Oto jak były wicepremier Wielkiej Brytanii walczy o przyszłość Facebooka

Nick Clegg, wicepremier Wielkiej Brytanii z czasów, gdy ten kraj coraz bardziej staczał się w kierunku Brexitu, od roku jest prezesem ds. globalnych Mety. Jego główne zadanie: przekonać rządy państw, że Meta wcale nie ma ambicji, by być im równa. – Nie możemy stać się częścią rządowego aparatu informacyjnego – mówi w rozmowie z SW+. Na szali stoi groźba exitu rozczarowanych użytkowników Facebooka.

Nick Clegg walczy o przyszłość Mety

– Meta. Owszem są wyzwania, są trudności, ale nieporównywanie mniejsze niż odpowiedzialność za państwo – tak Nick Clegg (w latach 2010-2015 wicepremier Wielkiej Brytanii, a od trzech lat coraz ważniejsza postać w Facebooku, dziś Meta) odpowiada na pytanie, która praca jest dla niego prostsza. Czy zderzanie się z wyborcami w momencie, gdy państwo wychodzi z kryzysu gospodarczego, czy z rządami z całego świata w momencie, gdy ta firma jest nie tylko poddawana masowej krytyce, ale także stoi przed wyzwaniem pierwszego w historii kurczenia się liczby użytkowników?

– To, czym się zajmuję teraz, jest skomplikowane, ale to nie to samo, co decydowanie o tym, jakie środki trafiają do szpitali czy szkół. Czy idziemy na wojnę, czy nie. Albo jak zreformować system polityczny – podkreśla Clegg, który w lutym 2021 roku został awansowany na prezesa do spraw globalnych (President Global Affairs) i ewidentnie namaszczony na przedstawiciela Mety odpowiedzialnego za poprawę kontaktów tej firmy ze światem polityki i regulatorów.

Z sześciu czołowych menedżerów z czasów debiutu giełdowego Facebooka – który zresztą miał miejsce niemal dokładnie dekadę temu – pozostało tylko dwóch: współzałożyciel i dyrektor generalny Mark Zuckerberg oraz dyrektorka operacyjna Sheryl Sandberg. Ale to Clegg zaczął wyrastać na polityczną twarz koncernu.

Tylko w ostatnich kilku dniach spotkał się z premierem Grecji Kyriakosem Mitsotakisem, z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej Věrą Jourovą, ministrem cyfryzacji Ukrainy Mikajło Fedorowem, prezydentem Islandii Guðni Th. Jóhannessonem i wybrał się na Światowe Forum Ekonomiczne do Davos.

Jak bardzo zależy i Meta, i samemu Cleggowi na odbudowaniu maksymalnie szerokich kontaktów z lokalnymi władzami, widać po jego wizycie w Polsce. Podczas niej znalazł czas i na spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim, i z prezydentem Andrzejem Dudą, a jego spotkanie z ekspertami i organizacjami pozarządowymi w warszawskiej siedzibie Mety otwierało krótkie przemówienie... prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego.

Jak troszkę kąśliwie podsumował jeden z ekspertów, który uczestniczył w tym spotkaniu: – Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Meta jest w takiej sytuacji, że musi zadbać o dobre kontakty już nie tylko w każdym państwie Europy, ale i u rządów, i u opozycji.

Z rządu do rządu dusz

Clegg dołączył do Facebooka jako wiceprezes ds. globalnych i komunikacji w 2018 roku. Początkowo był outsiderem w Dolinie Krzemowej, nawet w Waszyngtonie nie był jakoś szczególnie znany. Ale to tak naprawdę było świeże i korzystne, bo nie ciągnęły się za nim trudne historie związane z coraz bardziej psującą się reputacją Facebooka.

Nick Clegg fot. Ms Jane Campbell

Było oczywiste, że zatrudnienie byłego przywódcy Liberalnych Demokratów oraz doświadczonego lobbysty i mówcy miało na celu pomoc w walce o wizerunek firmy, która właśnie przeżyła najpoważniejszy kryzys w swojej historii, czyli wybuch afery Cambridge Analytica. Clegg i z długim politycznym CV, i z doświadczeniem w zarządzaniu w sytuacji kryzysowej (w końcu był w rządzie Camerona w czasie, gdy UK i świat wychodziły z kryzysu gospodarczego) miał pomóc w zmianie postrzegania Facebooka.

