30 lat polskiego internetu. Wyrosła nam potęga rządząca ludźmi i gospodarką

Internet w Polsce kończy dziś 30 lat. I coraz bardziej zaczyna mieć objawy kryzysu wieku średniego. Na czele z panicznym miotaniem się między światowymi ambicjami a zaspokajaniem lokalnych, przyziemnych problemów. Oto historia polskiego internetu.

30 lat polskiego internetu. Wyrosła nam potęga rządząca ludźmi i gospodarką

Na 38 milionów Polaków niemal 32 miliony korzystają z internetu (We Are Social / Hootsuite). Działa 87 489 sklepów internetowych, z czego tylko w 2020 roku powstało co najmniej 6370 nowych (Senuto). 100 mld zł był wart cały rynek e-commerce w 2020 roku, a do 2026 roku jego wartość ma podskoczyć aż do 162 mld (PwC). 74 proc. Polaków płaci za treści wideo w sieci, podczas gdy w 2019 roku było to zaledwie 44 proc (IRCCenter). Polacy mają 12 mln rządowych Profili Zaufanych i 5 mln kont w aplikacji mObywatel (Cyfryzacja KPRM). Jeszcze więcej, bo aż 41 mln cyfrowych kont dla 21 mln użytkowników prowadzą polskie banki (PRnews). 

Z okazji 30. urodzin polskiego internetu mamy co świętować. Dostęp do sieci mamy niezły, a nawet w porównaniu z resztą Europy – bardzo dobry. Ludzie z usług tak komercyjnych, jak i publicznych korzystają już powszechnie. I co ważne, mamy praktycznie taki sam wybór tych usług, co internauci w najbogatszych nawet państwach. 

– Tyle że nie bardzo możemy już mówić o polskim internecie. Nie zostało nam praktycznie nic z faktycznie polskich, dużych i ważnych usług. Żyjemy w takim samym internetowym świecie jak reszta Zachodu. A trochę szkoda, bo mieliśmy szansę na rzeczywiście ciekawe usługi, które mogły nie tylko działać u nas, ale i próbować światowej ekspansji – rozkłada ręce Grzegorz Zajączkowski, inżynier, programista, animator społeczny i Lider Cyfryzacji Komisji Europejskiej na Polskę. – Szczególnie, że już u samych początków naszej cyfryzacji było widać spore ambicje i czasem szalone oddolne pomysły – dodaje.

Dziś zaś, gdy ten nasz internet wchodzi w wiek średni, to już nie marzenia o „polskim jednorożcu” czy „polskiej Dolinie Krzemowej” zaprzątają głowy. Martwi nas raczej to, jak w zglobalizowanym świecie wielkich internetowych potęg nie dać się im całkiem połknąć i strawić.

Od maila do pękającej bańki. Początki internetu 

Wszystko zaczęło się 17 sierpnia 1991 roku. To wtedy z Polski wyszedł pierwszy – dziś byśmy powiedzieli – e-mail. Gdy opisywałam 18., 20. i 25. urodziny polskiej sieci, teksty zaczynały się od wspomnień Rafała Pietraka, pracownika Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, który – jak sam skromnie mówił przed laty – tak naprawdę po prostu połączył kable. Dzięki temu UW nawiązał kontakt z Uniwersytetem Kopenhaskim, a polska sieć komputerowa będąca wciąż w powijakach stała się częścią światowej sieci.

Oczywiście już wcześniej trwały próby połączenia się z globalną siecią, która od 1990 roku zaczęła nawet działać jako WWW. Tyle że niespecjalnie miały szanse na powodzenie w kraju, w którym średni czas oczekiwania na podłączenie telefonu do mieszkania wynosił 25 lat. Dodatkowo legalny dostęp do internetu blokowało technologiczne embargo nałożone przez Zachód. Dopiero upadek komunizmu, który zaowocował uwolnieniem rynku telekomunikacyjnego oraz nawiązaniem naukowych i technologicznych kontaktów z Zachodem, dał szansę na to, by dołączyć do cyfrowego wyścigu.

Na początku internet był domeną naukowców. W 1990 r. Polska została członkiem Europejskiej Sieci Akademickiej i Badawczej. Tuż po tym połączeniu doszło do stworzenia pierwszego łącza dla Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie. I to tam we wrześniu 1990 r. trafił pierwszy przychodzący e-mail. Czasem więc i ta data bywa podawana jako urodziny polskiej sieci.

