"Będziemy żyć w społeczności o skali wioskowej, ale podpiętej do globalnej sieci". Erbel o tym jak naprawić przyszłość

Praca zdalna i kosmicznie wysokie ceny mieszkań w dużych miastach znowu dają szansę mniejszym miasteczkom. – Wrócą do nich jednostki aktywne, bardziej społeczne, odważne, z wiedzą i potencjałem intelektualnym – mówi w rozmowie z magazynem SW+ Joanna Erbel, autorka książki "Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze", w której przekonuje, że właśnie taka zmiana to szansa na lepsze jutro.

Erbel opowiada czy jest szansa na lepsze jutro

Jak zmienić świat na lepsze – nie ma co się oszukiwać, takie pytania zadawane są od zawsze, ale już ostatnie lata wyraźnie nasiliły takie refleksje. I dokładnie nad tym samym zastanawia się w swojej najnowszej książce Joanna Erbel. Erbel spogląda w przyszłość, aby poszukać śmiałych wizji, pomysłów, rozwiązań. Z tej perspektywy zachęca nas, żebyśmy nie pozostawali w sferze marzeń, ale testowali własne wizje, bo tylko w praktyce możemy rozstrzygnąć, czy dane rozwiązanie sprawdzi się, czy nie. 

Autorka "Wychylone w przyszłość" mimo czyhających na horyzoncie gór lodowych (czy raczej już nie tak bardzo czyhających, bo katastrofa klimatyczna może je przecież zniszczyć), na kolejnych kartach książki zachowuje pogodę ducha i potrzebny do odważnego patrzenia w przyszłość optymizm. Taka postawa sprawia, że nie tylko z przyjemnością czytamy o kolejnych możliwych dobrych doświadczeniach i pomysłach, ale przede wszystkim dostajemy nadzieję, że zmiana jest możliwa. A wyzwań stojących przed nami jest sporo.

Trzeba w końcu zatrzymać katastrofę klimatyczną, zmienić myślenie o wspólnocie i przebudować system społeczno-ekonomiczny. Aby to się udało, trzeba właściwie wymyślić świat na nowo. Joanna Erbel przekonuje, że jest to możliwe, jeśli oprzemy się na pozytywnych wizjach i narracjach, które posłużą nam za drogowskaz i zmobilizują do działania.

Autorka nie poprzestaje jednak na teoretycznych rozważaniach. Wręcz przeciwnie. W kolejnych rozdziałach wręcz sypie jak z rękawa przykładami dobrych rozwiązań. Ta ilość nie tylko imponuje, pokazując doskonałe przygotowanie i warsztat Erbel, ale również jest swoistym argumentem pokazującym, że przy tak mnogich możliwościach niemal z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. A jest z czego wybierać, bo autorka prowadzi nas przez barwną opowieść o szeregu miejskich projektów. Zaznacza jednocześnie, że nie ma jednej recepty na sukces, ale możemy szukać schematów działań, które zwiększą jego powodzenie.

Kluczem do sukcesu jest współpraca – przekonuje autorka i podkreśla, że tylko dzięki połączeniu różnych kompetencji i perspektyw możemy przekraczać nasze ograniczenia. To zachęta do tego, byśmy zauważali zalążki lepszego świata i je pielęgnowali. Erbel uważa bowiem, że nawet niewielkie lokalne działania przecierają drogę szerszym trendom. Podkreśla też rolę mniejszych miast, bo to w nich łatwiej niż od razu w całym kraju sprawdzić dane rozwiązanie.

A w rozmowie z magazynem Spider’sWeb+ prognozuje, że mieszkańcy metropolii będą coraz częściej przenosić się właśnie do mniejszych ośrodków w poszukiwaniu lepszego i spokojniejszego życia. Jednak nie wszystkie małe miasta będą w równym stopniu przyciągać nowych mieszkańców. Realną alternatywą staną się jedyne te, które znajdą pomysł na siebie i będą w stanie konkurować dostępnością usług.

– Tym, że przedszkole i szkoła podstawowa dziecka będzie blisko domu. Tym, że zieleń, np. większy park czy las będzie w zasięgu kwadransa spaceru. Zaletą wielu małych miast jest to, że są miastami 15-minutowymi. Nie muszą się zmieniać, bo tak je zaprojektowano – mówi nam Joanna Erbel.

Joanna Erbel, "Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze", Wysoki Zamek, 2022 r. Książka dostępna jest w wersji papierowej.

