani.

Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

A szerzej? Co możemy zrobić z technologiami już na poziomie rządów, państw?

Przede wszystkim musimy przemyśleć sposób interakcji produktów cyfrowych z naszymi mózgami, a co za tym idzie, pryncypia tworzenia aplikacji. Dziś jest tak, że leżący na kanapie telefon cały czas wysyła nam komunikaty, mówi: weź mnie, przeglądaj, używaj! Walczy o naszą atencję. A teraz popatrz na młotek, który leży w skrzynce z narzędziami. Też jest bardzo użyteczny, ale leży grzecznie w schowku do momentu, aż będzie potrzebny. Nie wysyła powiadomień: weź mnie i wbij wreszcie jakiś gwóźdź! Musimy więc zmienić to, jak te urządzenia postrzegamy. Jeśli będziemy ich używać jako narzędzi do konkretnych celów, to wszystko będzie w porządku. Smartfona możemy przecież używać tylko wtedy, kiedy chcemy wykorzystać go do komunikacji. Nie potrzebujemy tysięcy powiadomień o nieistotnych rzeczach dziennie.

Tylko te tysiące powiadomień to pieniądze, a firmy rządzą się żądzą zysku. Będą je wysyłać, bo chcą naszej uwagi, czyli nam coś sprzedać. 

No właśnie, czy to nas pociesza i uspokaja? Bo mnie martwi. Więcej zysków oznacza jeszcze lepszą optymalizację, skuteczniejszą Sztuczną Inteligencję, która jeszcze efektywniej wykryje luki w naszej świadomości. Większość powiadomień dostajemy tylko po to, żeby zwiększyć czas użytkowania aplikacji, co przekłada się na większe zyski twórców. W sumie, mówiąc brutalnie, można na nas patrzeć jak na obiekt eksploatacji czy uprawy. Płacimy swoją atencją, a czas jest jedną z niewielu rzeczy, których nie odkupimy.

Całe szczęście ta gorączka złota dobiega końca – przynajmniej w starym internecie, bo nowy stworzy zupełnie nowe zagrożenia, za którymi nadal będziemy się spóźniać. Coraz więcej legislatorów w różnych miejscach świata zaczęła czytać badania i dostrzegać problem. Aby okiełznać chciwość twórców i wady systemu, trzeba sięgnąć po aparat legislacyjny. Może to część czytelników zaboli, ale jednak wszystkie ważne technologie, które przyczyniły się do rozwoju cywilizacji i dzisiaj kształtują nasze funkcjonowanie, budują nasz świat, są mniej lub bardziej uregulowane. Coś musi ograniczać zapędy i patrzeć nam na ręce. Nie możemy zdawać się na losowość, szczególnie tam, gdzie wiemy, że szkodzi to milionom ludzi.

Już słyszę zgrzytanie zębów wolnorynkowców.

Trochę się tego obawiam. Pewnie kilka osób się wkurzy, ale jeśli ludzie są rozsądni, to nie mogą wszystkiego zostawiać teorii ewolucji, bo to zawsze oznacza wysokie koszty organiczne, w tym wypadku ludzkie. Jednym z osiągnięć naszej cywilizacji jest system prawny, który stara się ograniczać pewne wolności dla większego wspólnego dobra. Nie potrafię znaleźć argumentu, dlaczego akurat nowe technologie miałyby być z tego paradygmatu wyłączone.

Wielu przedsiębiorców się oburzy.

Tak, sam przecież jestem przedsiębiorcą, ale daj nam pełną wolność, a stworzymy niewolnictwo. Wiem, że wiele środowisk ma hasła związane z wolnością gospodarczą na sztandarach, ale to jest groźne. Trzeba być, za przeproszeniem, idiotą, żeby wierzyć w to, że rynek sam się wyreguluje. Nic tak mocno go nie kształtuje jak kapitał – w szczególności w czasach, kiedy jest go tak dużo.

Czyli regulacje?

