Zniszczyła go powódź tysiąclecia. Obraz polskiego artysty nie tylko ożył dzięki NFT. Dziś trafia też na aukcję

To będzie jedna z pierwszych aukcji NFT w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Pod młotek pójdzie obraz noszący tytuł „Dlaczego jest raczej coś niż nic?” autorstwa Pawła Kowalewskiego, ikony polskiej sztuki lat 80. Dzieło zostało zniszczone w powodzi i istnieje tylko wirtualnie. – Dzięki NFT w pewien sposób zmartwychwstanie – mówi SW+ malarz.

02.12.2021 07.33
Zniszczyła go powódź tysiąclecia. Obraz polskiego artysty nie tylko ożył dzięki NFT. Dziś trafia też na aukcję

To gorący okres na polskim rynku sztuki. Zaledwie kilka dni temu obraz „Dwie mężatki” Andrzeja Wróblewskiego został sprzedany za rekordową kwotę 13,44 mln złotych, stając się najdrożej sprzedanym dziełem w Polsce. Ale to aukcje sztuki NFT budzą coraz większe emocje. Właśnie na licytacje trafiły dwie pierwsze polskie prace. I to od razu uznanych artystów: Zbigniewa Libery i Pawła Kowalewskiego.

Miliony za cyfrową sztukę

Najdroższe dzieło NFT kosztowało około 69 mln dolarów i zostało wylicytowane w marcu tego roku na aukcji w Christie’s. Cyfrowe dzieło „Everydays - the first 5000 days”, którego autorem jest amerykański grafik i animator Beeple, składało się aż z pięciu tysięcy obrazów. Tyle, że nie da się go powiesić w salonie a jedynie można wyświetlić na ekranie. Żeby właściciel miał jednak pewność, że plik, który z łatwością można udostępniać w internecie, jest autentycznym dziełem należącym tylko do niego, z grafiką nierozerwalnie związany jest unikalny rejestr cyfrowy, czyli NFT.

1 grudnia na aukcję NFT trafiło kontrowersyjne dzieło Zbigniewa Libery „Lego. Obóz koncentracyjny”. Licytację przeprowadził Polski Dom Aukcyjny Wojciech Śladowski w Krakowie. Wybrano do niej zdigitalizowany wykrojnik jednego z opakowań zestawu Lego, a konkretnie sygnowany przez Liberę egzemplarz przedstawiający obozowych nadzorców, a także ustawioną na tle standardowych błękitnych obłoków szubienicę ze zwisającą z niej, białą figurką

Dziś 2 grudnia w domu aukcyjnym DESA Unicum, odbędzie się kolejna aukcja NFT, na której wystawione zostanie cyfrowe dzieło – praca Pawła Kowalewskiego „Dlaczego jest raczej coś niż nic”.

Ten przedstawiający żółtego geparda na tle zachodzącego słońca obraz powstał w 1986 roku. Wskutek powodzi w 1997 roku obraz został zalany i doszczętnie zniszczony, a więc nie ma dziś fizycznej i namacalnej formy. Choć istnieje jedynie wirtualnie, to dzięki technologii blockchain jej unikalną cyfrową wersję w formie NFT będzie można nabyć na pierwszej tego typu licytacji w Europie Środkowo-Wschodniej.

Obraz "Dlaczego jest raczej coś niż nic" autorstwa Pawła Kowalewskieg
Obraz „Dlaczego jest raczej coś niż nic” autorstwa Pawła Kowalewskiego

Jak aktualny jest to trend widać choćby po tym, że domy aukcyjne walczą o palmę pierwszeństwa. DESA Unicum zapowiadając dzisiejszą aukcję chwaliła się, że będzie to pierwsza taka sprzedaż nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowo-Wschodniej. To jednak stanęło pod znakiem zapytania, bo zaledwie kilka dni temu, podczas 18. Warszawskich Targów Sztuki w drodze internetowej aukcji za 312,7 tys. złotych sprzedano token NFT do rzeźby „Fortune” znanego polskiego artysty Tomasza Górnickiego, a dzień przed aukcją Kowalewskiego wystawiono na sprzedaż też Liberę.

Co to jest NFT? 

