Dzisiaj hazard to aplikacje i algorytmy. „Rozgryzłem enigmę” – myślał Tomek. Później przegrał ćwierć miliona

Obstawiasz przy obiedzie, na spacerze, oglądając serial z rodziną, a nawet w toalecie. Aplikacja wszystko ułatwia. – Odpada cały trud tradycyjnego obstawiania. Daje intymność, pozwala zachować tajemnicę – mówi Tomek, dla którego e-hazard stał się tak intymny, że przegrał ćwierć miliona złotych.

09.08.2021 05.52
Dzisiaj hazard to aplikacje. Tomek przegrał ćwierć miliona

Aplikacje do uprawiania hazardu – czy to internetowe kasyna, czy bukmacherzy – wiedzą o graczu wszystko. – Kiedy logujesz się na platformę, godzisz się na to, że każdy twój ruch będzie śledzony. System wie, kiedy grasz, jak grasz, ile czasu temu poświęcasz, ile wydajesz, ile wygrywasz i ile przegrywasz – mówi Maciej, który przez kilka lat zajmował się budowaniem zaangażowania klientów w internetowym kasynie. Chce pozostać anonimowy, bo wciąż pracuje w branży, ale opowiada, jak wyglądają sposoby na retencję graczy.

Retencję, bo dla wielkich firm stojących za hazardowym biznesem internetowym to właśnie przywiązanie graczy jest kluczowe. Im bardziej są przywiązani, tym więcej i częściej będą grać, a więc i przegrywać. A skoro grają w sieci, to do ich utrzymania można użyć metod, o których tradycyjnemu hazardowi nawet się nie śniło. 

A że mogą one prowadzić do uzależnienia? 

Sierpień tradycyjnie jest w Polsce miesiącem trzeźwości.
A gdyby tak trzeźwość tę rozciągnąć na najbardziej trudne aspekty naszego funkcjonowania w sieci? Hazard online, e-porno, kompulsywne granie, e-zakupy wymykające się kontroli...

Oczywiście te behawioralne uzależnienia to najbardziej skrajne przypadki. Ale jednak wiele usług sieciowych jest coraz bardziej doskonałych w wyłapywaniu naszych słabości za pomocą analityki danych i algorytmów, a następnie targetowaniu podatnych na wciągnięcie do świata, z którego trudno wrócić.

Przez ten miesiąc będziemy więc opowiadać o ludziach mierzących się z cyfrowymi uzależnieniami.

W kolejnych częściach opowiadamy o tym jak uzależniają zakupy przez internet oraz do czego prowadzi wszechobecne i łatwo dostępne porno online.

Ile hazardu w aplikacji?

W domu Tomka niczego nie brakowało, choć nie było też tak, że jachty i miliony. On sam – ułożony. W szkole zawsze czerwony pasek, na studiach stypendia za najlepsze oceny. Potem życie jak z obrazka: żona, ślub, dzieci, własna firma, kilka razy w roku zagraniczne wakacje. Ale czegoś brakuje. – Zawsze wszystkim mówiłem, że jestem w czepku urodzony. Mam w życiu fart, bo za co się nie wziąłem, to się udawało. I z graniem też długo mi wychodziło – mówi Tomek i dodaje, że nie grał dla pieniędzy.

fot. All kind of people / Shutterstock.com

Najmocniej w pamięci utknął mu jeden wieczór. Umówił się z kolegami na mecz. Faza grupowa piłkarskiej Ligi Mistrzów. Na tym etapie rozgrywek emocje nie są jeszcze największe. Faworyci pokonują outsiderów, przechodzą dalej. Żeby to dobre życie miało smak, Tomek chce trochę podkręcić emocje. Stawia kupon. Długo się nie zastanawia, bo zaraz pierwszy gwizdek sędziego. Kilka kliknięć i jest. Postawione. Sędzia gwiżdże, zaczynają!

– Jak dziś na to patrzę, zakład był absurdalny. Długa lista spotkań, same pewniaki, niskie kursy. Wydaje się, że każdy musi „wejść”, ale zwykle nie wchodzi i przegrywasz – mówi Tomek.

Jednak wtedy mu weszło. Miał szczęście. A że na te pewniaki postawił tysiąc złotych, to mógł wypłacić kilka razy tyle. Koledzy byli pod wrażeniem. Sam był zdziwiony, że mu się udało. Ale ważniejsze było to nagłe uczucie. – Jakbym rozgryzł enigmę – wspomina.

