REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka

Zasada 10H może zostać na dłużej. Ludzie nie chcą zmian przepisów, bo boją się turbin za oknem

Energetyka oparta na turbinach cały czas kuleje w Polsce. Zdaniem ekspertów dzieje się tak głównie przez złe przepisy prawa, które odzwierciedlają społeczne obawy. Część polityków broni tych regulacji i przekonuje, że turbina za oknem zepsuje Polakom życie.

02.11.2021
14:01
energetyka-wiatrowa-ustawa-Sejm
REKLAMA

Jeszcze na początku czerwca przedstawiciele Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii przekonywali, że „należy zrobić coś, co pozwoli zwiększyć udział czystej, zielonej i taniej energii w Polsce”. Jedną z pierwszych rzeczy miało być zniesienie zasady 10H, wedle której nowe wiatraki na lądzie muszą być oddalone od zabudowań mieszkalnych o dystans odpowiadający co najmniej 10-krotnej wysokości wiatraka wraz z łopatami. Już wcześniej eksperci wskazali, że właśnie te regulacje są wielkim hamulcowym energetyki wiatrowej w Polsce. 

REKLAMA

Dlatego w dobie popandemicznego zwiększenia zapotrzebowania energetycznego zasada 10H miała zniknąć z pola widzenia. Stosowną nowelizację przepisów obiecywano we wrześniu, najdalej w październiku. Tymczasem na początku listopada nic się nie zmieniło. I co gorsza: okazuje się całkiem możliwe, że zasada 10H zostanie z nami jednak na nieco dłużej. Jak to przekłada się w praktyce? Standardowo elektrownie wiatrowe liczą od 150 do 200 m wysokości. Tym samym muszą być one oddalone od zabudowań mieszkalnych od 1,5 do 2 km dystansu.

Zasada 10H skutecznie wstrzymuje energię z wiatru

Fundacja Instrat wylicza, że zniesienie zasady 10H lub pewna liberalizacja tych regulacji spowodowałoby przeszło 25-krotne zwiększenie dostępności terenów pod inwestycje wiatrowe – z obecnych 0,28 proc. do 7,08 proc. powierzchni Polski. Dzięki temu, przy jednoczesnej modernizacji istniejących już turbin, udałoby się uzyskać tylko z wiatru do 44 GW. Miała to zmienić zapowiadana jeszcze przed wakacjami nowelizacja. Dzięki niej zasada 10H miała przestać być obligatoryjna. Samorządowcy mieli móc decydować o tym, w jakiej odległości od zabudowań mieszkalnych powstanie turbina wiatrowa, ale z limitem, że nie może być to być mniej niż 500 metrów. 

Zdaniem analityków taka zmiana na nie wiele by się jednak przydała. Nowelizacja w tym kształcie bowiem wygenerowałaby ewentualnie 2,4 GW dodatkowej energii wiatrowej – wartość niewystarczającą do osiągnięcia nowego celu klimatycznego do 2030 r.: czyli redukcji emisji CO2 o 55 proc. względem tej z 1990 r. Tymczasem Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, przekonuje, że po głębszych zmianach zasady 10H „branża jest w stanie dostarczyć nowe moce do systemu w perspektywie 2-3 lat”.

Złymi przepisami odrzucamy najtańszą energię

Janusz Gajowiecki, w rozmowie z serwisem cire.pl, twierdzi, że przez zasadę 10H wyłączono spod inwestycji wiatrowych ok. 99 proc. obszaru państwa. Przez to zaś rozwój tego sektora energetycznego prawie stanął w miejscu. Regulacje bowiem, tak jak chcieli ich autorzy, bronią mieszkańców przed działaniem turbin, ale dzieje się to z całkowitym pominięciem interesów branży wiatrowej. A teraz, w dobie zwiększonego zapotrzebowania energetycznego i ciągle rosnących cen paliw kopalnych jak gazu, węgla, czy ropy – temat ewentualnej nowelizacji zasady 10H znalazł się automatycznie na drugim planie. Całkiem niepotrzebnie.

Mówi się, że jedna megawatogodzina potrafi już kosztować nawet 500 zł. Tymczasem energetyka wiatrowa jest zdecydowanie najtańsza z wszystkich dostępnych i dzisiaj za 1 MWh trzeba zapłacić góra 180 zł albo nawet trochę taniej

– akcentuje Gajowiecki.

Zwraca też uwagę, że „przemysł potrzebuje taniej energii”, dlatego ograniczenia w przepisach coraz bardziej będą dla chętnych inwestorów przeszkodą nie do pokonania. W ten sposób pójdą szukać pieniędzy z wiatru gdzieś indziej. Bo na razie, dzięki obowiązywaniu cały czas zasady 10H pod wiatrowe inwestycje gotowych jest 0,2-0,3 proc. obszaru kraju. Jak ot napłakał. 

W praktyce oznacza to, że nie ma możliwości na rozwinięcie tych projektów inwestycyjnych

– uważa prezes PSEW.

To nie przez pandemię tylko przez ludzki strach

Co teraz dzieje się z nowelizacją zasady 10H? Nie wiadomo. Jak podaje serwis cire.pl wielu parlamentarzystów PiS ma być przeciwny tej nowelizacji. Wszystko przez to, że Polacy zaczęli bać się wiatrowego sąsiedztwa. Anna Zalewska, europosłanka PiS, była minister edukacji, uważa, że po znowelizowaniu tych przepisów samorząd, nie pytając obywatela o zdanie, sam będzie decydował, gdzie postawi elektrownię wiatrową, spowoduje powrót ogromnych emocji społecznych oraz realne zagrożenie dla władztwa i własności ludzi w pobliżu ewentualnych elektrowni wiatrowych. W efekcie wartość nieruchomości spadnie, ale to jeszcze nie wszystko. Bo dojdzie jeszcze męczący hałas. 

Tymczasem wielu Polaków wydaje setki tysięcy złotych, aby wyprowadzić się w cudowne, spokojne miejsca, nie rzadko bierze w tym celu kredyty – a teraz, po ewentualnej liberalizacji przepisów, będą mogli się dowiedzieć, że nieopodal ich gruntów będą mogły powstać elektrownie wiatrowe złożone z dziesiątek egzemplarzy turbin wiatrowych

– uważa Anna Zalewska.
REKLAMA

Europosłanka jednocześnie przekonuje, że energetyka z wiatru nie jest ani tani, ani czysta. W jej ocenie „żyje dzięki subwencjom”. Jej zdaniem ogólny bilans kosztów budowy, eksploatacji elektrowni wiatrowej oraz możliwości utylizacji bez dotacji nie ma ekonomiczno-ekologicznego uzasadnienia. 

Polacy chcą takiej energii, ale nie na swoim podwórku

– zapewnia eurodeputowana.
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA