Niewidzialna połowa technologicznego świata. Jak bez kobiet czeka nas techaberracja

To nie będzie kolejny artykuł tylko o tym, że potrzeba więcej kobiet w technologiach. To tekst o tym, że przez ten brak nie powstają tak dobre technologiczne usługi i produkty, jak mogłyby. Nie powstają, bo ich tworzenie wciąż jest dostosowane jedynie dla męskiej połowy świata. I jeżeli nic się nie zmieni, to techbrachole umeblują nam też metaverse.

Niewidzialna połowa świata. Bez kobiet czeka nas techaberracja

Na pierwszy rzut oka nie jest tak źle. A przynajmniej na statystyczny rzut oka. Najnowsze dane Eurostatu pokazują, że w Polsce (szczególnie tej centralnej) mamy jeden z najwyższych odsetków kobiet w branżach związanych z nauką i technologią. W całej Unii już 52 proc. pracowników tych branż stanowią kobiety i to jest ogromy wzrost. Dziesięć lat wcześniej ten odsetek wynosił 26 proc. Na tym tle Polska wypada naprawdę świetnie. W województwach łódzkim i świętokrzyskim odsetek kobiet w tych naukowo-technicznych zawodach wynosi 60 proc. W reszcie kraju waha się od 52,5 do 60 proc., czyli praktycznie wszędzie jest powyżej średniej unijnej.

Skoro jest tak świetnie, to po co w ogóle zajmować się tematem? Bo statystyki te nie pokazują kluczowego aspektu, który widać po zawężeniu horyzontu: czy i ile jest kobiet w samych tylko firmach informatycznych oraz ile z nich działa na stanowiskach badawczych i menedżerskich? Bo to one mają decydujący wpływ nie tylko na pozycję samych kobiet, ale przede wszystkim na to, czy produkty i usługi technologiczne, jakie dostajemy, są dopasowane do potrzeb konsumentek.

Niestety, wystarczy sięgnąć po dane mniej statystyczne, a bardziej faktyczne, aby zobaczyć, jak wygląda udział kobiet w rolach kluczowych dla świata technologii. W Polsce na pięciu informatyków przypada... jedna informatyczka, co jest jednym z niższych wskaźników w całej Unii. Jak wyliczyła specjalizująca się w rekrutacji IT firma HRS-IT, dało nam to... 24. miejsce w UE.

Słabo. Ale także w Europie, a nawet w Stanach wcale nie jest dużo lepiej. W Unii średnia zatrudnienia informatyczek to 19 proc. całego rynku. W Stanach jest ich już więcej, bo, jak podaje Gartner, 31 proc. Ale cóż z tego, gdy wciąż ich awans jest rzadkością. Według raportu firmy prawniczej Fenwick & West pod koniec 2020 roku na 150 największych pod względem przychodów firm Doliny Krzemowej tylko 4,8 proc. miało u swoich sterów kobiety.

I niestety nic nie wskazuje, by szykowała się tu nagła rewolucja. A powinno na tym zależeć wszystkim, bo różnorodność w tworzeniu technologii to ich też lepsza jakość, bardziej dopasowane usługi i innowacyjne produkty. I mamy na to dowody!

FemOczywistość

Barbara Klaudel jest finalistką tegorocznej edycji konkursu "25 under 25" organizowanego przez Forbes i McKinsey. Pracuje w Orange w zespole zajmującym się detekcją anomalii logów. Prowadzi też własny startup MIDAS zajmujący się opracowywaniem oprogramowania do budowy i zarządzania zbiorami danych medycznychw. Co więcej jeszcze podczas studiów stworzyła system do diagnostyki złośliwości guzów nerek na podstawie obrazów z badania tomograficznego. Pytam ją, czy w młodszym pokoleniu temat obecności kobiet w technologiach w ogóle jest jeszcze jakimś tematem, czy to już rozumie się samo przez siebie? Przez chwilę się zastanawia. – Niech odpowiedzią będzie to, że w grupie badawczej, w jakiej działam, a która liczy około 7 osób (bo czasem ktoś dochodzi, ktoś odpada), jestem jedyną kobietą. Jestem też jedyna w moim startupie. Na studiach z inżynierii biomedycznej na Politechnice Gdańskiej zazwyczaj byłam jedyna w grupach. W pracy w Orange zespoły są już bardziej zróżnicowane, takie 50/50, ale to chyba wciąż jest wyjątkowa sytuacja – mówi młoda analityczka algorytmów.