Wiele razy potem zastanawiał się, czy to właśnie wtedy wszystko zaczęło się na poważnie? Co byłoby, gdyby nie postawił tego tysiaczka? Albo gdyby jednak przegrał? Dałby sobie spokój? A może postawiłby jeszcze więcej?

Gdy stawiał sobie te pytania, nie wiedział, że jego decyzje były wypadkową socjotechnicznych mechanizmów zastosowanych przez aplikację, której używał. Był utrafionym celem sprytnego targetowania opartego na danych zebranych przez bukmachera. I pseudobeneficjentem całej machiny przekonującej, że e-hazard to tylko niewinna rozrywka. Tomasz jest jedną z tysięcy ofiar tego e-uzależnienia, które coraz częściej trafiają do gabinetów terapeutów.

Aplikacje wyparły kibiców z wąsem

Piłka nożna przez lata była jego pasją. Sam na poważnie nie zajmował się kopaniem, ale mecze oglądał namiętnie. Potrafił zacząć weekend z polską ekstraklasą (kibicował Legii), potem poświęcić sobotę i niedzielę lidze włoskiej (AC Milan), a przede wszystkim angielskiej – jak mówi – królowej wszystkich rozgrywek. Tam liczył się tylko Liverpool.

Współcześnie, aby obstawić mecz, wystarczy mieć smartfon, fot. Piotr Piatrouski / Shutterstock.com

Kiedy brakowało emocji, od czasu do czasu stawiał kupon. Zaczęło się jeszcze w liceum. Po lekcjach z kolegami chodzili do buka i stawiali zakłady na cały weekend. Traktowali to jako zabawę, niewinną rozrywkę, bo i niewinne były stawki po dwa, trzy czasem pięć złotych. Wygrane były rzadko. Rzadko też był żal za straconymi pieniędzmi.

– Kiedy odwiedzaliśmy buki, to naśmiewaliśmy się z panów z wąsem, którzy analizowali dogłębnie każdą kolejkę, składy, czytali przewidywania w „Przeglądzie Sportowym”, a potem przegrywali tak samo jak my, którzy stawiali na czuja. Nie chcieliśmy skończyć jak oni. Nie wyobrażałem sobie wtedy, że za 10 czy 20 lat będę tak jak oni siedział w jakiejś podłej norze i skreślał kupony razem z innymi frustratami – opowiada.

Ale to nie są już lata 90. Tomek nie musi odwiedzać zresztą coraz bardziej eleganckich salonów buków, aby skreślić kupon. Wystarczy wyjąć z kieszeni smartfon i odpalić aplikację. Więc obstawiasz: przy obiedzie, na spacerze, oglądając serial z rodziną, siedząc w kiblu. Apka wszystko ułatwia. Obstawianie jest łatwe i wygodne, jak Uber. – W aplikacji odpada cały trud tradycyjnego obstawiania i co najważniejsze: daje intymność, pozwala zachować tajemnicę – mówi Tomek.

Obstawia więc od już nie od czasu do czasu, ale właściwie regularnie; prawie w każdy weekend. Od tego przecież są weekendy, od zabawy. Oczywiście kontrolowanej, bo przecież może przestać, gdy tylko zechce. I faktycznie przestaje na żądanie. Odkłada telefon, nawet nie musi usuwać aplikacji. Miał przecież rodzinę, rozwijającą się firmę. Im poświęca czas.

Szpony dziesięciu minut

Tamta wygrana, a może kilka kolejnych, choć już nie tak okazałych, sprawiają, że jednak zaczyna grać częściej. Uwielbiał rywalizację, chce być w tym lepszy.

Zakłada konta na internetowych forach dla bukmacherów, aby śledzić najlepszych typerów. Na Facebooku dołącza do grup z podpowiedziami zakładów. Najpierw sugeruje się tym, co piszą inni. Potem sam zaczyna dyskutować, doradzać, chwalić się zawartymi kuponami. – Wsiąkłem. Obcy ludzie, a jednak wśród bywalców jest pewna wspólnota, jak na froncie. Radość po wygranej, że udało się wykiwać buka i wsparcie po przegranej, że następnym razem się odegramy albo współczucie, że tak mało zabrakło.