Jak pisała o nim w 2020 roku Nancy Scola w Politico, z lekko roztarganą fryzurą i brytyjskim urokiem wyglądał tak, że spokojnie w filmie mógłby go zagrać Hugh Grant lub Colin Firth. Ale gdy się z nim rozmawia, przebija zdecydowana, wręcz bojowa stanowczość rasowego polityka. Widać, że doskonale odnalazł się w świecie wielkich spółek technologicznych. Choć wciąż można się zastanawiać, czy Clegg faktycznie dokonał jakieś poważnej zmiany w Meta.

Na pewno jednak odegrał kluczową rolę w tworzeniu tzw. Oversight Board, czyli specjalnej rady regulacyjnej, która powstała w 2020 roku, aby podejmować decyzje niezależne od kierownictwa Facebooka i która miała być odpowiedzią na globalną krytykę tej korporacji. I choć decyzja o jej powstaniu zapadła, zanim zjawił się Clegg, to on przyspieszył działania i przejął na siebie odpowiedzialność za radę.

Zuckerberg ogłaszając – tradycyjnie na Facebooku – jego awans w 2021 roku, zapowiedział, że dzięki tej zmianie Clegg "poprowadzi firmę we wszystkich sprawach dotyczących naszej polityki". – Ponieważ Nick przejmuje tę nową rolę przywódczą, pozwoli mi to skupić więcej energii na kierowaniu firmą podczas tworzenia nowych produktów na przyszłość – pisał wtedy Zuckerberg. I faktycznie Zuck, który właśnie skończył 38 lat i wciąż pozostaje głową firmy, dziś zajmuje się głownie metaversum i działaniami działu Meta Reality Labs, który opracowuje m.in. sprzęt VR. Ale choć jest to jego konik, to i tak w pierwszym kwartale MRL odnotował stratę prawie 3 miliardów dolarów przy przychodach w wysokości 695 milionów dolarów.

Clegg zaś zabrał się za trudne kwestie łatania międzynarodowego wizerunku Mety. Podobno dostał od Zuckerberga i zarządu carte blanche, by mógł skontrolować, czy firma faktycznie przestrzega zasad ochrony danych. Po wybuchu pandemii szybko też odnalazł się, współpracując z dziesiątkami rządów na całym świecie w kwestii reakcji tej platformy na kryzys zdrowotny.

Pracy mu nie brakuje. Jesienią ubiegłego roku wybuchł skandal związany z tzw. "Facebook Files", czyli dokumentami ujawnionymi przez whistleblowerkę Frances Haugen. Informacje te – choćby o stanowczo niewystarczających nakładach firmy na walkę z dezinformacją na rynkach innych niż anglojęzyczny – były wysoce problematyczne dla Mety. Ale to w pewnym sensie było nihil novi dla firmy z Palo Alto. Przecież przez ostatnie lata jej kierownictwo było już niemalże regularnie wzywane do składania zeznań przed amerykańskim Kongresem czy nawet Parlamentem Europejskim.

Prawdziwym kryzysem okazał się być luty. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę i z miejsca oczy całego świata skierowały się także na media społecznościowe, domagając się od nich wzięcia natychmiastowej i zdecydowanej odpowiedzialności za dezinformację i propagandę rozsyłaną tymi kanałami. Gdy doszły do tego wyniki pokazujące, jak firma traci rynek na rzecz niezwykle prężnie rozwijającego się chińskiego TikToka, giełda zareagowała, pikując. Kurs Mety spadł aż o 26 proc. i wciąż spada.

3 proc. Facebooka

Dziś Clegg zapewnia, że już na bardzo wczesnym etapie po rosyjskiej inwazji Meta podjęła szereg kroków, aby możliwie mocno ograniczyć działania Rosji i pomóc zarówno Ukraińcom, jak i po prostu użytkownikom Facebooka, Instagrama i WhatsAppa, które do niej należą. Zaczynając od umożliwienia blokowania własnych profili, by nie były wykorzystane przez nikogo do podszywania się.

