Turystyczny wirus Airbnb wrócił. Na Zachodzie podjęto leczenie, w Polsce myślimy, że to zwykła grypa

Airbnb odnotowuje historyczne zyski, a turyści znów zadeptują i rozjeżdżają walizkami popularne miasta. Niektóre z nich dostrzegły w pandemii okazję do podjęcia leczenia z wirusa turystyfikacji. W Polsce przespaliśmy tę szansę.

23.11.2021 08.20
Turystyczny wirus Airbnb wrócił. Na Zachodzie podjęto leczenie, w Polsce myślimy, że to zwykła grypa

Ludzie z zachwytem zatrzymują się przed przejściem dla pieszych. Niektórzy nie czekają, aż zapali się zielone światło. Szybkim krokiem przechodzą przez ruchliwe skrzyżowanie łączące Rua de Santa Catarina z Rua de Fernandes Tomás. Reszta czeka obok w dymie z pieczonych kasztanów, aż będzie mogła podejść i z bliska sfotografować Capela das Almas, czyli słynną Kaplicę Dusz. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji portugalskiego Porto i cel wielu wycieczek. Nic dziwnego. Fasadę pokrywa prawie 16 tysięcy azulejos, czyli tradycyjnych cienkich, ceramicznych płytek. Kwintesencji Portugalii.

Skrzyżowanie łączące Rua de Santa Catarina z Rua de Fernandes Tomás w Porto. Na drugim planie Kaplica Dusz. Fot. Marek Szymaniak

Turyści pstrykają zdjęcia fasady. Potem na wąskim chodniku pozują na jej tle. Próbują uchwycić moment, kiedy w kadrze nie ma akurat innych osób z plecakami. Tak, aby na zdjęciu było widać prawdziwego ducha miasta. Ducha, którego w okolicy Rua de Santa Catarina jest coraz mniej.

Za to coraz więcej jest sklepów z pamiątkami, brelokami na klucze, rzemykami na nadgarstek, kolorowymi kubkami, szmacianymi torbami z tramwajem. Wszystko w barwach i wzorach nawiązujących do azulejos. Prawie wszystko też made in China.

Kiedy turyści zgłodnieją, siadają w jednej z setek lokalnych knajp i pałaszują lokalny przysmak kanapkę – Francesinhę. Piją oczywiście lokalne porto. W końcu chcą spać. Nocleg zarezerwowały na Airbnb, Bookingu czy jednej z podobnych platform, które w kilkanaście lat odmieniły rynek mieszkaniowy tysięcy turystycznych miejscowości na całym świecie. 

Dziś trudno uwierzyć, że Airbnb powstało ledwie w 2008 roku. Założycielami serwisu jest trzech znajomych: Joe Gebbia, Brian Chesky i Nathan Blecharczyk. Mężczyźni w różnych okresach byli współlokatorami. Kiedy jednak Joe i Brian mieszkali razem, nie było ich stać na wynajem całego mieszkania. Postanowili więc umieścić w salonie materac i oferować go jako miejsce noclegowe. W ten sposób chcieli sobie dorobić, aby mieć na czynsz.

Idea podnajmowania wolnej przestrzeni np. pokoju w mieszkaniu była strzałem w dziesiątkę. Okazało się, że wiele osób chciało sobie dorobić, goszcząc od czasu do czasu nieznajomych. Z drugiej zaś strony odwiedzający chętnie korzystali z tańszych niż w hotelach noclegów, mogąc przy tym poznawać lokalsów, którzy polecali klimatyczne knajpy czy miejscowe atrakcje. Wydawało się, że mamy czyste win-win. Wszyscy wygrywają i jeszcze realizowana jest idea sharing economy, czyli ekonomii współdzielenia. Aby bywać czy korzystać, nie musimy już posiadać, bo możemy wzajemnie udostępniać sobie różne dobra.

W skutek ekspansji turystyki wiele lokalnych sklepów i punktów usługowych dostosowano do potrzeb przyjezdnych, a nie mieszkańców. Na zdjęciu sklep z pamiątkami w Porto. Fot. Marek Szymaniak

Szybko w grę wszedł jednak ogromny kapitał, który w krótkoterminowym najmie zauważył szansę na ponadprzeciętne zyski. Więc dziś dominują nie ci, którzy według propagandowej narracji Airbnb chcą dorobić i od czasu do czasu wynająć wolny pokój, lecz profesjonalne podmioty dysponujące nieraz tysiącami apartamentów.