Jej koleżanka z zespołu Marzena Ołubek z Orange Innovation najchętniej opowiadałaby o swojej pasji. Czyli o tym, jak uczy algorytmy machinelearningowe tak kategoryzować logi, aby zapobiegać awariom w sieci oraz o tym, jak dawne plany pracy w finansach choćby nad modelowaniem ryzyka kredytowego zamieniała na – jak zapewnia – znacznie bardziej fascynującą AI w telekomunikacji. Ale i tak od sytuacji kobiet w takiej pracy nie potrafi uciec.

– To jest dla mnie oczywista oczywistość, że muszą nad tymi procesami pracować tak mężczyźni, jak i kobiety. Nie da się tworzyć technologii przyjaznych dla wszystkich, gdy połowa populacji jest wykluczona z ich projektowania. Różnorodność jest potrzebna i to w każdym projekcie. I owszem, jest już więcej kobiet, ale nadal jest nas za mało – podkreśla Ołubek i dodaje, że dlatego działa także jako ambasadorka programu WłączOne prowadzonego przez Orange Polska.

Jowita Michalska, prezeska Singularity University Warsaw Chapter i menadżerka z ponad 20-letnim doświadczeniem głównie w branży ICT i energetyce, pytana o to samo głośno wzdycha. – Już czasem nie mam siły rozmawiać na ten temat. Nie, żeby to nie było ważne. Ale ile lat można ciągle tłuc i tłumaczyć, zresztą także kobietom, jak ważna jest ich aktywna obecność i praca w świecie technologii. Wzdycham, bo dziś już widzę wyraźnie: to nie o technologie chodzi, to nie one odstraszają czy są problemem. Wszystko rozbija się o psychologiczne bariery. Nawet w tych młodszych pokoleniach, gdzie wydawać by się mogło, że nie powinno być już z tym problemu – podkreśla Michalska.

Brachole z Doliny

Jak to rozbijanie się wygląda, najwyraźniej widać w sercu technologicznego świata, czyli w samej Dolinie Krzemowej. Owszem, na zewnątrz jest ona pełna opowieści o tym, jak ważna jest równość, inkluzywność i feminizm, ale gdy zeskrobie się trochę te gładkie hasła, to objawia się świat opisywany choćby przez Emily Chang, dziennikarkę Bloomberga, w książce "Brotopia". Świat, w którym kobiety są może nie tyle obywatelami, ale na pewno pracownikami drugiej kategorii. Szczególnie, gdy jako inżynierki i startuperki chcą piąć się po drabinie kariery.

Jak ta druga kategoria wygląda? Przykład: pewien inwestor miał zwyczaj wysłuchiwać prezentacji startupów podczas imprez na swoim ranczu, siedząc w jacuzzi. Z jakiegoś powodu wysłuchiwał znacznie więcej prezentacji mężczyzn niż kobiet. Może dlatego, że jednak kobietom nieszczególnie podobał się pomysł obnażania, byleby dostać zastrzyk gotówki.

Efekt takiego podejścia podszytego mniej lub bardziej ukrywaną mizoginią widać choćby w dorocznych raportach na temat różnorodności publikowanych przez Amazon, Google i Apple. Owszem, pokazują one przyrost liczby kobiet (42 proc. pracowników tzw. GAFAM, czyli Google, Apple, Facebook, Amazon i Microsoft to kobiety), ale niekoniecznie pełniących funkcje kierownicze. A już w funduszach typu venture capital kobiety wciąż pozostają zdominowane przez mężczyzn.

Więcej kobiet na stanowiskach kierowniczych można znaleźć w tych firmach technologicznych, które są notowane na giełdzie. Te największe, globalnie znane spółki faktycznie w ostatnich latach stały się miejscami wielu naprawdę spektakularnych karier kobiet. Niektóre z nich stały się wręcz światowymi symbolami różnych oblicz feminizmu.