Mniejsza jednak o datę. Ważniejsze stało się to, jak już na samych swoich początkach internet i komputery zaczęły w ekspresowym tempie zmieniać Polskę wchodzącą w transformację. Zaczynając od słynnych giełd komputerowych, które działały w największych miastach i na których wykluwały się prapoczątki polskiego przemysłu komputerowego, growego i oprogramowaniowego. – Waliły tam nastolatki, studenci, każdy, kogo kręciła ta wczesna jeszcze informatyka. Wszyscy się ze sobą znali i po latach znajomości mocno się przydawały, bo przecież to z giełd komputerowych wyszło od groma naszych informatycznych biznesów – wspomina Zajączkowski, sam też bywalec giełdy we Wrocławiu. 

Giełda komputerowa na Grzybowskiej. Fot. archiwum prywatne Marek Wroński

– Była straszna społeczna zawierucha, zmiana ustroju, ogromna pauperyzacja społeczeństwa, nie było klimatu na dalsze prowadzenie giełdy. Przejęło ją kuratorium i potem jeszcze kilka lat funkcjonowała. Ale z wejściem ustawy o prawach autorskich w 1994 roku jej dni były raczej policzone. Dzisiaj jest wspomnieniem mocno partyzanckiej przygody, która była drzwiami do wolności i pasji dla młodych ludzi – opowiadał magazynowi Spider'sWeb+ Jan Popończyk, założyciel giełdy działającej w podstawówce przy ul. Grzybowskiej w Warszawie. 

Właśnie z połączenia świata akademickiego i tej „partyzanckiej przygody” zaczął się wykluwać nasz internetowy biznes na czele z CD Projektem.

Stefan Batory, dziś jeden z najbardziej znanych i doświadczonych e-biznesmenów, prezes i założyciel Booksy, a wcześniej iTaxi, doskonale pamięta, kiedy po raz pierwszy skorzystał z internetu. – To był 1994 rok, byłem w Stanach na stypendium i wszedłem za pomocą sieci do biblioteki Kongresu USA. Jeszcze nie przez wyszukiwarkę, tylko Gophera, czyli taki protokół, który działał przed HTTP. To był dla mnie szok. To, że mogłem mieć dostęp do dowolnej książki, dowolnego scyfryzowanego druku, było czymś nadzwyczajnym. To było niesamowite wrażenie i wtedy zdałem sobie sprawę, że internet to będzie coś wielkiego – wspomina Batory.

– Rok później zacząłem studia na Politechnice Warszawskiej i miałem to szczęście, że uczelnia już była nieźle zinformatyzowana. Wtedy założyłem swoje pierwsze konto mailowe. Zaś w 1996 roku zacząłem pracę w firmie Internet Securities. To była taka konkurencja Reutersa. Początkowo instalowałem modemy klientom biznesowym, w bankach, biurach maklerskich. Kupowały dostęp do serwisu informacyjnego, do notowań, giełdy i wtedy zrozumiałem, jak wielką moc ma internet dla biznesu, jaką dostęp do szybkiej informacji dawał przewagę firmom – jak opowiada Batory, to te trzy wydarzenia zdeterminowały jego ścieżkę przyszłej kariery. 

W historii polskiego internetu też można wskazać konkretne kamienie milowe. Od 1995 roku w Warszawie działał Polbox, który zarabiał na podłączaniu ludzi i firm do sieci, w ciągu pierwszego roku swojej działalności zdobył 500 tys. klientów. Ale już rok później Telekomunikacja Polska uruchomiła osławiony numer 0 20 21 22, czyli podłączenie do internetu za pomocą modemu i linii telefonicznej. Równolegle z uruchomieniem połączenia komercyjnego zaczęły mieć sens pierwsze usługi dla internautów.

W tym samym roku na Politechnice Gdańskiej czterech młodych naukowców stworzyło coś na kształt katalogu z ciekawymi adresami internetowymi. Gdy zebrali ich kilkaset, postanowili je uporządkować i nazwać – Wirtualna Polska. Po kilku miesiącach od startu miała już 10 tys. wejść dziennie. Ten sukces skłonił Romana Kluskę do budowy OptimusNet, czyli Onetu. Zaś w Warszawie w 1999 r. trzech studentów SGH założyło firmę oferującą system kont e-mailowych wraz z dodatkowymi usługami, czyli O2.pl. Kilka miesięcy później w sieć postanowiły zainwestować także RMF FM i Comarch, które wspólnie utworzyły Interię.pl. Na czele Comarchu stał zaś naukowiec profesor Janusz Filipiak, który wraz ze swoimi dwunastoma studentami z AGH w 1993 r. założył firmę będącą dziś potentatem w produkcji oprogramowania dla biznesu.