W Portugalii tę przemianę widać jak na dłoni. Włącznie z jej bolesnymi odciskami, które tylko zaplasterkowano w czasie pandemii.

Airbnb na każdym piętrze

By zrozumieć, co zadziało się w Portugalii, trzeba cofnąć się o ponad dekadę. Wtedy państwo – podobnie jak inne kraje południa Europy – z trudem wychodziło z kryzysu gospodarczego. Ówczesne rządy w zamian za 92 mld dolarów międzynarodowej pomocy musiały podjąć szereg trudnych kroków, w tym zliberalizować prawo najmu.

Przez lata na rynek mieszkaniowy ogromny wpływ miały bowiem konsekwencje zamrożenia czynszów w Lizbonie i Porto w latach 50. XX wieku w czasie dyktatury wojskowej Salazara. Po rewolucji goździków, która w 1974 roku obaliła reżim, przepisy wręcz rozszerzono na cały kraj. Lokatorzy zawierający umowy dostali prawną gwarancję, że nie będą płacić w skali roku więcej niż 0,06 proc. wartości wynajmowanego mieszkania. Owszem, w 1990 roku parlament znowelizował przepisy o wynajmie mieszkań tak, aby prawo do płacenia zamrożonego czynszu miały tylko osoby w wieku emerytalnym. Okazało się jednak, że zapisy te można łatwo obejść, a prawo do niskich czynszów za wynajem uzurpowali sobie także potomkowie pierwotnych lokatorów.

W efekcie przez dekady wiele osób płaciło śmiesznie tanie czynsze – rzędu kilkudziesięciu euro miesięcznie. To z kolei doprowadziło do sytuacji, że właścicieli kamienic nie było stać na remonty, co skutkowało stopniową degradacją budynków. Przed liberalizacją prawa szacowano, że w fatalnym stanie znajdowało się ponad 250 tysięcy budynków. Historyczne centra miast usiane były rozpadającymi się domami. 

W wielu miejscach w Porto sąsiadują ze sobą zaniedbane i odnowione kamienice. Fot. Marek Szymaniak

Sytuację dodatkowo pogorszył gospodarczy kryzys. Odpowiedzią na sytuację miała być wspominana liberalizacja prawa czynszowego. Zakazano umów na czas nieokreślony, właścicielom ułatwiono możliwość wypowiedzenia umowy i dano możliwość szybszych eksmisji w przypadku zalegania z czynszem czy z powodu generalnego remontu. Ustalono też, że podwyżki czynszu przez pierwsze pięć lat nie mogą być większe niż 25 proc. dochodów najemców. Dodatkową ochroną objęto też osoby starsze, którym właściciele mogli podnieść czynsz, ale przez pięć lat nie mogli ich eksmitować.

Nowe prawo miało przyciągnąć inwestorów. Kluczowym programem była tu tzw. złota wiza. Mogli ubiegać się o nią cudzoziemcy spoza Unii Europejskiej, którzy kupując nieruchomość za co najmniej 500 tys. euro, otrzymywali rezydencję. W 2016 roku program ten rozszerzono o inwestorów w stare nieruchomości. Złota wiza okazała się istnym magnesem – ponad połowa nowych inwestorów przybyła z Chin, wysoko na liście są też Amerykanie czy Wietnamczycy.

Równolegle portugalski rząd widząc, że odbudowa przemysłu będzie trudna, postawił na turystykę. Popularność tanich linii lotniczych sprawiła, że największe miasta i południe kraju zostało dosłownie zalane przybyszami zza granicy. W 2012 roku odnotowano 14,6 mln przyjazdów. W szczytowym 2019 roku było ich już 27,8 mln.

Patrycja Bielska od ponad 20 lat mieszka w Porto. Jest przewodnikiem należącym do grupy polskojęzycznych przewodników na świecie Przewodnicy bez Granic. Fot. archiwum prywatne

Ten wzrost na własne oczy obserwowała Patrycja Bielska, Polka mieszkająca od ponad 20 lat w Porto i pracująca jako przewodniczka. Spotykamy się w niewielkim, wypełnionym drzewami oliwnymi parku Parque Saba Praça de Lisboa, który zbudowano na dachu miejskiego parkingu tuż obok Igreja e Torre dos Clérigos, czyli barokowego kościoła i wieży Kleryków, jednego z symboli miasta.