Tomek gra już codziennie. Stawia kupon za kuponem. Obstawia już nie tylko wybrane spotkania piłkarskie, ale też na żywo kolejne drobiazgi nie mające wielkiego wpływu na końcowy wynik podczas trwających już meczów. Która drużyna będzie miała więcej rzutów rożnych w pierwszej połowie? Ile będzie żółtych kartek? Co wydarzy się w ciągu 10 najbliższych minut – rzut wolny, rzut z autu, a może coś jeszcze innego? Wygrana albo przegrana przychodzą jeszcze szybciej. Nie musi czekać 90 minut do końcowego gwizdka, aby dowiedzieć się, czy wygrał; aby poczuć ekscytację i emocje. Po dziesięciu minutach może się zakładać, co wydarzy się w kolejnych dziesięciu i przeżywać je od nowa. I tak zamiast jednego zakładu ma ich kilka, a czasem kilkanaście w ciągu jednego tylko meczu.

– To jak kasyno, bo stawianie, która drużyna wykona kolejny rzut z autu, jest jak loteria, rzut monetą – mówi mężczyzna. 

Cyfrowe kuszenie wygraną

Aplikacje pozwalają stawiać częściej, ale też więcej. A przy tym kuszą promocjami. Wydaje się, że wręcz rozdają pieniądze za darmo. 

Jak to kuszenie wygląda? Na ekranie smartfona czy komputera wyświetla się reklama mówiąca, że jak założysz konto, wpłacisz daną kwotę i obstawisz konkretny mecz, to dostaniesz np. 100 proc. własnego wkładu w bonusie. Wpłacasz 500 zł? Szczodry bukmacher dokłada drugie 500 zł i masz już tysiąc złotych. Nikt nie mówi, że aby wypłacić pieniądze, trzeba najpierw stawiać spotkania o wysokim kursie, czyli ryzyku, i obrócić całą kwotą kilka razy, co bardzo często kończy się przegraną wszystkich pieniędzy.

Stawianie zakładów bukmacherskich jest proste jak zamówienie Ubera, fot. Henadzi Klent / Shutterstock.com

Inny sposób? Zakłady bez ryzyka. Podobnie: wpłacasz, stawiasz wybrany mecz i masz gwarancję, że nawet w przypadku przegranej nie tracisz kasy. Ale kiedy już przelejesz pieniądze na konto w aplikacji, nie tak łatwo je wypłacić.

Jeszcze inny. Bonus bez depozytu. Nie musisz nawet nic wpłacać. Wystarczy, że założysz konto, a bukmacher da ci drobną kwotę na start, byś spróbował, jak ta „zabawa” smakuje. Te pieniądze trudno wypłacić, bo zwykle trzeba nimi kilka razy obrócić. A kiedy zasmakujemy w typach, to na darmowej działce zwykle się nie skończy.

Bukmacherzy nie rozpieszczają graczy z altruizmu. Rozdawanie z pozoru łatwych pieniędzy to sposób na przyciągnięcie nowych graczy i szybkie zwiększenie udziału w rynku. Konkurencja jest spora, więc każdy nowy typer jest cenny.

Globalny rynek zakładów sportowych przekracza wartość 200 miliardów dolarów i z każdym rokiem rośnie. W Polsce zaledwie kilkanaście legalnie działających firm bukmacherskich mimo pandemicznych trudności wygenerowało rekordowe obroty przekraczające 7,2 mld zł, a to tylko część pieniędzy przelewających się przez zakłady. Problemem jest też szara strefa, która wciąż stanowi kilkadziesiąt procent całego rynku.

O jak wielką stawkę toczy się gra, widać po ogromnych budżetach wydawanych rokrocznie przez bukchamerów na marketing. Zresztą widok ich logo jest w sporcie codziennością. Sponsorują już nie tylko drużyny piłkarskie (LV Bet sponsoruje m.in. Wisłę Kraków, Fortuna m.in. Legię Warszawa, a STS poza klubami jak Lech Poznań czy Jagiellonia Białystok również drużynę Reprezentacji Polski), a nawet całe rozgrywki. Sponsorem tytularnym Pucharu Polski jest wspomniana Fortuna. Za granicą bukmacherzy poszli jeszcze dalej. W Wielkiej Brytanii Bet365 jest właścicielem drużyny piłkarskiej Stoke City, która jeszcze niedawno występowała w Premier League, najwyższej klasie tamtejszych rozgrywek.

