Pokolenie Netflixa i TikToka radzi dziadersom, by chyżo sobie stąd poszli

Co mają ze sobą wspólnego prezes Jarosław Kaczyński, Kaja Godek, marszałek Grodzki, Michał Olszański i Stanisław Dziwisz? Nie są już żadnymi autorytetami – dla coraz liczniejszej części społeczeństwa, która ma dość otaczającego dziadostanu.

Pokolenie Netflixa i TikToka radzi dziadersom, by chyżo sobie stąd poszli

Kiedy walczący ponownie o stołek prezydenta USA Donald Trump krzyczy z obawy o utratę władzy: „Przestańcie liczyć!”, Greta Thunberg, szwedzka aktywistka klimatyczna, odpowiada mu: „Zabawne. Donald musi popracować nad problemem z kontrolą gniewu, a potem iść z przyjacielem na dobry film w starym stylu. Wyluzuj, Donaldzie, wyluzuj!”. 

To te same słowa, które rok temu Trump negujący globalne ocieplenie skierował do Thunberg, kiedy ta została wybrana osobistością roku przez magazyn „TIME”. Jak skomentował internet: dobry łowca wie, że trzeba poczekać, by oddać celny strzał. 

A nowe, młode pokolenie i kobiety potrafią bezlitośnie wypunktowywać oponentów. Głośno, dosadnie, z humorem.

– Nastąpiło zakwestionowanie obowiązującego paradygmatu, a idealnie obrazuje to sytuacja ze Szczecinka. Grupa nastolatek stała naprzeciwko księdza i krzyczała: „Wracaj do kościoła”. A on, co było widać po mimice, mowie ciała, po raz pierwszy konfrontował się z takim oporem wobec roli, w której funkcjonował całe życie. Nie wiedział, jak zareagować, bo nie przypuszczał nigdy, że ktokolwiek zakwestionuje jego autorytet z takiej pozycji – mówi nam Anna Dziewit-Meller, pisarka i dziennikarka, która poparła Strajk Kobiet.

Bunt, którego kolejne odsłony obserwujemy, jest konsekwencją potrzeby zmiany narastającej w społeczeństwie od lat. Przez Polskę w ostatnich latach przetoczyło się wiele demonstracji: Czarne Protesty, Marsze Równości, Młodzieżowe Strajki Klimatyczne, protesty przedsiębiorców, rodzin osób niepełnosprawnych, solidarnościowe manifestacje w obronie Margot, wystąpienia koronasceptyków. Ale chyba od lat 80. ubiegłego stulecia nie widzieliśmy zrywu tak zróżnicowanego pod względem jego uczestników. 

2020 – rok protestów

Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego, taki stan rzeczy tłumaczy szeregiem badań (np. CBOS-u czy sondażami OKO.press) dotyczącymi tego, że młodzi Polacy są coraz mniej prawicowi. Głównie wśród młodych ludzi wzrasta liczba niewierzących i niepraktykujących, kobiety w Polsce są lewicujące, a mężczyźni prawicowi. Dodatkowo – jak mówi Trudnowski – młodzi ludzie są po prostu wkurwieni. Przywołuje też opinię Andrzeja Kohuta, amerykanisty, również członka Klubu Jagiellońskiego, który w maju tego roku zapowiadał, że rok 2020 z uwagi na uliczne protesty może być rokiem rewolucji. On sam zresztą już w lipcu twierdził, że jesienią tego roku przez Polskę przetoczą się protesty młodych ludzi, które będą zarzewiem większej, politycznej zmiany.

Do tego wszystkiego warto dodać też prognozy instytutu foresightowego Natalii Hatalskiej na rok 2020. A dokładniej – trend Women Empowerment polegający na rosnącej roli kobiet w życiu społecznym, ekonomicznym oraz politycznym. Bo buntują się głównie młode osoby i kobiety, co obserwujemy na protestach i w sieci (choć nie mamy danych na temat zaangażowanych w demonstracje). Te zjawiska związane ze zmianą widać także na poziomie samego języka. W 2019 roku słowem roku, wybranym przez językoznawców, został „klimat”, na drugim miejscu uplasował się akronim „LGBT”, a na trzecim „feminatyw/ feminatywum”. 