– Porto przed kryzysem było miastem portowym i przemysłowym. W kryzysie wiele fabryk upadło, ludzie tracili pracę, więc władze skłoniły się w stronę turystyki. Unia dofinansowywała rewitalizacje takich miejsc jak to, w którym jesteśmy. Wcześniej było tu opuszczone targowisko, nie było zbyt bezpiecznie, choć to ścisłe centrum. Ale brakowało miejsc noclegowych dla turystów. Kiedy zaczynałam pracę, na mapie Airbnb były pojedyncze lokalizacje. Dziś jest morze ofert, nie ma ulicy, ba, nawet piętra w kamienicy, aby nie było w niej apartamentu dla turystów, bo to świetny interes, z którego łatwo można było wyciągnąć 2-3 dodatkowe pensje – mówi Bielska.

Turbogentryfikacja w akcji 

Pojawiły się restauracje, małe bary, tapasownie, ruszył handel i usługi dla turystów, jak pralnie czy rejsy po rzece Duero. Inwestorzy kupujący całe kamienice pod przyszły najem dla turystów dużo w nie inwestowali, wiele popadających w ruinę budynków odzyskało blask.

– Już po kilku latach gołym okiem było widać, że zmiana prawa najmu zaowocowała nowymi hotelami, prywatnymi apartamentami. Kiedy przejdziesz się po Porto, od razu zauważysz, jak wiele się budynków się zmienia, z wielu została tylko historyczna fasada, a w środku trwa budowa, często „od zera”. Choć ciągle jest jeszcze bardzo dużo zaniedbanych kamienic, z oknami zabitymi deskami. Niekiedy na wyższych piętrach mieszkają jeszcze starsze osoby, a inwestorzy, mówiąc brutalnie, czekają, aż te osoby umrą i zwolnią lokal – dodaje przewodniczka.

Tegoroczny sezon turystyczny w Porto trwa dłużej niż zwykle. Fot. Marek Szymaniak

Za tymi fasadami rozwoju i prosperity, gdzieś z tyłu rozrastała jednak niczym pleśń ciemna strona turystycznego boomu. Rosnące ceny najmu – choćby i obarczone ograniczeniami ustawowymi – i tak uderzyły w lokalnych mieszkańców. Na tyle mocno, że coraz częściej nie stać ich na opłaty.

– To z reguły młodsi ludzie, którzy byli właściwie zmuszeni do przeprowadzki poza centrum, jeśli nie godzili się na podwyżki. Biedniejszym miasto oferowało mieszkania socjalne w dalszych dzielnicach jak Ramalde. Wielu po prostu nie było stać na to, aby zostać w dotychczasowym miejscu, bo kiedy dawniej płacili 40-60 euro miesięcznie, to przed pandemią te mieszkania były wynajmowane nawet po 800 euro – dodaje Patrycja Bielska.

Ten proces jeszcze gwałtowniej przebiega w Lizbonie. Odkąd turyści zaczęli masowo przybywać do stolicy Portugalii, całe dzielnice przeszły ogromne zmiany. Na początku 2020 roku w wielu dzielnicach zbliżonych do centrum ponad jedna trzecia mieszkań była wynajmowana krótkoterminowo. A im bliżej centrum, tym ten wskaźnik był wyższy. W niektórych dzielnicach, jak Alfama, nawet 60 proc. mieszkań przekształcono w apartamenty i hostele na krótkoterminowy wynajem, a lwia część ofert trafiła na Airbnb czy Booking.

Turystyczny boom wywindował ceny mieszkań. Tylko od początku 2016 roku do końca 2019 mediana ceny mieszkań za metr kwadratowy wzrosła w Lizbonie o ponad 70 proc. Skutek znów podobny. Dotychczasowych, długoletnich mieszkańców nie było już stać na opłacenie rosnących czynszów, przez co musieli przeprowadzać się do odleglejszych dzielnic, a często na peryferia miasta. We wspomnianej już Alfamie, uwielbianej przez turystów historycznej dzielnicy Lizbony, liczba ludności z 20 tysięcy w latach 80. XX wieku zmniejszyła się do ok. 2 tysięcy.

Zdaniem Luisa Mendesa, profesora geografii miejskiej na Uniwersytecie w Lizbonie i jednego z czołowych portugalskich ekspertów od gentryfikacji, Lizbona jest jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego, jak globalny rynek i liberalizacja prawa najmu może w zaledwie kilka lat zmienić miasto. Jego zdaniem stolica Portugalii doświadczyła czegoś, co nazywa „turbogentryfikacją”.