Bukmacherzy krocie płacą też ambasadorom, którzy ocieplają ich wizerunek i tworzą wrażenie, że są nie tylko nieodłączną częścią sportu, ale i wzajemnie się wzmacniają, bo przecież dzięki pieniądzom od sponsorów drużyny mogą np. kupować lepszych zawodników. Tak więc na ich liście płac są nie tylko byli sportowcy (jak Peter Schmeichel, Jerzy Dudek czy Jakub Błaszczykowski), ale też prezenterzy i komentatorzy sportowi m.in. Mateusz Borek, Michał Pol, Roman Kołtoń, Krzysztof Stanowski czy Tomasz Smokowski. Co zresztą od dłuższego czasu budzi branżowe kontrowersje.

„Ci, którzy powinni ostrzegać przed niebezpieczeństwem, bo doskonale zdają sobie z niego sprawę, zostali wynajęci, by obłaskawiać zło. Gdy oni zachęcają, łatwiej ulec pokusie, dać się zwieść złudzeniu, że hazard nikomu nie szkodzi” – pisał w 2019 roku w Rzeczpospolitej Mirosław Żukowski. Wtórował mu Rafał Stec z „Gazety Wyborczej”, pisząc, że ta „zaraza obległa cały sport”, a u nas „roznoszą ją masowo nawet dziennikarze”. Jak zauważył, na wielu lepiej rozwiniętych rynkach dostrzeżono już, że bukmacherka staje się poważnym problemem społecznym.

Zapytaliśmy kilku prezenterów sportowych, którzy przez lata pracowali jako dziennikarze o ich świadomość problemu uzależnienia od hazardu i kontrakty z bukmacherami. Nie wszyscy nam odpowiedzieli. Mateusz Borek napisał: „100 dziennikarzy sportowych ma umowę z bukami. A wiecznie Borek, Smokowski, Stanowski, Pol, Kołtoń. Myślę, że czas na innych”. Krzysztof Stanowski ocenił, że jego działania są znacznie moralniejsze i uczciwsze niż np. recenzowanie sprzętu i jednoczesne branie pieniędzy od producentów. A Michał Pol odesłał nas do wcześniejszych jego wypowiedzi w mediach. 

W branżowym magazynie „Press” tłumaczył: – Jedni uzależniają się od seksu, inni od gier komputerowych, jeszcze inni od pracy, a na przykład ja od mediów społecznościowych. Przecież nie reklamujemy nielegalnych zakładów u bukmacherów azjatyckich. Nie namawiamy do obstawiania konkretnych kwot. Jako ambasadorzy opowiadamy jedynie o sporcie i mówimy to samo, co mówimy w naszych mediach.

Kolektura w każdym smartfonie

Dzięki technologiom i przenoszeniu hazardu do świata online obstawianie jest dziś dostępne 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Dzięki temu, że kolekturę buka każdy z nas może mieć dziś we własnym smartfonie, uzależnienie może rozwijać się właściwie bez ograniczeń i kontroli. Te wzrosty widać także w badaniach. Dane zebrane przez National Problem Gambling Clinic (NPGC), czyli brytyjską rządową klinikę zajmującą się uzależnieniami od gier losowych, pokazują, że w latach 2012-2013 prawie jedna czwarta ich pacjentów miała problem z hazardem mobilnym. W latach 2016-2017 odsetek ten wzrósł do niemal dwóch trzecich. Nie ma też powodów, by sądzić, że ten wzrost wyhamował, skoro smartfony z gadżetów stały się niemal nieodzownym przedłużeniem nas samych.

Problem z hazardem mobilnym potwierdza też inne badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Aston w Birmingham. Wnioski z ich analizy opublikowane w akademickim czasopiśmie European Addiction Research mówią jasno, że aplikacje oferujące hazard na smartfony są bardziej niebezpieczne niż np. fizyczne automaty do gier. Bo są wszechobecne, dostępne od ręki, niemal bez ograniczeń. Badanie wykazało również, że skoro użytkownicy często w ciągu dnia sprawdzają swoje smartfony, to częściej też obstawiają zakłady, nawet kiedy regularnie przegrywają. 

Kolejne badania zespołu włoskich i brytyjskich badaczy m.in. z Uniwersytetu w Padwie i brytyjskiego Nottingham Trent University pokazują, że wskaźnik uzależnienia od hazardu wśród graczy online może być nawet od trzech do pięciu razy wyższy niż wśród tych, którzy grają w formie tradycyjnej. 