"W pandemii umieliśmy sobie pomagać, robiąc zakupy, a w czasie wojny przyjąć pod dach uchodźców. Ten potencjał trzeba wykorzystać"

W nowej książce wychylasz się w przyszłość. Co tam widzisz?

Joanna Erbel, autorka książki "Wychylone w przyszłość". Fot. G. Krzyżewski

Dobre rzeczy. Skupiam się na pozytywach, bo staram się widzieć potencjały. Kiedy chodzę po mieście i na przykład mijam wieżowce Warsaw Spire, to widzę tam miejsce na wielką farmę hydroponiczną. Wychodzę z założenia, że rzeczywistość to taki stan, w którym współistnieją różne możliwe scenariusze. Czasem to drobne inicjatywy, które później mogą przeprowadzić rewolucyjną zmianę.

Ale już na początku książki przywołujesz raport, w którym są cztery scenariusze dla świata i tylko jeden jest pozytywny. Trudno być w tej sytuacji optymistą. Mimo to tobie się udaje, choć jak piszesz, aktywistom łatwo się wypalić, bo zmiana zwykle przychodzi powoli.

Działanie na rzecz lepszego świata wymaga pozytywnego nastawienia. Zresztą są badania pokazujące, że przywoływanie ciągle tych czarnych scenariuszy powoduje tzw. efekt zamrożenia. Wpadamy w poczucie beznadziei, że nic nie da się zrobić. Pochodną tego zjawiska jest depresja klimatyczna. To takie wyobrażenie, że my jako jednostki nic nie możemy w obliczu globalnych procesów, bo głównymi rozgrywającymi są globalne korporacje i duże, agresywne państwa.

A ja chcę pokazać, że mimo tego dzieje się bardzo dużo dobrych rzeczy. Jeśli je wzmocnimy, to mamy szansę na ten pozytywny scenariusz.

Ale przyznasz, że sytuacja nie jest łatwa. Trzeba zatrzymać katastrofę klimatyczną, zmienić myślenie z indywidualistycznego na wspólnotowe, przebudować system społeczno-ekonomiczny. Nie za dużo? W książce piszesz, że działania jednostek często nie mają wpływu i są jak śledzenie życia rodziny królewskiej. Niby uczestniczymy w czymś ważnym, ale decyzje zapadają ponad naszymi głowami.

W małych społecznościach np. sąsiedzkich jest łatwiej. Ich siłą jest to, że są różnorodne. Tworzą je ludzie, którzy mają różne zawody, doświadczenie, wiedzę. Jeśli zrobią coś dobrego, nawet małą inicjatywę, to może ona rozpocząć rewolucyjną zmianę, gdy zastosujemy ją w dużej skali. 

I tak mamy perspektywę katastrofy klimatycznej. Od ponad dwóch lat zmagamy się z pandemią. A teraz wybucha wojna w Ukrainie. Ale popatrz na reakcje indywidualnych ludzi małych grup. Są zaskakująco dobre. Okazuje się, że w pandemii umieliśmy sobie pomagać, np. robiąc zakupy, a w czasie wojny przyjąć pod dach uchodźców. Ten potencjał trzeba wykorzystać. To może być dobry punkt wyjścia dla budowania nowego modelu solidarności. Warto na tym budować, szczególnie że jesteśmy na progu nowej, klimatycznej i społecznej transformacji systemowej. Musimy zacząć bardziej dbać o środowisko i siebie nawzajem.

Koszty społeczne ostatniej transformacji były ogromne. 

Tak, dlatego z perspektywy Polski to może wydawać się straszne. Dopiero co, ledwie trzy dekady temu przeszliśmy transformację systemową, dla młodych osób to całe ich życie i nagle okazuje się, że trzeba robić coś od nowa. Dlatego trzeba starać się odzyskać to, co zniszczyła tamta transformacja. Próbować odbudować więzi lokalne, potencjał mniejszych miast. 

Sam w swojej książce "Zapaść" piszesz, że ludzie w mniejszych miastach byli dumni, że mieszkali w ekosystemie zakładu produkcyjnego. Ten zakład był dla nich jak matka czy ojciec, bo otaczał ich opieką. Dawał pracę, ale nie tylko, bo też żłobek, przedszkole, lekarza, zapewniał transport, rozrywkę, a niekiedy nawet wczasy.

Na zdjęciu Nakło nad Notecią. Fot. Marek Szymaniak

To może wrócić?