Kafejka internetowa. Fot. Konektus Photo / Shutterstock.com

Śladem światowego boomu dotcomowego i u nas nastąpił wysyp kolejnych portali. Co więcej, inwestorzy uwierzyli w nieprzerwane wzrosty, za którymi kiedyś miały przyjść zyski, więc nie żałowali pieniędzy. Kiedy w maju 2000 r. ruszyła Arena.pl, jej start wsparła ogromna kampania reklamowa z udziałem Kayah. Na start serwisu wydano 4 mln dolarów. Poland.com ledwie wystartował, a już zapowiadał, że zamierza wejść na NASDAQ. Ahoj.pl już na start zatrudnił w redakcji 80 osób. W ciągu kilku miesięcy doszły jeszcze Gazeta.pl, Yoyo.pl, Hoga.pl i dziesiątki mniejszych portali tematycznych.

Rozdmuchana bańka dotcomowa pękła z wielkim hukiem nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Padły Ahoj.pl, Arena.pl, Yoyo.pl i Poland.com. Ale internetowy biznes wcale się nie poddał.

Od Gadu-Gadu do dominacji Big Techów

Na świecie szok i trauma inwestorów związana z pęknięciem tej bańki stała się początkiem do zmiany modelu zarabiania w sieci i początkiem dzisiejszych Big Techów.

Polska cyfryzacja rozwijała się jednak w niezwykłej atmosferze. Z jednej strony pozostawała wciąż poza orbitą zainteresowania największych dostawców usług i wydawców internetowych. Cóż, kraj gdzieś na obrzeżach Europy, wciąż kojarzący się z blokiem komunistycznym i o niewysokim PKB nie był pierwszym kierunkiem do ekspansji. Z drugiej strony niedawni nastolatkowie wychowani na marzeniach o komputerach i internecie właśnie dorośli i zaczęli z braku dostępu do zachodnich e-usług tworzyć własne.

Przełom XX i XXI wieku to prawdziwy wysyp przyszłych potentatów e-biznesu. 1 kwietnia 2000 r. ruszyła księgarnia Merlin.pl, w sierpniu 2000 r. Łukasz Fołtyn odpalił Gadu-Gadu, a 13 grudnia mieszkający w Poznaniu Holender Arjan Bakker we współpracy z programistą Tomaszem Dudziakiem stworzył portal aukcyjny Allegro.pl. W 2001 roku CD Projekt zaś zdecydował, że z dystrybutora zostanie producentem gier. Na tapet wziął „Wiedźmina”. 

W tym samym czasie, bo w styczniu 2001 r., Telekomunikacja Polska uruchomiła Neostradę umożliwiającą stały dostęp do sieci przez linię telefoniczną. Liczba internautów zaczęła rosnąć. To oni stali się pierwszymi klientami pojawiających się coraz odważniej e-sklepów, które w 2001 r. zanotowały – wtedy oszałamiającą kwotę – 108 mln zł obrotów.

Fot. Kamil Zajaczkowski / Shutterstock

W 2000 roku zaczęła się jeszcze jedna rewolucja. Sławomir Lachowski, ówczesny wiceprezes BRE Banku, przekonał zarząd, że warto spróbować nowości: kont internetowych. Choć wtedy mało kto wierzył w powodzenie tego scenariusza, powstał mBank. Niedowiarkom opadły szczęki: już w rok po debiucie miał ponad 100 tys. kont, na których było w sumie 1 mld zł oszczędności. Efekt: w ciągu roku niemal wszystkie banki zaczęły oferować internetową obsługę kont. – Jest ta nasza elektroniczna, a dziś mobilna bankowość jednym z największych sukcesów informatyzacji. Nie tylko została bardzo sprawnie wprowadzona. Co więcej, stała się impulsem dla samych ludzi, by wejść do cyfrowego świata. Do tego stopnia, że to przecież za pomocą banków zaczęła się też popularyzacja e-administracji – przekonuje Zajączkowski. 

