Każdego da się zwerbować. Nie trzeba być ministrem, by trafić na celownik służb

– Ludzie, którzy werbują, lubią stawiać się w pozycji osób mających duże możliwości. Oni "wielu ludzi znają" oraz "wiele mogą" – tłumaczy jeden ze sposobów Tomasz Awłasewicz. I choć wydaje się, że te sprawy zwykłych ludzi nie dotyczą, to jest zupełnie odwrotnie. Czasem służby mogą zainteresować się kierowcą autobusu lub sprzedawcą w kiosku.

10.02.2022 06.28
Szpiegostwo kiedyś i dziś. Rozmowa z Tomaszem Awłasewiczem

Kolejne dowody wskazują, że zaawansowane szpiegowskie oprogramowanie Pegasus służyło do inwigilowania polskiej opozycji, urzędników, a być może nawet ludzi związanych z PiS. Maile ministra Michała Dworczyka i jego otoczenia wyciekają już od niemal roku. Trwa proces o szpiegostwo, w centrum którego jest polski oddział Huawei. To tylko kilka przykładów nagłówków z ostatnich miesięcy. Może to tworzyć wrażenie, że tarcia między służbami toczą się dziś przede wszystkim w sieci lub dotyczą zaawansowanych technologii. A jednak tradycyjne działania operacyjne nie straciły na wartości ani trochę.

Służby zyskały po prostu nowe narzędzia do tego, co robią od dekad.

Oficjalnie szpiegostwo jest w Polsce surowo karane. Za działamia na rzecz obcego wywiadu grozi kara więzienia od roku do nawet 10 lat; za przekazywanie informacji szkodzących Polsce – 3-10 lat; gromadzenie informacji, zgłaszanie gotowości do działania przeciw Polsce – od 6 miesięcy do 8 lat; organizowanie lub kierowanie działalnością obcego wywiadu – 5-25 lat więzienia. Tyle że takie wyroki nie zapadają za często. Pytanie, czy nie mamy problemów z werbunkiem na rzecz obcych służb, czy są one tak dobrze zakamuflowane.

Pytamy o to Tomasza Awłasewicza, wieloletniego dziennikarza specjalizującego się w tematyce służb specjalnych. Jako wykładowca prowadził zajęcia z zakresu kontrwywiadowczego zabezpieczania państwa. Ma na swoim koncie dwie książki: wydaną w tym roku pozycję "Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL" oraz "Łowców szpiegów" z 2018 roku.

Szczupły, ale nie chudy, wysoki, ogolony na łyso. Na pierwszy rzut oka sam przypomina oficera służb specjalnych. Oczywiście zapewnia, że nim nie jest. Zamawia kawę i rzuca: – Mamy tyle czasu, ile potrzeba. Zawsze chętnie opowiadam o służbach i kontrwywiadzie, bo ludzie w Polsce niewiele na ten temat wiedzą. A powinni!

W czasach zimnej wojny Amerykanie werbowali nawet kierowców polskich PKS-ów

Jakub Wątor: Przyszedłem na miejsce naszego spotkania półtora kilometra spacerem po starym Mokotowie. Mijałem po drodze jakiegoś szpiega? Powinniśmy się odwracać i pilnować na każdym kroku?

Tomasz Awłasewicz, fot. Kinga Kenig/Wydawnictwo Agora

Tomasz Awłasewicz: Warszawa to może nie jest światowa stolica szpiegostwa, niemniej na pewno jest to miejsce interesujące. Lokalizacja i sytuacja polityczna naszego kraju nie pozostają bez znaczenia. To w Warszawie, także w pobliżu miejsca, gdzie siedzimy, znajdują się ambasady, a każda ambasada mniej lub bardziej interesuje się czymś, co my chcemy chronić. Nie mówię, że każda placówka jest przesiana oficerami wywiadu, ale bywają i takie. Na pewno błędem byłoby założenie, że istnieją takie przedstawicielstwa, które nie mają absolutnie żadnego związku ze służbami specjalnymi.

Szpiegostwo ma się dobrze i o ile nie mogę zagwarantować, czy idąc tu, akurat minąłeś kogoś powiązanego z obcymi służbami specjalnymi, o tyle mogę cię zapewnić, że ktoś taki musi znajdować się maksymalnie w promieniu paruset metrów od nas.

Chiny mają mnóstwo takich ludzi chociażby w polskich oddziałach swoich firm, trwa przecież sprawa o szpiegostwo w polskim Huaweiu.

Mimo to większość pomyśli sobie: "Na szczęście mnie te sprawy nie dotyczą".