Europa czy Azja? Nieważne

U Tomka e-obstawianie zaczęło zajmować kolejne i kolejne godziny. W pracy i po, grał nawet w środku nocy, bo gdy żadne rozgrywki nie toczyły się w Europie, to przecież jest Azja czy Ameryka Południowa. W pewnym momencie nie miało już zresztą znaczenia, na jaką drużynę stawia i czy kiedyś o niej słyszał. Ważne, by być w grze. 

Pierwszych wstrząs nadszedł, gdy żona zrobiła mu niespodziankę – weekendowy wyjazd na odludzie. Mówił jej, że ostatnio dużo pracuje, więc chciała, aby się oderwał. – Piękne miejsce, urokliwe lasy, natura aż bije po oczach, ale mnie interesowało tylko to, że nie ma zasięgu. Zero, null. Totalne odłączenie. Dla żony to był atut. Dla mnie to był, kurwa, koszmar. Nie mogłem stawiać – opowiada Tomek.

Był pobudzony, nerwowy, zły. Żona pytała, co się dzieje, ale przecież nie mógł jej powiedzieć. Wyjazd zamiast romantycznym uniesieniem skończył się awanturą.

Co czuł Tomek? Psycholog Joanna Flis wyjaśnia, że osoby uzależnione, którym odebrano możliwość robienia tego, co je uzależnia, po prostu cierpią. – To cierpienie fizjologiczne, taka osoba nie może normalnie funkcjonować. Na etapie choroby osoby uzależnione nie grają tylko dlatego, że oczekują nagrody, lecz również by nie cierpieć, kiedy tego nie robią. U takich osób niepokój wzrasta do stanu lęku. Niektórzy czują nudę, monotonię, bezsens. Nie mogą sobie znaleźć miejsca. Pojawiają się problemy z koncentracją uwagi, pamięcią, snem, apetytem, ale też trudności w zarządzaniu emocjami. Mogą mieć obsesyjne myśli o graniu, histeryczną panikę, utratę kontroli, impulsywne zachowania, a nawet agresję wobec bliskich lub samego siebie – tłumaczy Flis.

Potrzeba coraz większych emocji

Tomek zaczyna tracić kontrolę. Ledwie tydzień lub dwa po nieudanym wyjeździe zostaje w domu zupełnie sam na kilka dni. W ramach przeprosin kupuje żonie pobyt w SPA, gdzie zabiera koleżanki. Dzieci nocują u teściów. Idealny grunt, by w spokoju obejrzeć mecz i postawić kilka kuponów. W telewizji puszczają akurat Ligę Mistrzów, półfinały, a więc mecze o dużą stawkę.

– Pierwszego dnia mój ukochany Liverpool cudem odrobił straty w meczu z Barceloną. Jako kibic byłem wniebowzięty, a przy tym zgarnąłem kupę kasy, bo postawiłem, słuchając serca, na The Reds, a wtedy w ten wynik nikt nie wierzył – wspomina Tomek. I dodaje, że drugiego dnia wszystko, co wygrał, postawił na mający świetną passę Ajax Amsterdam. – Wydawało się, że muszą przejść do finału. Niestety, gola na wagę awansu stracili w 96. minucie. Dziś mówię o tym spokojnie, ale wtedy coś we mnie wstąpiło, straciłem panowanie – opowiada.

fot. Pixel-Shot / Shutterstock.com

Rzucił pilotem w telewizor. Walił w niego pięściami. Roztrzaskał ekran. Kiedy emocje opadły, Tomek czuł już tylko wstyd. Rozbity telewizor wyniósł na śmietnik, dla bezpieczeństwa dwie ulice dalej. I jeszcze tego samego wieczora znalazł w sieci identyczny telewizor, a następnego dnia odebrał już ze sklepu. Zanim żona wróciła, wszystko było jak dawniej.

– Ale ze mną nie było jak dawniej – mówi Tomek. – Czułem, że przegrywam i że to zaczyna mną rządzić. Chciałem coś z tym zrobić, grać mniej, odpuścić. Po akcji z telewizorem zarządziłem wewnętrzny detoks – miesiąc bez buków.