Wciąż jeszcze trwa głosowanie na Młodzieżowe Słowo Roku 2020, ale, jak podało jury, „padł absolutny rekord liczby zgłoszeń”. Po dwóch tygodniach do bazy wpłynęło już 95 tysięcy słów i wyrażeń. Dla porównania, suma zgłoszeń w całej edycji 2019 wyniosła 41 tysięcy. Na pewno nie wygra ani „***** ***” ani „wypierdalać”, bo wulgaryzmy są wykluczone z konkursu. Ale i tak haseł z protestu kobiet oraz innych słów związanych z bieżącą polityką jest bardzo dużo. 

Dziaders nasz wróg! 

Być może do słów obrazujących sytuację społeczno-polityczną w tym roku dołączy – będący duchowym spadkobiercą „dzbana” – „dziaders”. To właśnie wspomniany „dziaders” uosabia i syntetyzuje wszystko, przeciwko czemu sprzeciwiają się dzisiejsi „rewolucjoniści”. Choć ich oczekiwania i postulaty są przecież bardzo szerokie. Jedni chcą legalnego dostępu do aborcji, równości małżeńskiej dla osób LGBT, walki z katastrofą klimatyczną, dla innych ważniejsza jest dymisja rządu, rozdział państwa od Kościoła katolickiego, większa kontrola nad mechanizmami politycznymi i przejrzystość podejmowanych decyzji. 

Niektórzy twierdzą, że za powstanie pojęcia „dziaders” odpowiada Sylwia Chutnik, pisarka, kulturoznawczyni, działaczka społeczna i feministka. Rzeczywiście, Chutnik wraz z Grażyną Plebanek są autorkami felietonu „Bankructwo dziadów”, który w 2016 ukazał się w „Polityce”.

Jak pisały na fali Czarnych Protestów: „To nie wojna między płciami. My nie szukamy wroga, żeby móc rządzić, jak robi to dzisiejsza wierchuszka. To walka o szacunek. Między kim a kim? Między dziadami a dziewuchami. Kim jest dziad? Wcale nie musi być facetem, nie musi być starszy. To raczej kategoria symboliczna, za którą stoją takie cechy, jak seksizm, paternalizm i frustracja. Dziewucha to każda kobieta, która ma dość znoszenia inwektyw, dowcipów o blondynkach i udawania, że nic się nie stało. Bo się stało. (...) Rzeczpospolita Dziadowska zachwiała się w posadach i dlatego tak głośno biadoli”.

– Przy okazji kolejnej demonstracji w ramach Czarnego Protestu, która odbywała się na Placu Konstytucji, miałam przemówienie i w emocjach zamiast o dziadach powiedziałam o dziadersach, którzy ciągle atakują prawa kobiet – wspomina Chutnik. 

Na przestrzeni ostatnich lat słowo „dziaders” doczekało się kilku definicji. Wspominał o nim Jaś Kapela, dziennikarz Krytyki Politycznej, pisząc: „(...) są to osoby wpływowe, przeważnie płci męskiej, choć niekoniecznie, dobrze ustawione finansowo i symbolicznie oraz wykorzystujące swoje wpływy do obrony status quo, swoich zachowawczych poglądów oraz oczywiście kolegów”. 

Fot. Zuttmann Benoelken / Shutterstock.com

Ostatnio publicystka Kaja Puto, również na łamach KP: „Na początek mała uwaga, bo jeszcze nie wszyscy wiedzą: określenie „dziaders” nie dotyczy wszystkich starszych panów. »Dziaders« to mężczyzna o archaicznych wyobrażeniach o roli kobiety, który nie daje im dojść do głosu, w dodatku przekonany o swojej nieomylności na każdy temat (łącznie z tym, w którym większą wiedzę ma jego rozmówczyni). Słowo to powstało w środowisku kobiet-ekspertek, które z dziadersami użerają się w mediach, na konferencjach i panelach dyskusyjnych. Dziaders może mieć równie dobrze 20 lat. A empatycznym starszym panom, którzy popierają prawa kobiet, serdecznie za wsparcie dziękujemy”. 