– Znacząco zwiększyliśmy możliwości sprawdzania faktów zarówno w języku rosyjskim, jak i ukraińskim w całym regionie Ukrainy. Zaoferowaliśmy specjalnego chatbota na WhatsApp w Ukrainie do kontaktu ze służbami ratunkowymi czy do zbierania funduszy dla Ukrainy. Zostały też tak zmienione algorytmy, by w pierwszej kolejności na newsfeedzie pojawiały się wiarygodne źródła informacji. Nie zgodziliśmy się też na żądanie rządu rosyjskiego, by zaprzestać factcheckingu, a następnie oznaczania treści pochodzących z tamtejszych mediów państwowych. Zablokowaliśmy profile Sputnika i RT w całej Unii oraz 20 innych rządowych kanałów rosyjskich w Ukrainie – wymienia prezes do spraw globalnych.

Fot. shutterstock.com/Autor: Iv-olga
Fot. Iv-olga / Shutterstock.com

Ewidentnie jest mocno przygotowany na pytania o reakcję swojej firmy na wyzwanie związane z szalejącą rosyjską dezinformacją oraz na to, jak powinny się do tego odnosić wielkie cyfrowe platformy.

– Przez ostatnie pół dekady od czasu amerykańskich wyborów w 2016 roku wiele się nauczyliśmy. Ogromnie dużo. Także na własnych błędach. Nie jesteśmy idealni, ale twierdzę, że jesteśmy obecnie prawdopodobnie najbardziej zaawansowaną organizacją prywatną na świecie, jeśli chodzi o radzenie sobie z kampaniami dezinformacyjnymi w internecie – mówi SW+ Clegg i dodaje, że bezpośrednio nad bezpieczeństwem i ochroną Facebooka pracuje ok. 40 tys. osób. – Tylko w ubiegłym roku zainwestowaliśmy w te działania ok. 5 miliardów dolarów – wylicza.

Tyle że jak przyznaje Clegg, przeciwnik też uczy się na tym polu. – Dawniej operacje dezinformacyjne były prawie zawsze kierowane z zagranicy. Dziś coraz częściej obserwujemy, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, dezinformację wewnętrzną, którą w rzeczywistości trudniej wykryć – mówi Nick Clegg. I podkreśla, że jednak tematy związane z polityką na Facebooku stanowią obecnie tylko ok. 3 proc. wszystkich treści.

Algorytmy, nie ludzie

Ale choć może to jest tylko drobny procent treści tworzonych przez użytkowników, to podobnie jak i w przypadku innych mediów społecznościowych stał się najbardziej krytyczny. I to na jego podstawie oceniana jest zdolność Big Techów do podejmowania odpowiedzialnych działań oraz inwestycji w to, by faktycznie walczyć z dezinformacją także w lokalnym zakresie.

Gdy pytamy więc Clegga o to, czy Meta ma zamiar zwiększyć nakłady w działania antydezinformacyjne poza obszarem języka angielskiego, ten zapewnia, że już się to dzieje. – W ostatnich miesiącach znacznie rozszerzyliśmy nasze możliwości sprawdzania faktów, zarówno w języku rosyjskim, jak i ukraińskim. Niewątpliwie jednak istnieją języki, którymi posługuje się bardzo mała liczba osób. Poznałem właśnie prezydenta Islandii, liczącej 380 tys. mieszkańców i nie zamierzam udawać ani przed nim, ani przed wami, że mamy dokładnie taki sam poziom kontroli nad językiem islandzkim, jaki mamy w Rosji, Ukrainie, Anglii czy Hiszpanii – mówi. I dodaje: – Przeznaczamy zasoby dla krajów, które są najbardziej zagrożone. Po rosyjskiej inwazji udostępniliśmy około dwunastu dodatkowych weryfikatorów do sprawdzania faktów i tworzenia treści.

Ale gdy dopytujemy, czy to oznacza zatrudnianie dodatkowych ludzi w lokalnych językach w Europie Środkowej, Clegg podkreśla, że według Mety to nie jest metoda na walkę z problemem.

– Nie ma znaczenia, ilu ludzi zatrudniasz. I tak nie jesteś w stanie monitorować wszystkiego. Dlatego w bardzo dużym stopniu polegamy na systemach sztucznej inteligencji, aby identyfikować treści, które naszym zdaniem mogą być niepokojące, naruszać granice zasad - mówi Nick Clegg.