Poległ po kilku dniach. Porażki miały też finansowy wymiar. Bo Tomek stawiał nie tylko częściej, ale i więcej. Dawne kupony ze stawką 50 czy 100 złotych nie dawały mu już frajdy. Zaczął więc tysiące złotych. Najpierw przegrał oszczędności z konta na czarną godzinę. Potem zaczął grać pieniędzmi firmowymi, a na ostatnim etapie – gotówką z pożyczek.

– To nie jest tak, że wszystko przegrywasz. Część tej kasy do ciebie wraca, dlatego masz wrażenie, że za chwilę wypłyniesz na powierzchnię, odegrasz się, oszukasz system. Ale głównie oszukujesz siebie i bliskich – mówi Tomek.

Aplikacja mocno trzyma

Kłamstwo stało się zresztą jego codziennością. W domu kłamał, szukając wydatków. Na przykład, że coś poważnego zepsuło się w samochodzie, więc naprawa wyniesie kilka tysięcy, choć tak naprawdę auto było sprawne. W pracy, że firma nie przynosi tyle zysków, co dawniej, więc nie ma kasy na inwestycje czy podwyżki dla pracowników.

Długo udawało mu się lawirować. Prawda wyszła na jaw przez przypadek. – Wziąłem wolne, ale było coś pilnego i współpracownik przywiózł dokumenty do podpisu, a razem z nimi korespondencję, m.in. pismo z banku. Kiedy żona je zobaczyła, to zaczęła drążyć. Pyta, co to za kredyt, na co, dlaczego nic o tym nie wie. Dociska. W końcu się poddałem. Wyznałem wszystko, choć byłem pewny, że kiedy moje granie, długi, kłamstwa wyjdą na jaw, to mnie zostawi – wspomina.

Została przy nim, ale postawiła warunek: musi z tym skończyć i pójść na terapię. – Nigdy nie zapomnę, jak powiedziała, że to choroba i ona mnie z tym samego nie zostawi, ale muszę chcieć się leczyć – mówi Tomek.

Ile przegrał? Łącznie blisko ćwierć miliona złotych. Długi pomogła spłacić mu rodzina, ale pod warunkiem, że kiedy wyjdzie na prostą, to odda im całą kwotę. Kontrolę nad finansami firmy powierzył zaufanemu pracownikowi, bo sam był dla niej największym zagrożeniem. Ale tej najtrudniejszej walki nie mógł już oddać komuś. Ze swoją słabością musiał zmierzyć się sam.

– Wyrwanie się ze szponów internetowego hazardu nie jest łatwe. Szczególnie, że jak psychicznie jesteś na dnie, myślisz o sobie jak najgorzej, wstyd ci za wszystko, co zrobiłeś. Miewasz dni, że po prostu nie masz siły wstać z łóżka – mówi Tomek. Dodaje, że człowiek w takim stanie jest łatwym celem dla kuszących atrakcyjnymi ofertami aplikacji.

Aplikacje zbierają o graczach wiele informacji. Wiedzą o nich prawie wszystko i nie pozwalają tak łatwo odejść tym, którzy są dla nich tak cenni. Nie chcą ich wypuścić, bo to oni dostarczają im największe zyski. Brytyjskie statystyki pokazują, że aż 60 proc. zysków branży hazardowej pochodzi od 5 proc. jej klientów – osób uzależnionych lub zagrożonych uzależnieniem.

– Platformy muszą zbierać dane o użytkownikach, bo są zobligowane do tego regulacjami. Kiedy już je mają, to wykorzystują je do tego, aby utrzymać gracza i związać go na stałe z grą – mówi Maciej.

Bukmacherzy stosują liczne narzędzia, aby utrzymać w grze użytkowników, fot. Wpadington / Shutterstock.com

O jakie narzędzia chodzi? Internetowe kasyna wyróżniają klientów VIP, czyli takich, którzy wydają np. kilkadziesiąt tysięcy euro miesięcznie. Mają dostęp do ekskluzywnych ofert, lepszych bonusów, nowych gier czy nagród lojalnościowych.

– Kasyno da im wszystko, co pozwoli wydawać im jeszcze więcej, bo to w interesie kasyna – mówi Maciej.

Podobnie jest z bukmacherami. System widzi i analizuje działania aktywnych graczy. Gdy trwa mecz, a ktoś postawił 2:0, więc „wchodzi mu wynik”, to dostaje telefonicznie lub przez SMS kuszącą ofertę na kolejny zakład, np. która drużyna albo który konkretny zawodnik strzeli następną bramkę. W euforii wielu stawia, bo wierzy, że wygra jeszcze więcej. Tyle tylko, że nowy kupon zwiększa też ryzyko przegranej.