Prawie każdego dotyczą. W czasach zimnej wojny Amerykanie werbowali nawet kierowców polskich PKS-ów. Dawali takiemu człowiekowi 100 dolarów, co wówczas było fortuną, i mówili na przykład: „jak przejeżdżasz koło bazy wojskowej, to rób zdjęcia”. To się opłacało – zdjęcia, wbrew pozorom, mogły mieć swoją wartość, a do tego były to często dość proste do sfinalizowania werbunki. Decydowano się na dokonanie szeregu takich werbunków, aby utrudnić życie i odciągnąć uwagę polskiego kontrwywiadu od spraw ważniejszych.

Sprzęt firmy Huawei, fot. Forge Productions/Shutterstock.com

Czyli każdy może zostać zwerbowany?

Niemal każdy. Jeśli nie przez obcych, to przez swoich, przy czym tego drugiego nie chciałbym rozpatrywać w kategorii ujmy. Bezpieczeństwo Polski zależy między innymi od ludzi, którzy są pozyskiwani do współpracy przez nasze służby specjalne. Kioskarza rodacy z kontrwywiadu mogą poprosić o telefon, gdy jakiś dyplomata zjawi się w bloku naprzeciwko – prosty układ. Zadzwoni, to otrzyma wynagrodzenie, prezent.

A po co werbują obce służby?

Główne zainteresowania są te same, co dawniej: wojskowe, polityczne, gospodarcze, technologiczne. To ostatnie dotyczy zwłaszcza Chińczyków, którzy chętnie przejmą każdą technologię czy patent. Z naszej perspektywy to jest kradzież, a z ich: po co mają za coś płacić milion dolarów, jeśli mogą to mieć za darmo? Po co mają marnować czas na opracowanie czegoś, jeśli mogą uzyskać projekt dzięki jednemu dobremu werbunkowi?

Wywiad – służba (przede wszystkim) zbierająca i weryfikująca potrzebne nam informacje tajne.
Kontrwywiad – służba (przede wszystkim) ujawniająca i zwalczająca szpiegostwo, a także zabezpieczająca państwo przed operacjami obcych służb i wyciekiem informacji.
Agent – w Polsce słowo to używane jest zazwyczaj, gdy mowa o osobie jedynie współpracującej ze służbą specjalną, a nie o pracowniku kadrowym - funkcjonariuszu.

Jak zatem wygląda werbunek osoby posiadającej jakieś cenne informacje?

Zacznijmy od tego, że nie każdy oficer wywiadu musi od razu werbować. Wystarczy, że zapozna się z taką osobą, porozmawia raz, drugi, delikatnie zacznie wyciągać informacje i nigdy nie musi powiedzieć, do czego są mu one potrzebne. Naturalnie nie przyzna się też, że jest oficerem wywiadu. Informacje można pozyskiwać kapturowo, czyli w taki sposób, że rozmówca nawet nie zorientuje się, że przekazuje informacje obcemu wywiadowi. Ba! Dobrze poprowadzona rozmowa nie wzbudzi w ofierze nawet podejrzeń, że powiedziała za dużo.

Czyli lubię kogoś, czasem siądziemy pogadać na kawie czy piwie i nawet nie wiem, że jestem wykorzystywany?

To nawet nie musi być trwała relacja. Czasem chodzi o zwykłe rozmowy na jakichś branżowych targach. Tam też są oficerowie wywiadu występujący pod legendą, tak to się profesjonalnie nazywa, pracowników firm. I rozmawiają, wiedzą, o co pytać, wiedzą, czego potrzebują. Ale to najprostsza forma zdobycia informacji, to jeszcze żaden werbunek.

Jeśli jakieś służby chciałyby cię zwerbować, to przede wszystkim muszą najpierw być pewne, że masz potrzebne im informacje. Werbowanie jest zawsze bardzo ryzykowne, nawet jeśli dzieje się w macierzystym kraju danej służby. Oni się boją, że nawet jak zgodzisz się współpracować, to może później pójdziesz do polskich służb, aby następnie rozpocząć grę sterowaną przez tychże Polaków. Czyli będziesz obcą służbę, która cię zwerbowała, robić w balona przez nie wiadomo jaki czas. Zatem najpierw muszą być pewni, że to gra warta świeczki. Oni muszą wiedzieć, że masz dostęp do interesujących ich informacji. Albo co najmniej perspektywę takiego dostępu.

LinkedIn jest jednym z najpopularniejszych miejsc w sieci do rekrutacji potencjalnych współpracowników służb. fot. 13_Phunkod / Shutterstock.com

Masz na myśli wychowanie sobie tajnego współpracownika?