Chutnik idzie dalej i twierdzi: – Dziaders to stan umysłu.

Niewidzialne problemy

Chodzi o podejście do życia, a więc przekonanie o własnej nieomylności, dawanie „dobrych rad”, nawet wtedy, kiedy nie jest się o nie pytanym, niechęć do zmiany, napiętnowanie innych z uwagi na to, że nie żyją tak, jak dziaders przykazał. I tu jednak wdarła się stereotypizacja. Mówiąc „dziaders”, mamy przed oczami raczej wiekowego mężczyznę, który grozi nam palcem. Nie chodzi jednak o ageizm, czyli dyskryminację ze względu na wiek, jak twierdzi Chutnik.

– To nie niechęć do osób starszych, a raczej do wagi, jaką przypisuje się starym czasom. Przy zmianie społecznej te uprzywilejowane osoby są bardzo zdziwione i używają argumentu – „kiedyś wszyscy tak robili i było można”. Kiedyś było można, ale teraz już nie – dodaje. 

Dowodem na takie argumentacje jest choćby ostatnia sprawa wokół Michała Olszańskiego, byłego dziennikarza Trójki, który – jak opisał magazyn „Press” – od lat miał pseudonim „mammograf” i to bynajmniej z powodów medycznych. Dziennikarz miał zwyczaj łapania koleżanek za biust. W obronie Olszańskiego stanął choćby Jacek Czarnecki, dziennikarz Radia Zet. „Każdy, kto zna Michała, wie, że jest porządnym człowiekiem. Duszą towarzystwa... A dzisiejsze normy są nieprzystawalne do tych sprzed 30 lat. Po prostu. Wtedy inaczej mówiliśmy i inaczej się zachowywaliśmy. Pewne rzeczy były nieakceptowalne już 5-8 lat później, bo Polska była inna” – pisał na Twitterze.

To, co wyróżnia dziadersa od boomera, czyli przedstawiciela pokolenia baby boomers (powojennego pokolenia wyżu demograficznego lub osób z późniejszych roczników, które „nie łapią” nowinek), któremu zarzuca się nienadążanie za współczesnymi czasami, to – jak mówi Chutnik – bycie niebezpiecznym. Boomer jest tylko nieporadny, jego żarty budzą zażenowanie, a on sam nie rozumie memów, czyli kontekstu świata, w którym dziś funkcjonujemy. Dziaders oprócz tego nie chce ruszać zastanego porządku, bo ten jest dla niego wygodny i czerpie z niego różnorakie korzyści, np. materialne, Ma też władzę polityczną bądź środowiskową, czuje się bezpieczny dzięki panującemu status quo. 

– Oni nie wiedzą, o co nam chodzi, bo nas nigdy nie słuchali. A nie słuchali nas dlatego, że nie musieli, kobieta nie była tym, do kogo się szło na konsultacje w jakiejkolwiek istotnej sprawie – konkluduje Dziewit-Meller. A Chutnik dodaje: – Jeżeli grupa dominująca nieustannie chce dobrze, ale wychodzi źle, to powinna się zamknąć i posłuchać tej grupy mniejszościowej. I choć kobiet jest więcej na świecie, to nadal są dyskryminowane. Dziadersi rządzą światem. 

Jak pisze Caroline Criado Perez w książce „Niewidzialne kobiety”: „Przeświadczenie, że to, co męskie, jest uniwersalne, wynika bezpośrednio z luki danych na temat płci. Białość i męskość mogą uchodzić za zrozumiałe same przez się tylko dlatego, że o większości innych tożsamości w ogóle się nie wspomina. Ale męska uniwersalność to też przyczyna wspomnianej luki: ponieważ kobiet się nie dostrzega, nie pamięta o nich, a dane o mężczyznach stanowią większość naszej wiedzy, w rezultacie to, co męskie zaczyna uchodzić za uniwersalne”.