– Historia gracza mówi wszystko i system wie, czy opłaca się do niego zadzwonić. Takich ofert nie dostają jednak gracze, którzy wydają 100 euro miesięcznie, bo tylko tacy, którzy grają na o wiele większe stawki – mówi Maciej.

Joanna Flis zauważa, że wszyscy internauci, także osoby uzależnione od e-hazardu, żyją w swojego rodzaju bańkach, do których algorytmy internetu dostarczają to, czego wcześniej szukaliśmy i czego pożądamy. – Jesteśmy ofiarami wcześniejszych wyborów, bo otacza nas rzeczywistość, która jest szyta na ich miarę. Jeśli więc uprawialiśmy hazard online, to takimi komunikatami będziemy bombardowani. To szalenie obciążające, ale trzeba próbować to przeskoczyć, wykasować ciasteczka, zmienić numer telefonu czy adres e-mail – doradza ekspertka.

Pięć milionów dziennie

System nie odpuszcza też tym graczom, którzy stawiali regularnie, ale przestali. Są wręcz zasypywani reklamami, SMS-ami, a nawet telefonami ze specjalną ofertą, często rzekomo tylko dla nich.

Mechanizmy działania i wykorzystywania danych przez aplikacje bukmacherskie opisywał kilka tygodni temu „New York Times”. Z informacji amerykańskiego dziennika wynika, że Sky Bet, jeden z największych globalnych bukmacherów, ma pełną paletę informacji o graczach (pozyskaną bezpośrednio lub przez firmy zewnętrzne): od dokumentacji bankowej, historii zadłużenia przez współrzędne lokalizacji, aż po nawyki obstawiania. Dysponuje oprogramowaniem do śledzenia i profilowania użytkowników, które oznaczają klientów rezygnujących z grania jako tych „do odzyskania” i nakłania ich do powrotu np. poprzez specjalne oferty – i to mimo wiedzy, że gracze mają problemy. Jakby tego było mało, system predykcyjny potrafi oszacować wartość danego użytkownika, gdyby ponownie zaczął grać. Powrót do gry opisywanego przez „NYT” gracza miał być wart ok. 1,5 tys. dolarów.

– Informacje zbierane o graczach wykorzystywane są z jednej strony tak, aby jak najdłużej utrzymać ich w grze a z drugiej, aby chronić interes platformy np. przed zarzutami o żerowaniu na uzależnionych. Dlatego też na ich stronach gracze mogą np. zrobić szybki test dający im odpowiedź, czy mają problem albo ustawić sobie dzienne limity czasu i wydawanej gotówki – mówi nam Joanna Flis. 

Jak wyglądają limity gry i stawek wśród działających w Polsce bukmacherów? STS, jeden z największych, w ramach rozwijania idei „Odpowiedzialnej Gry” pozwala zalogowanym użytkownikom ustalić własne limity czasu i stawek, czyli wydawanych pieniędzy. Tyle że te automatycznie ustawione wynoszą 18 godzin i 5 mln złotych dziennie. Oczywiście można je zmniejszyć, ale to wymaga wysiłku i odszukania specjalnej zakładki w koncie gracza. Jeśli ten stwierdzi, że ma problem, może też jednym kliknięciem zawiesić swoje konto np. na 24 godziny albo wykluczyć się z gry na 3 miesiące. Jednak całkowite usunięcie konta nie jest już takie proste. Aby to zrobić, trzeba skontaktować się z obsługą klienta, wysłać e-mail, a w jego treści napisać przyczyny tej decyzji.

Domyślne limity kwotowe i czasu w STS, fot. screen strony sts.pl

Podobne zasady stosuje Fortuna. Przy aktywowaniu konta gracz musi ustawić swoje limity, ale te domyślne z tytułem „graj bezpiecznie” to 18 godz. i 5 mln zł dziennie. Gracz może też zawiesić konto (na czas od 1 do 3 dni) czy wykluczyć się z gry na 3 lub 6 miesięcy, ale do całkowitego zamknięcia konta potrzebny jest już telefon na call-center.