– Wpływ Airbnb na lokalny rynek mieszkaniowy w centrum Lizbony był brutalny i znacznie silniejszy niż w innych, europejskich miastach. Głównie dlatego, że tempo zmian było przytłaczające. W Barcelonie, Paryżu czy Wenecji wpływ turystyki mieszkaniowej trwa od lat i jest stopniowy. W Lizbonie rozpoczął się kilka lat temu i w latach 2014-2018 rósł każdego roku o 100 procent. Skutek jest taki, że w centralnych dzielnicach miasta co trzecie mieszkanie przeznaczone jest na Airbnb, a w najbardziej znanej dzielnicy Alfamie wynajmowanych krótkoterminowo było już dwie trzecie mieszkań – mówi SW+ prof. Luis Mendes i dodaje, że nadmierna turystyka spowodowała eksmisje tysięcy rodzin. Tylko w latach 2014-2017 centrum Lizbony traciło 15 proc. populacji. – Jeśli eksmitujemy dotychczasowych mieszkańców, to co pokażemy turystom, którzy przyjechali tu zobaczyć tradycyjne, portugalskie życie? – pyta.

Średniowieczna twierdza Torre de Belém to jeden z symboli Lizbony i obowiązkowy punkt wielu turystów. Fot. Marek Szymaniak

Ten paradoks zauważa też Jakub Rybicki, współautor podcastu „Dobra Podróż”. Przytacza dane, według których aż 77 proc. turystów oczekuje, że w miejscu, które odwiedzają, będą spędzać czas jak lokalsi. – Tylko że takich miejsc jest coraz mniej. Nie ma lokalnych warzywniaków, fryzjerów, sklepów. Stopniowo zanikają lokalne usługi, a pojawiają się sklepy z pamiątkami, w których magnesów nie będą przecież kupować lokalsi. Po pewnym czasie dzielnice opanowane przez Airbnb zmieniają się w turystyczne wydmuszki, co szczególnie było widać w czasie pandemii, gdzie centra turystycznych miast były martwe. To zjadanie własnego ogona – mówi Jakub Rybicki.

I właśnie głównie za to piłowanie gałęzi, na której siedzą zarówno turyści, jak i pracujące w tej branży osoby, obwiniane są platformy, takie jak Airbnb. Zresztą serwis stworzony w Kalifornii stał się wręcz symbolem postawienia branży na głowie i ukrytych kosztów, choćby w postaci drenowania tkanki miejskiej i zamierania więzi społecznych.

Miasto – park rozrywki 

Widząc te niekorzystne zmiany, mieszkańcy Lizbony skarżący się na turystyfikację zwracali też uwagę, że w jej efekcie powstaje dualna gospodarka – dla tych, którzy zarabiają na turystach (właścicieli nieruchomości, gastronomii itd.) i całą resztę. Narzekają, że masowa turystyka zamienia ich miasto w park rozrywki. Miejsce nie do życia, bez handlu, bez usług. W ich miejsce powstają nowe sklepy np. z pamiątkami czy sardynkami, gdzie turyści mogą kupić puszkę z etykietą z własną datą urodzenia za kilka euro.

– Mieszkam na pustyni. Aby kupić proste artykuły spożywcze, muszę iść kilometr pod górę – mówiła magazynowi „Time” Carla da Cunha, 40-letnia mieszkanka Alfamy, która skarżyła się, że w swojej okolicy została niemal bez sąsiadów i lokalnych usług.

W Porto nietrudno spotkać lokale usługowe przydatne dla mieszkańców. Na zdjęciu sklep z żarówkami. Fot. Marek Szymaniak

Trend zaniku lokalnych usług widoczny jest również w Porto, ale jak zauważa Patrycja Bielska, odbywa się wolniej niż w Lizbonie. Jest tak, bo wielu najemców oferujących swoje usługi chociażby szewskie, krawieckie czy handlowe np. z sprzętem remontowym posiada wieloletnie umowy, które wciąż obowiązują. – Takim osobom zwykle udaje się dogadać z inwestorami. Ale są miejsca, które zmieniły się zupełnie na przestrzeni ostatnich lat. Na przykład na pobliskiej ulicy Kleryków jeszcze 15 lat temu znajdowało się wiele salonów krawieckich, tu panny młode kupowały i zamawiały suknie ślubne. Był dosłownie sklep na sklepie. Teraz są tu wyłącznie sklepy z pamiątkami, bo żadnej z manufaktur nie byłoby stać płacić kilku tysięcy euro miesięcznego czynszu – mówi przewodniczka.