NFT, czyli Non-Fungible Token, to w dużym uproszczeniu niewymienialny, niezmienny technicznie, niemożliwy do zhakowania certyfikat. Potwierdza on unikalność cyfrowych przedmiotów w rejestrze zwanym blockchainem („łańcuchem bloków”), czyli w systemie służącym do przechowywania i przesyłania informacji o transakcjach zawartych w internecie. NFT pozwala jasno stwierdzić, kto jest właścicielem danego wirtualnego przedmiotu: pliku, obrazka, GIF-a, piosenki, filmiku wideo, mema itd. NFT potwierdza ich oryginalność niczym podpis malarza na płótnie. Szerzej całe zjawisko opisywaliśmy w artykule „Memy, kotki i miliony dolarów. NFT wjeżdża na pełnej”. Bo choć NFT rozpala wyobraźnię, to budzi również szereg kontrowersji związanych choćby z śladem węglowym. O te kwestie zapytaliśmy również Pawła Kowalewskiego.

Paweł Kowalewski fot. Andrzej Swietlik
Paweł Kowalewski. Fot. Andrzej Świetlik

Paweł Kowalewski to polski malarz, artysta i profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Należy do założycieli formacji artystycznej Gruppa – jednej z czołowych grup artystycznych drugiej połowy XX wieku. 

Chciałby Pan zostać polskim Beeplem, który swoje cyfrowe dzieło sprzedał za 69 mln dolarów? 

(śmiech) Wie Pan, ja jestem trochę starszy od Beepla. Ale tak… Na pewno jest w tym coś pięknego, że – może nie pod koniec swojej życiowej drogi, bo mam nadzieję, że jeszcze parę lat pożyję – mogę dotknąć czegoś, co jest początkiem jakiejś nieprawdopodobnie obiecującej drogi. Mogę ją w Polsce zapoczątkować. 

Nawiasem mówiąc, to bardzo zabawne, bo jeszcze niedawno wszyscy moi młodsi znajomi, malarze, artyści, dziś 40-latkowie, gdy rozmawialiśmy o NFT, mówili, że to przejściowa moda, którą nie warto się zajmować. A dziś dzwonią, pytają i ja muszę im tłumaczyć, co to jest ten NFT

Zresztą będąc uczciwym, sam muszę uderzyć się w pierś. Dawniej też mówiłem, tak jak oni. Wierzyłem tym wszystkim, którzy mówili, że świat kryptowalut to bańka spekulacyjna i wkładali bitcoina do grobu, kiedy jego wartość spadła do 5 tys. dolarów. Sam wtedy nakrzyczałem na syna, który zainwestował w bitcoiny oszczędności po babci. Ale później okazało się, że on miał rację. Świat gwałtownie się zmienia, a pandemia jeszcze te zmiany przyspieszyła. 

Cyfrowe dzieło „Everydays – The first 5,000 days” (Codzienności – pierwsze 5 tysięcy dni) autorswa Mike’a Winkelmanna znanego jako Beeple zostało sprzedane za 69 mln dolarów
Cyfrowe dzieło „Everydays – The first 5,000 days” (Codzienności – pierwsze 5 tysięcy dni) autorstwa Mike’a Winkelmanna znanego jako Beeple zostało sprzedane za 69 mln dolarów

A co zmieniła w sztuce? 

Cały nasz świat przenosi się do świata wirtualnego. Dawniej na wywiad spotkalibyśmy się w kawiarni, a dziś rozmawiamy przez Zooma i nikogo to nie dziwi. Nasz świat, także świat sztuki, na naszych oczach przenosi się do rzeczywistości wirtualnej. I tak jak kiedyś wielu nie wyobrażało sobie płacić inaczej niż gotówką, tak teraz wszyscy płacimy kartami kredytowymi, telefonem czy zegarkiem, co kilkanaście lat temu wydawało się nierealne. Podobnie ze sztuką i NFT. Musimy przystosować się do nowych realiów. Od tego nie ma odwrotu.

Pan nie tylko się dostosowuje, ale chce być pionierem. Aukcja jest zapowiadana jako coś przełomowego.

Tak, DESA Unicum wykazała się tu niemałą odwagą. Z pewnością będzie to przełomowy moment, bo pierwsza sprzedaż zawsze, do końca świata będzie pierwszą sprzedażą i samo to już jest wartością. A to dopiero początek tej historii, która właśnie się rozpoczyna. Ci, którzy będą mieli okazję brać w niej udział, będą jej beneficjentami. To wydarzenie będzie momentem, do którego za 10 czy 15 lat będzie się wracać na zasadzie: gdybym wiedział, to też bym zainwestował. Dlatego trudno było odmówić tej propozycji. Ale zgodziłem się także dlatego, bo dzięki tej aukcji i NFT moja praca „Dlaczego jest raczej coś niż nic?” w pewien sposób zmartwychwstała.

