Biegnij, Forest, biegnij! Czyli jak narodził się azjatycki tygrys gier wideo, o którym nigdy nie słyszałeś

Ponad osiemdziesiąt milionów osób codziennie uruchamia pewną grę, która choć jest hitem to w Europie w ogóle nie jest znana. To dzięki niej pewien zafascynowany Forrestem Gumpem Singapurczyk został miliarderem.

22.06.2020 07.06
Forest Li stworzył potentata gier komputerowych

Gdyby zsumować populację Norwegii, Słowacji, Finlandii, Danii, Węgier, Szwecji, Grecji i Polski, powstałe europejskie mocarstwo wciąż będzie mniej liczne niż baza aktywnych użytkowników pewnej aplikacji. Programu, który w zasadzie nie istnieje w Europie, USA, Japonii czy Chinach. Mimo tego cyfrowa produkcja kwartalnie generuje 700 milionów złotych przychodu. 

Za tym wyjątkowym w skali świata sukcesem stoi jedna osoba, której życie zmieniło się przez przemówienie Steve’a Jobsa.

To miał być wyjątkowy dzień dla jego żony. Forest Li nie mógł przypuszczać, że za kilka minut dojdzie do wydarzenia, które na zawsze zmieni jego życie. Singapurczyk był tylko gościem, osobą towarzyszącą podczas uroczystego rozdania dyplomów na Stanford University. To partnerka Foresta należała do zaszczytnego grona absolwentów, a Li nie mógł być z niej bardziej dumny. Wtem na scenie pojawił się on: niemal łysy, z ciemnym golfie wystającym spod togi, z charakterystycznymi okularami. Steve Jobs wygłosił przemówienie dla absolwentów Stanforda. Przemówienie, które na zawsze wypaliło się niczym gorącym żelazem w umyśle Foresta.

Żródło: YouTube

Dziś Li z majątkiem wycenianym na cztery miliardy dolarów jest jednym z zaledwie dwóch ludzi na świecie, którzy zostali miliarderami dzięki grze wideo. Przed nim udało się to wyłącznie Timowi Sweeney’owi z Epic Games odpowiedzialnemu za hitowe Fortnite. 

O Sweeney’u słyszał cały świat. O Li garstka specjalistów. Jednak to właśnie Singapurczyk wie, gdzie leżą gigantyczne pieniądze, po które nikt wcześniej się nie schylił.

Klient ze smartfonem za 100 dolarów

Indie, aktualnie siódma gospodarka świata. Ekonomiści roztaczają dla tego kraju wspaniałe perspektywy. Wielu analityków sądzi, że w ciągu najbliższych lat Indie wyrosną na trzecią największą gospodarkę planety, z miejscem na podium zaraz obok Chin oraz USA. Piękne proroctwo nie ma jednak odzwierciedlenia w codziennym życiu przeciętnego Hindusa. Mimo wzrostu PKB wynoszącego ponad 8 proc. rocznie, średnia pensja obywatela Indii to 30 tys. rupii. To ok. 1560 zł, czyli ponad trzykrotnie mniej niż w Polsce.

Brazylia – państwo, które może pochwalić się ósmą największą gospodarką świata, czyli zaraz za Indiami. Brazylia to także największa i najważniejsza gospodarka całej Ameryki Łacińskiej, będąca światowym producentem maszyn, żelaza czy kawy. Jednak także i tam poziom życia przeciętnego mieszkańca odbiega od tego, co oferuje Zachód. Średnia pensja w Brazylii wciąż wynosi zaledwie 1900 zł. 

W obu krajach zdecydowana większość społeczeństwa nie może sobie pozwolić na dobra, które dla mieszkańców Europy czy Stanów są na wyciągnięcie ręki. Tyczy się to również smartfonów. Najpopularniejszym modelem w Indiach jest aktualnie Xiaomi Redmi 6A, wycenione w Polsce na ok. 350 zł. W Brazylii króluje Samsung, z tanimi modelami Galaxy J oraz Galaxy A. Owszem są poniżej konsumenckich aspiracji mieszkańców Zachodu czy nawet Chin, ale najzupełniej wystarczą do komunikacji, przeglądania internetu czy oglądania Netfliksa. 

Ale pod mobilne gry wideo okazują się być za słabe. Gry są coraz bardziej zaawansowane, rozbudowane i tak zasobożerne graficznie, że stanowią realny problem dla najtańszych smartfonów. Weźmy takie tytuły, jak PUBG Mobile, Fortnite czy Call of Duty Mobile. Platforma YouTube pełna jest filmów o tym, jak wymienione gry radzą sobie na tanich smartfonach. A pod tymi filmami setki, jak nie tysiące komentarzy w języku hindi. Hindusi wymieniają się poradami na temat idealnych ustawień umożliwiających prowadzenie stosunkowo płynnej rozgrywki.

Dochodowym przedsiębiorstwom tworzącym mobilne gry sieciowe z wyższej półki niespecjalnie zależy na nadmiernej optymalizacji. Wręcz przeciwnie – producenci aplikacji prześcigają się w wyścigu nowych technologii. Tekstury HD, wsparcie dla ekranów z częstotliwością odświeżania 120 Hz, bezstratna jakość dźwięku, wygładzanie krawędzi – wszystko to slogany reklamowe, mające zwrócić uwagę posiadaczy flagowych smartfonów za kilka tysięcy złotych od sztuki. Klienci w krajach rozwijających się albo nadążą, albo odpadną.

W efekcie w sektorze gier mobilnych powstała nowa kategoria wykluczonych. To przeciętni Wietnamczycy, Malezyjczycy, Brazylijczycy, Kambodżanie, Hindusi, Tajlandczycy, Filipińczycy, Kolumbijczycy, Paragwajczycy, Urugwajczycy... Nieatrakcyjni w rachunkach wielkich firm. Okazuje się jednak, że ktoś sprytny oraz przedsiębiorczy schyla się po drobne należące do tych wykluczonych. Drobne, które po zsumowaniu dają kwartalnie 2 miliardy złotych zysku.

„Stay hungry, stay foolish” i doceniaj małych 

Założyciel firmy Garena nie ma nic wspólnego z wizerunkiem wymuskanego biznesmena pod równym krawatem. Li początkowo miał na imię Xiaodong. Na studiach inżynierskich w Szanghaju zwyczajem ambitnych Chińczyków przyjął zachodnie imię. Ale nie zwykłego Johna czy Steva. Pod wielkim wpływem filmu Forrest Gump Xiaodong został Forestem Li.

Jeszcze jako student Li był znany z zarywania nocy w kafejce internetowej, grając ze znajomymi w sieciowe gry komputerowe do białego rana. Dzisiaj jest 41-letnim miliarderem, ale wciąż wygląda jak nerd i geek. W zwykłym t-shircie, z lekkim brzuszkiem, Forest nieśmiało uśmiecha się do fotoreporterów. Jak przyznaje, zawsze był gdzieś na uboczu, bez parcia na szkło. Najbardziej jego życie zmieniły mury Stanfordu. Nie tylko poznał tam swoją przyszłą żonę, a także wysłuchał przemówienia, które wpłynęło na całą jego karierę.

Forest Li przyznaje, że pamiętne „stay hungry, stay foolish” stało się jego życiowym motto. Przemówienie Steve’a Jobsa – słuchane dzień w dzień – sprawiło, że Singapurczyk założył swoją własną firmę. Garena powstała w 2009 r. i miała robić to, co kochał Forest: gry wideo. Niestety, pierwsze lata działalności własnego przedsiębiorstwa okazały się bardzo trudne. Autorskie projekty Gareny cieszyły się umiarkowanym powodzeniem, a główne zyski firmy pochodziły z dystrybucji gier innych producentów na rynki południowo-wschodniej Azji.

Biorąc pod uwagę jakości gier wideo, Garena nigdy nie była szczególnie uznanym przedsiębiorstwem. Firma znalazła jednak niszę w segmencie dystrybucji, docierając z zachodnimi, japońskimi oraz chińskimi grami wideo do krajów rozwijających się.

– Planujemy rozwinąć działalność na Tajwan, Wietnam, Malezję, Singapur i Rosję – mówił Forest Li w 2009 r., udzielając wywiadu portalowi Tech In Asia.

Co ciekawe, Singapurczyk już wtedy przewidywał, że właśnie w oparciu o te rynki zbuduje w niedalekiej przyszłości swoje imperium.

