Czyli nawet poznanie najbardziej nowoczesnych aplikacji, jak pisze Shapiro, i tak z krytyków cyfryzacji nie wypleniło Sokratesa. Filozofa, który grzmiał, że nowa technologia, czyli w jego przypadku pismo, zniszczy cywilizację i zepsuje następne pokolenia. Jednak przyznam się, że przekonanie Shapiro o cyfryzacji przenoszącej samo dobro, mojego wewnętrznego Sokratesa też nie przepędziło. Z obawą patrzę na wychowanie, w którym najmłodsi mają nieograniczony dostęp do świata ekranów, mediów społecznościowych i gier.
Mamy tu dwa problemy. Po pierwsze: kwestię wychowania jako takiego. Koncepcja wychowania bezstresowego – w formie, w jakiej było ono postulowane – odeszła do lamusa. Dzięki rozwojowi nauki dużo lepiej rozumiemy istotę wychowania, którym powinno być mądre towarzyszenie młodemu człowiekowi w jego rozwoju. Nie możemy tego dziecka tracić z oczu, ale musimy robić to tak, aby dać mu przestrzeń. I towarzyszyć. Być latarniami oświecającymi jego drogi, a gdy trzeba – TOPR-em wysyłającym na pomoc helikoptery. Drugą sprawą jest to, że w mojej ocenie Shapiro jest nie tyle optymistą, co realistą. On po prostu zaznacza, że to, z czym się obecnie mierzymy, jest tak naprawdę nihil novi sub sole. Zawsze pojawiały się takie formy, które zmieniały życie ludzi w wymiarze globalnym, zaczynając choćby od pisma. Właśnie ta wspomniana relacja Sokratesa i Platona, gdzie pierwszy nauczał, a drugi dopiero te nauki spisał, jest symbolem zderzenia dwóch pokoleń i dwóch, niejako wynikających z siebie, wizji świata. Potem podobnie było z drukiem czy ze środkami masowego komunikowania. Starsze pokolenia kontestowały zmiany, które miały drastycznie zmienić świat. Co ciekawe, Shapiro odrzuca ten pomysł, by najmłodsze pokolenie nazywać „Z”.