Oczywiście lepiej zwerbować szpiega już z dostępem. Ale zdarza się, że służby chcą sobie szpiega zbudować. Tak było choćby w 2004 r., gdy Chińczycy znaleźli amerykańskiego studenta, 22-latka Glenna Duffiego Shrivera, który studiował w Chinach i odpowiedział na jakieś ogłoszenie w sieci o napisanie eseju. Tak zaczęła się jego znajomość z pewną Azjatką, oczywiście ewidentnie co najmniej powiązaną ze służbami. Chińczycy namówili go, by spróbował zrobić karierę – najpierw w Departamencie Stanu, a potem w CIA. Więc Shriver jeździł na egzaminy, raz się nie dostał, drugi raz, ale dalej dawali mu pieniądze, by próbował. Wierzyli, że chłopak się rozwinie, zdobędzie kolejne umiejętności, zda egzamin i zostanie funkcjonariuszem amerykańskich służb specjalnych.

Strzelam, że się nie udało.

Ale dostał tylko 4 lata, bo do wszystkiego się przyznał i współpracował ze śledczymi w czasie procesu. Podkreślił, że robił wszystko z chciwości.

To częsta motywacja?

Tak, potrzeby finansowe bardzo często stanowią motywację dla osób, które decydują się na współpracę. Kolejny powód to kwestie ideologiczne, czyli robię coś, bo uważam, że w ten sposób walczę ze złem. Są też problemy z poczuciem własnej wartości, no i oczywiście lęk. Ale wbrew pozorom służby specjalne niechętnie decydują się na wzbudzanie lęku w werbowanym. Po co komu zestresowany agent? Lepiej, żeby nas lubił i przynosił informacje chętnie.

A dlaczego tamtemu Amerykaninowi się nie udało? Chińczycy źle wytypowali kandydata?

Bardzo możliwe. Amerykańskie służby nie ujawniły, dlaczego na Shrivera padły podejrzenia, ale niewykluczone, że zadziałały środki ostrożności w ramach procesu rekrutacji do CIA, gdzie Shriver aplikował. Może nie miał odpowiednich cech, aby zakamuflować rolę, która została mu napisana przez Chińczyków. Szpieg musi być inteligentny, wytrwały, mieć silną wolę i lepiej, żeby nie zmieniał zdania co minutę. Musi też mieć świetną pamięć wzrokową i słuchową – musi umieć powtórzyć rzeczy usłyszane i zapamiętać rzeczy zobaczone. Nie wiem, czy Shriver miał pakiet takich cech.

W takim razie jak nie dać się zwerbować?

Przede wszystkim trzeba uważać podczas podróży, bo obce służby najlepiej się czują na swoim terenie. Oczywiście szczególnie podczas podróży służbowej, ale podczas wyjazdu na wakacje zdecydowanie też. Niewykluczone, że tobie też ktoś zrobił tzw. dosiad, czyli tajne przeszukanie.

Mnie?

Jesteś dziennikarzem, masz kontakty, mówiłeś mi, że byłeś na jakichś targach w Chinach. Czemu cię to aż tak dziwi, że mogli ci w Chinach otwierać bagaż w pokoju hotelowym?

Bo to nielegalne? Bo nie mam nic interesującego do przekazania?

Aha, to nie zajrzeli ci do walizki, bo to nielegalne? Jasne, że takie przeszukania budzą kontrowersje, ale czy funkcjonariusze służb z tego powodu zrezygnują z obecności na terenie hoteli i zostawią zacnych gości w spokoju? Nie.

W czasach PRL hotele miały swoich opiekunów ze służb (fot. Shutterstock)

W książce opisujesz, że kiedyś każdy hotel miał funkcjonariusza służb, swego rodzaju opiekuna, który pilnował, kto przyjeżdża do hotelu, co się w nim dzieje i w razie czego organizował trzepanie pokojów. Dziś też tak jest?

Podejrzewam, że w każdym szanującym się kraju jest komórka, którą interesują takie operacje. Liczę, że polskie służby też przeprowadzają tajne przeszukania w stosownych miejscach. W końcu chodzi o nasze bezpieczeństwo.

Natomiast w takich krajach jak Chiny to oczywiste, że wchodzą. W Stanach zapewne też. Na rynku są dziesiątki poradników na temat bezpieczeństwa w podróży służbowej i każdy z nich przestrzega przed hotelami: nie zostawiać żadnych notatek ani sprzętu, a najlepiej to zabrać „jednorazowy” telefon tylko na potrzeby tej podróży, założyć tymczasowego maila...