W 2008 roku po kilku latach bardzo owocnej pracy w Google do Facebooka jako dyrektorka operacyjna przeszła Sheryl Sandberg. Rok później dyrektorką generalną Xerox została Ursula Burns. W 2012 roku po długiej karierze w Google stanowisko dyrektorki generalnej Yahoo objęła Marrisa Mayer. W tym samym roku za sterami IBM stanęła Ginny Rometty. W 2013 roku Microsoft mianował Amy Hood szefową finansów. Od 2014 roku współdyrektorką generalną w Oracle jest Safra Catz, a w 2015 roku Google zatrudnił na takie samo stanowisko Ruth Porat.

fot.Kit8.net

Jednak choć miały tak wysokie stanowiska, to i tak nie jest tajemnicą, że co i raz dalej napotykają problemy. Wcale nierzadkie są skandale – takie jak ten, gdy Vijaya Gadde, główna prawniczka Twittera, stała się ofiarą mobbingu, a Françoise Brougher, była dyrektorka operacyjna Pinteresta, pozwała swojego pracodawcę za dyskryminację. Dziś na powyższej liście pozostały jedynie Catz, Hood i Porat.

Nawet Sandberg mająca niezwykle silną pozycję w Facebooku, w świecie technologii i nawet w Waszyngtonie jako bardzo sprawna lobbystka, 1 czerwca ogłosiła, że odchodzi z Mety (jak od ubiegłego roku nazywa się Facebook). Oficjalny powód nie został ujawniony, ale nie jest specjalną tajemnicą, że od kilku lat trwało jej coraz poważniejsze odsuwanie od najbardziej krytycznych zadań w Facebooku. I wreszcie ta menadżerka, która wsławiła się głośną książką "Włącz się" ("Lean In") o tym, jak kobiety powinny walczyć o pozycję w świecie biznesu i technologii, ogłosiła, że odchodzi, by zająć się życiem prywatnym i prowadzeniem działań filantropijnych.

– Także u nas w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej możemy wymieniać kobiety na całkiem wysokich stanowiskach w świecie technologii. Tyle że jednak samo to, że możemy je wymieniać, to efekt tego, że są widoczne, bo są wyjątkami. A powinno być przecież odwrotnie. Powinny być nudną i powszechną normą – podkreśla Michalska.

Jest już za to powszechna świadomość ciągle wiszącego nad kobietami w technologiach, nie takiego wcale wirtualnego, szklanego sufitu. Dlatego w 2018 roku Kalifornia uchwaliła prawo wymagające od spółek giełdowych posiadania w zarządzie przynajmniej jednej kobiety. Te właśnie przepisy doprowadziły do tego, że dzisiaj mamy tam całkiem sporo kobiet. Tyle że w maju tego roku sędzia z Kalifornii uchylił tę ustawę. Owszem, władze stanowe zapowiedziały, że wniosą odwołanie od wyroku, ale widać, że takie ustawodawstwo budzi spore opory.

Z pewnością będą one też przy podobnych przepisach, które właśnie szykuje Unia Europejska. Parlament Europejski ogłosił przed kilkoma dniami, że ma gotowy projekt ustawy o limitach zatrudnienia kobiet w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych w UE. Ustawa ma zobowiązać wszystkie kraje członkowskie do obsadzenia kobietami do połowy 2026 r. przynajmniej 40 proc. stanowisk niewykonawczych w tych radach albo 33 proc. stanowisk wykonawczych i niewykonawczych. Obecnie zaledwie 9 krajów Unii ma krajowe przepisy zrównujące mężczyzn i kobiety w radach nadzorczych. Zaś według danych Europejskiego Instytutu Równości Płci (EIGE) udział kobiet w tych radach w największych spółek zwiększył się wprawdzie z 11,9 proc. w 2020 r. do 31,3 proc. obecnie, ale nadal jest za mały. Przepisy te mają oczywiście dotyczyć nie tylko firm technologicznych, ale je też dotkną. 

– Wcale nie jestem przekonana, że takie przepisy faktycznie rozwiążą tu jakiekolwiek problemy. Przecież żadna ekspertka, żadna menadżerka nie chce pracy i pozycji tylko dlatego, by wypełnić wymogi dotyczące parytetów. Jeżeli faktycznie chcemy, aby kobiet było więcej, to musimy sięgnąć głębiej do źródeł problemu – podkreśla Michalska. 