Wietnam, Kambodża, Malezja – krajowe rynki zbyt małe, aby znaleźć się na radarach wielkich firm stawały się naturalnym terenem działań Gareny. Dzięki nim firma powoli rozwijała się, a Li nauczył się doceniać tych, których nie dostrzegali wszyscy inni: graczy w mniej zamożnych krajach. Singapurczyk już dekadę temu twierdził: – Azja będzie największym rynkiem gier wideo na świecie. Prześcignie Europę i USA. Mamy największą liczbę potencjalnych klientów. Nie mamy tylu utalentowanych producentów gier, ale to też z czasem się zmieni – zapowiadał. 

Igrzyska na pół gwizdka 

Free Fire na pierwszy rzut oka wygląda jak setka innych kopii popularnego PUBG Mobile. Gracze lądują na wielkiej wyspie, urządzając sobie „igrzyska śmierci”. Najpierw szukają broni, amunicji oraz innych przydatnych przedmiotów. Następnie rozpoczynają polowanie na siebie nawzajem. Ostatecznie zwycięzca może być tylko jeden. Wygrywa ten, który jako ostatni przetrwa na wyspie, eliminując wszystkich pozostałych uczestników makabrycznej rywalizacji.

Na smartfonach znajdziemy masę gier opartych o ten popularny schemat. Większość z nich bezczelnie kopiuje rozwiązania PUBG Mobile, które, swoją drogą, także jest kopią. Ich producenci liczą, że uszczkną chociaż odrobinę z wartego tylko w 2019 roku 5 mld złotych tortu, którym zajadają się wydawcy PUBG. A wiele wskazuje na to, że wpływy z 2020 r. będą jeszcze większe. 

Można by sądzić, że Free Fire jest właśnie taką kopią. Byle jaką, stworzoną pospiesznie, która zniknie w gąszczu zasobów App Store oraz Google Play. I rzeczywiście, z perspektywy gracza w Europie czy USA Free Fire w zasadzie nie istnieje. Przeglądając platformę Twitch, natrafiłem na jednego Polaka strumieniującego rozgrywkę we Free Fire. Gdy wszedłem na jego kanał, streamer stwierdził z rozbawieniem, że właśnie padł jego rekord oglądalności. Byłem czwartym widzem.

Ale za sukcesem Free Fire stoi więcej niż bycie kopią globalnego hitu. Dotykowa gra została dopasowana do tańszych, mniej wydajnych urządzeń mobilnych. To dlatego ma słabą warstwę wizualną. Mniejsza jest mapa, na której trwa rywalizacja. O połowę zmniejszono również liczbę uczestników igrzysk śmierci: ze 100 do 50 graczy jednocześnie. Wszystko to sprawia, że Free Fire działa doskonale na tych smartfonach, które dostają czkawki podczas gry w PUBG Mobile, Fortnite czy Call of Duty Mobile. Singapurczyk zaoferował grę dla zapomnianych, wykluczonych i pominiętych. Czy jest w tym sens? Odpowiedź nasuwa się sami, gdy weźmiemy pod uwagę realną siłę Free Fire: to dzisiaj czwarta najczęściej pobierana gra mobilna na świecie. 

Miliardy z drobniaków 

– To był rekordowy rok dla Gareny i Free Fire, a tendencja wskazuje na jeszcze wyższe liczby w przyszłości – stwierdza w swoim sprawozdaniu Daniel Ahmed, popularny analityk azjatyckich rynków. Pod względem liczby pobrań w styczniu, lutym i marcu 2020 r. Free Fire było szóstą najpopularniejszą grą świata. W kwietniu 2020 r. gra Foresta Li wskoczyła na czwarte miejsce, utrzymując swoją pozycję również w maju. Mamy więc do czynienia z czymś więcej niż tylko sezonowym hitem. Free Fire na stałe zaskarbiło sobie uwagę mobilnych graczy. W minionym miesiącu tytuł pobierano częściej niż Fortnite, Pokemon GO, Call of Duty Mobile czy Candy Crush. Do tego Free Fire udało się prześcignąć na Androidzie nawet PUBG Mobile.

Owszem, pod względem miesięcznych przychodów na szczycie globalnej listy pozostaje PUBG Mobile, Honor of Kings oraz Roblox. Ale za to porównując pierwszy kwartał 2020 r. do analogicznego okresu w 2019 r., wzrost przychodów we Free Fire wynosi aż 30 proc. 700 milionów złotych przychodu miesięcznie to jednak wciąż za mało, aby Free Fire znalazło się na liście dziesięciu najbardziej dochodowych gier mobilnych. 

