Billy Mitchell. Kłamstwa, kasety wideo i rekord w Pac-Mana. Historia największego oszusta złotej ery automatów z grami

Billy Mitchell dziś jest czarnym charakterem, zapamiętanym z lat kłamstw i spreparowanych kaset wideo. Ale to także geniusz z niesamowitą koordynacją wzrokowo-ruchową i eksrekordzista świata w Donkey Kongu i Pac-Manie. Publikujemy fragment zbioru reportaży  Karola Kopańki „Polski e-sport”.

06.08.2021 03.48
Billy Mitchell. Oto historia największego oszusta złotej ery automatów z grami. Kłamstwa, kasety wideo i rekord w Pac-Mana.

Początek lat 80. to złota era arcade, czyli automatów z grami, w które wrzucało się monety, aby kupić kolejną szansę na pokonanie bossa. Do Polski automaty trafiły z opóźnieniem, często w formie obwoźnych atrakcji, ale w Stanach pozwoliły przemysłowi growemu wyjść z zapaści lat 70.

To właśnie wtedy pojawiło się pierwsze pokolenie e-sportowych protoplastów, którzy bili rekordy i cieszyli się sławą. Najjaśniej świeciła gwiazda Billy’ego Mitchella, syna restauratorów z Florydy. Billy był pierwszą osobą, która doprowadziła grę w Donkey Konga (kultowy tytuł lat 80.) niemal do perfekcji. Wystarczyło rozgryźć mechanikę gry. Donkey Kong rozdawał bowiem punkty nie tylko za przechodzenie kolejnych plansz, ale również za przeskakiwanie beczek czy rozbijanie ich młotkami znajdowanymi na planszach. Ani przez chwilę nie chodziło o to, aby jak najszybciej uwolnić księżniczkę, ale aby jak najbardziej się napracować. Dlatego na każdej planszy Mitchell wykorzystywał dostępny czas do ostatniej sekundy i nabijał jak najwyższy wynik, omijając trzy rozpędzone beczki jednym susem.

– Kiedy Billy Mitchell wchodzi do salonu z grami, czas staje. Tworzy niezwykłą aurę. Każdy chce go zobaczyć. Nawet zaprogramowany komputer nie byłby w stanie grać tak dobrze jak Billy – mówił jego kolega w dokumencie „The King of Kong”.

O talencie Mitchella wkrótce usłyszeli nawet ci, którzy trzymali się z daleka od przyciemnionych alejek wypełnionych świecącymi maszynami z grami. Mitchell trafił na okładkę popularnego magazynu „Life” w towarzystwie najlepszych graczy z całego kraju, automatów i cheerleaderek. Do obiegu trafiły karty z rekordzistami różnych gier na wzór superbohaterów.

Billy Mitchell, growy show-biznes potrzebował takiego idola

Dzieciaki miały się na kimś wzorować, wpychając kolejne monety do automatów, a Mitchell świetnie nadawał się na gwiazdę. Jego ekscentryczna i bezkompromisowa megalomania przyćmiła innych graczy aż do lat 90. Wtedy na scenie pojawił się Kanadyjczyk Rick Fothergill, który ścigał się z Mitchellem o palmę pierwszeństwa w Pac-Manie. Podczas prób publicznego bicia rekordu Fothergill nosił czapkę w kanadyjskich barwach i zaczął się tytułować Kapitanem Kanadą. Mitchell odpowiedział mu krawatem we wzór amerykańskiej flagi, czym zjednał sobie sympatię rodaków. Właśnie wtedy miał po raz pierwszy zauważyć, że bić rekordy powinno się przed publicznością w czasie największych imprez, bo to dodaje im wiarygodności. Wkrótce to stwierdzenie miało się na nim zemścić.

Billy Mitchell fot.Datagod/Wikimedia

Wyścig o tytuł mistrza Pac-Mana zakończył się w lipcu 1999 roku, kiedy na kineskopowym monitorze Mitchella pojawił się wynik 3 333 360 punktów – niemożliwy do poprawienia rekord. Gra bowiem dosłownie kończy się na 256 planszy. Dalej nie da się przejść. Programista nie przewidział, że ktokolwiek będzie w stanie sprostać rosnącemu poziomowi trudności i przez kilka godzin unikać kolorowych duszków. Nie zadbał więc o kod gry, który na feralnej planszy generował błędy.