Może, tylko już nie w systemie centralnie sterowanym, gdzie o wszystkim decyduje jakiś wielki planista. To mogą być spółdzielnie rozwojowe, wielofunkcyjne sieci osób, firm, instytucje, które będą wytwarzały to, co akurat jest lokalnie potrzebne – od produktów przez wiedzę po pracę opiekuńczą. Wtedy ten lokalny kapitał zostanie wykorzystany na miejscu. A poza tym może być wzmocniony tymi osobami, które wrócą, bo dawniej wyjechały do wielkich miast. Dlaczego teraz nie mieliby wrócić i zainwestować w swoim rodzinnym mieście choćby w software house, który przykładowo z Konina będzie obsługiwał inne firmy?

Pandemia otworzyła taką możliwość, bo rozpowszechniła pracę zdalną. To dobry przyczynek do tego, aby przerzucić ciężar rozwoju gospodarczego z wielkich metropolii na mniejsze miasta.

Od czego zacząć taką zmianę? 

Od zaspokojenia tego, co trudno zaspokoić w dużych miastach, czyli po pierwsze: potrzeby poczucia własności, kontroli nad terytorium. A po drugie: konserwatywnego odruchu i potrzeby bycia blisko rodziny, co szczególnie ważne w niepewnych czasach, kiedy ważne jest bezpieczeństwo.

Na tych procesach można budować, tylko potrzebujemy liderek i liderów, bo zmiana nie będzie samoistnie i równocześnie szła we wszystkich mniejszych miastach.

W książce podkreślasz rolę mniejszych miast, które mają tworzyć nowe narracje i w których mogą rodzić się ważne zmiany w mikroskali.

Mniejsze miasta mają ogromny potencjał, bo nie mają rozbudowanej struktury administracyjnej. A to znaczy, że wizje przyszłości czy pomysły rodzą się w głowie burmistrza albo małej grupy, więc można je zwinnie i szybko wdrażać. Stawka tych zmian jest wysoka, bo jest nią przeżycie.

Kiedy rozmawialiśmy rok temu, mówiłaś, że pandemia stworzyła szansę dla mniejszych miast, ale wygrają te nieliczne mające lub tworzące ofertę dla osób, które mogą przyciągnąć. Minął rok i co? Mniejsze miasta wykorzystują te szanse?

Niektóre tak. W takim Chrzanowie, kiedy rok temu rozmawialiśmy, była dopiero ogólna wizja ekologicznego osiedla przy dworcu, a teraz jest już konkretny projekt, na które miasto może szukać dalszego finansowania. W ciągu najbliższych tygodni zostanie pokazany. To przykład tego, że można, nawet gdy nie ma się w urzędzie środków albo szerokiego know-how potrzebnego do takiego projektu. Burmistrz Robert Maciaszek aplikował więc do Europejskiego Banku Inwestycyjnego po środki, wraz z ekspertami stworzył analizę i projekt, który jest nawet szerszy, niż początkowo zakładano. Będzie to nie tylko osiedle, ale cały kwartał miasta.

Fabryka Pełna Życia w Dąbrowie Górniczej. Fot. Radosław Kaźmierczak

Mówisz, że te niewielkie lokalne działania i małe zmiany mogą przetrzeć szklak w większej skali i tak kształtować przyszłość, bo – idąc za Rafałem Matyją – "zmianę łatwiej projektować na poziomie jednego miasta niż całego państwa". Przywołujesz tu też przykład Dąbrowy Górniczej i jej Fabryki Pełnej Życia.

To nowe centrum Dąbrowy Górniczej stworzone na terenie po byłej fabryce obrabiarek "Defum". Przez lata był całkowicie zamknięty dla mieszkańców, a teraz ta przestrzeń zamienia się w tętniące życiem, zielone miejsce, gdzie pełno jest lokali gastronomicznych, można uprawiać sport czy odbywają się koncerty. A to nie koniec, rozmawiamy o powołaniu tam spółdzielni rozwojowej, która działałaby na zasadach crowdfundingu udziałowego i pozwoliłaby inwestować w kolejne fajne miejsca, z których będą korzystać mieszkanki i mieszkańcy.

Chrzanów, Dąbrowa Górnicza i co jeszcze?

Sejny. Trwają tam dyskusje o tym, aby stworzyć z jednej strony targowisko, które będzie miało swoją cyfrową wersję umożliwiającą zakupy online, a z drugiej burmistrz Arkadiusz Nowacki stawia na autonomię energetyczną i mówi o stworzeniu magazynu energii, gdzie część paneli będzie na dachu tegoż przyszłego targowiska. To zresztą tylko część planowanych zmian, bo powstać ma tam fabryka leków, którą będzie zasilało lokalne rolnictwo.