Kolejnym impulsem do umasowienia internetu stał się pomysł kilku studentów Uniwersytetu Wrocławskiego. 11 listopada 2006 r. Maciej Popowicz, Paweł Olchawa, Michał Bartoszkiewicz i Łukasz Adziński – w małym mieszkaniu na osiedlu Biskupin uruchomiło portal nasza-klasa.pl. I choć ten serwis społecznościowy znany ostatnio jako NK.pl ostatecznie dokonał żywota, to jednak miał ogromny wpływ na polski internet. Bo choć w 2006 r. z internetu korzystał już jeden na trzech Polaków, to większość z nich nie skończyła 35. roku życia. Zaś Nasza Klasa w ciągu trzech lat zdobyła rekordową liczbę ponad 10 mln kont i do sieciowego życia przekonała ówczesne pokolenie 40+.

Gdy internet zaczął nam się faktycznie umasawiać, wraz z masą nadeszła rzeźba, czyli pieniądze. Jeszcze w 2006 roku udział reklamy internetowej w rynku wynosił ok. 4 proc. wobec 50 proc. telewizji, ok. 15 proc. magazynów ilustrowanych i 13,5 proc. prasy codziennej. Dwa lata później wartość reklamy internetowej wyprzedziła reklamę radiową, po kolejnych dwóch latach outdoor, potem prasę, aż wreszcie w 2019 roku padła nawet przed internetową siła reklama telewizyjna. 

Te zmiany były tak duże, że po apelach firm z branży internetowej i telekomunikacyjnej w 2011 r. zostało powołane specjalne ministerstwo ds. cyfryzacji. I niemal od razu trafiło na kolejne wyzwania związane z cyfrowymi zmianami. Wybuchła Infoafera wokół przetargów na cyfryzację administracji. A gdy wydało się, że polski rząd negocjował warunki podpisania międzynarodowego układu ACTA wprowadzającego silniejszą kontrolę nad internetem, wybuchły pierwsze w Polsce masowe protesty w obronie sieciowej wolności. Na ulice mimo mrozu wyszły tysiące ludzi, a rządowe strony internetowe zostały zablokowane cyberatakami. 

Równolegle zaczął się drastycznie zmieniać układ sił na rynku. Po kolei zaczęły wchodzić na polski rynek giganty świata 2.0, które skutecznie zaczęły wypierać lokalne usługi. – Kiedy Big Techy budowały swoje potęgi na ekspansji na kolejne rynki tak geograficzne, jak i usługowe, nasze firmy ograniczały ciągłe kłopoty związane z kwestiami właścicielskimi, brakami długofalowych wizji i próbami szybkiego zmonetyzowania – ocenia Zajączkowski.

Stefan Batory to, że nasza gospodarka cyfrowa jest dziś tak mocno zglobalizowana, widzi głównie w tzw. efekcie sieciowym. – Owszem, u nas zawsze zagraniczne kojarzyło się z nam z czymś bardziej luksusowym, lepiej działającym i to mogło być ważne przy ostatecznym przechodzeniu z usług polskich na te zagraniczne, głównie amerykańskie. Ale jednak decydujące było to, co leży u samej podstawy filozofii internetu, czyli możliwość globalnego łączenia się z ludźmi z całego świata. Więc globalne usługi zdominowały po prostu lokalne, bo pozwalają na to, by mieć kontakt z całym światem. To nie tylko polskie zjawisko. Efekty sieciowe po prostu rosną wraz ze wzrostem bazy użytkowników. Widzimy to na przykładzie Facebooka, Instagrama, Messengera, WhatsAppa, które wygryzły Naszą-Klasę, Grono czy Gadu-Gadu – tłumaczy Batory.

Polak w sieci 2021

W 2021 roku z internetu korzysta niemal 85 proc. polskiej populacji, a z mediów społecznościowych ponad 66 proc. Tylko w 2020 roku doszło 1,3 mln polskich internautów. Ci w wieku między 16. a 64. rokiem życia średnio spędzają online 6 godzin 44 minuty. Wśród najpopularniejszych aplikacji jest u nas Messenger należący do Facebooka. Zaraz po nim jest sam Facebook, WhatsApp, Allegro, Instagram, Spotify, Inpost Mobile, OLX.PL, Netflix i AliExpress.

Dane te pochodzą z najnowszego globalnego raportu „Digital 2021” opracowanego przez We Are Social i Hootsuite. Analitycy rok w rok sprawdzają zwyczaje internetowe użytkowników z całego świata. Wynika z nich, że... jesteśmy idealnie przeciętni. – Owszem, są pewne różnice w konsumpcji poszczególnych usług, popularności konkretnych rozwiązań, ale tak naprawdę cały Zachód korzysta z internetu niemal tak samo – opowiada Barbara Sołtysińska, współzałożycielka LifeTube oraz założycielka IndaHash. I zamyśla się, starając się wskazać, czy dziś jest coś nadzwyczajnego w tym, jakimi internautami są Polacy. – Pod pewnymi względami bywamy bardziej konserwatywni. Gdy w wielu społeczeństwach komunikatory zaczęły już wypierać – nawet w kontaktach biznesowych – maile, to u nas wciąż jednak panuje ich pewnego rodzaju kult – wskazuje Sołtysińska. 

