John McAfee - gringo wśród agresywnych plemion. Dał bezpieczeństwo milionom, samemu nie mając chwili spokoju

Mackie Majcher z „Opery za trzy grosze” to niezwykle przebiegły zbir. Wszyscy wiedzą, że ma kilka żyć na sumieniu, a mimo to nikt nie jest w stanie mu niczego udowodnić. Gdyby szukać współczesnego odpowiednika bohatera musicalu Brechta, dobrym kandydatem byłby John McAfee - niedoszły prezydent USA, który kilka dni temu powiesił się w hiszpańskim więzieniu.

John McAfee – gringo wśród agresywnych plemion. Dał bezpieczeństwo milionom, samemu nie mając chwili spokoju

Też nie chcielibyście mieć takiego sąsiada. Nagle San Pedro położone na wyspie Ambergis Caye (administracyjnie - w Belize) z raju na ziemi stało się jeszcze jednym miejscem zakłóconym przez aroganckiego bogacza. John McAfee przeniósł się ze stolicy Belize na wyspę, zabierając całą swoją nieprzyjemną świtę. Kobiety będące częścią jego haremu, uzbrojeni gangsterzy w roli ochroniarzy i psy. Przede wszystkim psy, bezkarne, niebezpieczne czyniące z publicznej plaży swoje prywatne mienie, przez co powrót z jednego lub pięciu drinków w ciepły wieczór nie był tak sielski, jak być powinien.

Gregory Faull miał tego dość. To był przecież jego raj. Mówił znajomym, że coś trzeba z tymi agresywnymi czworonogami zrobić. Był 2012 r. Znajomi ostrzegali: McAfee to nie jest typ, z którym się zadziera. Zostaw to policji, mówili. Tak się jednak składało, iż służby siedziały głęboko w kieszeni ekscentrycznego milionera. Faull wiedział, że niewiele wskóra.

Historia potoczyła się szybko. Ktoś otruł niesforne zwierzaki. John McAfee nie mógł w to uwierzyć. Jeszcze nikt nie widział, żeby płakał. Odpalał papierosa za papierosem. Przyrzekł, że pomści swoich pieskich przyjaciół. Kiedy więc znaleziono ciało Faulla w kałuży krwi, trop od razu prowadził do rezydencji McAfeego. Ale jego już tam nie było.

Ambergis Caye - to tu John McAfee przeniósł się ze swą świtą ze stolicy Belize

„Mackie ma w kieszeni majcher,
Lecz kto widział jego błysk?”

John McAfee trafił na Ambergis Caye, uciekając z Belize, stolicy tego kraju. Pojawił się tam, bo wcześniej musiał z kolei dać nogę ze Stanów Zjednoczonych. Jest to jakiś chichot losu, że człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo ludzi w internecie, w prawdziwym życiu nie mógł zaznać spokoju. Ciągle miał wrażenie, jakby ktoś czyhał na jego życie. W latach 90., kiedy nazwisko McAfee znane już było na całym świecie, pewnego razu spotkawszy go niedaleko mieszkania, jego znajomi ze zdziwieniem zobaczyli, że nosi przy sobie broń. Twórca antywirusa akurat szukał swojej żony, obawiając się porwania jej dla okupu, więc z giwerą robił obchód po okolicy.

Może więc to wcale nie była marketingowa zagrywka? Może faktycznie John McAfee był święcie przekonany w to, że niebezpieczeństwo jest już blisko – i to nie tylko w jego życiu prywatnym. Pod koniec lat 80. ostrzegał, że wirusy komputerowe mogą uprzykrzyć życie wszystkim właścicielom pecetów. W 1987 wypuścił na rynek pierwszą wirtualną szczepionkę pod banderą swej firmy McAfee Associates.

Nie mógł lepiej trafić. Na początku lat 90. niemal cały świat żył wirusem Michelangelo. W nakręcaniu paniki pomógł zresztą sam McAfee, nie gryząc się w język i rozpowiadając w mediach o zbliżającym się zagrożeniu. Skutecznie, bo do 1993 roku zarządzana przez niego firma miała 67 proc. udziału w całym antywirusowym rynku. Michelangelo nie wywołał globalnej pandemii, był co najwyżej niegroźnym katarem, infekując jakieś 100 tys. komputerów. Ale przecież lepiej było chuchać na zimne.