No właśnie, dlaczego akurat to dzieło, które przecież fizycznie nie istnieje?

Ten obraz nie ma już materialnej postaci. Nie dlatego, że sam go zniszczyłem. Po prostu zdarzyło się nieszczęście. Powódź sprawiła, że woda zalała piwnicę, gdzie magazynowałem obrazy. Zostały z nich strzępy i puste ramy. 

To było bolesne doświadczenie. Szczególnie że obraz „Dlaczego jest raczej coś niż nic?” jest dla mnie bardzo ważny. Był ulubionym dziełem prof. Jacka Sempolińskiego, którego byłem asystentem. Stawiał też kluczowe w historii ludzkości filozoficzne pytanie.

W opisie jednej z wystaw pańskich prac pt. „Przedmioty przeznaczone do stymulowania życia umysłu, czyli niewidzialne oko duszy” pada stwierdzenie, że pańskie obrazy stają się żywymi przedmiotami z własnym ciałem i duszą. Jak Pan się czuje w tej nowej rzeczywistości, kiedy to dzieło nie ma ciała?

Stworzyłem kiedyś taką pracę, która nazywała się „Tragiczna nieprzeźroczystość konieczności”. Była to rzeźba, która powstała tak, że poszedłem do sklepu mięsnego, kupiłem kawałek wątroby cielęcej i po zalaniu wodą bardzo szczelnie zamknąłem ją w szklanym pudełku. Potem, z szacunku dla zwierzęcia, włożyłem to wszystko w marmurową płytę, a na koniec jeszcze otoczyłem szklaną klatką. To była taka refleksja nad tym, co jest ważniejsze; ciało czy duch. Ta praca była wystawiana w Zachęcie, ale potem do mnie wróciła, stała w pracowni i na kilka lat o niej zapomniałem. Kiedy zajrzałem do niej po dłuższym czasie, wyjąłem z pudełka, to okazało się, że tam nie ma nic. Wszystko zniknęło. A jednocześnie jednak coś zostało. Zniknął kawałek życia, ale symbolicznie został w pracy, dziele, które jest opisane. I podobnie jest z NFT i moim obrazem. Nie ma ciała, ale ma wartość. Prawo własności zapisane w NFT.

Czyli formalnie na aukcji licytowane będzie co? Plik komputerowy? 

Wieczne prawo własności do cyfrowego aktywa zamknięte w niepowtarzalnym pliku komputerowym. Nie można go ani podrobić, ani skopiować. To kluczowa cecha NFT, ale jest też kwestia, na której zyskują artyści. Mianowicie dzięki NFT mogą zachować pewną cząstkę sztuki dla siebie na zawsze. 

Udział w pliku? 

Tak, te udziały wahają się między 8-10 procent, które zachowuję nie tylko ja, jako autor, ale także moi spadkobiercy. To udziały także od kolejnych transakcji. 

Żeby było jasne: na rynku sztuki to nic nowego. Zazwyczaj w momencie, kiedy na jakiejkolwiek aukcji, gdziekolwiek na świecie sprzedawany jest obraz, to kupujący wypłaca artyście kwotę zgodną z udziałem, czyli od 2,5 do 5 proc. Tu jest podobnie. I podobnie, jak choćby na rynku książki, kiedy np. jakaś książka jest tłumaczona i wydawana za granicą, to autor otrzymuje dodatkowe wynagrodzenie. Pozostaje się więc cieszyć, że ten cywilizowany element aukcji, taki bonus z twórczości pozostaje, a w NFT jest jeszcze bardziej usankcjonowany.

Fot. Rokas Tenys / Shutterstock.com

Jak w ogóle do tego doszło, że zainteresował się Pan NFT? 

Za sprawą syna, który jest inżynierem i ma ścisły umysł. Długo przekonywał mnie, że ten nowy, cyfrowy świat to przyszłość. Poza tym wykładam na uczelni. Uczę młodych, ale też ich słucham, a to klucz, żebyśmy sobie międzypokoleniowo pomagali. I teraz dzięki nim NFT nie jest dla mnie żadnym problemem. 

Zajmuje się Pan też inwestowaniem w sztukę. NFT jest bardziej dostępne do inwestycji niż tradycyjna sztuka, o której trzeba mieć szeroką wiedzę. I chyba grubszy portfel. 

Ten grubszy portfel to mit. W tradycyjną sztukę można inwestować, mając nawet 2000 złotych. Wystarczy mieć dwójkę dzieci, dostać dwa razy 500 plus i już. Czasem nasze dzieci wyjdą na tym lepiej niż na kupnie kolejnego niepotrzebnego mebla, który zaraz się rozleci. 