Jak duży jest ten kult, pokazała afera Dworczyka, gdy po włamaniach na konta kolejnych polityków, w tym także ministrów, wydało się, że najważniejsi ludzie w państwie powszechnie korzystają ze słabo zabezpieczonych kont w prywatnych domenach. – Konto Mateusza Morawieckiego w rządowej domenie gov.pl obsługują jego asystenci. A to prywatne... cóż, pisząc na nie, miało się szansę cokolwiek z premierem załatwić. Kto znał ten adres, miał dostęp do premiera – mówi nam jeden z członków rządu. 

Ale to jedna z nielicznych polskich internetowych odrębności AD 2021. Janusz Filipiak, prezes Comarch, nie ma wątpliwości, że to, jak korzystamy z internetu, nie odbiega od tego, jak to wygląda na całym świecie. – Jeśli chodzi o infrastrukturę techniczną, to niemal wszystko, z czego korzystamy, chodzi na technologii amerykańskiej. Ale na szczęście jeszcze mamy polską przestrzeń w obszarze treści. Są pewne serwisy, które są oczywiście specyficzne dla lokalnych rynków, ale to ma mniejsze znaczenie niż to, jakie treści się w nich pojawiają, specyfika ich kształtu – mówi SW+ prezes Comarch. 

Rzeczywiście produktywność – zarówno ze strony koncernów, jak i tzw. user generated content – jest w polskim internecie na tyle wysoka, że dziś to często polski internauta jest jednym z pierwszym dostającym dostęp do cyfrowych nowości. – To w Polsce Facebook testuje kolejne pomysły na nowe usługi i rozwiązania. To u nas też chiński AliExpress postanowił spróbować z nowym modelem społecznościowej reklamy, czyli live'ami zakupowymi. Jesteśmy rzeczywiście wartościowymi, bo mocno zaangażowanymi internautami. Tyle że raczej takimi biernymi. To nie z Polski wychodzą innowacje. My je za to chętnie chłoniemy – dodaje Sołtysińska.

Globalne ambicje, lokalne problemy

– Osobiście szkoda mi potencjału, jaki miało Gadu Gadu. Od strony technicznej to było naprawdę dobrze zrobione narzędzie. Z perspektywy czasu widać, że przeważył tu właśnie wspomniany efekt sieciowy. Gadu-Gadu miało szansę na to, by wyjść na świat i odnieść sukces. Tylko że wtedy nie było w Polsce wiedzy, jak się buduje i skaluje globalne firmy i usługi internetowe – ocenia Stefan Batory. I dodaje, że z drugiej strony tam, gdzie tych związków międzynarodowych nie ma, to mimo przecież wielkich silnych graczy i tak mogą przetrwać lokalni gracze. – Tu świetnym przykładem jest nasze Allegro. Ta fizyczność, która stoi za e-commercem, nie wymaga wcale, by to były globalne rozwiązania, więc jest miejsce dla silnych, lokalnych marek – tłumaczy Batory. 

Fot. Casimiro PT / Shutterstock.com

– To, co stało i stoi za globalnymi sieciami e-handlowymi, to know-how i budżety. Dzięki temu podbijają kolejne rynki. U nas Allegro miało szczęście, że kiedy zapukał eBay, to polska firma był za silna, za doświadczona i z ogromną bazą klientów. Więc mogła się oprzeć Amerykanom. Za to gdyby to Amazon zdecydował się wejść do Polski 10 lat wcześniej, to Allegro mogłoby mieć o wiele większe kłopoty – ocenia Batory, ale dodaje, że według niego potencjał Amazona w Polsce wciąż jest duży. – Firma Bezosa ma ogromne przewagi wynikające ze swojego rozmachu, dostępu do danych, do globalnych rynków – wylicza.