Ach, co to była za praca. W dynamicznym, młodym zespole - co prawda bez owocowych czwartków, za to z tygodniami zakrapianych imprez i orgii na korytarzach. U McAfeego nie było etatu od 8:00 do 16:00. Niektórzy potrafili spać w biurze, byle tylko lider dostrzegł ich zaangażowanie. Specyficzne warunki po latach porównywane przez pracowników do sekty, nie przeszkadzały w zarabianiu milionów. Dla inwestorów szybko stało się jednak jasne, że z McAfeem u steru kolejnych zysków nie będzie. Za to jak w banku gwarantowane są kłopoty i skandale. Wykupili go więc z jego własnej firmy, dając imponujące 100 mln dolarów na pożegnanie. Sam McAfee szybko stał się największym krytykiem własnego dziecka, twierdząc, że zżera za dużo zasobów komputera. - Odinstalujcie to gówno - wykrzykiwał do konsumentów przy pierwszej lepszej okazji.

Co robi się z taką forsą? McAfee, który przed założeniem swojej firmy pracował m.in. dla NASA czy Lockheed, nie zamierzał odchodzić z technologicznej branży. Jego kolejne projekty to jednak raczej porażki, jak jeden z pierwszych komunikatorów na Windowsa. McAfee szczęście i spokój próbował znaleźć w jodze. Kupił kawał ziemi w Kolorado, zapraszał chętnych do praktykowania filozofii, stał się guru. Szybko zamknął biznes, po latach tłumacząc, że jego lekcje były darmowe, co niektórzy próbowali z nadwyżką wykorzystać, stołując się w jego włościach na całego…

„I Szmul Majer gdzieś zaginął,
I niejeden bogacz znikł,
Jego złoto ma nasz Mackie,
Ale o tym nie wie nikt”

McAfee nie czuł się w Stanach Zjednoczonych bezpiecznie. Na dodatek kryzys z 2008 mocno uszczuplił jego oszczędności. Otwarcie mówił o tym, że majątek zmniejszył się ze 100 do skromnych 5 mln. Media obiegły obrazki z licytacji przedmiotów, których się pozbywał, by nieco poprawić swoją sytuację i stanąć na nogi. Dziennikarze z niedowierzaniem patrzyli na McAfeego. Stracił 95 mln dolców, a wcale nie robi to na nim wrażenia?! - Przecież rzeczy materialne nie mają żadnego znaczenia – odpowiadał ze spokojem.

W dokumencie „Gringo: The Dangerous Life of John McAfee” pokazano mailową wymianę zdań z reżyserką, w której bohater przyznał, że rozpuszczenie plotki o utracie majątku było sprytnym ruchem z jego strony. W końcu jeśli jesteś biedny, znikasz z radaru osób, które polują na grube ryby. W Stanach też już podejrzewano, że z tymi 5 milionami to chyba nie do końca prawda. Zarzucano mu ukrywanie majątku, brak zeznań podatkowych i spekulacje kryptowalutami. McAfee wiedział, że i tak nie warto kusić losu, więc czmychnął do Belize.

Tę posiadłość w belizyjskiej wiosce Carmelita John McAfee próbował sprzedać w 2019 r. po przeprowadzce na San Pedro

To raczej nie przypadek, że trafił akurat tam. Belize to jeden z rajów podatkowych, więc ukrycie potężnych pieniędzy nie jest wielkim problemem. Kiedy Leo Messi został ukarany za unikanie podatków, na jaw wyszło, że w przekrętach pomagała mu jedna z firm ulokowanych właśnie w tym niewielkim kraju Ameryki Środkowej. Belize nadawało się do wymanewrowania fiskusa, ale szukanie tam spokoju było odważnym ruchem. Mówimy o jednym z najmniej bezpiecznych państw na świecie, gdzie swego czasu współczynnik zabójstw wynosił 44,7 osób na 100 tys. mieszkańców.

McAfee bawił się w Świętą Teresę. Z boku musiało to wyglądać co najmniej dziwnie, że w jego szajce zatrudnieni byli lokalni gangsterzy, których McAfee sam uzbrajał. Miał ważny powód – mieli chronić jego życie. A że wynajmuje zbirów? - To chyba dobrze, że daję pracę ludziom, którzy przez swoją policyjną kartotekę nie mają szans na uczciwy zarobek? - pytał milioner.