Czarny rynek Airbnb

Nieograniczony rozwój turystyki zaalarmował władze. By kontrolować zmiany, Portugalia wprowadziła obowiązek posiadania licencji, bez której nie można krótkoterminowo wynajmować lokalu turystom.

– Wszystkie kamienice, które przy wejściu mają tabliczkę AL (Alojamento Local), mają licencję na wynajem krótkoterminowy. W teorii bez niej nie można legalnie dodać ogłoszenia na Airbnb czy Bookingu. Według prawa takiego lokalu nie można wynająć na dłużej niż 30 dni, ale można to łatwo ominąć, powielając rezerwację lub podpisując umowę – mówi Bielska.

Z badań portugalskich badaczy z Universidade Nova de Lisboa wynika jednak, że wymogi licencyjne są często omijane. Ustalili oni, że spośród obiektów dostępnych na Airbnb w październiku 2019 prawie co drugie nie miało ważnej licencji. Jak właściciele obchodzą prawo? Tam, gdzie należy wpisać licencję, wpisywano np. „Airbnb123” albo numer tej samej dla kilkudziesięciu nieruchomości, choć każda powinna mieć własny.

– Urzędnicy nie są przygotowani, aby obsłużyć tak wielkie zapotrzebowanie rynku. Jest ich zbyt mało, brakuje pieniędzy, aby zatrudnić wykwalifikowaną kadrę, więc nie wyrabiają się z kontrolami, wydawaniem pozwoleń na budowę czy remont – mówi Patrycja Bielska.

Na rosnący, niezwykle rozgrzany rynek turystyczny jak zimny prysznic spadła pandemia i unaoczniła kolejne wady stawiania na masową turystykę. Cały sektor został zamknięty, turyści masowo odwoływali rezerwacje. Eksperci, w tym wspomniany prof. Luis Mendes, zwracali uwagę, że koronawirus wyjaskrawił kolejne nierówności wynikające z nowego modelu gospodarczego, nieskupiającego się na podstawowych potrzebach miejscowej ludności. Wielu, którzy pracowali w szeroko pojętej turystce, nagle zostali bez pracy, a wynajmujący z pustymi apartamentami i ratami kredytów do spłaty.

Jedną z bardziej widowiskowych konstrukcji w Lizbonie jest Most 25 Kwietnia, który wybudowano w 1966 roku. Pierwotnie nosił nazwę Most Salazara, ale zmieniono ją po Rewolucji Goździków, która obaliła rządy dyktatury 25 kwietnia 1974. Fot. Marek Szymaniak

Airbnb, który do tego czasu miał obłożenie na poziomie 95 proc., zaczął świecić pustkami. – Obłożenie spadło do 5 proc. W tej chwili ponad 75 proc. Airbnb przestało działać, a około 15 proc. przeszło z wynajmu krótkoterminowego do wynajmu średnioterminowego. Niektóre mieszkania wynajęto w przystępnej cenie studentom i cyfrowym nomadom – mówi nam prof. Luis Mendes i dodaje, że właściciele lokali oferujących się w Airbnb zdali sobie sprawę, że odzyskanie tempa wzrostu i dochodów sprzed pandemii zajmie dużo czasu, dlatego decydują się na niedrogi wynajem. – Z Airbnb wyszło ok. 3 tysięcy mieszkań i trafiło na rynek najmu długoterminowego, co w drugiej połowie 2020 roku obniżyło czynsze o około 15 proc. – dodaje.

Pandemia uderzyła też w Airbnb. Biznes popadł w tarapaty z powodu lockdownów i musiał zwolnić jedną czwartą swoich pracowników (2 tys. osób na całym świecie) oraz starać się o 2 mld dolarów awaryjnego finansowania. Jednak firma z Kalifornii szybko otrząsnęła się ze skutków koronawirusa. Pod koniec 2020 roku zadebiutowała na giełdzie i od tego czasu wartość jej akcji wzrosła o ponad 40 proc. A w ostatnim kwartale tego roku, czyli od lipca do września spółka odnotowała najwyższe wyniki finansowe w swojej historii w wysokości 2,2 miliarda dolarów. To o 36 proc. więcej niż w tym samym okresie przed pandemią. Jasne jest więc, że turystyka w jej wydaniu wróciła szybciej niż wielu mogło się wydawać. 