Chwileczkę. Przecież nie każda inwestycja w sztukę zaraz się zwróci, szczególnie gdy nie mamy zbyt dużej wiedzy. A łatwo ulec pokusie, kiedy temat NFT staje się modny. 

Owszem, nie każda inwestycja jest bezpieczna. Jeśli ktoś kupuje to, co mu się podoba, to kupuje to, co mu się podoba i niech potem nie dziwi się, że nie można tego sprzedać za cenę, za którą się kupiło. Ale są też przypadki, że i takie rzeczy można sprzedać drożej. 

A jeśli chodzi o NFT, to ten rynek jest niezwykle demokratyczny. Tych młodych artystów, którzy tworzą swoje dzieła w NFT, jest wielu. Tak samo miejsc, gdzie można zobaczyć ich prace. Tutaj nie ma wielu różnic między światem realnym a NFT. I tu, i tam są artyści, którzy mieli wiele wystaw w liczących się galeriach, mają publikacje w liczących się mediach. Ba, są nawet rankingi artystów, więc można ich zweryfikować. Ale oczywiście można też inwestować jak na giełdzie. Kupić dużo tanich prac młodych nieznanych artystów i liczyć, że trafimy choć jednego, na którym, jeśli będziemy mieli szczęście, zarobimy bardzo dużo pieniędzy. Niemniej dużo bezpieczniej jest kupować dzieła sztuki artystów znanych i uznanych. 

Dzieła NFT znanych artystów sprzedawane są dziś za miliony dolarów. A sceptycy ostrzegają, że NFT to bańka spekulacyjna i moda, która zaraz przeminie. 

Powtórzę: niektórzy wkładali bitcoina do grobu, gdy kurs spadł do 5 tys. dolarów. Mój syn przyszedł wtedy do mnie z pytaniem, czy może kupować, bo najlepiej inwestować na spadkach i miał rację. Oczywiście bankierzy, przedstawiciele świata tradycyjnych finansów będą mówić, że to bańka spekulacyjna, bo to w ich interesie. Czy drukarze opowiadają o końcu prasy drukowanej? Też nie. Dlatego nie wierzę, że NFT przestanie się rozwijać. Ta technologia daje zbyt wiele możliwości, także twórcom.

Entuzjaści NFT przekonują, że to szansa dla artystów. Z jednej strony dowartościowuje artystów cyfrowych, a z drugiej demokratyzuje świat sztuki, pozwala zaistnieć bez pośrednictwa galerii czy domów aukcyjnych. Tylko czy to nie jest trochę złudne? Skoro bez promocji artysty i wsparcia domu aukcyjnego kupujący sami mogą mieć problem, kogo warto kupić, a kogo nie. Nawet Pan, znane nazwisko, ma wsparcie domu aukcyjnego.

Dom aukcyjny po prostu uwiarygadnia artystów. To jest bardzo istotne, zwłaszcza na początku. A czy można zaistnieć bez promocji? Można, bo cyfrowa promocja jest dostępna dla wszystkich. Mamy mnóstwo przykładów, jak promocyjnie wybili się blogerzy czy influencerki sprzedające swoje produkty NFT za krocie. 

NFT przedstawiający Nyan Cata (bo taką nazwę nosi internetowy mem) sprzedano za prawie 600 tysięcy dolarów. Fot. Axel Decimo / Shutterstock.com

Niedawno instagramowa modelka Marta Rentel sprzedała token NFT na „cyfrową miłość” za 1 mln złotych. 

Czyli wszystko dzieje się tak jak w tradycyjnym świecie. Widać znalazł się chętny, aby za to zapłacić, ale nie znaczy to, że nie trzeba być ostrożnym. Należy sprawdzać, weryfikować, ale choćby ten przykład pokazuje, że internet daje ogromne możliwości promocji. Natomiast cała ta machina domów aukcyjnych, muzeów, historyków sztuki, pośredników funkcjonuje po to, aby dawać pewną gwarancję, że coś, co kupujemy, jest wartościowe. 

Jednak idea NFT dawała obietnicę, że cała ta machina nie będzie potrzebna, a artyści będą mogli zaistnieć i sprzedawać swoje prace bez niej.

