Czy dalej pozostaniemy ludźmi, gdy Elon Musk wszczepi nam czipy do mózgu?

Musk fantazjuje o wzmocnieniu człowieka przez technologie, ale jednocześnie boi się, że wynalazki zniszczą ludzkość. Skąd bierze się ten paradoks? I kim są akolici postępu technologicznego, czyli transhumaniści?

28.09.2020 06.10
Czy dalej pozostaniemy ludźmi, gdy Elon Musk wszczepi nam czipy do mózgu?

W niewielkim pomieszczeniu stoi scena. Na niej – w centralnym miejscu, niczym współczesny iluzjonista – Elon Musk. Przy stolikach siedzą zaproszeni goście. Pod jedną ze ścian trzy klatki, a w nich świnie. Geniusz-miliarder przedstawia: oto Joyce, Dorothy i Gertruda. Joyce jest zupełnie zwyczajna, jest tu po to, aby stanowić punkt odniesienia. Dorothy ma nawierconą czaszkę – pozostałość po podłączeniu czipa wielkości monety do mózgu. Gertruda nosi w sobie czip cały czas. Przedstawiając te zwierzaki, Musk chce pokazać, że Neuralink, jedna z jego firm pracująca nad połączeniem ciała i technologii, nie tylko potrafi już przeprowadzić tak inwazyjny zabieg, ale też odwrócić go bez konsekwencji.

Użyty na świniach mikroprocesor łączy się z komórkami mózgowymi za pomocą ponad 1 tys. elektrod, a następnie przy użyciu Bluetootha przesyła sygnał do komputera. Miliarder pokazał co prawda, że czip jest w stanie jedynie komunikować się z komputerem, a naukowcy mogą odczytywać i zapisywać te impulsy. Zaprezentowano choćby korelację między odczytami aktywności mózgu, a chodem zwierzęcia. Ale zdecydowanie najmocniej podkreślano, jakie cele przyświecają tej technologii i jakie korzyści będzie mogła przynieść człowiekowi w przyszłości.

Testy na zwierzętach to dopiero początek. Docelowo implant ma być wszczepiany pod czaszkę człowieka. 

Zapamiętajmy sobie ten eksperyment. Kiedyś podręczniki do historii będą o nim pisać: to wtedy zaczęło się wdrażanie w życie idei transhumanizmu. 

Nowy, wspaniały człowiek 

Nasze ciała są tak niedoskonałe, zawodne, chorujące i podatne na śmierć, że fantazjowanie o ich udoskonaleniu czy po prostu zastąpieniu było tylko kwestią czasu. Sam termin „transhumanizm” pojawił się w latach 50. poprzedniego wieku dzięki Julianowi Huxleyowi, niezwykle ciekawemu biologowi. Jego brat był słynny autorem „Nowego Wspaniałego Świata”. Obaj panowie Huxley mocno więc ogniskowali się wokół tematów przyszłości ludzkości i możliwości wpływania na człowieka. Kiedy jednak Aldous opisywał świat zarządzany przez warunkowanie genetyczne i psychologiczne całego społeczeństwa, to Julian skupiał się nad możliwościami zmian w życiu jednostki. 

Ale choć Huxley jest ojcem terminu „transhumanizm”, to samego transhumanizmu wcale nie wymyślił. Można by sięgać nawet do starożytnej filozofii, ale jednak dosyć powszechnie przyjmuje się, że ojcem takiego światowego transhumanizmu jest rosyjski filozof Mikołaj Fiodorow żyjący w XIX wieku. Jego koncepcja, choć śmiała i stanowczo wyprzedzająca swoje czasy, wciąż skupiała się nie tyle na technologiach, co na unieśmiertelnieniu człowieka przez upgrade w postczłowieka.