Błąd nie zrujnował jednak gry, ale nadał jej magii

Idealne przejście Pan-Mana polega więc na zjedzeniu wszystkich kuleczek, owoców i znajdziek na 255 planszach. Nie można przy tym pozwolić sobie na stratę choćby jednego życia. Będą one bowiem potrzebne na ostatniej planszy, gdzie kulki odradzają się po zjedzeniu i stracie życia. Wykombinowanie idealnego przejścia, odkrycie nieintuicyjnych zakamarków i perfekcyjne wykonanie zagwarantowałoby Mitchellowi wieczne miejsce w arcade’owej galerii sław… Gdyby nikt nie rzucił rękawicy jego innym rekordom.

– Spojrzałem na wynik Billy’ego i pomyślałem, że mogę go pobić – mówił Steve Wiebe we wspomnianym wcześniej dokumencie „The King of Kong”. Poznajemy go, kiedy wysyła swoją kasetę do weryfikacji przez Twin Galaxies, organizację porządkującą growe rekordy. Jego potwierdzenie mogło odbyć się bowiem na kilka sposobów. Pierwszy – podczas publicznego pokazu z widownią. Drugi – pod okiem sędziów. Trzecim było zaś dostarczenie taśmy VHS, na której rekordzista zarejestrował ekran automatu i – najlepiej – swoje ręce. Twin Galaxies miało więc pracownika, który całe dnie spędzał na oglądaniu kaset. – Mam osiem kaset z Nibblerem od Dwayne’a Richardsa. To 48 godzin ciągłego skupienia i nie robienia niczego więcej – mówił Robert Mruczek, główny sędzia Twin Galaxies, pokazując pudła pełne kaset. Jedną z nich była kaseta Wiebe’a z oszałamiającym wynikiem 1 mln 6 tys. punktów. Dzięki niej nauczyciel chemii z amerykańskiego liceum stałby się pierwszym człowiekiem, który przekroczył barierę miliona punktów. Niewiele jednak zabrakło, aby w biciu rekordu przeszkodził mu jego własny syn.

– Około granicy 600 tys. punktów usłyszałem głos z salonu – mówi Steve. Syn nie miał litości dla szansy, przed którą stawał i w trybie rozkazującym domagał się zmiany pieluchy. – Nie mogłem rzucić gry i do niego pobiec, więc na kasecie wysłanej do Twin Galaxies nagrało się jak krzyczałem, aby się uspokoił – dodaje z uśmiechem na ustach.

Steve Weibe, fot. Chris from Th' L.G., USA/Wikimedia

Kaseta została zaakceptowana, a Wiebe stał się gwiazdą… na kilka dni. Twin Galaxies postanowiło przyjrzeć się jego automatowi. Dwóch sędziów firmy wybrało się do domu Steve’a i pod jego nieobecność zbadało płytę główną automatu. Okazało się, że nosiła ona ślady majstrowania przy przewodach, które miały się pojawić jeszcze przed nabyciem automatu przez Wiebe’a. Twin Galaxies wykreśliło więc jego rekord, argumentując, że zmiany w budowie automatu mogły wpłynąć na grę.

Wiebe przełknął gorycz porażki, ale się nie poddał. Z rodzinnego Seattle wyruszył na drugi koniec Stanów Zjednoczonych. Na wschodnim wybrzeżu, w stanie New Hampshire znajdowała się bowiem mekka wszystkich fanów automatów – Funspot, salon z grami, który do dziś jest największym skupiskiem automatów z lat 80. To właśnie tam podczas corocznego festiwalu gier wideo i pinballi gromadzili się gracze podchodzący do bicia rekordów. 