Oczywiście, że tak. I można to tak robić. NFT pozwala ominąć galerie, pośredników. Ale zawsze będą ludzie chcący mieć dodatkową weryfikację, większą pewność tego, że dobrze inwestują i wtedy skorzystają z domu aukcyjnego. Zresztą na tradycyjnym rynku sztuki wygląda to tak samo. Przecież możemy pójść i kupić pracę bezpośrednio od artysty, jeśli nie jest on związany umową z galerią. Takich artystów jest przecież wielu. Zapłacimy niższą cenę, ale ponosimy wtedy wyższe ryzyko.

Krytycy NFT twierdzą też, że NFT nie chroni twórców i zawodzi jako certyfikat autorstwa, bo jest niezależne od prawa autorskiego, które tę kwestię reguluje. 

Każda transakcja jest przecież zapisana w kodzie NFT i od każdej transakcji artysta dostanie te 8-10 procent prowizji. To daje większą pewność niż tradycyjne prawo autorskie, które też nie jest doskonałe. Przecież nierzadkie są sytuacje, że przy transakcji tradycyjnego obrazu dwie strony po prostu dogadują się między sobą, sprzedaż jest po cichu, bez informowania o tym artysty, więc on z tego nie dostaje nic. Co mu wtedy z tego prawa autorskiego? 

Zresztą opowiem panu anegdotę. Mój przyjaciel, malarz, przechodził kiedyś obok księgarni i zobaczył swój obraz na okładce książki bardzo znanego, zagranicznego wydawnictwa. Wszedł do księgarni, otwiera książkę, a tam nie ma słowa, że to jego obraz. Skontaktował się z wydawnictwem i jaką dostał odpowiedź? Że powinien być szczęśliwy, że książka popularyzuje jego pracę. Czasami tak wyglądają te prawa autorskie.

Ale wtedy pański kolega może pójść do sądu, wywalczyć odszkodowanie, bo chronią go przepisy, których w NFT nie ma. 

W NFT autorstwo reguluje kod. Jestem bardziej pewny jego niż prawa autorskiego. Do egzekwowania prawa autorskiego potrzebna jest jakaś instytucja, która też ulega różnym wpływom, co widać choćby po tym, jak dotąd chronieni byli artyści wizualni. Nie jestem zwolennikiem tego, aby NFT regulować. Wolę zaufać technologii, bo ona sama potrafi się obronić.

Kolekcjonerski rynek NFT podbijają też CryptoPunks, czyli pikselowe twarze na 8-bitowych obrazkach. Fot. Spyro the Dragon / Shutterstock.com

Kryptosztuka, a więc i NFT emituje ogromny ślad węglowy, zużycia energii elektrycznej są kolosalne. Jeden NFT ma ślad węglowy porównywalny do przejechania autem 1000 km. Jak Pana zdaniem należy ten ślad węglowy rekompensować? Może należy wprowadzić podatek od transakcji w NFT, z którego środki byłby przeznaczane na inwestycje w czystą energię?

Ze śladem węglowym to my sobie nie poradzimy, dopóki nie zlikwidujemy węgla w energetyce. Marzę o tym, aby wszystkie te serwery, z których korzystają NFT, były napędzane energią słoneczną, ale do tego trzeba zmienić to, jak dziś produkowana jest energia elektryczna.

Ale do tego czasu można coś z tym robić? 

To trochę zaklęty krąg. Oczywiście możemy bawić się w podatki, ale na początku lepiej postawić pytanie: co jest lepsze? Bo ile środowiskowo kosztuje wydrukowanie 10 tys. albumów, wyprodukowanie farby drukarskiej, potem transport tego wszystkiego, także obrazów między galeriami? To przecież też zostawia ślad węglowy.

Na koniec wrócę do aukcji pańskiego obrazu. Jak Pan myśli, do kogo trafi?

Nie wiem, ale chciałbym, aby nabywcą był człowiek co najmniej 20 lat młodszy ode mnie, który rzeczywistość cyfrową bardzo dobrze zna, docenia, ale widzi też potencjał i przekaz zawarty w tym dziele. 

To pierwsza aukcja NFT. Czy będą kolejne? 

Zdecydowanie. Według mnie to dopiero początek. Mam już parę gotowych dzieł stworzonych pod NFT. Mogę zdradzić, że będą to m.in. znikające portrety, które będą zadawać pytania o naszą pamięć czy dzieło 3D, które jest historią o Dawidzie i przeskoku między renesansem a antykiem. NFT jest dla mnie bardzo otwierające i na pewno na jakiś czas zostanę przy tej technologii.

Data: 02.12.2021

Zdjęcie główne: Shutterstock.com/Autor: Nadia Snopek