Mieszkanie jako dochód

Pandemia dała jednak Portugalczykom coś jeszcze – okazję, aby spróbować ograniczyć, a być może i rozwiązać problemy związane z turystyfikacją. O potrzebie zmian głośno mówił burmistrz Lizbony Fernando Medina, który zapowiedział, że trzeba wrócić do walki o jakość życia mieszkańców, bo Airbnb, choć było niezwykle ważne dla gospodarki, negatywnie wpływało na rynek mieszkaniowy i niszczyło unikalny charakter historycznych dzielnic.

– W pewnym sensie COVID-19 stworzył okazję do działania. Mamy możliwość wykorzystania tego czasu, aby pomyśleć, jak poprawić niektóre rzeczy, skierować je na odpowiednie tory. Nadszedł czas, abyśmy pewne rzeczy zrobili inaczej – mówił w „The Guardianie” Medina i nie poprzestał na ogólnikach, tylko zaproponował program „Secure Income” (Bezpieczny Dochód) mający na celu odbicie choć części mieszkań z Airbnb i przywrócenie ich na rynek długoterminowy.

Lizbona każdego roku przyciąga miliony turystów. Na zdjęciu niektórzy z nich przy Pomniku Odkrywców. Fot. Marek Szymaniak

Sednem tego programu jest plan, by właściciele mieszkań dostępnych dotąd na rynku krótkoterminowym zyskali możliwość wynajmu pustych apartamentów turystycznych miastu. Otrzymywali w ten sposób gwarantowany, stały i nieopodatkowany dochód – choć mniejszy, niż mogli uzyskać w czasach prosperity. Musieli jednak zgodzić się na pięcioletnią umowę o wartości od 450 do 1000 euro miesięcznie. Co ważniejsze, po przystąpieniu do programu właściciele nie będą mogli już wrócić na rynek krótkoterminowy i ponownie oferować swoich lokali na Airbnb, gdy trend w turystyce się odwróci.

Uzyskane w ten sposób mieszkania władze Lizbony chciały wynająć długoterminowo rodzinom pracowników, którzy wykonują tzw. niezbędne prace do walki z pandemią czy utrzymania życia miasta. Według programu płacą oni tylko 30 proc. czynszu, a resztę pokrywa ratusz.

Kiedy do tego programu dodamy także to, że Lizbona pod koniec 2018 roku zakazała tworzenia nowych nieruchomości pod najem krótkoterminowy w niektórych historycznych dzielnicach centrum miasta, a portugalski rząd ogłosił ograniczenie wspominanych złotych wiz, to wiele miast mających podobne problemy z masową turystyką zaczęło na stolice Portugalii patrzeć jak na prymusa.

Surowszą ocenę wystawia jednak profesor Luis Mendes. Jego zdaniem przepisy z 2018 roku były ważne, ale pojawiły się za późno. – Limity nałożono, aby zakazać rozwijania się Airbnb w dzielnicach, gdzie już 20 proc. mieszkań było wynajmowanych krótkoterminowo. Jednak ograniczenia wprowadzono dopiero, gdy w historycznym centrum Lizbony zajęto na ten cel już 35 proc. zasobów mieszkaniowych – mówi. I dodaje, że nie nałożono również żadnych ograniczeń na branżę hotelarską. – A co roku w centrum miasta otwieranych jest 20-30 nowych hoteli – dodaje.

Lizbona przyciąga też niezwykłą architekturą. Na zdjęciu mieszczący się na nabrzeżu budynek Muzeum Sztuki, Architektury i Technologii. Fot. Marek Szymaniak

Cóż, efekty programu są więc raczej mizerne. – Przeciągnięto tylko 200 mieszkań z 22 tysięcy dostępnych na Airbnb. Właściciele wolą czekać, bo wierzą, że po pandemii ruch turystyczny wróci do normalności i będą mogli w krótkim czasie wrócić do wysokich zarobków. Póki co tak się jednak nie stało. Oczekuje się, że stanie się to dopiero na początku 2023 roku – mówi prof. Mendes.

Europa vs Airbnb

Lizbona nie jest pierwsza. Przez lata głośno było o Barcelonie, Amsterdamie czy Berlinie, gdzie również doświadczono ciemnych skutków masowej turystyki spod sztandaru Airbnb. I wypracowywano swoje metody na uzdrowienie sytuacji. 