Czyli należy być czujnym wszędzie, nie tylko w krajach komunistycznych?

Oczywiście, że tak. Poziom ostrożności może być nieco inny, zależnie od tego, gdzie jesteśmy, ale bądźmy czujni zawsze. I nie ma znaczenia, czy jedziemy biznesowo, czy turystycznie.

Ok, mam tymczasowy sprzęt i wychodzę z nim na miasto. Nic istotnego nie zostawiam w hotelu.

Kluczowe, co robisz na tym mieście. Najlepiej nie robić nic ciekawego. Żadnych imprez, rozmów z obcymi, żadnych bliskich kontaktów – obojętnie, czy ma to podtekst łóżkowy, czy nie. Rozmówca może wciągnąć w grę – ktoś ma słabą głowę albo słabość do komplementów i już kompromitujący materiał gotowy. On raczej nie posłuży do szantażu, bo szantaż, jak wspominałem, jest przereklamowany i to się dość rzadko zdarza w służbach. Natomiast z tą kobietą czy mężczyzną możesz dalej utrzymywać kontakt i już jesteś w grze, choć nawet o tym nie wiesz.

Czyli każdy, z kim rozmawiam, może być ze służb. A ciebie w takim razie ile razy próbowano zwerbować?

Nic mi o tym nie wiadomo, aby próbowano.

Albo o tym nie wiesz.

Może. Ale jest duża szansa, że bym się zorientował.

Jesteś ekspertem, mógłbyś być łakomym kąskiem dla obcych służb.

Mam więcej wiedzy o polskich służbach niż przeciętny obywatel, znam sporo ludzi, zgadza się. Ale mam też dużą wiedzę na temat tego, jak to wszystko działa i mam świadomość kontrwywiadowczą, więc mogę być ryzykownym celem dla obcych służb. Mogą próbować mnie werbować, ale ja odwrócę się przeciwko nim i zaraz po spotkaniu pójdę na Rakowiecką [siedziba Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przyp. red.] wszystko opowiedzieć. Oczywiście obce służby werbują niekiedy ludzi z jeszcze większą świadomością kontrwywiadowczą niż ja, chociażby samych funkcjonariuszy, ale wtedy taki obcy wywiad przynajmniej wie, że warto zaryzykować – bo potencjalny uzysk będzie absolutnie bezcenny.

Skąd w ogóle ta fascynacja służbami?

Służby specjalne, policja, wojsko, strzelectwo – wiele lat temu zacząłem interesować się tego typu tematami. Dlatego też studiowałem bezpieczeństwo wewnętrzne. A że jednocześnie zawsze lubiłem pisać – postanowiłem, że będę pisał właśnie o tym.

Wracając do werbunków – jak zorientować się, że coś niepokojącego dzieje się wokół mnie?

Jak wspominałem, służby chcą ludzi z dostępem do informacji. A tak się składa, że przeciwnik zwykle nie wie dokładnie, jaką wiedzę posiadasz. Jeśli jesteś inżynierem i zajmujesz się skomplikowanymi systemami w jakiejś ważnej instytucji, to obce służby niekoniecznie sobie to wygooglują. Nie wiedzą, czy masz te informacje, które ich interesują. Będą cię wypytywać o nie mniej lub bardziej delikatnie. Długo nie będziesz mieć pewności, czy dzieje się coś niepokojącego, ale liczne pytania o twoje obowiązki oraz, co za tym idzie, o dostęp do informacji powinny cię finalnie zaniepokoić.

Wypytywać cię może nowy kolega z branży, dziennikarz albo osoba odwiedzająca targi, na których przez tydzień przebywasz. On też może ci w jakiś sposób chcieć pomóc, np. pożyczyć pieniądze, gdyby ci ich zabrakło. Wtedy będziesz czuł się nie tylko zadowolony, ale i zobowiązany, choćby podświadomie – a to źle.

A gdy już upewnią się, że masz dostęp do interesujących ich informacji, to zaczną podchodzić coraz bliżej. Może twój nowy kolega zapozna cię z jeszcze innym kolegą? Może przyjdzie taki czas, że to oni cię o coś poproszą? Może tylko o coś drobnego, a ty spełnisz prośbę, bo będziesz chciał się odwdzięczyć za coś, co od nich dostałeś?