Rewolucja pokoleń

Chutnik twierdzi, że nie obchodzi jej, dlaczego tak się dzieje i jakie są motywacje dziadersów. Po prostu chce zmiany. Uważa, że język protestów, uznawany przez wielu za przesadnie wulgarny, jest uzasadniony, bo na dialog z kobietami, mniejszościami seksualnymi i młodymi już był czas. 

Podobnego zdania jest Dziewit-Meller: – Dopiero, kiedy powiedziałyśmy „wypierdalać”, ktoś zwrócił na nas uwagę. Nie wiem, czy to skuteczna metoda na dłuższą metę, ale na krótką na pewno działa – wreszcie tematy ważne dla kobiet i młodych ludzi pojawiły się w przestrzeni publicznej i nie mówi się już, że to tematy „zastępcze”.

Fot. Lena Ivanova / Shutterstock.com

Trudno nie przyznać im racji, kiedy słyszy się, że – jak podaje „Wyborcza” – Jarosław Kaczyński chciał siłą rozpędzić protesty kobiet. Przemysław Czarnek, Minister Edukacji Narodowej, do niedawna nie wiedział, co oznacza słowo „mizogin” (wyjaśnię za Słownikiem języka polskiego PWN, mizoginia to „patologiczny wstręt mężczyzny do kobiet”). Prof. Andrzej Rzepliński, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, o protestujących w wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej powiedział „hołota”. Maciej Nawacki, prawnik i członek Krajowej Rady Sądownictwa, twierdzi, że symbol OSK na Giewoncie to „nie tylko obraza uczuć religijnych, to obraza pamięci ludzi, którzy zginęli od błyskawicy”. 

Oczywiście część takich działań jest podyktowana jawną niechęcią do tych, którzy nie godzą się na obecne rządy i sytuację społeczną w kraju. Ale tylko część, bo trudno Rzeplińskiego oskarżać o sprzyjanie rządowi. Dlatego ogromna część oporu wynika z niewiedzy i niezrozumienia potrzeb drugiej strony oraz źródeł aktualnego buntu. Tomasz Grodzki z PO, Marszałek Senatu, poparł protesty słowami: „To kobiety sprawiają, że nasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko, w sposób trochę jakby niezauważalny, a dopiero gdy nasza babcia, mama, żona, córka czy partnerka musi z jakichś powodów się wyłączyć, dostrzegamy, że bez kobiet nasza egzystencja staje się trudna, bezbarwna i irytująca”. 

I niby jest miło i dobrze, ale jednak wciąż dziadersko.

– Grodzki mówi w ten sposób, ponieważ nie wie, że kobiety chciałyby, żeby ta praca właśnie nie wykonywała się niewidzialnie. Byłoby dobrze, żeby zauważono, że wykonywały ją od zawsze i to w dodatku nieodpłatnie kobiety i aby mężczyźni zrozumieli, że też muszą ją wykonywać, jeśli mamy mówić o równości. Ale jeśli ktoś nigdy nie musiał się nad zastanawiać, jak to się dzieje, że pewne sprawy dzieją się jakoś tak „niewidzialnie”, to potem w dobrej wierze mówi takie bzdety – tłumaczy Dziewit-Meller.

Nowy język

PiS-owscy politycy oraz kler, którzy budzą sprzeciw protestujących, twierdzą, że rewolucjoniści inspirują się Zachodem. A oni, oczywiście, Zachód utożsamiają z czymś złym, przy okazji sugerując chyba, że polska młodzież i kobiety nie umieją samodzielnie myśleć. Marcina Horała, poseł PiS, tak próbuje to analizować: – Są pewne zmiany pokoleniowe. To, że uczestniczy w tym młodzież. Że młodzież jest teraz głównie wychowywana przez Netflixa, Tik Toka i tego rodzaju instytucje, gdzie ten liberalno-lewicowy światopogląd dominuje. Gdzie wszelkim złem jest Kościół, rodzina, ojczyzna. I to jest sączone młodym do głowy. Nie mamy jako konserwatyści na to odpowiedzi. Arcybiskup Stanisław Gądecki dorzucił: – Niemalże każdy serial dla młodzieży na Netfliksie zawiera promocję homoseksualizmu, hedonizmu i rozwiązłości.