Te teorie sprzed stu czy dwustu lat, wtedy były fantastyczne. Dziś? Nadal są fantastyczne, tyle że wraz z wielkim technologicznym postępem przestają brzmieć jak filozoficzne, teoretyczne koncepcje. Sam transhumanizm stał się naprawdę szerokim intelektualnym i politycznym ruchem, który postuluje, by neurotechnologia, nanotechnologia i biotechnologia wpłynęła na życie człowieka i pomogła mu przezwyciężyć słabości narzucone przez naturę. To pojęcie jest tak szerokie, że kryć się za nim mogą dążenia do wszczepienia inteligentnego implantu do mózgu, może to być próba pozbycia się chorób, złagodzenia starości, stworzenia nowych zmysłów, po lansowaną przez Fiodorowa nieśmiertelność. 

Mark O’Connel, były pracownik naukowy i autor fascynującego reportażu „Być maszyną”, pisze, że w transhumanizmie zawarty jest „bunt przeciw egzystencji ludzkiej w danej nam postaci”.

– Według mojego rozeznania nie istnieje jedna powszechnie przyjęta czy kanoniczna wykładnia ruchu. Im więcej czytałem na ten temat i zapoznawałem się z poglądami poszczególnych jego członków, tym bardziej zaczynałem rozumieć go jako pewną mechanistyczną wizję ludzkiego życia. Wizję, w której ludzie są urządzeniami, a naszym celem i przeznaczeniem jest stanie się lepszymi wersjami urządzeń, którymi jesteśmy: wydajniejszymi, mocniejszymi, użyteczniejszymi – pisze O’Connel.

Wgrać się przed apokalipsą

Świat po apokalipsie. Słoneczny błysk zabił wszystkich ludzi na Ziemi. „Obudził się tam i nie miał zmysłów, nie miał ciała, miał tylko instynkty i granice bólu. Szarpał się w tym karcerze prawdziwą wieczność — czyli cztery i pół minuty — zanim znalazł szczelinę cienką na bit i przez lokalny Matternet wszedł w municypalną sieć CCTV. Pooglądał martwe ulice zasłane trupami. Popadłszy w depresję, zwolnił się do stu ticków na sekundę”. Wizja Jacka Dukaja ze „Starości aksolotla”, choć niby dosyć świeża (książka liczy sobie ledwie pięć lat), już stała się klasyczna.

Nic dziwnego. Pisarz opisując przebudzenie świadomości w świecie, w którym tuż przed katastrofą niektórym udało się szczęśliwie zeskanować swoje mózgi i przenieść świadomość do sieci, opisuje tak naprawdę nasze fascynacje i lęki związane z przyszłością ciał, umysłów i życia. Dukaj snuje wizję ludzi, którzy „wgrali się” na dyski twarde mechów, wielkich humanoidalnych maszyn, dzięki którym mogli „żyć” dalej. Żyć – czyli zachować swoją świadomość i poruszać się za pomocą robotycznych ramion i stóp, widzieć świat przy użyciu kamer, słuchać go, dzięki wbudowanym w maszyny mikrofonom. Czy bez dotyku innej osoby, ciepła wyrażonego przez gesty, tembru głosu, euforii miłości, która w gruncie rzeczy jest szaleństwem hormonów, pozostali nadal ludźmi? 

Wizja Dukaja jest oczywiście bardzo odległa. Chyba na szczęście, dzisiejsza nauka i technika nie pozwala nam na zmapowanie mózgu. Wciąż nie ma humanoidalnych robotów, na tyle zręcznych, by móc dać nam nawet namiastkę ludzkiej zwinności. Są jednak ludzie, którzy za wszelką cenę chcą, aby ten scenariusz science-fiction się urzeczywistnił. Nie chodzi im rzecz jasna o kataklizm, ale pozbycie się ograniczeń ludzkiego ciała. Oto wizja naszej przyszłości według transhumanistów. 

Fitbit pod czaszką

Ale wróćmy do Elona Muska. Miliarder – seryjny biznesmen początkowo nazwał czip „Fitbitem pod czaszką”, co miało brzmieć chyba uspokajająco. Fitbit to fitnessowa opaska zakładana na przegub, która mierzy najróżniejsze aktywności: sprawdza, ile ćwiczymy, bada sen, tętno, liczbę spalonych kalorii. Nie brzmi to spektakularnie, ale z każdą minutą prezentacji Muska lista potencjalnych zalet rosła.