Przekonuje, że postępy w zakresie sztucznej inteligencji, jakie poczyniła Meta w dziedzinie języków, są bardzo duże. - Niedawno udostępniliśmy nowe rozwiązania umożliwiające bezpośrednie tłumaczenie języków za pomocą sztucznej inteligencji z jednego języka na drugi. Czyli bez konieczności korzystania z języków pośrednich, takich jak angielski czy hiszpański – zachwala Clegg i przekonuje, że to ważna innowacja. – Dzięki temu oraz dzięki programowi "No Language Left Behind" ("Żaden język nie pozostanie w tyle" – przyp. red.) z czasem zapewnimy odpowiednie zaawansowanie dla wszystkich języków, nawet tych, którymi posługuje się bardzo niewielka liczba osób – opowiada. Co ciekawe, sam Clegg – z korzeniami ze strony matki z Rosji (dziś to tereny Ukrainy), a ze strony ojca z Holandii – jest poliglotą i mówi pięcioma językami.

Wszystkie działania jego firmy, jak zapewnia, zaowocowały dużym skokiem w skuteczności walki z dezinformacją. – Obniżamy ocenę o ok. 80 proc. treściom, co do których jest podejrzenie, że niosą dezinformację. Dzięki temu stają się znacznie mniej widoczne. Nakładamy na nie też pewnego rodzaju filtr, dzięki czemu można je zobaczyć tylko po dwukrotnym kliknięciu. Z naszego własnego badania wynika, że ok. 95 proc. użytkowników nie klika dwukrotnie przez nałożony przez nas filtr – zapewnia Clegg.

Fot. shutterstock.com/Autor: Nok Lek
Fot. shutterstock.com/Autor: Nok Lek

Tyle że te filtry, sztuczna inteligencja i algorytmy wciąż jednak nie są doskonałe.

Jak mówi nam Gulsanna Mamediieva, dyrektor generalna ds. planowania strategicznego i integracji europejskiej z Ministerstwa Transformacji Cyfrowej Ukrainy, ta niedoskonałość objawia się w najtrudniejszych momentach. – Po tym, gdy odbiliśmy Buczę z rąk Rosji, zdjęcia i nagrania ze zbrodni, jakich tam dokonano, zaczęły pojawiać się w mediach społecznościowych. Oczywiście to były drastyczne obrazy, ale pokazywały prawdę. Co więcej, były ważnym dowodem na to, jak wyglądają działania Rosji i sygnałem dla światowej opinii publicznej. I co się stało? Algorytmy Facebooka zaczęły je blokować, zakrywać, bo były za drastyczne i łamały regulamin. Niemal tydzień trwało przekonywanie tej firmy, że nie ma tu specjalnego epatowania przemocą, tylko są dowody na wojenne przestępstwa – mówi rozgoryczona Mamediieva.

Clegg broni się jednak, że w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Meta i tak ustanowiła przyspieszone kanały działań. – Kontaktujemy się z rządami w całym regionie, dzięki czemu szybciej otrzymujemy od nich bezpośrednio treści, których się obawiają. Następnie przyglądamy się treściom i sprawdzamy, czy łamią nasze zasady, czy też nie. Czasem to czekanie rządy uważają za frustrujące. Rozumiem frustrację, ale nie jestem pewien, czy alternatywa jest lepsza. Czy lepiej by było, gdybyśmy po prostu robili to, co każe nam robić każdy rząd? Nie możemy stać się częścią rządowego aparatu informacyjnego. Media społecznościowe są po to, by ludzie mogli wyrażać się tak swobodnie, jak to tylko możliwe, w granicach prawa i naszych zasad – mówi menadżer Mety.

"Nie chcemy być arbitrem prawdy"

Takich rozgoryczonych głosów – choć rzadko kiedy o tak mocnym przekazie – do Mety spływa dużo. Przecież także polska Konfederacja oburzała się na autorytaryzm decyzji amerykańskiego Big Techa po tym, jak została na początku tego roku zablokowana.

– Nie jesteśmy doskonali. Zdarzają się przypadki, gdy coś nam umyka lub działamy zbyt wolno – podkreśla Clegg, ale i tak twierdzi, że w przypadku bana dla Konfederacji decyzja ta była wysoce uzasadniona. – Wielokrotnie wyjaśnialiśmy im, że łamią nasze zasady dotyczące mowy nienawiści i rozpowszechniania dezinformacji, co naszym zdaniem bezpośrednio prowadzi do szkód – zapewnia Clegg i dodaje, że firma robi coraz więcej, by walczyć z takimi treściami.