Na co Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, pedagożka, filozofka, badaczka społeczna i posłanka Lewicy, odpowiedziała: – Ale wie Pan, Arcybiskupie, że to tylko u Was? To algorytm Netflixa podpowiada na podstawie „poprzednio oglądanych”. Proszę się przerzucić na „strong female lead” – polecam ja i koleżanki.

Fot. Lena Ivanova / Shutterstock.com

Można się spierać z tym, czy mają rację i co w ogóle kryje się pod hasłem „promocja homoseksualizmu”, ale nie sposób nie zgodzić się z tym, że rzeczywiście – młodzi ludzie oglądają Netfliksa i popkultura mocno na nich wpływa. Nie zmieni się to wraz z zakazami i gromkimi pouczeniami rzucanymi z mównicy. 

Jasno widać, że to, z czym mamy do czynienia, jest nie tylko feministyczną rewolucją i prostym konfliktem na linii kobiety-dziadersi. To głębszy konflikt pokoleniowy. – Dla młodych jest on kompletnym żartem – mówiła Marta Lempart w programie „Kropka nad i” o Kaczyńskim, tłumacząc, dlaczego protestujący pozwalają sobie na taką swobodę wypowiedzi. I Lempart ma rację: młodzi mają nowe, inne autorytety, oni nie godzą się na z góry ustalony porządek, a chcą tworzyć własny.

Dlatego tak bezkompromisowy, ironiczny, zabawny, intertekstualny i memiczny jest choćby ten język protestów. Buntownicy mówią „po swojemu”, korzystają z odwołań do seriali, np. „Opowieści podręcznej”, które oglądają na co dzień i śpiewają: „Stare dziady, wara, basta!”, jak protestujące dziewczyny z Gniezna. Wymachują transparentami z napisem „Jesteś pijana władzą dziunia” z wizerunkiem Kaczyńskiego, nawiązując do „Kuców z Bronksu” Jakuba Dębskiego albo niosą hasło „PiS subskrybuje YouTube Premium”. I śmieszy to protestujących, a rząd wzrusza ramionami, nic nie rozumiejąc ani z tych intertekstualnych zabaw, ani z wulgarnych haseł. Obie grupy mówią do siebie zupełnie innym językiem. 

Więc kiedy premier Mateusz Morawiecki załamującym się głosem wzywa do protestów w internecie, oni ze śmiechem pytają, czy aborcji też można zakazać tylko w internecie. I ze zdwojoną siłą ruszają z blokadą zdalną, wysyłając setki wiadomości na skrzynki polityków. Zresztą właśnie dzięki internetowi i temu, że tak sprawnie z niego korzystają, mogą zawdzięczać powodzenie choćby w nagłośnieniu informacji o protestach.

Pokolenie JPII vs Pokolenie JPII

Za nic mają stare symbole, nie swoje świętości i dawne obawy. Spójrzmy, kto najbardziej masowo wyszedł na ulice: Millenialsi i Zetki. Czyli dzisiejsi 30- i 20-latkowie oraz nastolatki. Pokolenia albo urodzone pod koniec komunizmu, dla których PRL jest już mglistym wspomnieniem, albo wręcz dzieci wolnej Polski. Dla nich hasło walki ze złogami komunizmu jest co najmniej zabawne, a wieczna wojna PiS-PO ze wzruszeń budzi co najwyżej wzruszenie ramion.

Opozycja to dla nich tacy sami dziadersi, jak członkowie partii rządzącej, a Kaczyński przebrany za Wojciecha Jaruzelskiego nie jest obrazoburczy tylko śmieszny. Nie boją się braku „Teleranka”, bo oni i tak nie oglądają telewizji. Ich wspólnym pokoleniowym doświadczeniem jest rozwój technologiczny: wejście internetu do mainstreamu, a potem jego przemiany, powstawanie kolejnych mediów społecznościowych i aplikacji – Naszej Klasy, YouTube’a, Facebooka, Instagrama, Snapchata, Tik Toka. A w sieci każdy głos może mieć taką samą wartość i często, choć nie zawsze słusznie, jego miarą jest to, przez ilu odbiorców zostanie usłyszany.