Miliarder, który wystrzelił samochód w kosmos, zasugerował, że skoro jesteśmy w stanie odczytywać aktywność mózgu świni, to jego czip będzie w stanie zapisywać jeszcze inne impulsy, jak choćby zbierać dokładne informacje o naszym zdrowiu i przesyłać je do telefonu czy komputera. Może to pomóc w leczeniu depresji, schorzeń neurologicznych i umożliwić bardzo wczesne wykrywanie chorób. 

Niech nie zwiedzie was jednak prozaiczna użyteczność mózgowego implantu. Ambicja Elona Muska sięga znacznie dalej. Miliarder fantazjując o przyszłości swojego wynalazku, wspomniał też o możliwości zapisu naszych wspomnień. Przywołał odcinek „Black Mirror”, w którym bohaterowie dzięki „ziarnu” wszczepionemu za uchem mogli w dowolnym momencie odtwarzać wydarzenia, których byli świadkami. Tyle że bohater tego epizodu podejrzewał żonę o zdradę i tak długo wyświetlał swoje i jej wspomnienia, że popadł w paranoję, niszcząc swoje małżeństwo. Musk zapomniał wspomnieć, iż zdesperowany człowiek w ostatnich sekundach tego odcinka postanowił pozbyć się tej technologii, bo uświadomił sobie, że selektywna pamięć i jej tendencja do wymazywania przykrych chwil jest naszym mechanizmem obronnym. 

To jeszcze nie wszystko. Nadrzędnym celem czipa ma być dwukierunkowa komunikacja z komputerem, a to znaczy sterowanie urządzeniami za pomocą myśli i odbieranie informacji z zewnątrz. Musk sugeruje, że będziemy mogli np. słuchać muzyki wysyłanej bezpośrednio do naszego mózgu.

Gdzie spieszy się Elon Musk?

Wizja Muska wpisuje się w transhumanistyczne fantazje o nowym, ulepszonym człowieku. Twórca sukcesu Tesli nie działa przecież w próżni, jego plany i ambicje są częścią większej formacji intelektualnej, a czip, nad którym pracuje, jest kolejnym elementem na drodze ku przezwyciężeniu ograniczeń biologicznego ciała. 

Autor wspomnianego „Być maszyną” rozmawiał z Andersem Sandbergiem, byłym prezesem Szwedzkiego Towarzystwa Transhumanistycznego i zarazem pracownikiem Future of Humanity Institute na Oxfordzie. Sandberg zapytany o to, jak będzie wyglądała przemiana w maszynę, powiedział, że dobrym początkiem byłby farmakologiczny doping mózgu i... technologia ubieralna. Następnie powinna pojawić się technologia, która mogłaby przedłużyć życie, a dopiero na końcu tzw. „emulacja mózgu”, czyli transfer zawartości naszej czaszki do maszyny – dokładnie jak u Dukaja. 

To taka technooptymistyczna wizja, w której wybija się przekonanie o korzyściach płynących z technologii, ale też wiara w nieuchronność tych procesów. Czytając teksty, prognozy i manifesty transhumanistów można odnieść wrażenie, że rewolucja jest już za progiem i że z całą pewnością zdarzy się za ich, a może i za naszego, życia. 

A jednak prezentacja Muska spotkała się z dość chłodnym przyjęciem. Media albo relacjonowały szumne zapowiedzi, albo podkreślały, że to jedynie mgliste plany, dalekie ciągle od realizacji. Jedna z najostrzejszych opinii padła z ust Arwy Mahdawi, felietonistki Guardiana. – Przedsiębiorca-miliarder uwielbia stwierdzenia, które nadają się na nagłówki, ale za szumnymi wypowiedziami zwykle kryje się rozczarowanie – napisała. Rozczarowane było też środowisko naukowe: pojawiły się głosy, że podobne eksperymenty były przeprowadzane już dziesiątki lat temu

Dr hab. Marta Soniewicka z Katedry Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej Uniwersytetu Jagiellońskiego patrzy dalej i podkreśla, że choć Neuralink może mieć pozytywny wpływ na życie człowieka, zwłaszcza w zakresie poprawiania bytu osób niepełnosprawnych, to potencjalnie może też zwiększyć alienację człowieka zapośredniczonego w technologii – gdy połączenie ludzkiej świadomości z komputerem będzie stosowane w celu oderwania się od świata i własnego ciała.