Pamiętaj, że sygnały, że zostanie ci złożona tzw. propozycja werbunkowa, mogą być bardzo subtelne. Zanim obca służba przyzna ci, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, może minąć dużo czasu. Dla nich każdy werbunek to ryzyko i chcą sobie to wszystko dobrze przeanalizować, zanim powiedzą ci, skąd są.

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę?

Ludzie, którzy werbują, lubią stawiać się w pozycji osób mających duże możliwości. Oni „wielu ludzi znają” oraz „wiele mogą” – w ten sposób chcą zaimponować. Albo jakiś „kolega kolegi”, któremu cię przedstawią, dużo może i ci też zaimponuje.

Glenn Duffie Shriver, który współpracował z chińskimi służbami, po dekonspiracji został bohaterem filmu "Gra pionkami" autorstwa FBI, które chciało nim przestrzec innych przed podobnymi wyborami.

Sprawy zaszły daleko. Co wtedy?

Człowiek mający świadomość, jak to wszystko działa, może powiedzieć przeciwnikowi: nic nie powiem. Bo wie, że pewnie niewiele mu grozi. Ale ktoś inny pomyśli: „co oni mi zrobią? a może mnie zabiją?”. No i zgodzi się na współpracę. A prawda jest taka, że raczej nikt cię nie zabije podczas targów, nawet w Chinach. Kto inny, gdy się go zaszantażuje, może pomyśleć, że to koniec jego kariery. Że będzie miał kłopoty w Polsce. Bo nie dość, że przespał się z prostytutką, kiedy miał siedzieć na spotkaniu biznesowym, to jeszcze miał kontakt z obcymi służbami. Pod wpływem emocji może pomyśleć: „no trudno, to ja idę na współpracę, tylko chcę mieć spokój”. I o to właśnie przeciwnikowi chodzi.

Na pewno nie powinieneś szpiegować przeciwko swojemu państwu. Co zrobić, gdy już usłyszysz propozycję? Większość oficerów kontrwywiadu mówi, by się nie bać – nawet gdy są to wyjątkowo brutalne służby rosyjskie – i mówić, że mają się odczepić. Nie chcesz, nie zdradzisz swojego kraju, żądasz telefonu do ambasady. I natychmiast wyjeżdżasz, jeśli cię wypuszczą. Nie ma tak, że masz wykupiony all inclusive i chcesz pokorzystać do końca!

Bycie niemiłym też może pomóc w inny sposób. Jeśli funkcjonariusze obcych służb dostrzegą w tobie jednoznacznie negatywny stosunek od ich służby i kraju – mogą zacząć obawiać się, że po powrocie do Polski od razu dasz znać ABW, co zaszło.

Możesz również próbować udawać, krótko mówiąc, osobę niezbyt mądrą. Służby nie zaufają komuś pozbawionemu inteligencji, bo zwyczajnie nie będą miały pewności, czy nie zrobi czegoś głupiego, komuś się nie wygada, będzie rozumiał powagę sytuacji oraz przestrzegał zasad gwarantujących konspirację.

fot. Gorodenkoff/Shutterstock.com

Czy we własnym kraju też mogę zostać zwerbowany?

Przez obcy wywiad? No jasne! Zarówno przez kogoś, kto przyzna się finalnie, że jest z obcych służb, jak i przez kogoś, kto będzie z obcych służb, ale przedstawi się jako ktoś z twoich służb. Co za problem znaleźć Rosjanina, który ma jedno z rodziców z Polski i doskonale zna nasz język? Werbowany nawet nie rozpozna, że to Rosjanin. I przyjdzie taki człowiek do ciebie, powie, że jest z ABW, pokaże legitymację. Ty zaczniesz przekazywać mu informacje i będziesz chodził dumny, że pomagasz państwu polskiemu. A w rzeczywistości ten człowiek będzie wszystko przekazywał Rosjanom, bo to dla nich pracuje.

To co, jeśli odwiedzi mnie „oficer ABW”?

Pytanie bez odpowiedzi albo z milionem odpowiedzi. Tak samo, jak nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „jak nie dać się zwerbować”, tak samo tutaj muszę powiedzieć, że po prostu należy być rozsądnym. Jeśli okoliczności będą sprzyjające, to w mojej opinii można poprosić o jedno spotkanie w siedzibie ABW. W każdym razie nie daj się zwerbować Rosjaninowi z jednym rodzicem z Polski. Chodzi o bezpieczeństwo naszego kraju.

Brzmisz bardzo odpowiedzialnie, patriotycznie i śmiertelnie poważnie.

Niewiele tematów jest poważniejszych niż bezpieczeństwo kraju.

Zdjęcie tytułowe: Aldeca studio/Shutterstock