I co ważne, choćby i millenialsi byli częścią pokolenia nazywanego „Pokoleniem JPII”, to dziś śladem młodszych o dekadę czy dwie mówią raczej, że ten skrót należy rozszyfrować jako: „Jebać PiS po dwakroć”. Takie obrazoburcze nawiązanie jeszcze kilka lat temu budziłoby powszechne oburzenie. Nawet cenzopapy czy słynne już „odjaniepawlić” długo pozostawały tylko w odmętach internetu bliższego 4chanowi niż masowym mediom społecznościowym. 

Dzisiaj jednak te ostatnie bastiony nienaruszalnego autorytetu padają. Pod słynne okno papieskie w Krakowie protestujący przychodzą z transparentami „Bójcie się” i to przed emisją materiału TVN-u o kardynale Stanisławie Dziwiszu czy opublikowaniem dokumentów watykańskich w sprawie Theodore’a McCarricka. Młodym bliżej do papieża Franciszka, chcącego równości dla społeczności LGBT, a nie polskiego Kościoła, który im grozi i ich obraża – choćby słowami księdza Kazimierza Sroki: „Przeproście mamy, że was nie wydrapały”. Tak ksiądz przemawiał do protestujących we Wrocławiu. 

Ulica i zagranica 

Skoro protesty szły z właściwie oficjalnym hasłem „Wypierdalać!”, skoro ludzie w rytm techno wyśpiewywali „jebać PiS”, przeszkadzali w mszach, na kościołach i pomnikach malowali obraźliwe hasła, to dlaczego są to inne protesty od wydarzeń ze Święta Niepodległości? Bo są przeciwko, w kontrze i w ramach sprzeciwu. Oprócz oczekiwania zmiany niosą ze sobą konkretne żądania. Zaś wydarzenia z 11 listopada – podpalenie mieszkania, atak na sklepy, rzucanie w policjantów cegłami, okrzyki „jebać policję” – są po prostu zwykłą burdą. Owszem, ubraną w piórka walki z cywilizacyjną zgnilizną Zachodu, ale wciąż tylko burdą bez postulatów. 

Rząd i oburzeni protestami mają w jednym rację: młodzi podążają za Zachodem. Jakże mogliby za nim nie podążać? Wychowali się, dorośli lub wręcz urodzili w państwie, które jest członkiem Unii Europejskiej, podróżują po całym świecie, czują się częścią globalnych zmian, żyją podobnymi albo wręcz tymi samymi sprawami, co ich rówieśnicy w USA, Niemczech, Francji czy Czechach.

Fot. Zuttmann Benoelken / Shutterstock.com

Wpłynęły na nich ruch Time’s Up!, dyskusja wokół #MeToo. Nie bez znaczenia było dla nas obserwowanie działań #BlackLivesMatter. I w końcu: widzą to, co działo się i dzieje się aktualnie w USA, gdzie wybory – choćby i zapierał się – jednak przegrał Donald Trump

Dziewit-Meller jest przekonana, że długofalowe skutki protestów, które aktualnie dzieją się w Polsce, będziemy obserwować już niedługo.

– Młodsze pokolenie już nie słucha tych facetów, którzy zapraszani są wciąż do mediów, by uprawiać mansplaining i wypowiadać się na tematy, które bezpośrednio ich nie dotyczą, np. o aborcji. Oni gadają sami do siebie i o tym wiedzą. Ale jeszcze nie wiedzą, co z tym zrobić. Pewne procesy społeczne już ruszyły. Nawet jeśli teraz, zaraz nic się nie wydarzy, to jesteśmy świadkami większej zmiany kulturowej – mówi Chutnik.

Kobiety i młodzi ludzie ośmielili się działać. I trudno dziwić się dziadersom, że nie wiedzą, co z tym zrobić. Jest jedno, w czym obie strony rewolucji mogą się ze sobą zgodzić: to dla jednych i drugich nowa sytuacja. 

Autor głównej fot. Aleksandra H. Kossowska/Shuttersctock.com