Forest Li wciąż pozostaje więc głodny, cytując Steve’a Jobsa. Jego Garena przekształciła się w Sea Limited. Filarem spółki wciąż są gry, ale przedsiębiorstwo działa również w sektorach płatności bezgotówkowych oraz e-commerce. Łącznie Garena zarobiła w pierwszym kwartale tego roku 3,5 miliarda złotych, z czego firmie pozostało prawie 800 milionów złotych zysku netto. To wzrost o ponad 400 proc. względem ubiegłego roku. Wszystko dzięki rynkom Ameryki Południowej oraz południowo-wschodniej Azji. Tych samych, po które wzorem Gareny zaczynają teraz wyciągać ręce producenci tanich telefonów, telewizorów i laptopów. I tak indyjski rynek smartfonów zdominowało w 2020 r. Xiaomi, Vivo, Oppo, Realme i Samsung. Tylko jedna firma z tego grona pochodzi spoza Chin. Podobna tendencja rysuje się w Brazylii, Malezji czy na Filipinach.

Inwestycje za rupie i dongi 

Gdy za pieniądze ludzi z Kambodży, Wietnamu i Malezji Forest Li kupuje deweloperskie studio zlokalizowane przy jednej z najlepszych i najdroższych dzielnic Vancouver, jest w tym coś symbolicznego. Swoista drwina z zasad globalnego rynku, poukładanego świata popytu i podaży, w którym wszystko ma swoje miejsce na arkuszu Excela. Przecież to chińskie technologiczne smoki dokonują szerokich zakupów w krajach szeroko rozumianego Zachodu. Między nimi pojawia się 41-letni nerd, z pokaźnymi plikami zwiniętych rupii, realów, dongów i ringittów.

Na początku 2020 r. Forest Li kupił zlokalizowane w Vancouver Phoenix Labs. Kanadyjskie studio utworzyli w 2014 r. byli pracownicy Riot Games – twórcy niezwykle popularnej gry MOBA League of Legends. Pierwszym i dotychczas jedynym dziełem Phoenix Labs jest Dauntless: ciepło przyjęta darmowa gra na komputery i konsole polegająca na wspólnym polowaniu na potwory. Chociaż Dauntless nie odniosło sukcesu na miarę PUBG czy Fortnite’a, to popularna i dochodowa gra z aktywną i zaangażowaną społecznością.

Teraz Feniksy należą do Gareny i Sea Limited. To pierwszy zakup zachodniego studia przez Li, ale na pewno nie jedyny. Sea Limited podobnie jak większe firmy z Chin ostrzy sobie zęby na doświadczone zespoły deweloperskie z Europy oraz Stanów Zjednoczonych. Li wprost przyznaje, że zakup Phoenix Labs miał wpłynąć na międzynarodową widoczność jego przedsiębiorstwa. Dzięki nowemu studio Garena wyda kolejne gry, mające znaleźć uznanie zarówno w państwach rozwijających się, jak i bogatych krajach Zachodu.

Celebryci dla Free Fire 

Poprosiłem kolegę o zorganizowanie rozmowy z jego znajomym – Hindusem uczącym się w Polsce. Spandan pociera kark, nieco nerwowo się uśmiecha i przyznaje, że większość nastolatków w Indiach nie może liczyć na iPhone’a albo flagowego Samsunga. Młody mężczyzna mówi z dumą, jak życie w jego miasteczku znacząco się polepszyło. Szybki internet, lepsza komunikacja, nowe osiedla dla młodych, ale jednocześnie gigantycznym problemem wciąż pozostają finanse. Nastolatkowie, studenci, a nawet dorośli podejmujący pierwszą pracę nie chcą bądź nie mogą wydać na smartfon więcej niż 10 tys. rupii, czyli ok. 500 złotych.

Forest Li przywraca konsumencką godność takim osobom. I to z coraz większym rozmachem. Sea Limited zatrudniło dwóch kolumbijskich piłkarzy: Jamesa Rodrigueza oraz Davida Ospinę, aby promowali Free Fire w ich własnym kraju. Garena wprowadziła do gry postać nazywającą się Jota, stworzoną na podstawie i w porozumieniu z indonezyjskim aktorem Jowem Taslimem.

W Brazylii grę promuje muzyk Alok Achkar Peres, znany jako DJ Alok. Wszystko to kapitalne inicjatywy mające nie tylko zwiększyć zyski z Free Fire, ale także pokazywać: jesteście dla nas ważni. 

Nie Amerykanie. Nie Europejczycy. To Wasza chwila.