Babcie inżynierki

To nie jest tak, że kobiety są tak technologiami wystraszone, że automatycznie odrzucają pracę i edukację w tym kierunku. Gdyby tak było, to nie obserwowaliśmy sporego zrywu już wśród dorosłych mających wykształcenie i doświadczenie zawodowe, by nagle odwrócić swoje życie i wejść do świata IT. Jak duża jest skala tego zjawiska, pokazuje tegoroczne badanie No Fluff Jobs "Kobiety w IT". Według niego aż 55 proc. respondentek, które trafiły do świata IT, zdobywało wiedzę poza studiami informatycznymi, czyli dokształciło się (czy wręcz całkiem wykształciło) w tym kierunku już na własną rękę.

– Faktycznie brakuje impulsu już na początku edukacji. Pracuję w mojej fundacji z młodymi kobietami mającymi trudne dzieciństwo, z rozbitych domów, z domów dziecka. I wiesz co? One ciągle wysłuchiwały w kolejnych szkołach: nie wychylaj się, zdobądź jakiś dobry, utarty zawód jak fryzjerka czy kasjerka. A przecież zaraz nie będzie pracy dla tych kasjerek, bo zastąpią je automaty... Oczywiście może się wydawać, że to takie skrajne historie. Ale podobne umniejszanie, przekonywanie, że jak dziewczynka, to automatycznie ma talenty społeczne i humanistyczne, wciąż jest w naszym społeczeństwie – opowiada Jowita Michalska.

Co najlepiej działa na przyciągnięcie kobiet do technologii? Kobiece wzorce. Badanie International Finance Corporation z 2019 roku wykazało, że 38 proc. kobiet wskazało... brak kobiet w branży technologicznej jako czynnik zniechęcający je do wejścia do sektora. Co więcej, tylko jedna piąta kobiet pracujących w tym sektorze była zachęcana przez kobiece wzory do naśladowania.

Gdy dziewczynka już w procesie dorastania widzi wzorce przekonujące, że technologie są jak najbardziej otwarte na kobiety, to jest większa szansa, że wyrośnie potem taka Barbara Klaudel (finalistka konkursu "25 Under 25"). Ona sama przyznaje, że pójście w tym kierunku było naturalne. – Moi obaj dziadkowie i obie babcie mają inżynierskie wykształcenie, więc nawet nie przyszłoby mi do głowy, że jako kobieta mogłabym nie pasować do takiej nauki i takiej kariery – mówi z ogromną pewnością siebie. 

fot. DaisyArtDecor/Shutterstock

Tyle że takiej pewności wciąż brakuje zastępom kobiet. Obserwuje to od lat, bo i na swoim pokoleniu, i teraz w pokoleniu własnych córek, Izabella Krzemińska z Orange. Krzemińska pracuje nad fascynującym projektem algorytmu badającego osobowość użytkownika na podstawie danych z jego telefonu. Wystarczy jej wiedza o tym, w jakim stanie jest bateria aparatu, ile jest pobranych aplikacji, ile kontaktów w książce, jak mocno podświetlony jest ekran, aby móc ocenić na podstawie pięcioczynnikowego modelu osobowości (neurotyczność, ekstrawersja, otwartość na doświadczenie, ugodowość i sumienność), z jakim typem człowieka mamy do czynienia. Ten wyjątkowy algorytm opracowuje, choć sama też nie skończyła studiów matematyczno-technologicznych.

– Oczywiście jestem psychologiem po Uniwersytecie Warszawskim, ale właśnie szykuję się obrony pracy doktorskiej na Uniwerystecie Ekonomicznym w Poznaniu poświęconej już algorytmom a konkretnie data science. Mówię "oczywiście", bo tak na własnym przykładzie, jak i teraz własnych córek widzę, jak dziewczynki są w Polsce w procesie edukacji odstraszane od nauki matematyki. Zaczynając od podstawy programowej, która nie uwzględnia różnic rozwojowych związanych z procesami edukacji u różnych płci, kończąc na takim społecznym, odgórnym nastawieniu, które powoduje, że same matki z góry zakładają, że ich córki nie mogą mieć technologicznych talentów – Krzemińska zapala się, gdy opowiada o tym, jak z tymi matkami dyskutuje i próbuje je przekonać, że nie ma czegoś takiego jak płciowa predestynacja do talentów.