Wymieniliśmy trzy miejscowości. Czy to są rodzynki w cieście, czy tych miejscowości jest więcej? I czy na tyle dużo, żeby te miasta stały się realną alternatywą dla wielkich metropolii?

To trzy bardzo różne przykłady miast, ale każde potrafiło odnaleźć swój potencjał. To jest swojego rodzaju trudność w rozmawianiu o przyszłości mniejszych ośrodków, bo każde miasto musi samo odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest jego potencjałem. Nie może trzymać się modelu, który obowiązywał przez ostatnie 30 lat, czyli: znajdźmy wielkiego inwestora, który zrobi nam dużą fabrykę, da miejsca pracy. A jakie to miejsca pracy, jakiej jakości, w jakich warunkach będą pracować mieszkańcy, o to już nikt nie pyta. Wyróżniają się te miasta, które postawią na odwrotny model i zbudują swoją przyszłość na swoich potencjałach. I one zatrzymają u siebie mieszkańców i ściągną tych, którzy wyjechali. 

Coraz więcej ludzi nie stać na mieszkania w największych miastach i ten trend będzie się pogłębiał. Wiele lokali budowanych jest nie pod rodziny, ale pod wynajem. To kawalerki albo małe mieszkania, które łatwo wynająć. W takie mieszkania kapitał inwestują fundusze i boomerzy lokujący swoje oszczędności emerytalne. W efekcie powstaje sytuacja, w której ktoś, komu powiększa się rodzina, nie może zmienić mieszkania na większe, bo go nie stać. Podobnie z ludźmi młodymi, którzy teraz wchodzą na rynek pracy. Ich coraz częściej nie stać nawet na kredyt. Dla tych dwóch grup coraz sensowniejszym wyborem będzie powrót do mniejszych miast. 

A dla tych mniejszych miast to kolejna okazja, bo wrócą jednostki aktywne, bardziej społeczne, odważne, z wiedzą i potencjałem intelektualnym. Małe miasta muszą stać się dla nich miejscem pierwszego wyboru, skoro mogą wybrać przecież inne, sąsiednie miasto.

Sejny w województwie podlaskim. Fot. Fotokon / Shutterstock

A czym te miasta, które chciałyby stać się alternatywą dla dużych metropolii, mogą konkurować? 

Dostępnością usług. Tym, że przedszkole i szkoła podstawowa dziecka będzie blisko domu. Tym, że zieleń, np. większy park czy las będzie w zasięgu kwadransa spaceru. W ogóle zaletą wielu małych miast jest to, że są miastami 15-minutowymi. Nie muszą się zmieniać, bo tak je zaprezentowano w czasach socjalistycznego projektowania. Są w nich duże parki, tereny rekreacyjne, przestrzenie między budynkami. A więc ta jakość życia jest nieporównywalnie większa niż na przeciętnym dużym osiedlu powstającym w ostatnich latach w Warszawie. Oczywiście w stolicy i dużych miastach powstają też świetne projekty, ale to mieszkania dla osób z wyższym kapitałem, niedostępne dla średniej warstwy społeczeństwa.

Samorządowcy często mówią, że chcieliby oferować wiele, ale przekonują, że mają związane ręce. Twierdzą, że nie wybudują sami mieszkań, nie przywrócą połączeń kolejowych, nie sprawią, że w szpitalach będą lekarze. A ty pokazujesz, że jeśli chcą, to mogą, np. tworząc instytucje związane z samorządem, ale działające jako podmioty zewnętrzne, czyli Urban Laby. 

Urban Laby to miejsca, które zostały stworzone w ramach rządowego programu przez Instytut Miast i Regionów. To miejsca gromadzenia wiedzy nt. przyszłości miast, oceny ich potencjału. Jeden jest w Gdyni, drugi w Rzeszowie. Rzeszów stawia na przedsiębiorczość i naukę, Gdynia na partycypację i jakość życia. Ale nie trzeba mieć Urban Labów, żeby wprowadzić zmianę. Trzeba mieć otwartą głowę i to jest największa bariera.

Piastujący kolejną kadencję burmistrzowie i wójtowie nie widzą potrzeby zmian? 