– To będzie prowadziło do jeszcze większego wyobcowania ze świata rzeczywistego, ucieleśnionego, niż dzieje się to teraz, gdy częściowo już żyjemy w świecie wirtualnym – mówi Soniewicka.

Z większym optymizmem patrzy na działania Muska patrzy Tomasz Romanowski z zarządu Polskiego Stowarzyszenia Transhumanistycznego. Przy czym i on zaznacza, że trudno w 100 proc. powiedzieć, ile w tym PR-u, a ile troski o przyszłość. Romanowski mówi, że technologie, których używa miliarder, już istnieją. – Musk jest jednak pierwszym, który ma możliwość stworzyć z nich realnie przystępne urządzenie, które spopularyzuje implanty wewnątrzczaszkowe do zastosowań pozamedycznych – mówi. I po chwili dodaje: – To, co widzieliśmy, na tę chwilę jest obiecującym zwiastunem technologii, ale prawdziwym przełomem będą zatwierdzone już przed FDA testy na ludziach w przyszłym roku.

Tego boi się transhumanista

Być może ze względu na skłonność do werbalnej i intelektualnej brawury mało kto traktuje Elona Muska poważnie. Szczególnie gdy na chwilę zawiesza na kołku swój niepoprawny optymizm i przestrzega przed sztuczną inteligencją. W tej sprawie miliarder jest wyjątkowo konsekwentny. Już w 2014 roku pisał, że zagrożenie, jakie może spowodować rozwój technologii, może być potencjalnie większe niż w przypadku broni atomowej. Z czasem jego prognozy stały jeszcze bardziej konkretne. Pod koniec lipca tego roku przyznał nawet, że SI może wyprzedzić człowieka już w ciągu najbliższych pięciu lat. 

Dla Elona Muska sprawa jest poważna i najwyraźniej irytuje go, że jest jednym z niewielu, którzy widzą ten problem. – Ludzie, którzy mylą się co do sztucznej inteligencji, są bardzo inteligentni, więc nie potrafią sobie wyobrazić, że komputer może być mądrzejszy od nich. (…) Niestety, są głupsi, niż im się wydaje – mówił w rozmowie z Business Insiderem. Jeszcze do niedawna jego sojusznikiem był nieżyjący już Stephen Hawking. Wcześniej obawy podzielał też Bill Gates, choć ostatnio jest znacznie bardziej stonowany w kwestii zagrożenia, jakie ma płynąć ze strony SI. 

Jednak niebezpieczeństwo buntu maszyn jest znane od chwili, gdy pojawiła się idea sztucznego, służebnego człowiekowi automatycznego narzędzia. W 1921 r. na deskach teatru w Pradze została wystawiona sztuka zatytułowana „R.U.R.”, co oznaczało „Roboty Uniwersalne Rossuma”. Historia opowiadała o właścicielu fabryki, tytułowym Rossumie, który wpadł na pomysł stworzenia sztucznego organizmu. Choć roboty przypominały bardziej androidy (a te z definicji przypominają ludzi), zostały stworzone dokładnie do tego, co sugeruje ich nazwa – do „roboty”, czyli pracy. Ich twórca uznał, że stworzył idealnego, bo taniego pracownika. Choć sztuka Karela Čapka zapewne miała wydźwięk socjalistyczny, to zaskakuje jej uniwersalność – dzisiaj roboty i sztuczna inteligencja przydaje się po to, aby zastępować nas w powtarzalnych, często nieprzyjemnych zajęciach. Sztuka kończy się buntem maszyn, na który ludzie nie mają żadnej odpowiedzi. 