Pomagał lokalnej społeczności. Kogoś nie było stać na wykończenie domu, wtedy do akcji wkraczał on i załatwiał sprawę. Był też wielkim wsparciem dla lokalnej policji. To dzięki niemu mieli nową broń, pojazdy, a nawet łódź za milion dolarów. Złośliwi mówią, że jeśli ktoś chce naprawdę zmienić życie lokalsów, powinien zainwestować w szkoły i punkty medyczne. McAfee wyznawał nieco inną teorię.

Być może to dlatego policjanci nic nie robili sobie z tego, że wraz ze swoją świtą w trzech autach patrolował okolicę. Mieszkańcy wiedzieli, że spacerowanie późną porą może zakończyć się źle, jeżeli natkną się na samozwańczą straż osiedlową, która wprowadziła własną godzinę policyjną. McAfee ciągle bowiem był przekonany, że ktoś chce zagrozić jego życiu, więc na wszelki wypadek wolał wyprzedzić ruch i być gotowym na starcie. Pojawiasz się o niewłaściwej porze, to znaczy, że dybiesz na życie Johna. Czy to normalne, że ktoś pragnie ochrony i otacza się sporą grupką zbirów? - Niezbyt - odpowiadali nawet członkowie tego składu.

Kiedy rekin krwią się splami,
Krew w pamięci musi trwać...
Mackie nosi rękawiczki,
Żeby nic nie było znać

W Belize McAfee chciał stworzyć laboratorium zajmujące się produkcją naturalnych leków. Kto mógłby przypuszczać, że całość skończy się skandalem i wizytą lokalnych służb specjalnych? Na pewno nie on sam, skoro wcześniej zapraszał media i chwalił się nowym projektem. Główna biolożka ze zdziwieniem patrzyła, jak uśmiechnięty McAfee pokazuje do kamer i aparatów probówki, w której rzekomo miał być cudowny lek, a tak naprawdę był zwykły barwnik. - Taki jest świat i to właśnie takie zasady rządzą biznesem, więc co mam robić? Muszę się dostosować, czy tego chcę, czy nie - tłumaczył jej McAfee.

Allison Adonizio nie chciała. Miała dość nie tylko tego, że ich wspólna praca nad cudownym lekiem zaczynała przypominać zwykłe oszustwo. Niepokoili ją też kręcący się po rezydencji uzbrojeni goście z nieciekawą przeszłością. Ale McAfee nie chciał pogodzić się z tym, że to ktoś rezygnuje ze współpracy z nim. Kiedy Adonizio wyznała, że pragnie opuścić Belize, pożaliła się przy okazji na ból głowy. McAfee wręczył jej sok z tabletką przeciwbólową, która najprawdopodobniej okazała się tabletką gwałtu.

Kobieta pamięta niewiele: jedną ze scen jest widok nagiego McAfeego. Rano obudziła się bez ubrań. Gdy wróciła do Stanów Zjednoczonych i zgłosiła sprawę FBI, ci rozłożyli bezradnie ręce: Belize nie jest pod amerykańską jurysdykcją, nic nie można zrobić.

Policja jednak wkrótce wkroczyła do rezydencji McAfeego. Powodem miało być podejrzenie, że w laboratorium milioner produkuje narkotyki. Służby nic nie znalazły, bo i co – przecież McAfee nie zajmuje się takimi rzeczami! W mediach skarżył się, że to kara za odrzucenie propozycji jednego z wpływowych polityków, który go odwiedził i poprosił o dwa miliony dolarów dotacji.

Tym razem nie udało się go dopaść. McAfee wiedział jednak, że będzie głównym podejrzanym w sprawie zabójstwa Gregory Faulla. Służby mu tego nie odpuszczą. Tym bardziej że w przypływie złości coś tam chlapnął o zemście. Zaczęła się więc jeszcze jedna wielka ucieczka. Z San Pedro przez Belize do Gwatemali. McAfee poczuł się pewnie. Zbyt pewnie. Kiedy odwiedzili go dziennikarze Vice, twórca programu antywirusowego mający paranoję na temat bezpieczeństwa nie pomyślał o tym, że iPhone’y w ich kieszeniach pozwolą od razu namierzyć zbiega, który nielegalnie przemierzył granicę Gwatemali. Doszło do zatrzymania.