Na szczęście coraz częściej widzą. Następuje zmiana pokoleniowa podobna do tej, którą obserwujemy w biznesie. To, że mamy tam silną narrację proekologiczną, to efekt tego, że nasze pokolenie zaczęło pełnić zarządcze stanowiska w firmach i spółkach. W Polsce lokalnej będzie podobnie. To już się dzieje, co widać choćby we wspomnianym Chrzanowie. Burmistrzem jest młody samorządowiec Robert Maciaszek. Człowiek z pokolenia lat 80., który wrócił do Chrzanowa. Ale ostatnio podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w panelu poświęconym jakości życia rozmawiałam również z włodarzami Lidzbarka, Raciborza i Tarnowskich Gór – oni również stawiają na podnoszenie jakości usług, zrównoważone inwestycje, troskę o zieleń. A do tego na włączanie mieszkanek i mieszkańców miasta do dyskusji – w mniejszym mieście, jeśli otworzy się ono na dialog, nasza siła jako pojedynczej osoby jest znacznie większa niż w dużym.

Poza młodymi włodarzami miast liczę na Pokolenie Z, dla którego ważne jest już nie tylko, aby mieć jakąkolwiek pracę i się w niej zaharowywać po 16 godzin na dobę. Dla nich ważne jest, aby była to praca dobrej jakości, dobra dla wspólnoty, a im pozwalająca cieszyć się życiem. To pokolenie nie chce robić kariery i gonić za pieniędzmi kosztem życia i zdrowia, ale woli mieć więcej czasu dla bliskich, rodziny. Tacy ludzie chętniej wrócą do spokojniejszych, rodzinnych miast. 

No dobrze, a co się stanie z metropoliami, kiedy już zaczniemy masowo z nich wyjeżdżać i wracać do mniejszych miejscowości? Opustoszeją?

Nie, ale też będą się musiały zmieniać. Próbować odpowiedzieć sobie na pytanie, co zrobić, aby dostosować się do nowych czasów i potrzeb mieszkanek i mieszkańców. Kluczowe będzie słuchanie tych ostatnich. Stopniowo będziemy się przesuwać, ta zmiana już się dzieje. Przecież miasta wyglądają już inaczej niż dekadę temu. Zmienia się choćby podejście do zieleni. Rządzący coraz częściej rozumieją, jaka to wartość. 

Na zdjęciu Nowa Ruda. Fot. Marek Szymaniak

Do dialogu z mieszkańcami można wykorzystać nowe technologie. W Amsterdamie funkcjonuje platforma internetowa Smart City, zarządzana przez urząd miejski. W Barcelonie taką platformą jest Decidim. A w Polsce?

Jest choćby Gdyńska Platforma Dialogu, narzędzie do lokalnej partycypacji, która jest przetłumaczonym na język polski wariantem barcelońskiej Decidim. Ten wysiłek intelektualny i finansowy władze Gdyni już wykonały. To rozwiązanie opensourcowe, więc do wzięcia przez inne miasta.

I co, biorą?

Nie słyszałam o tym, żeby inne miasta już ją wdrażały, ale może być z nią jak z panelami obywatelskimi – może z czasem zyska na popularności. Panele obywatelskie to zresztą bardzo ciekawe narzędzie, które pokazuje, że jako społeczeństwo jesteśmy bardziej progresywni niż moglibyśmy sądzić. Przeprowadzono je np. w Gdańsku czy Warszawie. W tej ostatniej znalazły się tam między innymi rekomendacje dotyczące zielonego standardu budynków i już wyłącznie od władz miast zależy, czy ten potencjał intelektualny ludzi zostanie wykorzystany. Warszawa tego potencjału zupełnie nie wykorzystuje.

Wiem, że unikasz prognoz, ale w jakim świecie obudzimy się za kilka lat? Jakie zmiany uda się wdrożyć w życie?

Mam nadzieję, że obudzimy się w świecie, gdzie wszystko będziemy mieli w najbliższej okolicy i będziemy żyć w społeczności o skali bardziej wioskowej, ale podpiętej do globalnej sieci. Część tych społeczności będzie w metropoliach, część w miasteczkach, a część na wsi. Będziemy z jednej strony bardziej lokalni terytorialnie, ale z drugiej podpięci do globalnej sieci, co pozwoli nam wymieniać wiedzę i pomysły. Troska o siebie nawzajem będzie dla nas kluczem do rozwoju miast, miasteczek i wsi.

* Joanna Erbel – socjolożka, działaczka miejska, ekspertka do spraw mieszkaniowych. Członkini zespołu CoopTech Hub, pierwszego w Polsce centrum technologii spółdzielczych. Autorka książek "Poza własnością. W stronę udanej polityki mieszkaniowej" oraz "Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze".

Zdjęcie tytułowe: Fot. shutterstock.com/Vadim Sadovski

Data: 13.05.2022