Tak, ale moja wątpliwość może wynikać z faktu, że legislacja zawsze jest co najmniej jeden krok za technologią. Jej reaktywność z zasady nie stara się przewidzieć przyszłych problemów. Z jednej strony to dobrze, bo w ten sposób nie ogranicza innowacji, z drugiej obawiam się skutków opóźnień. Raczej wejdziemy do tej ślepej uliczki, a potem dużym kosztem będziemy z niej zawracać. Ale boję się, że i to może się nie udać. Jestem pesymistyczny, bo do tej pory w historii cywilizacji było tak, że powrót, ten twardy reset, zawsze był kosztowny, choć oczywiście przywracał porządek.

Jednak teraz przy metawersum odrywamy się od rzeczywistego świata i wchodzimy w świat cyfrowy. Nie wiadomo, czy ta reguła będzie tam działała. Jeśli tam nie będzie impulsów do resetów, to ludzkość może źle skończyć. Dosyć dobrze widać to dzisiaj, chwilę po potężnym resecie krypto. Wyparowało ponad bilion dolarów wartości. Co robią twórcy tych technologii? Po kilku dniach żałoby uruchamiają miliardy dolarów w swoich celowych funduszach, finansując nowe cudowne projekty obiecujące jeszcze więcej z jeszcze większego niczego. Gruby zakład. Już nie jest ważne, że rynek skorygował wartość, postarajmy się zagłuszyć jego sprawczy głos kasą i hiperaktywnością.

Fot. shutterstock.com/is.a.bella
Fot. is.a.bella / Shutterstock.com

Czy czegoś się z tego kryzysu nauczymy? Nie sądzę. Trudno przewidzieć, co z tego makroekonomicznego eksperymentu wyniknie. Mogę jedynie wierzyć mądrym ludziom, którzy twierdzą, że ekonomia zawsze rządzi się tymi samymi, starymi, zasadami. W latach 90. też słyszałem, że budujemy nową ekonomię i wartość czy zysk nie są istotne. Niestety ten miraż boleśnie rozpłynął się przed moimi oczami w 2001 roku.

Bardzo mało optymistyczna jest ta wizja

Kiedy widzisz, że ktoś chce się stać Bogiem metawersum, stworzyć superpaństwo z supergospodarką, trudno być optymistą. Jeśli ta wizja Zuckerberga się ziści, to będzie twórcą nowego wszechświata, super-Bogiem, który zarabia na wszystkim, nawet na wirtualnym powietrzu. To mnie najbardziej boli, że ta technologia może mieć bardzo negatywny wpływ na świat rzeczywisty, bo zawsze wcześniej czy później tak się dzieje. Spróbuj dzisiaj żyć w San Francisco, jeśli nie jesteś kimś ze świata IT.

Nie mam wątpliwości, że tak też będzie z metawersum. Mając doświadczenia z przeszłości, możemy go zmienić, ale wolimy bezkrytycznie się temu przyglądać i podziwiać zalety. Jest wiele dystopijnych filmów SF, które dosyć dobrze odgadły teraźniejszość. Mam nadzieję, że ich dalsza część będzie dla nas choć trochę do zniesienia.

Ale mam też coś optymistycznego, chcesz?

Poproszę. 

Optymistyczne jest to, że ja tu dziś zupełnie świadomie przejaskrawiam także dlatego, żeby te zagrożenia wybrzmiały. Historia rozwoju cywilizacji uczy, że ludzkość zawsze jakimś cudem znajduje sensowne wyjście z każdego kryzysu. Bez eksperymentowania i popełniania błędów nie da się nic sensownego zrobić – innowacji nie da się zadekretować.

Jestem zwolennikiem technologii i innowacji, ale trzeba je krytykować, surowo oceniać i pilnować, aby się nie wynaturzały. Wtedy zyskamy szansę, poznamy wady i ich nie wdrożymy. Tak jak tych moich beaconów.

Zdjęcie tytułowe: A. Solano / Shutterstock.com

DATA: 2.06.2022