Co ciekawe, tłumy nie przeszkadzały Wiebe’owi w koncentracji. – Przy monitorze byłem jak zombie. Zupełnie nie czułem presji – mówił. Lata treningów sprawiły, że jego palce wykonywały kolejne sekwencje mechanicznie, a plansze odtwarzały się w głowie na długo, zanim pokażą się na monitorze. Steve znany był z metodyki, jaką stosował na treningach Donkey Konga. Na tablicy rozrysowywał kolejne skoki i uniki przed przeszkodami. Miał zeszyty wypełnione schematami plansz, przedstawiającymi sekwencje ruchów, wchodzenie na drabinki czy zbieranie młotków obracających beczki w drzazgi. Lata przygotowań zaprocentowały w decydującym momencie.

Steve Wiebe jako trzeci człowiek osiągnął ekran śmierci w Donkey Kongu

Wynik 985 tysięcy 600 punktów dawał mu pozycję absolutnego lidera. Ponad 20-letni rekord Mitchella odchodził w końcu do lamusa. I to w jakim stylu! – Rekord Wiebe’a jest tym trwalszy, że osiągnięty został w salonie pośród ludzi – mówił Walter Day, szef Twin Galaxies.

fot. Atmosphere1/Shutterstock.com

Mitchell nie siedział jednak z założonymi rękoma i zawczasu przygotował iście makiaweliczny plan. Przewidział, że Wiebe jest w życiowej formie i jego rekord będzie zagrożony. Polecił więc doręczenie swojej taśmy do Funspotu dokładnie w momencie celebracji nowego mistrza. Kiedy Walter Day aktualizował tablicę najlepszych wyników Donkey Konga i pozował do zdjęć, ściskając ręce Wiebe’a, w innym miejscu Funspota magnetowid zaczynał odtwarzać kasetę Mitchella. Triumfujący jeszcze przed chwilą Wiebe mógł tylko patrzeć, jak zeruje się sześciocyfrowy licznik punktowy Billa. Nikt wcześniej nie przekroczył bariery miliona punktów. Taśma wywołała niemałe poruszenie.

Król Donkey Konga ukradł Steve’owi najcenniejszy moment

Nie wszystko było jednak bezsprzecznie jasne. Kasetę odtworzono tylko raz i nikt później nie miał do niej dostępu. Widzowie musieli więc wierzyć sędziom na słowo, że sprawdzili poprawność wyniku. Tymczasem sama jakość nagrania budziła wątpliwości. Kasecie zdarzało się przeskakiwać pomiędzy wynikami, a jeden z krańców nawiedzały częste zakłócenia. Traf chciał, że akurat w tym miejscu, gdzie wyświetlał się wynik. Mitchell zrzucił aberracje na karb kopiowania nagrania, a Walter Day… uwierzył mu na słowo i zamiast dokładnie sprawdzić wiarygodność kasety, od razu wpisał wynik na czele rejestru.

Pac-man, fot. Roman Belogorodov/Shutterstock.com

– Ile punktów miałeś Billy? – pytał Mitchella przez telefon. – Milion, 47 tysięcy i jak dalej…? – dodawał. Wcześniej Twin Galaxies przeprowadziło drobiazgowe dochodzenie, aby sprawdzić czy kaseta Wiebe’a rzeczywiście zawierała rekordowy wynik. Tym razem uwierzono Billy’emu na słowo. Dopiero po latach światło dzienne miały ujrzeć dokumenty sugerujące, że Mitchell nie tylko wspierał Twin Galaxies finansowo, ale w przypadku umów biznesowych występował jako partner Waltera Day’a.

Wiebe czuł się bezsilny. Wiedział, że dał z siebie wszystko, ale nie mógł zrobić nic więcej wobec rażącej niesprawiedliwości, jaka go spotkała. Wrócił na zachodnie wybrzeże ze łzami w oczach, a Mitchell zbierał gratulacje. Niedługo później córka Steve’a, miała skomentować jego pasję słowami:

„Niektórzy rujnują sobie życia, aby dojść do celu”

Historia nie zakończyłaby się happy endem, gdyby nie… internet. W 2010 roku, po 29-latach u władzy, Walter Day opuścił szeregi Twin Galaxies, a nowi właściciele tchnęli życie w organizację poprzez współpracę z Księgą rekordów Guinnessa. Londyńska firma miała jednak o wiele wyższe standardy, więc Bliźniacze Galaktyki musiały udowodnić, że posiadane rekordy są poprawne. Wtedy przed Mitchellem zaczęły się schody. Nagrania trafiły do sieci, a internauci rozpoczęli bardzo drobiazgowo je analizować.