To były nerwowe dni. McAfee wiedział, że powrót do Belize oznacza więzienie, z którego żywy nie wyjdzie. Jeśli ekstradycja, to tylko do Stanów Zjednoczonych. Czasu było mało, aby załatwić niezbędne papiery. Kiedy już wydawało się, że los nie uśmiechnie się do twórcy antywirusowej potęgi, McAfee dostał zawału. Może to efekt nerwowej sytuacji, a może wybitna gra autorska, bo kiedy okazało się, że do Belize nie trafi, nagle serce ozdrowiało, a z ponad 70-letnim McAfeem znów było wszystko w jak najlepszym porządku.

Trop w sprawie morderstwa nigdy bezpośrednio do McAfeego nie doprowadził. Do jego świty, owszem, ale w żaden sposób nie udowodniono, że to McAfee zlecił morderstwo. Tak wyglądało jego życie. Od ucieczki do ucieczki. Od jednego zatrzymania przez policję do kolejnego. Czasami powodem były podejrzenia o posiadanie nielegalnej broni. Rok temu został zakuty, bo w Norwegii nosił maseczkę będącą… kobiecymi majtkami. Miejscowe służby w żaden sposób nie dały się przekonać, że to bezpieczna ochrona przed wirusem.

McAfee robił, co chciał, a jednocześnie żył absurdalnie. Pragnął zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych w 2016 roku, mimo że z czasem nie mógł do kraju, którym chciał zarządzać, wjechać. Żył więc na luksusowym jachcie. Niby z milionami na koncie, ale jednak jak uchodźca. Gdzie się nie pojawiał, tam wywoływał kłopoty.

Czy to dżuma, czy cholera?
Nie, to Mackie krąży znów

Ktoś, kto prowadzi takie życie, musiał odejść na własnych zasadach. Niczym prawdziwy gangster McAfee trafił za kratki nie z powodu licznych kontrowersji. Postawiony zarzut, przez który wylądował w hiszpańskim więzieniu, to oszustwa podatkowe. Wielu w samobójczą śmierć McAfeego nie wierzy. Wdowa po mężczyźnie przekonuje, że w żaden sposób jej mąż nie sugerował swoich zamiarów. W mediach społecznościowych krąży cytat z McAfeego, przekonującego, że jeśli kiedykolwiek zostanie znaleziony martwy, to na pewno nie będzie to śmierć w wyniku samobójstwa. Nawet wiedząc, że nie będzie go już wśród żywych, McAfee wiedział też, co musi zrobić, aby ciągle było o nim głośno.

Już po upublicznieniu informacji o jego śmierci, McAfee... wrzucił post na Instagrama. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Ktoś opublikował ne jego profilu grafikę z wielką literą Q. W Stanach kojarzona ona jest z ruchem QAnon - ludzi, którzy wierzą w najbardziej absurdalne spiski i twierdzą, że światem rządzi szajka pedofilów. To oni w dużej mierze brali udział w styczniowym ataku na Kapitol. W sieci od razu zawrzało - jaki był ostatni przekaz McAfeego? Prawdopodobnie się tego nie dowiemy. Po kilku godzinach Instagram zablokował jego konto. Tak kończy się żywot jednego z pierwszych technologicznych ekscentryków i milionerów.

John McAfee urodził się 18 września 1945 w Cinderford w Wielkiej Brytanii. Jego ojciec był Amerykaninem, matka – Brytyjką. Kiedy McAfee miał 15 lat, ojciec alkoholik popełnił samobójstwo. W młodości John McAfee nie stronił od używek, przez które rozpadło się jego pierwsze małżeństwo. W końcu wyszedł na prostą i w 1987 założył firmę sygnowaną jego nazwiskiem. Zmarł 23 czerwca 2021 w Barcelonie, popełniając samobójstwo w katalońskim więzieniu.

Śródtytuły pochodzą z wiersza Bertolta Brechta w tłumaczeniu Władysława Broniewskiego.

Zdjęcia:
zdjęcie główne - Showtime
Carmelita - OLya_L / Shutterstock.com
John McAfee - Gage Skidmore/Wikimedia