W efekcie częstotliwość występowania mowy nienawiści spadła na Facebooku do 0,03 proc. Oznacza to, że na każde 10 tys. opublikowanych treści przypadają trzy treści złośliwe.

- Chciałbym, aby było to zero, ale i tak w ciągu ostatnich dwóch lat zmniejszyliśmy tę liczbę o około połowę. Jednak bardzo ważne jest, byśmy zrozumieli, że nie ma znaczenia, ile treści się cenzuruje. Nie da się ocenzurować drogi do bezpieczeństwa. Co więcej, nie uważamy, że my, jako prywatna firma, powinniśmy być arbitrem prawdy. Nie sądzę, aby ktokolwiek chciał, by amerykańska firma z Kalifornii określała, czy to, co powiedziałeś, jest dokładnie zgodne z prawdą, czy nie. Nie jesteśmy wydawnictwem, a Mark Zuckerberg nie jest redaktorem naczelnym – twardo mówi Clegg.

I dodaje, że Meta stawia na współpracę z zewnętrznymi podmiotami. – Polegamy na największej na świecie sieci 80 niezależnych organizacji factcheckingowych pracujących w blisko 60 językach – zapewnia Clegg. Dodaje, że tak jak dziś nie da się już uniknąć internetu, tak nie da się też uniknąć związanych z nim problemów: – Dlatego kluczowa jest edukacja. W zeszłym roku przeszkoliliśmy ok. 50 tys. osób w Polsce w zakresie umiejętności cyfrowych. I chciałbym, abyśmy robili to częściej.

Za to jasno stawia sprawę: Meta nie ma najmniejszego nawet zamiaru starać się o rynek w Chinach. – Nie będzie nas tam. Nie jesteśmy obecni na chińskim rynku, ale dlatego, że chińskie władze nas nie chcą. Nie chcą aplikacji, które pozwalają Chińczykom mówić, co im się podoba, kiedy im się podoba. My jesteśmy silnie zakorzenieni w wierze w wolność słowa. Rząd chiński jest mocno zakorzeniony w wierze w siłę i cenzurę. Nie da się tych wartości ze sobą pogodzić – mówi twardo Clegg.

A że widzi te same tendencje także w Rosji, to ostrzega, że może pojawić się szersze zjawisko wśród autorytarnych lub półautorytarnych rządów, by coraz bardziej skłaniać się ku chińskiemu podejściu do internetu. – Dlatego tak ważne jest, aby decydenci europejscy i amerykańscy ściślej ze sobą współpracowali. Jeśli uda się skłonić Europę, Amerykę, a zwłaszcza Indie do większej zgodności co do zasad otwartego internetu, będzie to fantastyczny początek. W przeciwnym razie będziemy świadkiem poddawania go coraz bardziej autokratycznym naciskom i postępującej bałkanizacji internetu – wylicza.

10 lat od IPO Facebooka

Ale choć prezes do spraw globalnych Mety mówi wiele o ideałach, o odpowiedzialności, transparentności i właśnie wolnym internecie, to dla samej firmy równie kluczowe jest to, w jakim jest dziś miejscu biznesowo. A sytuacja jest trudna.

Właśnie minęło 10 lat od momentu, gdy wtedy Facebook, a dziś Meta, weszła na amerykański NASDAQ. Zaowocowało to największą w historii IPO (czyli pierwszej oferty publicznej) firmy technologicznej. Facebook zebrał wtedy 16 miliardów dolarów i było to trzecie co do wielkości IPO w historii w Stanów Zjednoczonych (większe miały tylko Visa i General Motors). Ponad 100 miliardów dolarów kapitalizacji rynkowej Facebooka natychmiast uczyniło z niego jedną z najcenniejszych firm technologicznych na świecie.