Jako pierwszy na warsztat trafił rekord z kasety, którą Mitchell przesłał do Funspotu w 2005 roku. Kluczem do jego zdemaskowania okazała się kolejność wczytywania poziomu. Oto jak wygląda to w przypadku automatu.

Inna kolejność pojawiania się elementów poziomu nie jest dziełem przypadku. Drugi obrazek pochodzi bowiem z emulatora MAME, czyli komputerowego programu umożliwiającego uruchomienie starych gier z automatów. MAME dawał Mitchellowi ogromną przewagę. Mógł bowiem zapisywać stany gry i wracać do nich, jeśli kolejny poziom nie poszedł po jego myśli. Dziś Twin Galaxies prowadzi oddzielną klasyfikację dla grających na emulatorach, ale wówczas Mitchell zastrzegał się, że jego rekord pochodzi z oryginalnej maszyny.

Pikanterii dodaje sprawie pozbawienie kasety dźwięku. To również nie przypadek. MAME miał bowiem w tamtych czasach problem z generowaniem odgłosów gry. Gdyby Bill je nagrał, zgromadzeni w Funspocie od razu zorientowaliby się, że coś jest nie tak.

Późniejszy z rekordowych wyników Mitchella również został osiągnięty za pomocą emulatora. W 2007 roku Billy przekroczył granicę miliona i 50 tysięcy punktów, ale jego wynik nigdy nie powinien zostać uznany. Podobnie jak kolejny, młodszy o trzy lata rekord. 

fot. WildSnap/Shutterstock.com

W 2010 roku Mitchell miał podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej i uzyskać 1 062 800 punktów. Niestety nie nagrał swojej gry. Zamiast tego skorzystał z dwóch sędziów Twin Galaxies, którzy mieli obserwować jego wyczyn i dopilnować, aby trafił do rejestru Twin Galaxies.

Billy Mitchell odszedł zaś ze sceny arcade w niesławie. Stracił nie tylko tytuł Króla Konga, ale również wszystkie wcześniejsze rekordy, w tym w pełni prawidłowo zdobyty tytuł pierwszej osoby, która wymaksowała Pac-Mana. Twin Galaxies pod nowym dowództwem chciało oczyścić wszystkie swoje listy, więc naciski i groźby Mitchella nie odnosiły najmniejszego skutku. Przekroczył granicę pomiędzy byciem idolem i znienawidzonym oszustem. Przez lata tkwił w kłamstwie. Kiedy upiekło mu się to za pierwszy razem, zobaczył, że nie musi się starać tak bardzo jak konkurenci, którzy rujnowali sobie życia, aby wbić najwyższy wynik.

Po oficjalnej koronacji Wiebe’a rekord przechodził z rąk do rąk wielokrotnie. Obecnie należy on do Amerykanina, Robbiego Lakemana, byłego golfisty i pokerzysty. W połowie 2020 roku udało się mu osiągnąć niesamowity wynik – 1 260 700 punktów. Lakeman jest wyjątkiem, bo niewielu młodych ludzi chce dziś inwestować swój czas, podnosząc umiejętność obsługi automatów. Lata gier arcade już dawno minęły, ale nieliczni maniacy retrogrania wciąż prześcigają się na punkty i czasy. Jednym z nich jest pół-Polak, pół-Meksykanin, który z pasji do wiekowych tytułów rzucił wyzwanie wszystkim 714 grom z NES-a.

Opowieść ta to fragment zbioru reportaży  Karola Kopańki „Polski e-sport”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

Zdjęcie głowne: fot.Atmosphere1/Shutterstock.com