Jednym z rozwiązań tego (jak może sugerować sztuka i kultura) odwiecznego problemu ma być właśnie... czip Neuralink. Musk wierzy, że należy wzmocnić człowieka i pomóc mu nadążyć za sztuczną inteligencją. Człowiek będzie w stanie obsługiwać maszyny za pomocą mózgu, ale też, jeśli spełni się sen miliardera, komputer będzie mógł wzbogacić nasze doświadczenie, wiedzę i możliwości. 

Jest w tym pewien paradoks, że Musk pracuje nad innowacyjnym rozwiązaniem technologicznym, które w przyszłości ma zabezpieczyć nas przed... innymi innowacjami. Profesor Soniewicka podkreśla, że bardzo często ulegamy przeświadczeniu, że rządzi nami imperatyw technologiczny – jeśli coś jest możliwe, to musi zostać wdrożone. Zupełnie zapomina się o tym, że to ludzie tworzą nowe rozwiązania technologiczne i decydują, w jakim kierunku będzie rozwijała się nauka. Namysł nad znaczeniem i kierunkiem rozwoju technologii musi poprzedzać jej tworzenie i stosowanie. – Gdy odwracamy tę kolejność, to popadamy właśnie we wspomniany paradoks: tworzymy technologie, których stajemy się niewolnikami – podkreśla profesor Soniewicka. 

Według niej z paradoksem jest trochę tak, jak z konsumpcją. Gdy rynek sztucznie kreuje potrzeby, to ludziom brakuje pieniędzy na ich zrealizowanie. Wtedy pojawiają się pożyczki i kredyty, które wywołują kryzys. W konsekwencji zwiększa się rozwarstwienie, a na konsumpcji cierpi klimat. – Gdzieś na końcu tego łańcucha zdarzeń są ci, którzy na tym zarabiają. Podobnie jest z technologiami – opowiada.

Osobliwość, która na nas czeka 

Jednym z najważniejszych terminów, które orbitują w pobliżu transhumanistów, jest Technologiczna Osobliwość. – W najszerszym rozumieniu termin ten oznacza moment w przyszłości, kiedy inteligencja maszynowa znacząco przewyższy inteligencję swoich ludzkich twórców i życie biologiczne zostanie podporządkowane technologii – pisze O’Connel. O tym, że „nadchodzi Osobliwość”, napisał w książce o tym samym tytule Ray Kurzweil, jeden z najbardziej wpływowych futurystów i zarazem transhumanistów, który pracuje dla Google'a od 2012 roku. Kurzweil rysuje przyszłość w świetlanych barwach. Przewiduje, że Technologiczna Osobliwość nastąpi już 2045 roku i będzie najważniejszym osiągnięciem w historii rozwoju człowieka. 

– Osobliwość ma stanowić kulminację połączenia biologicznego myślenia i istnienia z technologią. Rezultatem ma być świat, który będzie nadal ludzki, ale w którym przekroczymy nasze biologiczne korzenie. Po pojawieniu się Osobliwości nie będzie żadnej różnicy między człowiekiem a maszyną ani pomiędzy rzeczywistością fizyczną i wirtualną – pisze Kurzweil.

Jeśli czip Elona Muska zadziała tak, jak ten sobie zamarzył, to ciało i umysł człowieka zostaną ulepszone o nieokreślony wirtualny komponent. Jeszcze nie w Osobliwość, ale jeżeli rozwój będzie odbywał się dalej, to jego brutalna zmiana odbędzie się poza normami tradycyjnego humanizmu.

Jak mówi Mateusz Wielgosz, autor naukowego bloga Węglowy Szowinista, na skutek rozwoju technologii, którego forpocztą jest Neuralink, może dojść do rozpłynięcia się w sztucznej inteligencji. Wizja Kurzweila prowadzi do powstania nowego bytu, postczłowieka, swoistej hybrydy, która porzuciła swoje niedoskonałą powłokę, oblekając się w nową, ciągle jednak niedookreśloną.