Przez te 10 lat Facebook zaliczył istną jazdę kolejką górską. Dziś jego wartość jest niemal 5 razy większa, ma 25 razy większe przychody, 5 razy więcej użytkowników, tego samego szefa, nową nazwę i coraz to nowe kłopoty. W szczytowej kapitalizacji rynkowej w 2021 roku Facebook był wart ponad 1 bilion dolarów. Teraz po ostatnich problemach jego kapitalizacja jest sporo niższa – nie sięga nawet 500 mld dolarów, a kurs w ciągu ostatniego półrocza spadł o potężne 47 proc. To zdecydowanie najgorszy wyniki wśród sześciu najcenniejszych amerykańskich firm technologicznych w tym okresie.

Mark Zuckerberg, konferencja Viva 2018 r. Fot. Frederic Legrand – COMEO / Shutterstock.com

Spadła też po raz pierwszy w historii spółki w czwartym kwartale 2021 roku liczba użytkowników. Co więcej, zmiany prywatności wprowadzone przez Apple utrudniają Facebookowi dostarczanie ukierunkowanych reklam, a tym samym zarabiania na nich na takim poziomie, jakby firma chciała.

Drastycznie przez tę dekadę zmieniło się otoczenie technologiczne i ekonomiczne. Ewidentnie Facebook próbuje ucieczki do przodu choćby poprzez ogłoszenie zmiany nazwy i wielkie inwestycje w technologie metaversum – tylko w 2023 roku ma wydać na ten cel ok. 10 miliardów dolarów. Z jednej strony pobudza to wyobraźnię, z drugiej jednak jest sporą ruletką. – To jak wiercenia szybów naftowych. Można wyjść z pustymi rękami. I można się wzbogacić – powiedział CNBC Brian Yacktman, dyrektor ds. inwestycji w YCG Investments.

Według Clegga tworzenie metaversum to jak budowanie całego internetu od nowa. – Zaczęło się dosłownie od fundamentów. Budujemy nasz własny system operacyjny oraz niezbędny do tego sprzęt. Oczywiście chcemy, by metaverse był budowany w Europie w takim samym stopniu, jak w Azji czy na zachodnim wybrzeżu Ameryki – opowiada.

Ale zanim do tego dojdzie, firma i tak musi uporać się z nadciągającym szturmem regulacji. W Europie na ostatniej prostej są prace nad Digital Service Act i Digital Market Act, czyli rozporządzeniami, które mają uporządkować sytuację wielkich firm technologicznych. – W niektórych aspektach z DMS i DSA się nie zgadzam. Ale skoro ogólnym celem regulacji jest zwiększenie suwerenności użytkowników, aby wiedzieli, do czego wykorzystywane są ich dane, to uważam, że są to całkowicie uzasadnione względy społeczne, które wymagają uregulowania. Oczywiście sektor prywatny sam nie wpadnie na te pomysły – snuje Clegg, wskazując, że ważnym problemem stanie się zagadnienie zapewnienia interoperacyjności między metaversami różnych graczy. – Nie wydaje mi się, żeby to koniecznie oznaczało wprowadzenie prawa, ale z pewnością wymaga zainteresowania ze strony organów regulacyjnych – przekonuje.

Kiedy Nick Clegg w 2010 roku wystąpił w pierwszej transmitowanej w UK debacie kandydatów na premierów, wypadł świetnie. "I agree with Nick", czyli "Zgadzam się z Nickiem" powtarzane raz za razem zarówno przez lidera Partii Konserwatywnej Davida Camerona jak i lidera Partii Parcy Gordnona Browna stało się istnym mottem całego wydarzenia. "Cleggmania rozprzestrzenia się w Wielkiej Brytanii" – ogłosił wtedy The Independent. Nic dziwnego reprezentował nowy rodzaj polityki: bardziej ludzką, taką z iskrą nadziei i autentyczną. A to przełożyło się na najlepszy w historii wynik Liberalnych Demokratów i wejście do rządu z Torysami.

Dzisiaj Clegg ewidentnie stara się pokazywać inne oblicze Big Techów, a przynajmniej Mety: bardziej otwartej, odpowiedzialnej i skłonnej do ustępstw na rzecz regulacji. Tyle że kiedy rząd Davida Camerona i Clegga upadł, to Wielka Brytania stoczyła się w stronę Brexitu. Czy więc to nowe oblicze Mety wystarczy, by powstrzymać Metaexit?

Zdjęcie tytułowe: Ms Jane Campbell
Data: 27.05.2022