Domyślne i oznaczone jako „bezpieczne” limity czasu w firmie Fortuna, fot. screen strony efortuna.pl

Również w ForBET przy rejestracji trzeba wybrać limity. Te proponowane domyślnie wynoszą 10 mln zł dziennie i 18 godzin. Zawiesić lub wykluczyć się z gry można jednym kliknięciem, ale całkowita likwidacja konta znów wymaga kontaktu przez e-mail.

Kilka tygodni temu zapytaliśmy największych bukmacherów, dlaczego domyślne limity są tak wysokie i dlaczego całkowite usunięcie konta jest utrudnione. Od większości z nich nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. 

Wyjątkiem był STS, który nie odniósł się bezpośrednio do pytań, lecz w ogólnym stanowisku odpowiedział wymijająco, że zarówno jego aplikacja, jak i strona internetowa dostarczają graczom kluczowej wiedzy na temat odpowiedzialnej gry, a także „szereg narzędzi umożliwiających kontrolę zachowań i samoograniczania w ramach gry”. 

„Stworzyliśmy także dział Responsible Gambling, który zajmuje się wychwytywaniem sygnałów świadczących o potencjalnie niezdrowym podejściu gracza do obstawiania. Nasz zespół reaguje na takie sygnały i udziela graczom niezbędnego wsparcia. Jednocześnie cały czas prowadzimy działania mające na celu rozbudowę idei odpowiedzialnej gry w zakresie treści i narzędzi na naszych stronach oraz aplikacji” – wyjaśnia Paweł Sikora, zajmujący się PR w STS.

– Te limity nie mają większego sensu, jeśli wykorzystamy je w jednym miejscu, to możemy przenieść się do drugiego. Osoby uzależnione często grają na wielu platformach. Bukmacherzy dostarczają nam medium, które ma nas przywiązać i dawać im jak największe zyski. Nie ma co oczekiwać, że będą dbali o to, abyśmy się nie uzależnili – twierdzi Joanna Flis.

– Limity w żaden sposób nie chronią użytkowników, lecz są tylko dopasowaniem do lokalnych przepisów – ocenia Maciej. Dodaje, że obecna technologia i zbierane dane o użytkownikach pozwalają firmom wykryć wczesne oznaki ich chaotycznej gry i problemu z hazardem. – Na przykład w krajach skandynawskich internetowe kasyna widząc problem, informują graczy, że ostatnio przegrali więcej niż zwykle i pytają, czy nie potrzebują pomocy, a kiedy gracz staje się problematyczny, czyli np. zaczyna się leczyć, to jego konto jest blokowane. Kasyna zrozumiały, że ludzie mogą mieć problem i trzeba im pomóc nie rujnować sobie życia – dodaje.

Firmy bukmacherskie zbierają dane o swoich użytkownikach, fot. icsnaps / Shutterstock.com

A co robią polscy bukmacherzy? Jakie dane informatyczne zbierają o graczach i jak wykorzystują je do zwiększenia zaangażowania i ich retencji? Również o to zapytaliśmy największych polskich bukmacherów i również tutaj nie otrzymaliśmy żadnych odpowiedzi.

Pandemia uzależnień

Tomek nigdy nie zmniejszył swoich limitów. Kiedy nałogowo grał, nie widział takiej potrzeby, a kiedy zaczął się leczyć, trwale zlikwidował wszelkie konta w aplikacjach bukmacherskich czy forach bukmacherskich. Nie gra od ponad roku. Najtrudniejszym momentem był początek pandemii.

– Zamknięcie w domu, ciągła praca przy komputerze, brak innych bodźców i chęć zapomnienia o tym, co się dookoła dzieje, sprawiły, że kusiło mnie, by znowu wrócić i coś postawić – mówi Tomek.

Nie tylko jego tak to kusiło. Brytyjskie statystyki Gambling Commission pokazują, że liczba wirtualnych zakładów sportowych online w marcu 2020 roku wzrosła o 88 procent w stosunku do tego samego miesiąca rok wcześniej.

Jak to wygląda w Polsce? Dokładnie nie wiadomo. Pewne jest za to, że liczba graczy rośnie też zwykle przy okazji wielkich wydarzeń sportowych. Aby nie kusić losu, Tomek odpuścił sobie oglądanie Euro 2020. Nie widział nawet meczu Polaków.

– Niewielka strata – śmieje się Tomek. – Nie mogłem ryzykować. Jak jesteś alkoholikiem, to też nie testujesz swojej silnej woli, wchodząc do monopolowego.

Zdjęcie tytułowe: Motortion Films / Shutterstock.com