Kamień filozoficzny transhumanistów

Średniowieczni alchemicy uchodzili za uczonych, trochę szarlatanów, a czasem nawet magików. Celem niemal wszystkich alchemików było znalezienie kamienia filozoficznego, tajemniczej substancji o magicznych właściwościach. Ów kamień miał mieć zdolność zmieniania podłych metali w złoto, a także umożliwić stworzenie eliksiru życia: substancji, która zapewni nieśmiertelność. Kamień filozoficzny to również symbol przemiany. Zamiana taniego metalu w szlachetne złoto nazywana jest też transmutacją.

Porównanie transhumanistów do alchemików nie jest wcale nadużyciem. Gdy pytam o to Tomasza Romanowskiego, ten zauważa, że alchemicy upatrywali w osiągnięciach dawnych mistrzów metod do osiągnięcia upragnionego celu. – Celu, który transhumaniści chcą realizować, tym razem korzystając z nowoczesnych technologii – mówi Romanowski.

Siedzibą współczesnych alchemików jest Scottsdale w Arizonie – miasto położone w strefie metropolitalnej Phoenix, w którym mieszka ponad 200 tys. mieszkańców. Scottsdale słynie z pokazów koni arabskich, ma kilka galerii sztuki i kasyna. W jego administracyjnym obrębie leży Alcor Life Extension Foundation – organizacja, która przechowuje ludzkie ciała do momentu, aż nie zostanie wynaleziony eliksir życia. 

Prezesem Alcor jest Max More, pięćdziesięcioletni brytyjski filozof i futurolog. Jest opiekunem niemal 172 ciał ludzi (dane z końca 2019 roku), którzy wierzą, że nadejście Osobliwości Technologicznej przywróci ich do życia. Ponad połowa to jedynie ludzkie głowy, które przechowują najbardziej wartościową część ludzkiej powłoki, czyli mózg. 

Ciała przechowywane są w naczyniach zwanych dewarami. Aby móc oczekiwać na wskrzeszenie, trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze, należy być członkiem Alcor – a to oznacza wpłacenie niemałej sumy na konto organizacji. Te są zależne od tego, czy zdecydujemy się zachować całe ciało (200 tys. dol.) czy jedynie głowę (80 tys. dol). Po drugie, śmierć musi nastąpić względnie naturalnie. Zatrzymanie akcji serca to doskonały moment na krioprezerwację. Śmierć kliniczna (najlepiej w trakcie choroby) pozwala ekipie przyjechać odpowiednio szybko, aby ochłodzić ciało, poddać je niezbędnym zabiegom i móc utrzymać w tym stanie przez następne lata. – Krionika (…) jest tak naprawdę przedłużeniem medycyny ratunkowej – mówił Max More O’Connelowi. 

Ta straszna śmierć

Leszek Kołakowski mówił, że „czas jest sklepieniem domu, w którym duch ludzki mieszka”. Wymienił cztery ściany tego budynku: Rozum, Boga, Miłość i Śmierć. Filozof pokazał w ten sposób, jak człowiek radzi sobie z najtrudniejszym elementem egzystencji – przemijaniem. Te cztery elementy są tarczą, która broni nas przed przerażającym Czasem. Rozum ma wykrywać wieczne prawdy, Bóg w swojej naturze jest odporny na czas, Miłość koncentruje się na teraźniejszości, Śmierć jest naturalnym końcem Czasu. 

Transhumaniści przerażeni żywiołem Czasu chcą go pokonać, burząc jedną ze ścian tego domu. Pokonawszy Śmierć przemijanie traci na znaczeniu. Fundacja Alcor nie obiecuje wskrzeszenia, a jedynie zapewnia taką możliwość, sugerując, że jeśli w przyszłości zostanie wymyślona taka technologia, to jej klienci będą mogli z niej skorzystać. „Jeśli” to słowo wytrych, podobnie jak w zakładzie Pascala. Klienci Alcor pragną tej jednej drobnej szansy, by ich koniec nie był definitywny. 