Jeszcze bardziej zapala się, gdy tłumaczy, że po batalii o ochronę danych osobowych czeka nas teraz jeszcze bardzo ważna walka o ochronę danych behawioralnych, na którą na razie nikt nie zwraca uwagi, a jest przecież niezbędna w świecie pracującym dziś nad rozwiązaniami do Web 3.0.

Płciowa dziura w metaverse 

W swojej książce "Niewidzialna połowa świata" Caroline Criado Perez pisze, że "kiedy planiści nie uwzględniają płci, przestrzenie publiczne domyślnie stają się przestrzeniami męskimi", a metawersum jest niebezpiecznie bliski stania się przestrzenią zdominowaną przez mężczyzn. W końcu to mężczyźni projektują i meblują nam ten nowy świat.

A jak ten stary umeblowali, to okazało się, że jest on często po prostu ślepy na potrzeby połowy konsumentów. Ta ślepota płci w kulturze technologicznej stworzyła zjawisko, które Criado Perez nazywa podejściem "one size fits-men", czyli "jeden rozmiar idealny dla mężczyzn". Jak ten jeden rozmiar wygląda? Przeciętny smartfon o długości 5,5-6 cala (ok. 14-15 cm) jest za duży dla większości kobiet i rzadko mieści się w kieszeniach kobiecych ubrań. Oprogramowanie do rozpoznawania mowy jest wytrenowane na nagraniach męskich głosów: w efekcie wiele z nich lepiej rozumie mężczyzn. Brytyjska firma YouGov wykazała, że dwie trzecie kobiet twierdzi, że ich urządzenie nie reaguje na polecenie głosowe przynajmniej czasami. Porównując, trochę ponad 50 proc. mężczyzn zauważyło podobny problem. To kobiety częściej chorują podczas noszenia gogli VR – nic dziwnego, dostosowywano je do męskiej fizjonomii.

To właśnie na VR ma być przecież w dużej mierze budowany świat Web 3.0. A dzisiaj wszystkie największe platformy inwestujących w metaverse – Fortnite, Roblox, Sandbox, Decentraland i Meta – są bez wyjątku zarządzane przez samych mężczyzn. Jak bardzo nawet ten raczkujący świat Web 3.0 jest już męskocentryczny, pokazują dane ArtTactic, według których w listopadzie 2021 roku tylko 16 proc. zysków ze sprzedaży NFT trafiło do artystek. Ledwie 5 proc. inwestorów w kryptowaluty to inwestorki, a spośród 121 notowanych na giełdzie założycieli wiodących światowych firm kryptograficznych tylko pięć to kobiety.

fot.autumnn

Nie powinno więc dziwić, że w tak tworzonym świecie zanim jeszcze na dobre powstał, już wybuchają skandale związane z gwałtami na użytkowniczkach.

To oczywiście anomalia, aberracja. Tyle że skoro to aberracja, to do przewidzenia jej potrzebne jest zrozumienie, że nie wszyscy użytkownicy i nie wszystkie potrzeby są uśrednione. Potrzebne jest zrozumienie technologii, które ma choćby Izabella Krzemińska. Analityczka podkreśla, że choć około 70 proc. użytkowników jest takim mainstreamem, są łatwi do opisania.

– Jednak kluczowe jest zbadanie i zrozumienie mniejszości, bo dzięki temu można zaoferować usługi naprawdę uszyte na miarę – podkreśla Krzemińska i odnosi się to oczywiście do usług telekomunikacyjnych.

Takie zrozumienie jest niezbędne do wszelkich technologicznych usług i produktów, ale przede wszystkim dla bezpiecznego i po prostu korzystnego dla nas świata cyfrowego.

Na razie jednak wciąż pozostają aktualne słowa wspomnianej Criado Perez: »Nawet w superracjonalnym świecie kierowanym przez superbezstronne superkomputery kobiety są nadal "drugą płcią". A niebezpieczeństwo, że zostaniemy sprowadzone w najlepszym razie do roli podtypu mężczyzny, jest nadal bardzo realne«. Chyba że jednak pojawi się więcej kobiet pilnujących, by nie dopuszczać do zaostrzania technologicznej ślepoty.

Tekst powstał we współpracy z Orange Polska

Zdjęcie tytułowe: Kit8.net