Transparent na budynku w katalońskiej Gironie alarmujący, że turystyka odbiera lokalnym mieszkańcom domy, 2020 r. fot. 4H4 Photography/Shutterstock.com

Stolica Katalonii jeszcze przed pandemią wprowadziła obowiązek rejestracji turystów i pokojów na wynajem na krótki czas. Obowiązuje tam też system kontroli, który weryfikuje, czy pokoje są wynajmowane legalnie. W pandemii miasto wprowadziło zakaz wynajmowania mieszkań na krócej niż 30 dni. A w zeszłym roku ogłoszono, że miasto będzie przymusowo wykupować puste mieszkania za połowę ich rynkowej wartości, jeśli właściciele nie znajdą do nich najemców. I choć ruch ten nie jest wymierzony bezpośrednio w Airbnb, a raczej spekulantów nieruchomościami, to pokazał całemu rynkowi, że władze miasta zmianę traktują bardzo poważnie i nie boją się użyć nawet radykalnych środków.

W Berlinie od 2016 roku obowiązuje zakaz wynajmu całych mieszkań przez platformy. Wynająć turystom można np. pokój, ale w mieszkaniu, w którym cały czas żyje właściciel, co pierwotnie zakładała idea sharing economy. Za złamanie zakazu grozi sroga kara – nawet 100 tysięcy euro.

Władze Amsterdamu ogłosiły na początku listopada, że wprowadzą zasadę, według której kupujący w tym mieście dom o wartości niższej niż 512 tys. euro nie będą mogli wynajmować go co najmniej przez cztery lata. Radni chcą w ten sposób ograniczyć inwestycje w najem krótkoterminowy i sprawić, aby domy kupowały głównie osoby, które chcą w nich zamieszkać, a nie na nich zarabiać.

Biała flaga 

Polska, choć nie jest aż taką potęgą turystyczną, też trafiła na celownik Airbnb. Najem krótkoterminowy zmienił krajobraz najbardziej atrakcyjnych turystycznie miast – na czele z Krakowem, Warszawą i Sopotem. 

Kraków jest jednym z najbardziej obleganych przez turystów miast w Polsce. Fot. Ms Emerald / Shutterstock.com

Karol Wałachowski, ekonomista i ekspert Klubu Jagiellońskiego ds. polityki miejskiej i samorządów, zwraca uwagę, że „pseudohotele” jak grzyby po deszczu wyrosły w centrach miast i w okolicy największych atrakcji, a styl życia turystów pełen alkoholowych libacji, głośnej muzyki całkowicie zniechęcał mieszkańców do mieszkania w takiej okolicy.

– W Krakowie dzielnica Rynek Główny jest już stracona dla mieszkańców. Oddana bez walki. Tego nie da się już odwrócić. Dawniej mieszkało tam prawie 50 tys. ludzi, a teraz niecałe 30 tysięcy. Ludzie się wyprowadzają, bo tam nie da się żyć. Nie ma normalnych usług dla mieszkańców. To miejsce stało się parkiem rozrywki dla turystów – mówi Wałachowski. Przyznaje też, że sam musiał przeprowadzić się ze względu na to, że w jego bloku powstały mieszkania wynajmowane na platformach takich jak Airbnb czy Booking. – Kilka razy w tygodniu mieliśmy za ścianą całonocne imprezy, wszystkie weekendy to obowiązkowo wieczory kawalerskie i panieńskie. Każdorazowo wzywaliśmy policję, aż zaprzyjaźniłem się z dzielnicowym, który przyznał, że nie ma narzędzi, aby cokolwiek zrobić. Kiedy moja żona zaszła w ciążę, uznaliśmy, że nie ma co się męczyć, bo nie wygramy. Jedyną opcją była wyprowadzka – dodaje.

Naukowcy z zespołu DELab Uniwersytetu Warszawskiego przed pandemią badali ten rynek w Warszawie. Okazało się, że aż 57 proc. ofert wynajmu lokali należało do „profesjonalnych” gospodarzy, którzy zarządzali czterema lub więcej mieszkaniami na tej platformie. Rekordzista miał w serwisie ponad 160 mieszkań, a zdecydowana większość ofert umiejscowionych była w dwóch dzielnicach: Śródmieściu i Woli. Naukowcy wysnuli też wniosek, że liczba ofert Airbnb wpływa na ceny mieszkań na rynku wtórnym i wyliczyli, że „gdyby gęstość Airbnb na Żoliborzu wzrosła do poziomu na Woli, cena mieszkań wzrosłaby o ok. 5-6 procent”.