Kiedy pytam o to Romanowskiego, potwierdza, że transhumanizm jest na swój sposób rodzajem religijnego eskapizmu, ale opartym jednak o naukowe podstawy. – Kiedyś faraonowie dla zapewnienia sobie wieczności tworzyli piramidy, my mamy komory kriogeniczne. Przemijanie jest smutnym, lecz nieuchronnym faktem, ale takie jest biologiczne życie – mówi. Po czym dodaje:

– Tak, jest to wiara, ale taka, która ma swoje podstawy. Każdy powinien mieć możliwość przeżycia dobrego, długiego życia. Dla tego samego powodu wielu transhumanistów i naukowców prowadzi dziś badania nad własnymi „eliksirami życia”: lekami które pozwolą spowolnić lub zatrzymać procesy rozkładu i mutacji komórek w naszych ciałach - dodaje Romanowski.

Marta Soniewicka mówi jednak, że transhumanizm jest formą ucieczki od tego, co ludzkie: słabości, śmiertelności. – Z pewnością chęć przejęcia kontroli nad naturą jest oznaką lęku przed przemijaniem. Narracja transhumanistów przypomina zresztą baśnie. To nowy rodzaj mitu, tylko że jest to mit szkodliwy, bo jego wyznawcy zapominają, że opowieść o nieśmiertelnych cyborgach jest tylko mitem i za wszelką cenę próbują ją realizować – podkreśla naukowczyni.

Czy zmarli śnią o zostaniu ludźmi? 

Sytuacja, w jakiej znajdą się klienci Alcor, jest niepewna. Żeby jednak wyobrazić sobie, przed jakim wyzwaniem ontologicznym stajemy, warto wrócić do nie bez powodu przywołanej „Starości aksolotla”.

Gdy bohater powieści dowiaduje się, że wszyscy na Ziemi umierają, decyduje się zmapować swój mózg i wgrać go na serwer. Chwilę później jego ludzka, niedoskonała powłoka umiera. Kim jest ten byt, który został wgrany do sieci? Bez wątpienia ma te same wspomnienia, które miał bohater, ma tę samą wiedzę i doświadczenia. Ale czy to rzeczywiście jest on? Przecież gdy mózg był wgrywany, musiała być choćby jedna sekunda, gdy umysł, to oryginalne „ja” funkcjonowało już na serwerach, a ciało ciągle żyło. Czy w takim razie powstała nowa świadomość, nowe „ja”? To tylko kopia czy przedłużenie tamtego istnienia?

– Poza tą częścią transhumanistycznej społeczności, która już teraz wyobraża sobie swoją serwerownię orbitującą dookoła słońca, poddajemy się w pełni wiedzy naukowej dotyczącej tego zagadnienia. A konsensus jest taki, że o świadomości wiemy bardzo niewiele. Osobiście w pełni się zgadzam, że nasze „ja” istnieje wyłącznie w strukturze neuronowej w naszej mózgoczaszce i ewentualny skan byłby zaledwie „kopiuj-wklej” tego, co siedzi w mojej głowie. De facto drugim ja – tłumaczy nam Romanowski.

Czy klienci Alcor, uciekając przed słabymi stronami człowieczeństwa, będą samymi sobą, czy osobnymi kopiami, żyjącymi na serwerach? A może mózg będzie mógł dalej trwać w mechanicznym ciele, podpięty do setek przewodów urządzenia, któremu początek dał czip Neuralink? Jak będzie wyglądało przebudzenie, gdy świadomość zda sobie sprawę, że nie ma hormonów powodujących ekscytację i miłość? Czy takie życie może być pełne? Przyszłość jest niepewna, ale z całą pewnością będzie wyglądała inaczej, niż sobie to teraz wyobrażamy.

– Gdy ja lub pan umrzemy, może być całkiem miłą perspektywą, że drudzy my będziemy dalej istnieć, choćby tylko jako samoświadome bit, i realizować swoje cele i żyć w bezpiecznej serwerowni za pięcioma firewallami – zamyśla się Romanowski.