Według Janusza Filipiaka dużym ograniczeniem dla rozwoju europejskich, a więc i polskich usług internetowych jest to, o co Unia Europejska długo walczyła, czyli ścisła ochrona danych osobowych. – To, że u nas działa RODO, a w amerykańskim i chińskim internecie nie ma takich ograniczeń, powoduje, że tamte rynki pod kątem rozwoju nam bardzo szybko uciekają. Szczególnie koncerny amerykańskie mają nad nami wielkie przewagi, one nam już praktycznie odleciały. Jedynie Chiny są w stanie z nimi faktycznie konkurować. I robią to także na polskim rynku – dodaje Filipiak i podkreśla, że sami internauci w Polsce tego starcia nie powinni odczuć. Chyba że jako silniejszą konkurencję o ich czas i pieniądze.

Decoupling, czyli podział na odrębne porządki internetowe, czują za to same firmy, które mają ambicje globalnej działalności. – Po decyzji administracji Trumpa o ograniczeniach w eksporcie usług do Chin Huawei przyszło do nas z prośbą o przygotowanie aplikacji Booksy na ich nowy system operacyjny. Musieliśmy jednak zrezygnować, bo automatycznie oznaczałoby to wyrzucenie nas z rynku amerykańskiego. Oczywiście nieobecność na systemie operacyjnym Harmony oznacza utratę klientów korzystających z Huawei, tyle że jednak dla nas kluczowy jest iOS, z którego korzysta ok. 80 proc. naszych klientów – mówi Batory. 

W ostatnim raporcie „Startupy w Polsce 2020” ankiety dla stowarzyszenia Startup Poland wypełniło ponad 1400 młodych, innowacyjnych firm. Sporo, choć to i tak tylko kropla w naszej mapie innowacyjności ostatnich lat. Startupowy boom trwa od lat, ale globalnych dużych sukcesów nie mamy szczególnie dużo: DocPlanner, Brainly, Booksy... Wciąż jednak nie brakuje ambicji. Większość z przepytanych startupów – choć badanie przeprowadzano w środku pandemii – było dosyć pozytywnie nastawionych. 66 proc. nowych tech-firm twierdziło, że nie poczuło wpływu pandemii na ich działalność albo nawet na niej skorzystało. Jedynie 6 proc. zwolniło pracowników, a 80 proc. zamierzało utrzymać zatrudnienie lub nawet powiększać zespoły. 

Polski ekosystem technologiczno-internetowy wciąż więc budzi nadzieje na powtórzenie spektakularnych sukcesów podobnych do tych sprzed dwóch dekad. Owszem, co chwilę pojawiają się firmy i produkty ze światowym potencjałem. Choć rzadko kiedy ich sukcesy są dane raz na zawsze. Najlepszym przykładem niech będzie nieudana premiera „Cyberpunk 2077” od CD Projekt, która kosztowała firmę nie tylko utratę zaufania klientów, ale także spore spadki na giełdzie

– Trochę wcześniej powinny się w Polsce pojawić „unicorny” i nie chodzi o magię w wycenie spółki, tylko o dojrzałość całego naszego ekosystemu. Kiedy mieliśmy pierwszą rundę finansowania w Booksy w 2015 roku, było tak niewiele funduszy, że praktycznie nie było z kim rozmawiać. Mieliśmy szczęście, że zainwestował w nas Inovo. Gdyby 2-3 lata wcześniej ruszyły programy Polskiego Funduszu Rozwoju wspierania funduszy inwestycyjnych, to pewnie bylibyśmy w Polsce w innym miejscu – ocenia Batory i dodaje, że przecież już od lat było w Polsce sporo ciekawych projektów związanych z informatyzacją, ale nie mogły zdobyć finansowania i poumierały.

Fot. Proxima studio / Schutterstock.com

– Gdyby zamiast bezczelnego przejadania pieniędzy w programach 8.1 i 8.2 (chodzi o specjalne programy finansowane z dotacji unijnych w latach 2011-2015 dla startupów – przyp. red.) poszły te środki do funduszy VC, to nasz rozwój byłby znacznie szybszy. I nie chodzi nawet o same nowe startupy, ale także o ludzi, którzy z nich wychodzą i stają się siłą napędową, specjalistami pracującymi w takich firmach, jak Booksy czy DocPlanner. To mogłoby pomóc w rozwoju całej naszej gospodarki cyfrowej – podkreśla Stefan Batory. 

A ta dziś już jest poważnym elementem całej gospodarki. Tylko w pierwszej połowie 2020 roku urosła – jak wyliczył McKinsey & Company – o 18,4 proc. i odpowiada już za 10 proc. całego naszego PKB.

Sporo. Ale to i tak dopiero początek tego, jak ten nasz już dojrzały internet zmieni to, na czym zarabiamy i jak żyjemy.

Zdjęcie główne: fot. Shaiith / Shutterstock.com