– W pandemii zmniejszyła się liczba ofert, ale choć nie mamy aktualnych danych o gospodarzach, to nie sądzę, aby nastąpiła większa zmiana w strukturze właścicieli. Rynek warszawski nadal jest silnie skoncentrowany i sprofesjonalizowany, a jego większość należy do gospodarzy zarządzających ponad trzema ofertami – twierdzi Kristóf Gyódi, współautor badań.

Wałachowski ocenia, że włodarze polskich miast oraz rząd przespali pandemiczną okazję na zmianę i regulację rynku najmu krótkoterminowego. Zdradza, że Klub Jagielloński na początku pandemii podsuwał ministerstwu rozwoju różne pomysły regulacyjne, ale resort nie był nimi zainteresowany. – Pewnie mieli ważniejsze rzeczy na głowie, a szkoda, bo pandemia była świetną okazją do tego, aby przeprowadzić zmiany. W czasie lockdownów okazało się, że turystyka nie jest, mówiąc delikatnie, bezpiecznym sektorem, który ma dużą wartość dodaną, tylko takim, który jest bardzo grabieżczy i ma duże koszty społeczne – dodaje.

W jego ocenie nic nie zmieni też umowa o współpracy zawarta przez władze Krakowa z Airbnb. Na czym konkretnie ma polegać? Po pierwsze, obie strony mają wzajemnie wymieniać się danymi dotyczącymi turystyki np. demograficznymi czy dotyczącymi wydatków turystów. Po drugie, gospodarze będą mogli wziąć udział w warsztatach promujących odpowiedzialną turystykę. Po trzecie, Kraków będzie promowany wśród niemieckich turystów jako… lokalizacja na tzw. city break.

– To kolejne działanie pod publiczkę. To tylko PR-owa zagrywka mówiąca, że miasto idzie w stronę zrównoważonej turystyki. W praktyce jednak działania te nie mają z nią nic wspólnego, a efektem współpracy będzie pogłębianie patologicznej bieda-turystyki w Krakowie i dalsze niszczenie historycznego centrum miasta. Nie powinno się podpisywać umów z podmiotami, które pokazują rażący brak dobrej woli i nie chcą dzielić się ważnymi dla miasta danymi dotyczącymi choćby adresów lokali, co pozwoliłoby w minimalnym stopniu kontrolować rozwój Airbnb w mieście. Ta umowa to skandal – oburza się Karol Wałachowski i dodaje, że przykładów konkretnych rozwiązań nie brakuje.

Katalog pomysłów na uregulowanie platformowej turystyki jest spory. Można wprowadzić nową kategorię obiektów najmu krótkoterminowego, co z jednej strony oznaczałoby, że muszą one spełnić szereg norm bezpieczeństwa (np. przeciwpożarowe) a z drugiej, że ich właściciele musieliby zacząć płacić podatek dochodowy od działalności gospodarczej. 

Wiele zachodnich miast wywalczyło sobie narzędzia do kontrolowania skali najmu krótkoterminowego poprzez stworzenie rejestrów obiektów noclegowych oraz wprowadzenie licencji, a także limitu dni, w które rocznie można wynajmować dany obiekt. – Pomysłów, jak rozwiązać problem, jest dużo. Brakuje zaś woli politycznej, aby je wprowadzić, bo to uderzenie w budującą swój kapitał klasę średnią, czyli dość dużą grupę wyborców – dodaje Wałachowski.

Choć do rekordowych wyników z 2019 roku wciąż nieco brakuje, to turyści tłumnie wrócili już do Portugalii. Na zdjęciu Porto. Fot. Marek Szymaniak

Turyści wrócą? Już wrócili 

Wracamy do Portugalii i wypełnionego drzewami oliwnymi parku Parque Saba Praça de Lisboa w Porto. Na koniec rozmowy pytam Patrycję Bielską, jak ocenia kończący się sezon. – Czy turyści wrócili? – powtarza moje pytanie i każe mi się rozejrzeć.

Wokół spacerują turyści, kolejka do księgarni Lelo sięga dwóch ulic i co chwila słuchać terkot toczonych po bruku walizek. I dodaje: – Zobacz. Jest ich pełno, a jest listopad. Sezon się wydłużył. Wiadomo, że od razu nie pobijemy rekordów z 2019, ale odbicie jest bardzo mocne. Zresztą słyszysz mój zachrypnięty głos, to głos przewodnika po bardzo udanym sezonie.

Zdjęcie tytułowe: Wenecja w 2020 roku, turyści podczas pandemii proszeni są o rozsądne zwiedzanie, fot. Sybille Reuter/Shutterstock.com